poniedziałek, 30 września 2013

Ogień - Mats Strandberg, Sara Bergmark Elfgren




Tytuł: Ogień
Autor: Mats Strandberg, Sara Bergmark Elfgren
Wydawca: Czarna Owca
Ilość stron: 696
Ocena: 6/6 (dla książki) i ogromny minus dla korektorów




Mats Strandberg i Sara B. Elfgren to prywatnie dwójka naprawdę fantastycznych ludzi, którzy dopuszczając do głosu swojego wewnętrznego nastolatka nie tylko perfekcyjnie oddają wnętrze młodych bohaterów i rozumieją ich problemy, ale także docierają do czytelnika, który bez problemu może wyczuć w powieści pasję, z jaką autorzy tworzyli swoje dzieło. Mats i Sara przeplatają między wierszami swoje własne doświadczenia, czynią znane sobie, prawdziwe miejsca częścią Engelsfors, żyją swoją powieścią tak, jak ona żyje w nich. Nic więc dziwnego, że ten cudowny duet stworzył powieść, która nie tylko fascynuje, ale również zasysa czytelnika do swojego wnętrza, zaś magia wypełnia każdą stronę.

Piątka Wybrańców, którzy przeżyli swoje pierwsze starcie z wrogiem, rozpoczyna drugi rok nauki w liceum Engelsfors. Wraz ze szkołą powracają stare problemy i piętrzą się nowe, z którymi należy się zmierzyć, widmo apokalipsy staje się coraz bardziej realne, a demony przeszłości powracają do życia. Podczas odwiedzin na grobie Eliasa, Linnéa odkrywa stary, zarośnięty nagrobek opatrzony imieniem i nazwiskiem ich opiekuna, Nicolausa. Mimo sprzeciwów mężczyzny, dziewczyny rozkopują grób, dzięki czemu mają okazję poznać bliżej bezwzględność Rady, jak również historię czarownicy nawiedzającej je w snach, wskazującej im drogę, od kiedy tylko odkryły swoje moce. Niestety, w konsekwencji Nicolaus wyjeżdża, pozostawiając po sobie wyłącznie list, zaś w Engelsfors zjawiają się wysłannicy Rady – czarujący, choć fałszywy Viktor oraz jego bezwzględny ojciec, Alexander. Jakby Wybrańcy mieli mało na głowie, w mieście powstaje podejrzana, przesadnie optymistyczna organizacja, Pozytywne Engelsfors, która rośnie w siłę z każdym dniem. Teraz bardziej niż kiedykolwiek dziewczyny muszą trzymać się razem jeśli chcą przeżyć, wypełnić misję i uratować nie tylko Engelsfors, ale ostatecznie cały ten parszywy świat.

Podobnie jak „Krąg”, będący pierwszym tomem serii, tak również „Ogień” porusza całą gamę bardzo realnych i poważnych problemów, z którymi borykają się ludzie w każdym wieku. To dzięki nim w powieści z łatwością można odnaleźć siebie, w czym dodatkowo pomaga różnorodność postaci. Nieważne jaki jest czytelnik, czym się interesuje, jaki ma charakter, jakie są jego mocne, czy słabe strony – każdy odnajdzie tu swoje miejsce, poczuje, że i on może mieć wpływ na przyszłość świata. Zdrada, wyniszczające kłótnie, odrzucenie, ambicja rodziców odbijająca się na dziecku, pogrążająca się depresja, niechęć do szukania pomocy, konsekwencje nieprzemyślanych decyzji, trudne uczucia, których ujawnienie może przewrócić świat do góry nogami, brak zrozumienia. W „Ogniu” można znaleźć każdy problem, który na co dzień dotyka tysiące ludzi. Autorzy pokazują jednak, że mimo przeciwności losu, człowiek może nadal iść przed siebie, szukać rozwiązania, zmienić swoje życie akceptując porażki. Problemy nie kończą definitywnie życia, a jedynie przeszkadzają w dalszej drodze, lecz będąc wystarczająco silnym można je pokonać.

„Ogień” to również ogromny ładunek emocjonalny, który przenika czytelnika, pozwala zrozumieć bohaterów, zjednoczyć się z nimi. Zawód, zwątpienie, beznadzieja, smutek, rozpacz, strach, a nawet przerażenie, odwaga, radość, uczucie miłości i przyjaźni – wszystko, co czują postaci, jest dobrze znane światu. Emocje bohaterów przybliżają nam również inni bohaterowie, czego najlepszym przykładem jest Elias, którego bardzo łatwo pokochać, chociaż zginął, zanim zdołaliśmy go dobrze poznać. To niesamowite jak wielki wpływ na fabułę posiada ten chłopak. Wypada wspomnieć, iż autorzy nie obawiają się pisać szczerze o emocjach towarzyszących przeżywaniu każdego dnia, poruszają tematy trudne, może nawet kontrowersyjne w niektórych kręgach, pokazują tym samym, jak łatwo oceniać ludzi zupełnie ich nie znając, szufladkować ich, zapomnieć, że każdy coś czuje, nawet jeśli tego nie pokazuje. Uzmysławiają nam także jak wielki wpływ na młodego człowieka ma rodzina i całe środowisko domowe, które kształtuje ludzki system wartości, może zadecydować o całym dalszym życiu.

W tym tomie niezwykle istotna jest na pewno przyjaźń, która z każdą chwilą wzmacnia więź między Wybrańcami, pomaga im pokonywać wszelkie trudności, odnaleźć siebie, zmienić się na lepsze. Przyjaźń między młodymi czarownicami tworzy się samoistnie w miarę obcowania ze sobą, poznawania się i postrzegania świata oczyma innych. Chociaż początkowa niechęć zakorzeniła się głęboko w świadomości bohaterek, to jednak wszelkie uprzedzenia zaczynają się powoli rozpływać, Wybrańcy są sobie coraz bliżsi, akceptują swoje wady i zalety, wpływają na siebie. To także siła ich przyjaźni pozwala im kroczyć dalej przed siebie, zmierzyć się z niebezpieczeństwem i wierzyć w swoje umiejętności. Mimo śmierci dwójki Wybrańców wszyscy oni tworzą Krąg, jako że wspominania i uczucia tych, którzy przeżyli sprawiają, iż zmarli nadal wydają się być z nimi.

Równie istotnym tematem „Ognia” jest miłość, która rodzi się zgodnie z przepowiednią Mony. Oparta na fundamencie przyjaźni jest delikatna i w dalszym ciągu niepewna, ale z każdą chwilą coraz mocniejsza i pewniejsza. Chociaż obie strony czują to samo, żadna nie jest got powiedzieć tego głośno. Co istotne, uczucie to nie jest w żadnym stopniu traktowane jako gorsze, czy nienaturalne. Wręcz przeciwnie, zostaje zaakceptowane zarówno przez świadomą jego obecności Linnéę, jak również przez przypadkowo wmieszaną w to wszystko Minoo. Ta miłość nie wywołuje oburzenia, ale po protu jest, tak jak wcześniej istniało uczucie między Minoo, a Maxem. Nie znajdziemy tu umoralniających wykładów na temat tego, kogo wolno kochać, a kogo już nie. I za to kocham powieść Matsa i Sary – za otwartość na świat.

Podsumowując, „Ogień” to cudowna kontynuacja „Kręgu”, to pełna głębi i uczuć opowieść o magii, do której każdy ma prawo, o wyborach, które czynią nas ludźmi, o zaufaniu niezbędnym między przyjaciółmi, o licznych obliczach miłości, o śmierci i życiu, tęsknocie za tymi, którzy odeszli, przyzwyczajeniach, które walczą zaciekle z nowym początkiem. To także powieść, która uczy tolerancji i wskazuje drogę. Tytułów takich jak ten, które przenikają prosto do serca czytelnika, nie zapomina się nigdy.

*Na marginesie: Jako osoba, która powieści Matsa Strandberga oraz Sary B. Elfgren oddała serce, nie mogę niestety przymknąć oka na karygodne błędy korektorów, które rażą i bolą. Czytelnik nie znający oryginału jest zmuszony zawierzyć tłumaczowi w kwestii tego, co czyta, pokłada ufność w rzetelność i profesjonalizm osób pracujących nad książką. I tu pojawia się problem, bo jak wierzyć osobom, które najwyraźniej nie przyłożyły się do pracy? Chodzi mi mianowicie o chaos panujący w imionach. W trakcie lektury „Ognia” czytelnik przerażająco często trafia na rozdziały, w których imiona bohaterów są błędnie umieszczone w tekście, zwyczajnie pomylone, bezmyślnie wciśnięte w miejsce prawidłowego. Widać to już na pierwszy rzut oka i naprawdę nie sposób tego zignorować. Nie chcę nawet myśleć ile podobnych pomyłek, których nie sposób zauważyć nie mając wglądu w oryginał, może znajdować się jeszcze w powieści. Co więcej, mam wrażenie, że na początku książki w wielu miejscach brakuje myślników, które zaznaczałyby fakt, iż po wtrąceniu narratora powracamy do wypowiedzi postaci. To również wprowadza pewne zamieszanie w tekście, sprawia, że czytelnik sam musi wybrać, która wersja odpowiada mu bardziej, a po nieładzie w imionach naprawdę nie pokładam już żadnej wiary w korektę „Ognia”. Co zabawne, odpowiadały za nią podobno trzy panie. „Gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść”?



Recenzja dla portalu:

sobota, 28 września 2013

Błękit Szafiru - Kerstin Gier




Tytuł: Błękit Szafiru
Autor: Kerstin Gier
Wydawca: Egmont
Ilość stron: 364
Ocena: 5+/6




Przyjemny, magiczny wręcz pocałunek dwójki młodych podróżników w czasie zostaje przerwany brutalnie przez kościelnego gargulca o niewyparzonej buźce. Obecność natrętnego, niewidzialnego dla przeciętnych osób stworzonka ostatecznie kończy ten miły incydent, który mógł przecież jeszcze bardziej zbliżyć do siebie Gwendolyn oraz Gideona. Teraz jednak mają oni na głowie o wiele ważniejsze sprawy – muszą zdać raport ze swojej zakończonej niepowodzeniem wyprawy, stawić czoła nowym wyzwaniom, zaś Strażnicy w miarę możliwości rozpracować modus operandi zdrajców. Niemniej jednak, Gwen nadal trzymana jest w niepewności, nic się jej nie tłumaczy, uważa się ją za zdrajczynię, co niezmiernie ją irytuje. Przy okazji jednej z jej podróży w przeszłość dochodzi do niespodziewanego spotkania z dziadkiem, u którego dziewczyna szuka odpowiedzi na pytania, które zaczęła sobie zadawać. Wszystko wydaje się powoli układać, niestety, jej relacje z czarującym, chociaż bezczelnym Gideonem na zmianę psują się i poprawiają. Na domiar złego z każdą chwilą coraz bardziej zakochuje się w chłopaku, staje się zazdrosna, popełnia błędy. Nie wie tylko, że najgorsze ma dopiero przed sobą, a tajemnice będą się piętrzyć i domagać rozwiązania.

Błękit Szafiru to bez wątpienia godna kontynuacja Czerwieni Rubinu – jeszcze więcej fascynujących postaci, coraz bardziej interesująca i trzymająca w napięciu fabuła oraz masa humoru, który wywoła uśmiech u każdego smutasa. Należy zauważyć, iż mimo powagi sytuacji i sercowych dramatów, których naprawdę nie brakuje w tej części, czytelnik ma do czynienia także z całkiem sporą liczbą wywołujących śmiech scen, które zawsze towarzyszą spotkaniom Gwen z przyjaciółką, czy też wiążą się z nauką głównej bohaterki. Niemniej jednak, tym razem dodatkowym powodem do radości jest pocieszny Xemerius, który nigdy nie traci humoru i wszystko potrafi przedstawić w wyjątkowo komicznym świetle. Nie ulega więc wątpliwości, iż przy okazji Błękitu Szafiru czytelnik będzie miał pod dostatkiem wielu skrajnie różnych emocji, z czego wszystkie idealnie złagodzi rozbawienie.

