Tytuł: Strzelcy. Inwazja na Hiszpanię, 1809
Autor: Bernard Cornwell
Seria: Kampanie Richard'a Sharpe'a
Wydawca: Instytut Wydawniczy ERICA
Ilość stron: 416
Ocena: 5/6
1809 rok, w Hiszpanii roi się do Francuzów, którzy z powodzeniem podbijają kraj i wypędzają z niego Anglików. Tej wyjątkowo mroźnej zimy Richard Sharpe nadal nie ma łatwego życia. Przydzielony do 95. Regimentu Strzelców jest byle kwatermistrzem, który nie może liczyć nawet na odrobinę sympatii ze strony przełożonych, czy podległych sobie żołnierzy. Problem akceptacji ze strony Strzelców staje się jednak o wiele poważniejszy, kiedy 95. Regiment zostaje zaatakowany przez Francuzów, zaś Sharpe jest jedynym oficerem, który przeżył to starcie. Niestety, jego oddział nie planuje wykonywać poleceń, zaś życiu porucznika zagraża nowe niebezpieczeństwo. W chwili niezwykle kompromitującej bójki na śmierć i życie, hiszpański major, Bias Vivar, ratuje tyłek Sharpe'a i sprzymierza się z jego niewielką grupką Strzelców by dotrzeć do Santiago de Compostela. To miała być bułka z masłem, a jednak okazuje się, że spotkany wcześniej oddział Francuzów nie daje za wygraną. Richard Sharpe kolejny raz musi zmierzyć się z przeważającymi siłami wroga, który wyraźnie czegoś szuka i nieprzypadkowo staje ciągle na drodze 95. Regimentu. Czy porucznik może wierzyć Hiszpanowi, który wyraźnie coś przed nim ukrywa? I czy jest w stanie zyskać posłuch u swoich ludzi?
Strzelcy. Inwazja na Hiszpanię, 1809 to powieść, która różni się odrobinę od poprzednich. Przede wszystkim została napisana na potrzeby ekranizacji telewizyjnej, o czym autor informuje czytelnika już w przedmowie. Co więcej, mimo stałych już fundamentów historycznych, książka w dużej mierze stanowi czystą fikcję literacką. I w końcu, co raczej nikogo nie zdziwi, fabuła w ogromnej części opiera się na walce. Tym razem Richard Sharpe nie stoczy dwóch, trzech potyczek, ale przez cały czas będzie mu towarzyszyć smród prochu, odgłos wystrzałów, niebezpieczeństwo śmierci. Porucznik będzie musiał przeprowadzić swoich ludzi przez prawdziwe piekło walki w polu z konnicą, wyciągnąć ich z zasadzki, przetrwać stosunkowo krótkie oblężenie farmy, odbić miasto z rąk Francuzów, utrzymać je wystarczająco długo by dać Hiszpanom czas na cud, a później wycofać się pozostając przy życiu. W tym czasie Anglicy przyjdą z pomocą Hiszpanom, Hiszpanie Anglikom, a początkowa niechęć oficerów zmieniać się będzie w przyjaźń. W ruch pójdą także pięści, a przeciwnikiem bynajmniej nie będzie wróg.
W Strzelcach nie zabraknie także humoru, który wyraźnie widać mimo ogólnej powagi wywołanej bezustannym niebezpieczeństwem. Jak przystało na bohatera prostego, ale dumnego i ambitnego, Sharpe po prostu musi wywoływać uśmiech na twarzy czytelnika. Jego styl bycia, sposób myślenia, a w tym wypadku nawet aparycja z łatwością wprawią każdego w dobry nastrój. Cóż, metody otrzeźwiania i oduczania strzelców pijaństwa, jakie stosuje Sharpe na pewno są godne podziwu, oryginalne i niezwykle zabawne. Zresztą, zachowanie Richarda podczas ostatecznego starcia z oficerem kawalerii również nie było czymś zwyczajnym, biorąc pod uwagę jego prawdziwego intencje, których chyba żaden czytelnik nie mógł się domyślić. Wszystko to sprawia, iż Kampanie Richarda Sharpe'a można tylko kochać coraz bardziej z każdym kolejnym tomem.
Muszę przyznać, iż niesamowicie spodobał mi się sposób, w jaki tym razem został ukazany główny bohater. Oczywiście, Bernard Cornwell za każdym razem dodaje kilka groszy do kreacji Richarda Sharpe'a, jednakże przy okazji tej części ukazał czytelnikowi bardzo romantyczną stronę naszego porucznika. W sposobie, w jaki Sharpe zakochuje się w przeciągu chwili jest coś zabawnego, ale również niezwykle uroczego. Niemniej jednak, Richard jest także niezwykle wytrwałym, twardym i dumnym mężczyzną, który stara się udowodnić swoją wartość i przytrzeć nosa tym, którzy są mu wrogami. Należy jednak zauważyć, iż w miarę, jak rozwija się kolejna z jego przygód, mężczyzna uczy się powoli, jak być lepszym dowódcą. Krok po kroku walczy ze swoją porywczością i oślim uporem, by ostatecznie naprawdę stać się jednym ze Strzelców 95. Regimentu.
W Strzelcach. Inwazja na Hiszpanię, 1809 naprawdę dużą rolę odgrywa religia, która niejako jest motorem napędowym fabuły. To właśnie głęboka wiara Hiszpanów w cuda i moc ich świętych, przyczynia się do wciągnięcia Sharpe'a w całą intrygę. Gdyby nie wiara strzelcy nie zostaliby zdziesiątkowani, Richard nie przejąłby dowodzenia, może nawet nigdy nie zostałby zaakceptowany przez swój regiment. To także ona odpowiada za spotkanie bohatera z jego nową miłością i za jej utratę na rzecz Hiszpana. Tak się składa, że porucznik nie musi wierzyć w Boga, by miał on wpływ na jego życie, może nie bezpośrednio, ale na pewno poprzez innych ludzi.
Reasumując, jestem przekonana, iż osoby, które poznały się już na niebywałym uroku Richarda Sharpe'a i naprawdę fantastycznym stylu Bernarda Cornwella nie potrzebują zachęty by sięgnąć po Strzelców. W końcu nie łatwo wyjść z uzależnienia, które podnosi poziom adrenaliny we krwi i rozpieszcza zmysł literacki. Wszystkim innym mogę jedynie współczuć, iż w dalszym ciągu nie mieli okazji przeżyć tej niesamowitej przygody, jaką niesie ze sobą każdy tom Kampanii Richarda Sharpe'a i doradzić by szybko zmienili ten stan rzeczy, jako że nie tylko warto, ale nawet trzeba to zrobić!
Cieszę się, że dzięki najróżniejszym recenzjom poznaję książki, o których wcześniej nie słyszałam. Jedne są mniej, inne bardziej wartościowe i myślę, że ta opisana wyżej zalicza się do tych lepszych. Chociaż nie przepadam za takimi klimatami, to chętnie bym po nią sięgnęła, by poczuć opisane przez Ciebie emocje na własnej skórze.
OdpowiedzUsuń