Jak już wspomniałam, ten tom to jeszcze bardziej fascynująca fabuła, która rozwija się na wielu płaszczyznach – uczuciowej, przygodowej oraz tej odpowiadającej za intrygi. I tak, nasza bohaterka coraz dotkliwiej zdaje sobie sprawę ze swoich uczuć względem poznanego niedawno Gideona, jest zazdrosna, to szczęśliwa, to znowu załamana, czuje się zagubiona, kiedy w grę wchodzi odwzajemnienie jej miłości, czy też jego całkowity brak. Co więcej, skazana na codzienne podróże w czasie Gwen nie siedzi z założonymi rękami, ale mając możliwość próbuje działać, odkrywać tajemnice, zbliżyć się do Gideona, dać z siebie wszystko przy okazji spotkań w hrabią de Saint Germain. I w końcu, czytelnik poznaje nowe fragmenty przepowiedni, niemal zapada się w sekretach, czuje w kościach, że pokrętny hrabia umiejętnie steruje bohaterami. Co się wydarzy? Czy Gideon ma być katem Gwen? Czy dziewczyna naprawdę zdradzi w przyszłości Strażników? Książka trzyma w napięciu i naprawdę nie sposób doczekać się ostatniego tomu tej trylogii!

Błękit Szafiru zasługuje na uznanie także ze względu na wspomnianą już wcześniej postać demona-gargulca Xemeriusa. Ten mały, uciążliwy i rozgadany słodziak to nie tylko „uszy” i „oczy” naszej bohaterki, ale także przyjaciel, którego nie spodziewała się znaleźć w „osobie” niewidzialnego dla innych ludzi stworka. Nie wyobrażam sobie, jak Gwen poradziłaby sobie bez jego pomocy w kwestii śledzenia Gideona, czy podsłuchiwania rozmów prowadzonych za jej plecami. Co więcej, poza rozkoszną maskotką tego tomu, Xemerius jest także źródłem dobrego humoru czytelnika. Jego uszczypliwe komentarze i entuzjazm są w pewnym stopniu zaraźliwe. A może po prostu odnalazłam w nim siebie? Niemniej jednak, uwielbiam go!

W drugim tomie Trylogii Czasu, cenię sobie również sposób, w jaki autorka zaraża czytelnika uczuciem do Gideona. Dzięki komentarzom, zachwytom i westchnieniom bohaterki bez problemu możemy wyobrazić sobie i poczuć to niesamowite przyciąganie obiektu westchnień Gwen. Niewątpliwie razem z nią złościmy się i załamujemy, kiedy Gideon pogrywa nieczysto, piszczymy z radości, kiedy prezentuje swoje umiejętności. Tym razem jednak, nasz bezczelny podróżnik w czasie nie jest jedynym godnym zainteresowania samcem. Także pojawiający się w historii Raphael emanuje nieodpartym urokiem i już teraz toruje sobie drogę do serc czytelniczek z godną podziwu łatwością. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że w trzecim tomie będzie go jeszcze więcej.

I tak, Błękit Szafiru przypadł mi do gustu podobnie jak wcześniejsza część trylogii, dostarczył mi wielu emocji, zachwytów i śmiechu. Jestem naprawdę ciekawa, jak dalej potoczy się ta opowieść, co się wydarzy, jakie będą odpowiedzi na nasuwające się pytania, czy moje domysły okażą się słuszne, czy też zwyczajnie wydumane. Co więcej, naprawdę uwielbiam bohaterów pani Kerstin Gier, więc ich losy nie są mi obojętne. Z niecierpliwością czekam na chwilę, kiedy będzie mi dane przeczytać ostatni tom, a do tego czasu powzdycham sobie z tęsknoty za tą wspaniałą historią.


Tomy serii:
Czerwień Rubinu
Błękit Szafiru
Zieleń Szmaragdu

czwartek, 26 września 2013

Wilczy trop - Patricia Briggs




Tytuł: Wilczy trop
Autor: Patricia Briggs
Wydawca: Fabryka Słów
Ilość stron: 440
Ocena: 5+/6




W stadzie Leo, wiekowego Alfy z Chicago, źle się dzieje, co sprawia, że miasto od lat nie jest już bezpiecznym miejscem ani dla ludzi, ani dla wilkołaków. Gazety donoszą o śmierci młodej dziewczyny i zaginięciu jej chłopaka, zaś Anna Latham dobrze wie, co stało się z młodzieńcem. Poniżana, gwałcona i bita przez mężczyzn ze swojego stada dziewczyna, jako jedyna ma wystarczająco wiele siły by zgłosić tę sprawę wyżej – do Marroka, przywódcy wszystkich wilkołaków z Ameryki Północnej. Wzbudzający strach wilk wysyła do Chicago swojego egzekutora i jednocześnie młodszego syna imieniem Charles. To co młody mężczyzna odkrywa na miejscu jeży mu włosy na głowie, zaś rodzące się w nim uczucie do nieszczęsnej Anny dodatkowo pogrąża Leo i jego popleczników. Niestety, jeden problem goni drugi. W górach Montany, pod samym nosem Marroka, pojawia się niebezpieczny wilk samotnik, który zabija ludzi, co grozi poważnymi konsekwencjami. Charles Cornick nie ma nawet czasu na wygrzebanie się z odniesionych w Chicago ran, gdyż sytuacja staje się coraz bardziej napięta. Nowa misja egzekutora staje się również wyzwaniem dla Anny, która stara się zrozumieć swoją rolę w stadzie i oswoić z myślą o uczuciu do atrakcyjnego wilkołaka.

Sięgając po Wilczy Trop zupełnie nie wiedziałam czego mam się spodziewać, jako że było to moje pierwsze spotkanie z Patricią Briggs i jej kreacją głównej bohaterki, na co zawsze zwracam szczególną uwagę. Niemniej jednak, wilkołaki to moja ogromna słabość, więc z niecierpliwością zabrałam się za lekturę, choć poważnie obawiałam się zawodu. Jak się okazuje, niepotrzebnie.

Muszę przyznać, iż autorka skupiając się w głównej mierze na wilkołakach, co naprawdę się jej chwali, nie zapomniała wspomnieć, czy też wpleść w swoją historię także innych istot właściwych gatunkowi urban fantasy. Przy okazji Wilczego Tropu słyszymy więc o wampirach i czarownicach, człekokształtnym kojocie (jest to niewątpliwie nawiązanie do serii z Mercedes Thompson), aniołach, czy demonach, jak również mamy okazję poznać potężną wiedźmę. Przy okazji serii Alfa i Omega świat paranormalny nie jest jeszcze całkowicie rozwinięty, więc czytelnik nie ma okazji poznać go, odtworzyć w miarę dokładnie. Wszystko kręci się, bowiem wokół wilkołaków, ich mocy, indywidualnych darów. Podejrzewam jednak, iż czytelnik będzie miał okazję wniknąć mocniej w ten fantastyczny wszechświat przy okazji kolejnych tomów serii, jak również może uzupełnić swoją wiedzę o dotąd wydane tomy przygód Mercedes Thompson. Na marginesie pragnę także dorzucić, iż problemy z jakimi borykają się stare wilkołaki Patricii Briggs do złudzenia przypominają mi te, które dotykają wiekowych wampirów w Kronikach Wampirów Anne Rice. Bynajmniej nie jest to jednak minusem powieści, gdyż melancholia, szaleństwo i chęć śmierci naprawdę pasują do tych długowiecznych wilków.

Za bardzo interesujący uważam fakt, iż autorka splotła ze sobą wilkołaki oraz indiański szamanizm. Te dwa motywy naprawdę idealnie do siebie pasują, nawet jeśli czasami niechętnie chcę to przyznać. W tym jednak wypadku autorka zdołała bardzo sprawnie, subtelnie i przede wszystkim naturalnie połączyć ze sobą elementy indiańskie z paranormalnymi. Ta fuzja w żadnym stopniu mnie nie denerwowała, ale wręcz przeciwnie, zaintrygowała. Niewątpliwie wielki wpływ na to miała różnorodność w szeregach wilkołaków, którym nie narzucono z góry przynależności do jednej rasy ludzkiej, jednych wierzeń, czy przekonań. Wilki pani Briggs są tak różne, że nie sposób tego zignorować. To ogromny plus!

Mocną stroną powieści jest również wyraźny zarys hierarchii panującej wśród wilkołaków. To coś, co naprawdę mnie fascynuje i przyspiesza bicie serca. Na czele każdego ze stad stoi dominujący Alfa, który podporządkowuje sobie wszystkie inne wilkołaki. Po swojej prawicy ma zaufanych ludzi, każdego na innym szczeblu. Im bliżej dołu, tym pozycja wilka jest mniej znacząca. Nad wszystkimi stadami sprawuje pieczę Marrok – wilk wystarczająco silny by zyskać posłuch u innych wilkołaków Alfa. I w końcu wilk Omega, który znajduje się poza hierarchią, a jego znaczenie dla stada jest kluczowe. To całkowita nowość, jeśli chodzi o wilkołaki, albowiem Omaga jest jak zastrzyk uspokajający. Już sama jego obecność łagodzi żądze innych, zaś dotyk i śpiew wydaje się być dodatkowym atutem mogącym zapanować nad najgorszą bestią. Ciężko mi w prawdzie określić na ile jestem w stanie zaakceptować ten konkretny podział władzy (z Marrokiem na czele i Omegą w ogonie), jednakże autorka na pewno wprowadza coś oryginalnego do swojej powieści i to jej się ceni.

W kontekście Wilczego Tropu na pewno należy wspomnieć także o sposobie, w jaki autorka przedstawiła nam główną bohaterkę. Przede wszystkim Anna jest zaszczutą kobietą, która wiele wycierpiała i jest w stanie w miarę normalnie funkcjonować tylko dzięki opiece swojej wilczycy, która niejako osłaniała dziewczynę sobą, kiedy inne wilkołaki w stadzie wykorzystywały jej ciało. Anna to osoba bardzo silna, właśnie dzięki drzemiącemu w niej wilkołakowi, ale także wrodzonemu uporowi, który przeciwstawia wyuczonemu strachowi przed każdym dominującym samcem. Jej psychika została zachwiana, kiedy maltretowano ciało, a jednak czerpiąc siłę do swojej wilczycy, dziewczyna powoli podnosi się po upadku, zaczyna na nowo przyzwyczajać się do życia w zupełnie nowym stadzie. Mając wszystko to na uwadze, uważam, że Anna Latham to naprawdę wartościowa bohaterka, której problemy zostały przedstawione w sposób bardzo dosłowny, co naprawdę trzeba docenić.

Podsumowując, Wilczy Trop to urban fantasy, które wprowadza zupełnie nowe elementy do znanego powszechnie tematu likantropii, urozmaica już istniejące, zachęca do zainteresowania się wilkołakami. Dodatkowo oferuje czytelnikowi naprawdę uroczy romans zestawiony z brutalnością świata i psychicznymi barierami, które należy pokonać. Autorka wielokrotnie przemyca w tekście idealizm wielkiego uczucia po grób oraz wyjątkowości miłości, co na pewno można by podciągnąć pod fakt, iż wilki łączą się w pary na całe życie, a przecież wilkołak również ma w sobie wiele z wilka.

Tak więc, moje pierwsze spotkanie z panią Patricią Briggs uważam za naprawdę udane i nie wykluczam, iż może w przyszłości sięgnę także po jej wcześniejszą serię.

wtorek, 24 września 2013

Ostatnia spowiedź tom 2 – Nina Reichter




Tytuł: Ostatnia spowiedź tom 2
Autor: Nina Reichter
Wydawca: Novae Res s.c.
Ilość stron: 370
Ocena: 5+/6




„Life’s a game made for everyone
And love is the prize.”

[Avicii - Wake Me Up (ft. Aloe Blacc)]

Miliardy ludzi i zawsze te same, szczenięce marzenia – sława, miłość.
Miliardy istnień i ciągle ten sam, powtarzający się w nieskończoność, cykl życia – wzloty, upadki.
Miliardy mężczyzn, miliardy kobiet i żadnej gwarancji na odnalezienie tej drugiej, wyjątkowej osoby.
Jeden przypadek, dwa serca, setki problemów.
Jeden, jedyny cel – wspólna przyszłość.

Postrzelony podczas koncertu Bradin ląduje w szpitalu, gdzie lekarze walczą o jego życie. Chłopak stracił dużo krwi i chociaż operacja się udała, jest w ciężkim stanie i nie sposób oszacować, kiedy się obudzi. Siedząca przy nim bezustannie Ally zaczyna wątpić, czy powinna zostać u jego boku, czy to wyjdzie na dobre im obojgu. W tym czasie Tom walczy ze swoimi własnymi demonami, nie rozumiejąc zachowania brata podczas tego feralnego koncertu, uzmysławiając sobie, że nieświadomie oddał serce dziewczynie, której nie może mieć i której nie powinien pragnąć. Wszystko komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy Brade wraca do zdrowia, czując się zdradzonym przez ukochaną i brata, których podejrzewa o romans. Próbując uciec przed bólem miłości, odtrąca Ally i nie chce słuchać wyjaśnień Toma, uparcie wierząc w kłamstwa Sebastiana. Niemniej jednak, tym razem to Allison nie zamierza dać za wygraną – planuje ze wszystkich sił walczyć o Bradina. Teraz, kiedy pozwoliła na tę miłość, ryzykując dla niej całe dotychczasowe życie, nie potrafi już wypuścić z rąk szczęścia, które odnalazła. Niestety, los szykuje dla niej znacznie więcej niespodzianek – tych przykrych i tych wyjątkowo radosnych.

Drugi tom „Ostatniej spowiedzi” pod wieloma względami różni się od poprzedniego. Nie jest jednak ani gorszy, ani lepszy, jest po prostu inny. Przede wszystkim zmienia się Allison, która w żaden sposób nie przypomina już denerwującego psychicznego wraku, jaki znaliśmy. Teraz stara się żyć pełnią życia, pozwala sobie na ryzyko, jest silniejsza i bardziej zdecydowana. Nie próbuje już oszukać samej siebie, nie ucieka przed swoimi fobiami, ale stawia czoła przeciwnościom losu w imię miłości, którą w pełni zaakceptowała. Nie uwolniła się jednak od niepewności związanej z przyszłością, w dalszym ciągu nie może uwierzyć w ciągłość i ogrom uczucia, jakim obdarzył ją Brade. Jej metamorfoza nie jest jeszcze pełna, co sprawia, że dziewczyna bezustannie ulega drobnym zmianom, staje się doroślejsza z każdym nowym wyzwaniem rzuconym przez życie, uczy się samodzielności, powoli staje się samowystarczalna. To zupełnie inna dziewczyna, co niewątpliwie zawdzięcza szczerości względem siebie i niestrudzonemu uporowi Bardina.

Stałym, chociaż tym razem nakierowanym na inne tory, elementem powieści jest słodycz, którą teraz możemy dostrzec w uczuciach i wzajemnej relacji dwójki zakochanych bohaterów. Miłość Ally i Bradina jest typowo szczenięcym uczuciem, które zemdliłoby widza, ale niewątpliwie cieszy czytelnika. Ich bezustanne pieszczoty, czułe słówka, wymowne gesty, niedwuznaczne spojrzenia – wszystkiego mamy tu w nadmiarze, a jednak od razu cieplej robi się na sercu, kiedy wczytujemy się w kolejny romantyczny epizod. Także zazdrość odgrywa w tym wypadku ogromną rolę, jako że na każdym kroku Brade manifestuje swoją pasję i porywczość nie zamierzając dzielić się dziewczyną ze światem. Nie ma wątpliwości, że gdyby tylko mógł, zamknąłby ją w pokoju i nie wypuszczał z ciasnego, władczego więzienia swoich ramion. Jego zachowanie i jej pytania są dowodem na to, iż oboje czują się niepewnie w związku, który muszą ukrywać, a który bez przerwy przeżywa gwałtowne burze. Nie ma wątpienia, iż myśli o dziecku także dopełniają obrazu nieodpowiedzialnej, ale szalonej i gorącej namiętności, jaka trawi Ally i Bradina. Są dorośli, ale zachowują się jak niedopieszczeni nastolatkowie, co z całą pewnością rozczula czytelnika.

Ten tom „Ostatniej spowiedzi” to również spora dawka „łóżkowego” szaleństwa. O ile nie doczekaliśmy się tego w poprzedniej części, o tyle teraz wynagradza się to spragnionemu czytelnikowi z nawiązką. Wyrafinowane gry wstępne Allison, jawny flirt mający doprowadzić do szaleństwa Czarnego, namiętny seks niezależnie od miejsca, czy okoliczności – naprawdę jest tego sporo. Należy jednak wspomnieć, iż mimo niejednokrotnie naprawdę romantycznej atmosfery, autorka nie boi się przerwać bohaterom ich igraszek i zastąpić słodycz sytuacji odrobiną dramatu. Każdorazowa namiętność nie jest więc wyłącznie obrazem ogromnej chuci, ale niesie za sobą także zupełnie inne, głębsze znaczenie.

Największą zaletą drugiego tomu powieści jest jednak wgląd w psychikę Toma, któremu autorka poświęca zdecydowanie więcej uwagi. Stajemy się świadkami jego dramatu, kiedy z pozoru zimny i obojętny na głębsze uczucia chłopak zaczyna otwierać się na Ally. Niemniej jednak, Tom nie walczy o dziewczynę, od razu usuwa się w cień i chociaż cierpi, usiłuje nie stawać na drodze miłości, jaka łączy jego brata i Allison. W tym tomie Thomas Rothfeld jest więc od samego początku bohaterem tragicznym, który nie potrafi wyzbyć się uczuć, choć usilnie stara się to osiągnąć, jest zmuszony być powiernikiem dziewczyny, która nigdy nie odwzajemni jego uczuć, a choć tego nie chce, znajduje się w samym środku miłosnych westchnień i spięć najbliższych sobie ludzi. Czytelnik widzi, jak Tom szuka zapomnienia w alkoholu i przygodnym seksie, wydaje się staczać, choć takie zachowania nigdy nie były mu obce. Nie mam wątpliwości, że jego postawa buntownika o czułym sercu jest w stanie zjednać mu przychylność i względy wielu czytelników.

Reasumując, „Ostatnia spowiedź” – niczym miłość, o której traktuje – dostarcza czytelnikowi wielu skrajnych emocji – wywołuje dreszcze podniecenia, zmusza do łez, budzi niepokojące drżenie wewnątrz żołądka, pozwala unieść się nad ziemię i boleśnie uderzyć o jej powierzchnię podczas upadku. Czytelnik jest otoczony uczuciami, które wirują wokół niego, udzielają mu się, wypełniają każdą komórkę ciała, tak jak każdą stronę książki. Pierwszy tom spełniał marzenia każdej nastolatki, ten zaś wyznacza granice idealnego związku. I właśnie dlatego, kiedy myśli się o „Ostatniej spowiedzi”, naprawdę nie sposób nie westchnąć z rozmarzeniem.




Recenzja pisana dla portalu:

niedziela, 22 września 2013

Drugi grób po lewej - Jones Darynda




Tytuł: Drugi grób po lewej
Autor: Jones Darynda
Wydawca: Papierowy Księżyc
Ilość stron: 388
Ocena: 3/6




Są autorzy, których warsztat zmienia się w miarę pisania oraz tacy, którzy stoją w miejscu. Są powieści, które od początku do końca nie zachęcają do lektury i te, które z czasem potrafią wciągnąć. Są też bohaterowie, w których czytelnik się zakochuje oraz postacie, z którymi wolałby nie mieć nigdy do czynienia. Kiedy postanowiłam zrecenzować drugi tom przygód Charley Davidson, miałam ogromną nadzieję na konkretne zmiany, które sprawią, że interesujący pomysł autorki rozwinie skrzydła i w końcu się wzniesie. Niestety, „Drugi grób po lewej” nie odbił się nawet od ziemi, podobnie jak miało to miejsce w przypadku poprzedniego tomu – lot należało odwołać i przesiąść się do zwykłego autobusu, który nieubłaganie trzęsie na nierównej nawierzchni drogi.

Od wydarzeń opisanych w „Pierwszym grobie po prawej” minęło góra dziesięć dni, zaś Chrley Davidson kolejny raz ma pełne ręce roboty. Brutalnie wyciągnięta z łóżka o nieprzyzwoicie wczesnej porze przez zdesperowaną Cookie, ubrana jak ostatni clown za sprawą tej samej osoby, pani detektyw właśnie staje twarzą w twarz ze swoim nowym zleceniem. Przyjaciółka Cookie ma kłopoty, jednak zanim ktokolwiek jest w stanie dowiedzieć się, o co chodzi, kobieta znika bez śladu. Załamany mąż nie dba o pieniądze, wynajmuje Charley, by ta odnalazła Mimi. Niestety, sprawa nie jest tak prosta, jak mogłoby się wydawać. Komuś najwyraźniej bardzo zależy na tym, by kobieta się nie odnalazła, a dwójka podejrzanych typków, podających się za agentów FBI, nachodzi naszą kostuchę w biurze. To nie koniec problemów, gdyż Reyes Farrow – grzesznie przystojny syn Szatana – zapadł się pod ziemię, a kiedy łaskawie pojawia się w swojej niematerialnej postaci, jest w strasznym stanie. Demony zdołały go dorwać i teraz mają w swoich rękach klucz do piekła, jak również wabik na Charley, przez którą mogą dostać się do nieba. A przecież to dopiero początek trudności, z jakimi musi zmierzyć się bohaterka.

Nie ulega wątpliwości, iż „Drugi grób po lewej” jest w 100% i pod każdym względem kontynuacją „Pierwszego grobu po prawej”, jako że w przypadku obu tych książek można wyliczać te same wady, jak również podać te same zalety. I tak oto, kolejny raz mamy do czynienia z powieścią wypełnioną kiepskim humorem, który tak naprawdę zupełnie nie bawi, a nawet można pokusić się o stwierdzenie, iż główna bohaterka wypada przez niego żałośnie. Jej „zabawne”, czy też „kąśliwe” komentarze w przerażającej większości są raczej słabe, zaś narracja, która z całą pewnością miała być prowadzona z polotem, pazurem i sporą dawką humoru, okazuje się kompletną klapą i jest wręcz żenująca. Również sytuacje, które powinny bawić, odnoszą w moim przypadku odwrotny skutek i naprawdę miałam ochotę walić głową w mur. Błagam, zostańmy przy stereotypach, kiedy to facet myśli kroczem. Bezustanna chcica głównej bohaterki w pewnym momencie naprawdę zaczyna irytować.

Czego by jednak nie mówić, najbardziej rażący jest niestety brak sensu przy okazji niektórych sytuacji. Ot, na przykład: stary „znajomy” Charley w czasach szkolnych zeznał na policji, że nie chciał jej zabić, a jedynie OKALECZYĆ SUV-em, po czym bez problemu zostaje policjantem. Inna sytuacja z samego początku książki: W KAWIARNI mąż zaginionej kobiety pyta Charley o jej zawodowy profesjonalizm, podczas gdy nasza „poważna pani detektyw” ma na nogach kapcie w kształcie króliczków. Wybaczcie, ale jak zdesperowany musi być mężczyzna, by prosić o pomoc kogoś takiego? Zresztą, nie mniej wstrząśnięta byłam pojawieniem się agentów FBI, nawet jeśli byli oszustami, którzy zajmują się sprawą zaginięcia JEDNEJ kobiety. Leżę, wyję i błagam o litość! Federalni i byle zaginięcie? Naprawdę?

Nie skupiajmy się jednak wyłącznie na minusach. Niezaprzeczalnym plusem książki jest interesująca fabuła: zarówno pod względem całej serii, jak i tego jednego tomu, chociaż opiera się ona niewątpliwie na tych samych zasadach, co poprzednia część. Sprawa zaginięcia przyjaciółki Cookie, chociaż niespecjalnie skomplikowana, na pewno potrafi zapewnić rozrywkę, zaś problemy boskiego syna Szatana i „najazdu” na niebo powoli nabierają coraz wyraźniejszych kształtów. Cóż, przyznam się bez bicia, że mieszanie religii do powieści tego typu jest ryzykowne i osobiście nie jestem zwolenniczką tego motywu u Charley Davidson, jednak nadal uważam, iż jest on interesujący. Także wszelkie drobne problemy, z którymi musi poradzić sobie Charley, jak chociażby duch w bagażniku samochodu Cookie, czy bandzior na przepustce, stanowią ciekawy dodatek, o którym czyta się z przyjemnością. Jeśli więc warto sięgnąć po tę powieść to właśnie dla fabuły, która musi się spodobać.

W ogólnym rozrachunku, nie mam pojęcia, co myśleć o książkach Daryndy Jones. Z jednej strony postać głównej bohaterki jest irytująca i sama nie wiem, jak z nią wytrzymałam, jednakże wszystkie inne postaci mają w sobie coś, co przyciąga czytelnika. Z drugiej, ciekawa fabuła rozbija się o bezmyślność i słaby humor. Przyznaję, to nie lada wyzwanie dla recenzenta.

Ostatecznie jednak, „Drugi grób po lewej” zdecydowanie powinny przeczytać osoby, którym podobał się poprzedni tom, zaś ci, którym nie przypadł on do gustu raczej nie zapałają miłością do tej części. Jeśli potraficie przymknąć oko na liczne niedociągnięcia, bądź stawiacie na pierwszym miejscu fabułę, zaś cała reszta nie jest już tak istotna, to zachęcam do podjęcia ryzyka.




Recenzja pisana dla portalu:

piątek, 20 września 2013

Finn nieposkromiony - Oliver Uschmann




Tytuł: Finn nieposkromiony
Autor: Oliver Uschmann
Wydawca: Dreams
Ilość stron: 304
Ocena: -6/6




Klękajcie narody i bójcie się dorośli, bo oto pomysłowe i naprawdę szalone trio kolejny raz wkracza do akcji. Finn, Lukas i Flo mają przed sobą zupełnie nową i zdecydowanie odmienną od poprzedniej misję, w której wykorzystując atrybuty 4xM (MIND, MOOD, MECHANICS i MASCULINITY) poszukują nowego ojczyma dla Floriana, a zarazem chłopaka dla jego niesamowicie wymagającej matki, która każdego potrafi odprawić z kwitkiem. Sprawa jest poważna, jako że potencjalny „tatuś” musi być przystojny, wysportowany, sprawny manualnie, ale równocześnie nie krzywdzić zwierząt, nie jeść mięsa, nie unosić się gniewem... Nie za wiele, jak na jednego mężczyznę? Chłopcy nie tracą jednak nadziei, że ideał istnieje i oni zdołają go odnaleźć! Siłownia, muzeum, basen i jedna wielka katastrofa, która towarzyszy staraniom chłopaków. Na domiar złego, małe kłamstewko Finna skutkuje całymi pielgrzymkami krasnoludów, orków i innych przebierańców, którzy są przekonani, iż atrakcyjna mama Flo to nie kto inny, ale tajemnicza, znana pisarka. Niemniej jednak, prawdziwe atrakcje zaczynają się w chwili, kiedy Sophia jako jedyna wyczuwa w domu nieznośny smród, zaś z pomocą przychodzi jej czarujący i idealny pod każdym względem Heiner.

Finn nieokiełznany ukazał czytelnikowi świat oraz życie codzienne jako LARP, wyzwanie, niesamowitą, interesującą misję. Finn nieposkromiony sprowadza ludzkie umiejętności i cechy do Atrybutów, które są bliskie każdemu fanowi gier komputerowych, czy karcianych, co czyni ludzkie życie pasmem wyzwań mających na celu podniesienie, bądź obniżenie indywidualnych punktów przydzielonych każdemu wyróżnikowi. Muszę przyznać, że ten sposób patrzenia na otaczających nas ludzi przypomniał mi czasy młodości, kiedy wraz z koleżanką stworzyłyśmy swoją skalę punktacji i oceniałyśmy napotkanych na ulicy „samców”. Jak więc widać, moje doświadczenie kolejny już raz udowadnia, jak bardzo realni są nasi młodzi bohaterowie. Ich sposób patrzenia na świat przez pryzmat gier komputerowych, komiksów, czy piłki nożnej na pewno jest bliski ogromnej liczbie osób w każdym wieku mających swoje własne pasje, którymi wypełniają życie. Nie będę kłamać, właśnie dlatego tak bliska jest mi ta szalona trójca, którą szczerze uwielbiam.

Druga część przygód Finna Andersa to ogromna dawka humoru wynikającego nie tylko z przezabawnych sytuacji z udziałem chłopców, ale również ze stereotypów. Choć ubarwione i wyolbrzymione, nie brak im smaku, zaś w przypadku niektórych osób zdecydowanie mają one sporo wspólnego z rzeczywistością. Przyznajcie się, kogo zdziwiłby obraz całującego swoje bicepsy mięśniaka na siłowni, bądź niskiego, nieciekawego intelektualisty? W książce doświadczymy także naprawdę emocjonującej słodyczy, która rozlewa się ciepłem po ciele czytelnika. Idealny, wyrozumiały i czarujący Heiner wzbudza sympatię, a jego niewątpliwie perfekcyjne podejście do trójki nastolatków czyni z niego mężczyznę wręcz rozkosznego. Z największą przyjemnością czyta się o jego pracy nad domkiem na drzewie, czy staraniach by zaimponować Sophii. I w końcu, Finn nieposkromiony to także odrobina powagi oraz dramatu, jaki dotyka zranionych kłamstwami ludzi.

Chociaż powieść ukazuje życie jako grę, zaś ludzi jako awatary, miłość została potraktowana zupełnie inaczej. Chłopcy w prawdzie rozpoczęli swoją misję niczym grę w The Sims lecz ostatecznie przekonują się, że nie tędy droga i nie łatwo sprostać wymaganiom kobiety, a dodatkowo wzbudzić jej zainteresowania. Nastolatkowie mają również okazję przekonać się jak dalece krzywdzące może być czynienie z uczuć zabawy. Dla Heinera wyzwanie rzucone przez znajomego również ma skutki uboczne, które dają mu się we znaki. Ostatecznie gra okazała się motorem napędowym, ale bynajmniej nie była rozwiązaniem problemów Flo i jego matki. Prawdziwe uczucia miały zdecydowanie większe znaczenie, niż stuprocentowa punktacja atrybutów.

Nie sposób zaprzeczyć, że Finn nieposkromiony posiada również wartość edukacyjną, a człowiek uczy się przecież przez całe życie. Przyznam się bez bicia, że nigdy nie byłam urodzonym matematykiem i w tej kwestii bliżej mi do Finna i Lukasa, niż do Flo. Tym bardziej interesujący był dla mnie fakt istnienia liczb doskonałych i wspaniałych. Nazwijcie mnie nieukiem, ale nigdy wcześniej nie spotkałam się z tym zagadnieniem. Także znaczeniu dwunastki dla religii świata okazało się bardzo wartościową lekcją i nie zapomnę wykorzystać tej wiedzy by zaimponować znajomym. W końcu na pewno nie tylko ja była zielona w tym temacie, a przynajmniej mam taką nadzieję.

Podsumowując, Finn nieposkromiony to kolejna fenomenalna powieść Olivera Uschmanna, w której odnalazłam siebie i która dotarła prosto do mojego serca. Wbrew pozorom przygody Finna nie są przeznaczone wyłącznie dla młodych czytelników, ale bardziej niż wiele innych powieści potrafią zaczarować także starszych wyjadaczy. Już pierwszy tom tej drobnej serii zjednał sobie moją sympatię, zaś drugi tylko umocnił władzę, jaką ma nade mną niebanalny Finn Anders. O ile po lekturze Finna nieokiełznanego czekałam z ogromną niecierpliwością na Finna nieposkromionego, tak teraz umieram nie mogąc doczekać się części trzeciej.

środa, 18 września 2013

Niebiańska podróż feniksa tom 1 - Feng Nong, Wang Yi




Tytuł: Niebiańska podróż feniksa
Autor: Feng Nong (scenariusz), Wang Yi (rysunki)
Wydawca: Yumegari
Ilość stron: 196
Ocena: 6/6




Możliwość powrotu do życia w nowym ciele jawi się raczej jako dar, niż przekleństwo. Cud, który pozwala człowiekowi zacząć od nowa, zapobiec spotkaniu z nieuniknionym i niewiadomym, nie zmusza raczej do zastanawiania się nad ewentualnymi problemami, jakie mogą z tego później wyniknąć. Niepewna przyszłość żyjącego człowieka wydaje się mniej przerażająca niż śmierć, która dla jednych będzie bramą ku egzystencji duchowej, zaś dla innych końcem wszystkiego. Jak się jednak okazuje, nowe życie, choć pożądane, wcale nie musi być szczęśliwe.

Ratując dziecko, Feng Ming ulega poważnemu wypadkowi. Jego życie zbliża się ku nieubłaganemu końcowi, kiedy to otrzymuje propozycję nie do odrzucenia. Dzięki mocy medium, dusza chłopaka może zostać przeniesiona do nowego ciała w innym czasie. W ten też sposób, Feng Ming budzi się jako młody, niezwykle piękny książę An He. Mogłoby się wydawać, że miał niezwykłe szczęście, niestety, w Xi Rei jego władza jest bardzo ograniczona. W rzeczywistości za sznurki pociąga chutliwy i brutalny regent, Rong Tian, który powoli rozpracowuje chłopaka. Na domiar złego, Rong niejednokrotnie wykorzystywał prawdziwego księcia i wcale nie planuje rezygnować z uciech cielesnych tylko dlatego, że An He nie jest już sobą. Wręcz przeciwnie, Feng Ming jawi się regentowi jako ktoś o wiele bardziej interesujący i pociągający. W końcu ma przed sobą to samo cudowne ciało, ale wzbogaca je cięty języczek i nieznośny charakter. Rong Tian nie jest jednak jedyną przeszkodą, jaką chłopak musi pokonać, jako że obowiązki władcy, nawet jeśli marionetkowego, również mogą sprawić wiele kłopotu.

Podróże w czasie – pożądany przez wielu dar, niezliczone możliwości, chęć zmiany przeszłości i zajrzenia w przyszłość, sposób na odpokutowanie win. „Tak!” zakrzykną jedni, „Tylko nie to!” wyjęczą drudzy. Nie ma najmniejszych wątpliwości, iż motyw ten znany jest każdemu i pojawia się niemal wszędzie. Czy więc nadal może być w nim coś oryginalnego i interesującego? Zdecydowanie! „Niebiańska podróż feniksa” łączy w sobie zarówno wątek przeniesienia duszy w czasie, jak również jej wędrówki z ciała do ciała, co pozwala na przedłużenie jej egzystencji oraz rozpoczęcie nowego życia. Są to więc motywy znajdujące się na granicy opętania oraz reinkarnacji, zważywszy na okoliczności, jakie towarzyszą podróży przez portal czasoprzestrzenny. Co więcej, odkrycie tego sekretu może kosztować bohatera życie. Nie jest to więc zwykły „skok przez płot”, ale naprawdę poważna sprawa.

Poruszone w tym tytule tematy również do zabawnych nie należą. Przede wszystkim mamy tu do czynienia z wykorzystywaniem seksualnym księcia, chociaż nie można jednoznacznie stwierdzić, czy oddawał się swojemu regentowi pod przymusem, czy może bardziej dobrowolnie, nie potrafiąc mu się sprzeciwić. Nie jest także pewne, czy książę An He rzeczywiście planował popełnić samobójstwo i co byłoby tego powodem. Wiemy jedynie, iż każdorazowa „zabawa” pozostawiała na jego ciele liczne ślady, zaś gwałtowność Ronga na pewno rozbudza wyobraźnię i zmusza do wyciągania pewnych wniosków.

Co więcej, „Niebiańskiej podróży feniksa” powagi dodaje również stylizowane na historyczne tło, w kontekście którego przedstawiony zostaje problemem marionetkowego władcy, który mimo swojego wysokiego urodzenia jest jedynie kukiełką w rękach silniejszych od siebie. W tym wypadku An He wydaje się być wyłącznie piękną oprawą, pustym naczyniem, podczas gdy regent sprawuje rzeczywistą władzę nie tylko nad krajem, ale również nad życiem księcia.

Nie mniej jednak, nie brakuje tu także odrobiny humoru, który towarzyszy molestowaniu Feng Minga. Choć regenta bez wątpienia cechuje nieustępliwość w chęć zdominowania chłopaka, to jednak siła charakteru głównego bohatera oraz jego pewność siebie, kontrastując z dziecinnym czasami zachowaniem, tworzą mieszankę, z którą Rong nie ma szans wygrać. Te drobne, pocieszne scenki bez wątpienia rozładowują napięcie i sprawiają, iż „Niebiańską podróż feniksa” czyta się z tym większym zainteresowaniem.

Wypada także napisać kilka słów na temat kreski oraz samego wydania, jako że uzupełniają się perfekcyjnie. Otóż, rysunki Wang Yi to prawdziwy miód dla oczu i z łatwością można się w nich bez reszty zakochać. Są bowiem nie tylko niezwykle piękne w swojej delikatności i dokładności, ale również cechuje je dbałość o proporcje. Mało tego, z twarzy z łatwością można wyczytać wiek postaci, zaś sposób rysowania ubrań w pełni oddaje każde niezbędne zgięcie materiału. Wydawnictwo Yumegari celebruje tę wspaniałą kreskę formatem większym od przeciętnego, stronami w kolorze oraz oprawą z obwolutą. Całość prezentuje się więc naprawdę zachęcająco i zadowoli nawet najbardziej wybrednych.

Mając na uwadze powyższe, z czystym sercem mogę zachęcić Was do zapoznania się z „Niebiańską podróżą feniksa”, jako że manhua ta zdecydowanie warta jest swojej ceny i po prostu musi znaleźć się w Waszej kolekcji, a jestem także przekonana, że wracać będziecie do niej z największą rozkoszą. Wierzcie mi, tytulik palce lizać!


Recenzja pisana dla portalu:

poniedziałek, 16 września 2013

Przez burze ognia - Veronica Rossi




Tytuł: Przez burze ognia
Autor: Veronica Rossi
Wydawca: Otwarte/Moondrive
Ilość stron: 368
Ocena: -6/6




Świat podzielił się na dwa obozy – Osadników żyjących w zamkniętej społeczności, niezwykle rozwiniętych pod względem technicznym, Kapsuł Podu i Dzikusów, którzy walcząc ze światem zewnętrznym pełnym burz eterowych, niebezpieczeństw i głodu, zamieszkują „Umieralnię”. Aria należy do pierwszej grupy, podczas gdy Perry jest przedstawicielem tej drugiej. Są zupełnie inni, całkowicie nieprzystosowani do współpracy, czy chociażby kontaktu ze sobą nawzajem, a jednak los stawia ich naprzeciwko siebie w najmniej sprzyjających warunkach. Dziewczyna pakuje się w kłopoty, kiedy wraz z czwórką znajomych zakrada się do zamkniętej kopuły użytkowej, gdzie nieobliczalny Soren wywołuje pożar i staje się niezwykle agresywny. Przed jego brutalnym szaleństwem Arię ratuje Perry, który z jakiegoś powodu dostał się do kopuły, choć nigdy nie powinno go tam być. Dla obojga to wydarzenie będzie miało opłakane skutki. Dziewczyna zostaje wygnana z miejsca, które przecież uważała za dom i pozostawiona na pewną śmierć – na co niewątpliwie liczy konsul Hess – poza Kapsułami Podu. Tym czasem Talon, bratanek Perry'ego, zostaje uprowadzony przez Osadników, zaś młody mężczyzna postanawia go odnaleźć i za wszelką cenę sprowadzić do domu. Drogi dwójki bohaterów krzyżują się kolejny raz, a oni są skazani na współpracę.

Przez burze ognia to powieść pod wieloma względami niebanalna, która przeplata i łączy w sobie dwa pozornie zupełnie różne od siebie gatunki – fantastykę oraz science-fiction. „Umieralnia” w ogromnej części stanowi odzwierciedlenie tego pierwszego gatunku, jako że żyjący tam ludzie utrzymują się z pracy swoich rąk, polowań, drobnego handlu, zaś za broń służą im noże, łuki i pięści. Ludzie mieszkają w prostych osadach, a ich warunki życia przypominają średniowieczne. Wyjątek stanowi jednak „twierdza” Marrona, która wydaje się znajdować pomiędzy brutalnym światem „Umieralni”, a luksusowymi Kapsułami. Życie Osadników w Kapsułach Podu jest więc zupełnie inne, o wiele bardziej nowoczesne. Technologia i genetyka znajdują się na niebywale wysokim poziomie, co pozwala na przenoszenie się do wirtualnych miejsc, na znaczny rozwój rolnictwa, czy nawet na ingerencję w kod genetyczny dziecka. Przyznaję, iż zaskoczyło mnie to na początku, ale i zachwyciło, dzięki czemu byłam szczerze zafascynowana tą niezwykłą lekturą, która wprowadziła mnie w świat zupełnie nowy i absorbujący.

Skoro już przy tym jesteśmy, autorka bez reszty rozkochała mnie w sposobie, w jaki skonstruowała „Umieralnię”, czyniąc ją dziką, nieprzystępną i niebezpieczną. Ludzie mieszkający poza Kapsułami tworzą plemiona, które walczą ze sobą, konkurują, współpracują, czasami są od siebie uzależnione. Na czele plemienia stoi Wódz Krwi, który musi wywalczyć sobie ten tytuł i utrzymać go odpowiadając na wyzwania innych kandydatów, jeśli tacy się znajdą. Co więcej, walka o tytuł kończy się śmiercią, bądź przysięgą wierności, co przydaje plemionom surowości oraz jeszcze bardziej fantastycznego klimatu. Naprawdę wspaniałym pomysłem było także wplecenie w ten świat kanibali, gdyż już samo plemię Krukorów z ich niezwykłymi strojami i wierzeniami wywołuje u czytelnika zachwyt, zaś po dodaniu do tego ich upodobań żywieniowych otrzymujemy kuszącą mroczną aurę.

Ogromnym plusem powieści są również Zmysły, które czynią wyjątkowymi niektórych ludzi spoza Kapsuł, dodają im więcej dzikości i tym samym czynią powieść bardziej niezwykłą. Fakt, iż Zmysł węchu pozwala na wyczuwanie nie tylko zapachów, ale i uczuć na pewno jest oryginalny i niezwykle interesujący. Tym bardziej, że emocje innych wpływają na Scira (osoba dysponująca tym konkretnym Zmysłem), co może zarówno niezwykle skomplikować życie bohaterów, jak i pomóc im zrozumieć wzajemne intencje. Nie będę ukrywać, że autorka zaimponowała mi również tym pomysłem na rozwinięcie stworzonego przez siebie świata.

Niemniej jednak, warto także wspomnieć o powadze, jaka towarzyszy powieści od pierwszych stron. Już na początku, z jednej strony mamy Arię, która nie jest w stanie nawiązać kontaktu z pracującą poza jej Kapsułą matką i obawia się najgorszego, jej znajomi zaczynają wariować, stają się brutalni i niebezpieczni w przeciągu jednej chwili, a dziewczyna nie jest w stanie samodzielnie wydostać się z tej matni; z drugiej – Talona, który mimo bardzo młodego wieku cierpi z powodu choroby, która wcześniej doprowadziła do śmierci jego matki, na domiar złego zostaje porwany, co najboleśniej odczuwa Perry. Z każdą chwilą problemy narastają, sytuacja staje się coraz bardziej dramatyczna, proste rozwiązania przestają istnieć. Ponadto czytelnik poznaje więcej postaci, których historie również niosą ze sobą pewien ładunek dramatu. Dodam, iż ujawnienie niektórych sekretów może szokować i wywoływać ogromne emocje, chociaż z pewnością nie łatwo nam oceniać postępowanie bohaterów. Zmuszeni są, bowiem do podejmowania trudnych decyzji, a każdy błąd może kosztować życie wielu ludzi.

Podsumowując, Przez burze ognia to wspaniale skonstruowana, ciekawa powieść, którą łatwo pokochać i która wzrusza czytelnika bezwzględnością świata przedstawionego. To pogoń za tym, co zostało nam odebrane, wielkie nadzieje, bolesne zawody i niebezpieczeństwo, które zagraża zarówno Kretom, jak i Dzikusom. W skrócie, Przez burze ognia to cudowna książka, którą naprawdę warto przeczytać.

sobota, 14 września 2013

Czerwień Rubinu - Kerstin Gier




Tytuł: Czerwień Rubinu
Autor: Kerstin Gier
Seria: Trylogia Czasu
Wydawca: Egmont
Ilość stron: 344
Ocena: 5/6



Rodzina nastoletniej Gwendolyn nigdy nie była do końca normalna, bo kto słyszał o genie podróży w czasie, który zmusza do przenoszenia się w mgnieniu oka z jednych czasów do drugich. Mało tego, Gwen od bardzo dawna jest w stanie widzieć i porozumiewać się z duchami, których czasami nie jest w stanie odróżnić od zwyczajnych otaczających ją ludzi. Mimo wszystko dziewczyna jeszcze do niedawna wiodła całkiem spokojne życie, które teraz stanęło na głowie. Jak to w ogóle możliwe, że jej kuzynka, Charlotta, odziedziczyła pokrętny gen, ale to właśnie Gwendolyn odbyła swoją pierwszą i bynajmniej nie ostatnią podróż w czasie?! A to niestety nie koniec atrakcji, jakie na nią czekają. Dziewczyna poznaje mroczne sekrety swoich bliskich, wchodzi do jaskini lwa, którą jest tajna organizacja Strażników, a nawet jest zmuszona współpracować z arogancki, obłędnie przystojnym Gideonem, który, podobnie jak ona, posiadł gen podróży w czasie. Jakby tego wszystkiego było jeszcze mało, robi się coraz bardziej niebezpiecznie, kolejne zagadki czekają na rozwiązanie, zaś dziewczyna zostaje wplątana w walkę pomiędzy zwolennikami hrabiego de Saint Germain, a jego przeciwnikami.

Czerwień Rubinu jest książką, którą bezsprzecznie charakteryzuje ciekawa fabuła i niebanalnie skonstruowany świat, który z każdą chwilą staje się bardziej rozbudowany, zawiły, naprawdę fascynujący. Już na samym początku poznajemy ogólny zarys dobrodziejstw i przekleństw genu, który odgrywa tak ważną rolę w całej powieści, dowiadujemy się czegoś o niebanalnych mocach Gwen, wraz z nią mamy okazję powoli wdrażać się w tajemnice rodziny, poznać misję Strażników. Wszystko to niewątpliwie potrafi zainteresować i rozbudzić w czytelniku chęć sięgnięcia po kolejne tomy trylogii, które mogłyby rzucić jeszcze więcej światła na wydarzenia, jakie mają miejsce w Czerwieni Rubinu. A dzieje się stosunkowo dużo, więc nie ma mowy o nudzie.

Bardzo interesującym zabiegiem i prawdziwym strzałem w dziesiątkę było wplątanie w całą tę kabałę postaci historycznych, których życie miało ogromne znaczenie dla współczesności, jak również samego hrabiego de Saint Germain, który mi osobiście zawsze kojarzy się z podejrzanym, mrocznym typkiem z zamiłowaniem do okultyzmu. Wydaje mi się, że powiązanie tajnej organizacji z takimi ludźmi jak francuski hrabia, Isaac Newton, Churchill, czy Einstein tworzy swoisty most pomiędzy fikcją, a rzeczywistością, w której żyje czytelnik. Tym samym cała tajemnica nabiera dodatkowego znaczenia, jeszcze bardziej fascynuje i wydaje się realna.

Kolejnym niezaprzeczalnym plusem Czerwieni Rubinu jest fakt, iż Gwen nie próbuje zachować dla siebie tajemnicy genu podróży w czasie, ale dawno wyjawiła wszystko przyjaciółce, którą teraz ma po swojej stronie. Bohaterka nie ukrywa przed Leslie żadnych rodzinnych „dziwactw”, dzięki czemu może liczyć na przyjaciółkę w każdej sytuacji, nie pozostaje sama ze swoimi problemami, ale może zapytać ją o radę, oczekiwać pomocy. Co więcej, rodzina Gwendolyn ma także sekrety, które wolałaby przemilczeć i do których nie dopuszcza nikogo spoza wcześniej ustalonego kręgu. Tym samym, nieodłącznym towarzyszem czytelnika są te najbardziej pikantne i najbardziej fascynujące tajemnice.

Niemniej jednak, ze wszystkich zalet Czerwieniu Rubinu najistotniejsi są bohaterowie. Główna bohaterka i jej przyjaciółka są naprawdę fantastyczne i prawdopodobne, zachowują się jak tysiące innych nastolatek, chociaż od innych dzieli ich drobny sekrecik niecodziennego genu. Nawet rodzina Gwen może się podobać, z jej przyjaznymi i opryskliwymi członkami, jako że oni również należą do grona bardzo realnie stworzonych. Nie sposób nie wspomnieć także o Gideonie, który nie jest może całkowitym dupkiem, ale też nie należy do osób szczególnie uprzejmych. Jestem przekonana, że nie jednak dziewczyna chciałaby spotkać na swojej drodze kogoś takiego, jak on. Troskliwy, ale butny? Ach, nic tylko mruczeć!

Niestety, ten tom wydaje mi się stanowczo zbyt krótki, co pozostawia pewien niedosyt, który mogą zapewne zrekompensować wyłącznie kolejne części. Niełatwo, bowiem przejść do porządku dziennego z pytaniami i domysłami, jakie pozostawia po sobie książka, gdyż powieść Kerstin Gier naprawdę wciąga. Z największą przyjemnością zagłębiłabym się w bardziej rozbudowane opisy przygód podczas podróży w czasie, poznałabym bliżej bohaterów i ich relacje, a nawet odkryłabym więcej sekretów Strażników, o których w gruncie rzeczy nadal wiemy zbyt mało. Myślę, że nie zaszkodziłoby także rozbudować trochę historii wcześniejszych podróżników, których rola jest tu kluczowa, gdyż są niezbędni do osiągnięcia celu przez hrabiego de Saint Germain.

Tak więc, Czerwień Rubinu jest lekturą naprawdę wartą polecenia, chociaż stanowczo zbyt krótką, idealną dla nastolatek, ale na pewno mogącą przypaść do gustu także starszym miłośniczkom niesamowitej przygody z elementami kuszącego romansu. Radzę jednak zaopatrzyć się od razu w kolejne tomy trylogii, jako że ciekawość warto zaspokoić, a niedosyt trzeba zagłuszyć.


Tomy serii:
Czerwień Rubinu
Błękit Szafiru
Zieleń Szmaragdu

czwartek, 12 września 2013

Ostatnia spowiedź tom 1 - Nina Reichter




Tytuł: Ostatnia spowiedź tom 1
Autor: Nina Reichter
Wydawca: Novae Res s.c.
Ilość stron: 380
Ocena: 5/6




Mieszkająca w Paryżu Allison Hanningan wraca do domu po spędzonych w Stanach wakacjach. Niestety, opóźnienie podczas lądowania jej samolotu sprawia, że jest zmuszona spędzić dobrych kilka godzin na opustoszałym lotnisku w Ostrawie. W podobnej sytuacji znajduje się Bradin Rothfeld, wokalista cieszącego się coraz większą popularnością niemieckiego zespołu rockowego. Ich drogi krzyżują się, kiedy to chłopak użycza potrzebującej dziewczynie ognia, a rozmowa toczy się powoli od słowa do słowa, by ostatecznie między dwójką młodych, obcych sobie ludzi nawiązała się nić porozumienia. Czas jaki spędzają na wspólnej zabawie i śmiechu mija zatrważająco szybko, a ostatecznie każde z nich musi ruszać w swoją stronę. Bradin nie zamierza jednak ot tak zakończyć tej obiecującej znajomości. Wykorzystując swoje znajomości i wpływy zdobywa numer telefonu dziewczyny, co prowadzi do narodzin przyjaźni na odległość, a z czasem do rozkwitu jeszcze gorętszych uczuć, których Ally nie potrafi zaakceptować. Jej życie komplikuje się, a wszystko z powodu tej przypadkowej znajomości z upartym jak osioł chłopakiem, który nie potrafi odpuścić.

Gdybym miała krótko scharakteryzować Ostatnią spowiedź określiłabym ją jako wytworny drink polskiej literatury – mieszankę przeznaczonego dla starszych alkoholu, widocznego w problemach i seksualności bohaterów, z idealną dla młodszych colą, w postaci niemal bajkowego romansu. Tak się, bowiem składa, iż Ostatnia spowiedź łączy w sobie niesamowitą, dziecięcą wręcz naiwność z potężnym ładunkiem psychicznych problemów. Nic więc dziwnego, że atmosfera powieści waha się między idylliczną, a dołującą. Niemal niemożliwa do zniesienia, w pozytywnym sensie, słodycz Bradina sprawia, że czytelnik rozpływa się w tej mlecznej czekoladzie, wzdycha tęsknie do ideałów młodzieńczych lat, wspomina z rozrzewnieniem czasy romantycznych fantazji o wielkiej miłości. Niestety, cała ta uzależniająca rozkosz okazuje się wyśmienitym lodem, który w momencie uniesienia spada prosto na syfiasty chodnik prawdziwego życia. To właśnie Ally jest tym zapiaszczonym brukiem, który sprowadza czytelnika na ziemię. Dziewczyna tkwi w świecie swoich zakorzenionych głęboko w psychice problemów, których nie potrafi odrzucić, jakby wrosły w jej egzystencję. To właśnie te dwa skrajnie różne bieguny powieści czynią ją wielowymiarową i tak nieodparcie pociągającą.

Mimo wewnętrznych dramatów Ally, pod względem fabuły, Ostatnia spowiedź pozostaje w znacznej części bajką, o której marzy każda mała dziewczynka. Niespodziewane spotkanie przy „karmieniu raczka”, determinacja prowadząca do zdobycia telefonu i adresu tej drugiej osoby, książę z bajki przemierzający wiele kilometrów w pogoni za ukochaną, wyznanie uczuć przed kamerami, dobra wróżka splatająca na nowo drogi kochanków, wspólne mieszkanie z zespołem, troskliwy dupek wyrywający księżniczkę z rąk bestii, vipowskie miejsce na koncercie, za który przeciętna nastolatka zapłaciła majątek. Naiwne? Może. Ale która dziewczyna nie marzyła o czymś podobnym? Która kobieta odmówiłaby sobie takiej romantycznej przygody, gdyby tylko mogła znaleźć się na miejscu Ally? I która z nas nie zaśliniłaby się mając pod ręką chłopca takiego, jak Bradin? Ta bajkowa naiwność to niezaprzeczalny plus powieści.

Prawdę powiedziawszy, najbardziej kontrowersyjnym elementem Ostatniej spowiedzi jest postać Ally. Tak, tu mnie boli – dziewczyna jest bardzo atrakcyjna, jej rodzinie powodzi się wcale nie najgorzej, dostaje się na studia prawnicze, bez najmniejszych problemów mogłaby znaleźć sobie wspaniałego chłopaka. A jednak, Ally pozostaje bezwolną marionetką w rękach matki i tak naprawdę nie ma szacunku do samej siebie, zaś miejscami zachowuje się jak hipokrytka. Zamiast ruszyć dalej i zacząć żyć, dziewczyna trzyma się kurczowo bolesnej przeszłości nie pozwalając jej odejść w zapomnienie. Dusi się w związku bez miłości, który narzucili jej rodzice, ignoruje gorące uczucie i czarującego chłopca, a wszystko usprawiedliwia zawodem miłosnym sprzed lat. Ally jest tak irytująca, że czasami ma się ochotę wrzasnąć na nią, bądź zwyczajnie jej przyłożyć by przejrzała na oczy. Zabawne, ale ta rozlazła, naiwna i denerwująca dziewczyna również świadczy o poziomie powieści, gdyż tylko dobra lektura może sprawić, że w czytelniku emocje kotłują się, a poziom adrenaliny gwałtownie się podnosi.

Walka wewnętrzna toczona przez dziewczynę jest także, zaraz po romansie, jednym z najistotniejszych komponentów powieści, gdyż to właśnie ona sprawia, że Ally w niewielkim, dobrze ukrytym, stopniu chce, ale i nie może poddać się uczuciu, które się w niej zakorzenia. To właśnie owa walka jest źródłem wszystkich kłopotów Ally, bólu jaki odczuwają obie strony, nieporozumień, które mnożą się z każdą chwilą. A jednak, odnosimy wrażenie, że dziewczyna nawet nie skupia się na starciu, do którego dochodzi między jej prawdziwymi uczuciami, a tym, co chciałaby czuć, ale desperacko trzyma się tego co znane, wiadome, bezpieczniejsze. Nie ulega jednak wątpliwości, iż troszcząc się tylko o siebie, samolubnie rani Bradina i to właśnie tę część jej psychiki poznajemy najdokładniej przez znaczną część powieści. Oto, co sprawia, że Allison Hanningan będąc niewyobrażalnie irytującą, jest także niezwykle interesującą bohaterką. Dzięki zdeterminowaniu i wytrwałości Bradina, dziewczyna pokonuje swoje opory, zmienia się i pragnie dać szansę miłości.

Jak więc oceniam Ostatnią spowiedź? Jak już wspomniałam, denerwuje mnie otaczająca Ally aura idealnej powierzchowności (nie oszukujmy się, to akurat zazdrość z mojej strony), jak również jej zachowanie, które jednak potrafię zrozumieć, jako że wypływa z głęboko zakorzenionych psychicznych barier, które nie łatwo pokonać. To co pozornie może wydawać się wadą powieści, jest również jej ogromną zaletą, gdyż naprawdę emocjonowałam się podczas lektury i z trudem mogłam usiedzieć spokojnie. Muszę więc przyznać, że książka naprawdę mi się podobała i czytałam ją z prawdziwą przyjemnością. Od początku do końca mamy do czynienia z interesującą historią, która porywa nas i wywołuje silne emocje, możemy z powodzeniem narkotyzować się obrazem głębokiej, zrodzonej niespodziewanie miłości, o której marzy każda dziewczyna. Bez dwóch zdań, Ostatnia spowiedź to kawał dobrej lektury, której warto poświęcić czas. Nic dziwnego, że internauci pokochali tę historię!

wtorek, 10 września 2013

Spustoszenie. Bitwa pod Porto, 1809 - Bernard Cornwell



Tytuł: Spustoszenie. Bitwa pod Porto, 1809
Autor: Bernard Cornwell
Seria: Kampanie Richarda Sharpe'a
Wydawca: Instytut Wydawniczy ERICA
Ilość stron: 488
Ocena: 5+/6






Wojna to wzburzone morze, które bezlitośnie rzuca we wszystkie strony drobnym stateczkiem życia żołnierza. Zaczynasz podróż w jednym konkretnym miejscu, ale nie możesz być pewny, gdzie przyjdzie ci skończyć, przez jakie porty się przewiniesz zanim dotrzesz do celu. O ile do niego dotrzesz.

Richard Sharpe przekonuje się o tym niemal każdego dnia, zaś tym razem wraz ze swoimi Strzelcami musi narażać się na niebezpieczeństwo w Portugalii, którą Napoleon usiłuje zdobyć dla siebie. Powierzone mężczyźnie zadanie wydaje się proste – pomagając pułkownikowi Christopherowi, odnaleźć i sprowadzić do domu angielską pannicę, która uciekła od matki z bliżej nieznanych przyczyn. Wyższy rangą oficer nie chce jednak pomocy Strzelców, co powinno wyjść im na dobre, gdyby nie wojska francuskie, które odcinają 95. drogę ucieczki. Chcąc zgodnie z rozkazem dołączyć do kapitana Hogana, Sharpe jest zmuszony połączyć siły z niewielkim portugalskim oddziałem porucznika Vincente. Pech chce, że drogi dzielnego angielskiego porucznika i pułkownika Christophera krzyżują się kolejny raz. Mało tego, poszukiwana panna Kate Savage okazuje się być już panią Christopher, a wszechobecni Francuzi zatrzymują Strzelców i Portugalczyków w Quinta de Zedes, gdzie dwa maleńkie oddziały mitrężą czas i nieświadomie wpadają w coraz większe tarapaty.

Dla nikogo nie jest nowością, iż wszelkie konflikty zbrojne są brutalne już z założenia, a co za tym idzie nie sposób pisać o losach żołnierza w czasie wojen napoleońskich pomijając obrazy strać wrogich wojsk, rozlewu krwi, czy śmierci. Przemoc to chleb powszedni, kiedy w grę wchodzą uzbrojeni, nienawidzący się wzajemnie ludzie, którym wydano jasne rozkazy. Niemniej jednak, tym razem Bernard Cornwell skupia się nie na brutalnej agresji względem równych sobie, ale na ludzkiej bezwzględności, która dotyka osób bezbronnych, nieprzygotowanych, słabych, a przede wszystkim kobiet. Wojsko francuskie, z jakim mamy do czynienia w Spustoszeniu. Bitwa pod Porto, 1809 przedstawione zostało przede wszystkim jako banda dzikusów, dla których cywile są zaledwie rozrywką. Podobny obraz został nam zaprezentowany przy okazji poprzednich tomów serii, jednakże dopiero teraz autor rozwija temat, pozwala by szlachetniejsi bohaterowie domagali się sprawiedliwości za popełnione zbrodnie. Jednocześnie pokazuje, jak dużą swobodę daje człowiekowi zawód żołnierza, który nie jest karany na równi z ludnością cywilną. W pewnym stopniu, brutalność ukazana została jednak, jako cecha indywidualnego człowieka, nie zaś domena ogółu.

Pośród tej wojennej zawieruchy i ludzkiego bestialstwa, autor znalazł jeszcze miejsce na bardzo zgrabne rozwinięcie wątku romantycznego. Czytelnik nie jest skazany na suche przyjęcie do wiadomości faktu o pojawiającym się na kartach powieści romansie, ale ma okazję poznać kierujące kochankami motywy, ich uczucia, wątpliwości, zyskuje wgląd w ich wnętrze. Co więcej, dzięki rozwinięciu tego konkretnego wątku, dramat zakochanej dziewczyny wydaje się większy, zaś jej naiwność bardziej oczywista. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, iż motyw ten czyni książkę jeszcze bardziej interesującą, chociaż naprawdę nic jej nie brakuje.

Spustoszenie. Bitwa pod Porto, 1809 dokumentuje także kolejne postępy i porażki głównego bohatera, który musi za wszelką cenę utrzymać dyscyplinę w swoich szeregach, zadbać o sprawność strzelców, znaleźć im zajęcie, które pozwoli czymś się zająć zamiast nudzić się i bezczynnie czekać na nowe rozkazy. To doświadczenie nie tylko zrobi z Sharpe'a lepszego oficera, ale również jest to kolejny dowód na to, że mimo ogromnego pecha, jaki prześladuje Richarda, los nierzadko się do niego uśmiecha. Zapobiegliwość bohatera i najzwyklejszy łut szczęścia pozwalają mu ujść z życiem kolejny raz, jak również przyczynić się do kolejnego angielskiego zwycięstwa nad Francuzami.

Muszę przyznać, że niezwykłą radość sprawiło mi kolejne już spotkanie Sharpe'a z Sir Arthurem Wellesleyem. Naprawdę uwielbiam te chwile, w których główny bohater nieświadomie uciera nosa dumnym oficerom, udowadnia swoją wartość, zyskuje poważanie i sympatię innych. Takim chwilom zawsze towarzyszą emocje i uczucie spełnienia, jakby Richard Sharpe był dla czytelnika kimś więcej niż tylko postacią fikcyjną. Ten niedoceniany przez większość żołnierzy chłopak z sierocińca jest w stanie zawstydzić najbardziej pewnych siebie oficerów, a nawet przechylić szalę zwycięstwa na stronę Anglików. W takich wypadkach nie liczy się nawet fakt, iż przypisane mu w książce zasługi w rzeczywistości przypadają w udziale innym. Bernard Cornwell sprawił, że jego bohaterowi do twarzy jest ze zwycięstwem i ze świecą szukać drugiego takiego jak on.

Jak więc widać, Spustoszenie. Bitwa pod Porto, 1809 to kolejna znakomita część fascynującej serii, która porywa, uzależnia i wywołuje masę emocji. Niezmiennie obłędny główny bohater, interesujące postaci poboczne, barwne opisy walk i rozwiązań taktycznych, a do tego odrobina romantycznych uniesień. Pozornie niewiele, ale wychodząc spod pióra Bernarda Cornwella tworzy coś naprawdę niezwykłego. Bezsprzecznie książki takie jak ta można czytać w nieskończoność i nigdy się one nie znudzą, ponieważ widać w nich nie tylko kunszt autora, ale także pasję i włożone w powieść serce.

niedziela, 8 września 2013

Strzelcy. Inwazja na Hiszpanię, 1809 - Bernard Cornwell



Tytuł: Strzelcy. Inwazja na Hiszpanię, 1809
Autor: Bernard Cornwell
Seria: Kampanie Richard'a Sharpe'a
Wydawca: Instytut Wydawniczy ERICA
Ilość stron: 416
Ocena: 5/6








1809 rok, w Hiszpanii roi się do Francuzów, którzy z powodzeniem podbijają kraj i wypędzają z niego Anglików. Tej wyjątkowo mroźnej zimy Richard Sharpe nadal nie ma łatwego życia. Przydzielony do 95. Regimentu Strzelców jest byle kwatermistrzem, który nie może liczyć nawet na odrobinę sympatii ze strony przełożonych, czy podległych sobie żołnierzy. Problem akceptacji ze strony Strzelców staje się jednak o wiele poważniejszy, kiedy 95. Regiment zostaje zaatakowany przez Francuzów, zaś Sharpe jest jedynym oficerem, który przeżył to starcie. Niestety, jego oddział nie planuje wykonywać poleceń, zaś życiu porucznika zagraża nowe niebezpieczeństwo. W chwili niezwykle kompromitującej bójki na śmierć i życie, hiszpański major, Bias Vivar, ratuje tyłek Sharpe'a i sprzymierza się z jego niewielką grupką Strzelców by dotrzeć do Santiago de Compostela. To miała być bułka z masłem, a jednak okazuje się, że spotkany wcześniej oddział Francuzów nie daje za wygraną. Richard Sharpe kolejny raz musi zmierzyć się z przeważającymi siłami wroga, który wyraźnie czegoś szuka i nieprzypadkowo staje ciągle na drodze 95. Regimentu. Czy porucznik może wierzyć Hiszpanowi, który wyraźnie coś przed nim ukrywa? I czy jest w stanie zyskać posłuch u swoich ludzi?

Strzelcy. Inwazja na Hiszpanię, 1809 to powieść, która różni się odrobinę od poprzednich. Przede wszystkim została napisana na potrzeby ekranizacji telewizyjnej, o czym autor informuje czytelnika już w przedmowie. Co więcej, mimo stałych już fundamentów historycznych, książka w dużej mierze stanowi czystą fikcję literacką. I w końcu, co raczej nikogo nie zdziwi, fabuła w ogromnej części opiera się na walce. Tym razem Richard Sharpe nie stoczy dwóch, trzech potyczek, ale przez cały czas będzie mu towarzyszyć smród prochu, odgłos wystrzałów, niebezpieczeństwo śmierci. Porucznik będzie musiał przeprowadzić swoich ludzi przez prawdziwe piekło walki w polu z konnicą, wyciągnąć ich z zasadzki, przetrwać stosunkowo krótkie oblężenie farmy, odbić miasto z rąk Francuzów, utrzymać je wystarczająco długo by dać Hiszpanom czas na cud, a później wycofać się pozostając przy życiu. W tym czasie Anglicy przyjdą z pomocą Hiszpanom, Hiszpanie Anglikom, a początkowa niechęć oficerów zmieniać się będzie w przyjaźń. W ruch pójdą także pięści, a przeciwnikiem bynajmniej nie będzie wróg.

W Strzelcach nie zabraknie także humoru, który wyraźnie widać mimo ogólnej powagi wywołanej bezustannym niebezpieczeństwem. Jak przystało na bohatera prostego, ale dumnego i ambitnego, Sharpe po prostu musi wywoływać uśmiech na twarzy czytelnika. Jego styl bycia, sposób myślenia, a w tym wypadku nawet aparycja z łatwością wprawią każdego w dobry nastrój. Cóż, metody otrzeźwiania i oduczania strzelców pijaństwa, jakie stosuje Sharpe na pewno są godne podziwu, oryginalne i niezwykle zabawne. Zresztą, zachowanie Richarda podczas ostatecznego starcia z oficerem kawalerii również nie było czymś zwyczajnym, biorąc pod uwagę jego prawdziwego intencje, których chyba żaden czytelnik nie mógł się domyślić. Wszystko to sprawia, iż Kampanie Richarda Sharpe'a można tylko kochać coraz bardziej z każdym kolejnym tomem.

Muszę przyznać, iż niesamowicie spodobał mi się sposób, w jaki tym razem został ukazany główny bohater. Oczywiście, Bernard Cornwell za każdym razem dodaje kilka groszy do kreacji Richarda Sharpe'a, jednakże przy okazji tej części ukazał czytelnikowi bardzo romantyczną stronę naszego porucznika. W sposobie, w jaki Sharpe zakochuje się w przeciągu chwili jest coś zabawnego, ale również niezwykle uroczego. Niemniej jednak, Richard jest także niezwykle wytrwałym, twardym i dumnym mężczyzną, który stara się udowodnić swoją wartość i przytrzeć nosa tym, którzy są mu wrogami. Należy jednak zauważyć, iż w miarę, jak rozwija się kolejna z jego przygód, mężczyzna uczy się powoli, jak być lepszym dowódcą. Krok po kroku walczy ze swoją porywczością i oślim uporem, by ostatecznie naprawdę stać się jednym ze Strzelców 95. Regimentu.

W Strzelcach. Inwazja na Hiszpanię, 1809 naprawdę dużą rolę odgrywa religia, która niejako jest motorem napędowym fabuły. To właśnie głęboka wiara Hiszpanów w cuda i moc ich świętych, przyczynia się do wciągnięcia Sharpe'a w całą intrygę. Gdyby nie wiara strzelcy nie zostaliby zdziesiątkowani, Richard nie przejąłby dowodzenia, może nawet nigdy nie zostałby zaakceptowany przez swój regiment. To także ona odpowiada za spotkanie bohatera z jego nową miłością i za jej utratę na rzecz Hiszpana. Tak się składa, że porucznik nie musi wierzyć w Boga, by miał on wpływ na jego życie, może nie bezpośrednio, ale na pewno poprzez innych ludzi.

Reasumując, jestem przekonana, iż osoby, które poznały się już na niebywałym uroku Richarda Sharpe'a i naprawdę fantastycznym stylu Bernarda Cornwella nie potrzebują zachęty by sięgnąć po Strzelców. W końcu nie łatwo wyjść z uzależnienia, które podnosi poziom adrenaliny we krwi i rozpieszcza zmysł literacki. Wszystkim innym mogę jedynie współczuć, iż w dalszym ciągu nie mieli okazji przeżyć tej niesamowitej przygody, jaką niesie ze sobą każdy tom Kampanii Richarda Sharpe'a i doradzić by szybko zmienili ten stan rzeczy, jako że nie tylko warto, ale nawet trzeba to zrobić!

piątek, 6 września 2013

Greckie wakacje - Alyson Noël




Tytuł: Greckie wakacje
Autor: Alyson Noël
Wydawca: Dolnośląskie
Ilość stron: 224
Ocena: 4/6




Kiedy Colbie zaprzyjaźnia się ze szkolną idolką, Amandą, jej nudne, niemal nieistniejące życie towarzyskie nabiera rumieńców. Jest zapraszana na imprezy, w końcu zyskuje dostęp do chłopaka, w którym się podkochuje, liczy na szalone i pełne przygód wakacje z nowymi znajomymi. Niestety, problemy rodziców niweczą ambitne plany nastolatki, która zostaje wysłana na małą grecką wysepkę będącą prawdziwą dziurą zabitą dechami. Jedynym, co trzyma dziewczynę przy zdrowych zmysłach jest fakt, iż chłopak, do którego wzdycha, a z którym przed samym wyjazdem straciła dziewictwo, planuje podróż po Grecji, zaś niewielka kafejka internetowa pozwala jej na kontakt ze „światem zewnętrznym”. Zdesperowana dziewczyna zaczyna nawet prowadzić bloga, na którym odreagowuje nudę wakacyjnego „zesłania na Tinos”, oraz pisać pamiętnik, który staje się jej powiernikiem w sprawie problematycznego rozwodu rodziców. Nic tylko siąść i płakać. Ale czy na pewno jest tak źle? Może nowo poznany Grek, Janis, zmieni jej sposób patrzenia na świat?

Pamiętnik, wpisy na blogu, komentarze pod postem, zostawione domownikom wiadomości, listy i kartki pocztowe – oto, w jaki sposób czytelnik staje się częścią stworzonej przez Alyson Noël historii. Tę wyjątkowo wakacyjną narrację z pewnością możemy zaliczyć nie tylko do interesujących, ale również oferujących lepszy wgląd w psychikę głównej bohaterki. Bezsprzecznie, bowiem Greckie wakacje są powieścią, w której obnażone zostaje wnętrze nastoletniej dziewczyny, jej marzenia, sposób patrzenia na świat, pragnienia. Autorka stworzyła bohaterkę bardzo prawdopodobną, której życie z pewnością nie różni się specjalnie od życia wielu przeciętnych nastolatek. Każdy młody człowiek ma przecież takie, bądź inne problemy z rodzicami, od których jest odsuwany, a które dotyczą go bezpośrednio. Nowością nie jest również niemożliwość wpłynięcia na decyzje rodziców, którzy nieustępliwie uważaj się za mądrzejszych, niż są w rzeczywistości. Któraż młoda osóbka nie marzy o ekscytujących wakacjach spędzonych na imprezowaniu z przyjaciółmi? Co więcej, świat jest pełen pustych ludzi, którzy gromadzą wokół siebie tłumy, zaś w rzeczywistości nie reprezentują sobą nic szczególnego. Także bezsensowne miłostki i błędy młodości są czymś naturalnym w życiu każdego nastoletniego człowieka. Colbie Cavendish jest więc taka, jak każda nastolatka i autorka naprawdę zdołała to wspaniale oddać. A co najważniejsze, Colbie zmienia się i dojrzewa w miarę rozwoju wydarzeń.

Na uwagę zasługuje także fakt, iż mimo wyraźnie wakacyjnego tematu powieści, nasza bohaterka boryka się z poważnymi problemami, które poniekąd wpływają na jej stan emocjonalny i duchowy, pozbawiają ją wiary w miłość, sprawiają, iż zamyka się w sobie, próbuje uniknąć zranienia. Colbie nie jest już dzieckiem, a jednak boleśnie odczuwa rozwód rodziców, który przez większą część czasu przypomina wojnę. Nastolatka cierpi z powodu braku zrozumienia najbliższych sobie osób, martwi się niepewnym losem, usiłuje odzyskać stracone wakacyjne marzenia, ale bezustannie jest ignorowana. W ten sposób Alyson Noël ukazuje również bezmyślność dorosłych, którzy są przeświadczeni o swojej nieomylności i nieświadomie ranią innych. Są samolubni i nawet nie próbują zrozumieć dziecka. Ot, oni wiedzą najlepiej. Jedni uczą się na swoich błędach, inni zupełnie nie dostrzegają swoich wad – rodzice Colbie bezsprzecznie należą do tej drugiej grupy.

Niemniej jednak, ostrzegam, Greckie wakacje na pewno nie należą do lektur szczególnie oryginalnych, które mogłyby zaskoczyć czytelnika i wywołać szybsze bicie serca, nie ma tu niespodziewanych zwrotów akcji, które wbijają w fotel. Wiele osób zapewne jeszcze przed rozpoczęciem czytania będzie wiedziało, czego może się spodziewać, jednakże nie zmienia to faktu, iż książkę czyta się całkiem przyjemnie i szybko. Ot, jest to niewątpliwie niezobowiązująca lektura, która może umilić nie tylko wakacyjny dzień, ale także każdą inną porę roku, kiedy to tęskno nam do słońca.

Jeśli więc pragniecie po prostu odpocząć od trzymających w napięciu powieści, gdzie czytelnik musi być przygotowany na wszystko i nigdy nie wie, co czeka bohatera, jeśli pragniecie zapewnić odrobinę spokoju zmęczonemu umysłowi, zakosztować romansu i nie macie zbyt wiele czasu na czytanie – sięgnijcie po Greckie wakacje. To zaskakujące, ale mimo poruszonych w powieści cięższych tematów naprawdę możecie się przy niej zrelaksować!

środa, 4 września 2013

Jake Ransom i Władca Czaszek - James Rollins




Tytuł: Jake Ransom i Władca Czaszek
Autor: James Rollins
Wydawca: Dolnośląskie
Ilość stron: 344
Ocena: -5/6




Jacob i Katherine Ransom są tak różni, jak to tylko możliwe w przypadku rodzeństwa. On – outsider, bez reszty pochłonięty zagadnieniami archeologicznymi, niemal niechlujny. Ona – pełna życia, piękna, otoczona przyjaciółmi i adoratorami. Oboje w zupełnie inny sposób radzą sobie ze stratą rodziców, którzy zaginęli przed laty podczas ekspedycji w dżungli. Oboje mają inne priorytety, które zderzają się w chwili, kiedy rodzeństwo otrzymuje zaproszenie na otwarcie wystawy w Muzeum Brytyjskim w Londynie. Zdaniem Jake'a, odkrycia dokonane przez rodziców mogą rzucić trochę światła na ich zaginięcie, jednakże dla Kady jest to nie lada wyzwaniem, które rozdrapie nadal niezaleczone rany. Mimo wszystko, ostatecznie rodzeństwo decyduje się na wyjazd, który całkowicie zmienia ich dotychczasowe życie. W dniu zaćmienia słońca, za sprawą otrzymanej od rodziców monety dwójka nastolatków przenosi się do miejsca pełnego prehistorycznych gadów, starożytnych ludów i zła czającego się poza ochronnymi barierami. Gdziekolwiek się znaleźli, muszą bardzo uważać jeśli chcą przeżyć i wrócić do domu.

Jake Ransom i Władca Czaszek to książka, którą charakteryzuje szczególny klimat znany dobrze każdemu, kto choć raz zetkną się z przygodami Indiany Jonesa. Nie ważne, czy mieliście do czynienia z książką, serialem, czy filmem pełnometrażowym, gdyż w powieści Jamesa Rollinsa odnajdziecie się bez problemu. Wykopaliska archeologiczne, kultura i wierzenia starożytnych cywilizacji, niebezpieczna dżungla, przerażający wrogowie i wartka akcja – oto, co czeka Was podczas lektury tej powieści. To jednak nie wszystko, jako że Jake Ransom i Władca Czaszek będzie także gratką dla miłośników Zaginionego Świata, Dinotopii, a nawet Tajemniczych Złotych Miast. W pierwszym tomie powieści Jamesa Rollinsa wszystkie te znane nam bardziej, bądź mniej motywy krzyżują się, przenikają, tworzą jeden unikatowy świat, który wciąga i zaskakuje. Jestem, bowiem pewna, iż czytelnik nie spodziewa się ani tego, gdzie tak naprawdę znajdą się bohaterowie, ani też tego, co tam zastaną.

Tym, co przede wszystkim świadczy o niezwykłości powieści i wywołuje zaskoczenie jest pojawiająca się w powieści hybryda starożytnych kultur, które nie tylko się przenikają, ale również wpływają na siebie, rozwijają się wzajemnie, współpracują. Każda z cywilizacji zachowała swoje charakterystyczne cechy, jak ubiór, brzmienie imion, czy wierzenia, ale jednocześnie zmieniła się pod względem rozwoju kulturowego. I tak, Majowie, czy neandertalczycy są bardziej rozwinięci niż wskazywałyby na to historyczne badania, na co pewien wpływ mogą mieć chociażby Rzymianie. Z drugiej zaś strony w całym mieście rozwija się alchemia, z której uroków korzystają wszystkie Zaginione Plemiona uwięzione w Kalipso. Swoje trzy grosze dodają do tej mieszanki również nasi bohaterowie przybyli ze współczesności.

Niestety, ten ostatni element zakrawa miejscami na absurd, który jednocześnie bawi i załamuje. Naprawdę nie chcę nikomu psuć zabawy, dlatego nie zdradzę Wam szczegółów planu Kady, mającego na celu umożliwienie ucieczki Jake'owi i jego przyjaciołom, ale zapewniam, iż tego na pewno żadne z Was się nie spodziewa! Sama byłam tym kompletnie zaskoczona, chociaż było już wiadome, iż starsza siostra naszego bohatera bynajmniej nie ma zbawiennego wpływu na córy wikingów, ale sprowadza je na „złą drogę współczesnej nastolatki”. Kochani, szczęka opada!

Co się zaś tyczy samych bohaterów, to są oni niewątpliwie interesujący, różnorodni i wzbudzają ogromną sympatię. Przykładem może być każdy – Jake jako chłopiec niezwykle inteligentny, ale bynajmniej nie przemądrzały; Kade, która początkowa wydaje się płytka i nieprzyjemna, zaś później pokazuje pazur i siłę; ułożona Marika; pozbawiony pewności siebie Pindor; spokojny, niedoceniany Bach'uuk. Co najważniejsze, bohaterowie zmieniają się z czasem, ukazują swoje dotąd skrywane oblicza, a to czyni ich jeszcze bardziej interesującymi. Myślę, że każdy może znaleźć tu swojego faworyta. Także sam Władca Czaszek prezentuje się niezwykle oryginalnie i ma w sobie coś, co fascynuje.

Podsumowując, Jake Ransom i Władca Czaszek to naprawdę dobra lektura dla każdego, kto pragnie przeżywać przygody wraz z młodymi następcami Indiany Jonesa, poszukuje powieści interesującej i przeznaczonej dla młodych, bądź zwyczajnie pragnie dobrze się bawić podczas czytania. Ja nie mam wątpliwości, że sięgnę po kolejny tom by wraz z nastoletnim rodzeństwem poznawać świat archeologii z zupełnie innej perspektywy.