środa, 29 maja 2013

Miasto Popiołów - Cassandra Clare



Tytuł oryginału: City of Ashes
Tytuł polski: Miasto Popiołów
Autor: Cassandra Clare
Wydawca oryginału: McElderry Books
Wydawca polski:  Mag
Ilość stron: 486
Ocena: 6/6







poniedziałek, 27 maja 2013

Klątwa Opali - Tamora Pierce



Tytuł:  Klątwa Opali
Autor: Tamora Pierce
Seria: Kroniki Tortallu
Wydawca: Jaguar
Ilość stron: 504
Ocena: -5/6





„Klątwa Opali” stanowi pierwszy tom trylogii o Rebecce Cooper i zdecydowanie wyróżnia się spośród innych wydanych dotychczas powieści fantastycznych. Po pierwsze, mamy do czynienia z typowym pamiętnikiem prowadzonym przez główną bohaterkę, która skrupulatnie opisuje swoje przeżycia poszczególnych dni. Po drugie, akcja powieści toczy się w jednym mieście i nie wychodzi poza jego granice. I w końcu – najistotniejsze, w środku całej tej historii znajdują się nie rycerze, czy inni dzielni wojownicy, ale średniowieczna policja, a ich główną broń stanowią pałki! Jak widać, oryginalności nie trzeba wcale szukać daleko, a co z tego wynika, mamy okazję przekonać się na własnej skórze.

Rebecca Cooper przez pierwsze osiem lat swojego życia wychowywała się w Szambie – jednym z najgorszych rejonów miasta Corus. Kiedy konkubent jej matki opuścił schorowaną kobietę, zabierając ze sobą wszystkie cenne przedmioty, dziewczyna postanowiła dać mu nauczkę i wytropiła go, oddając w ręce Gwardii Starościńskiej. To wydarzenie nie tylko zapewniło rodzinie ośmiolatki protekcję Jaśnie Pana Starosty, ale także przysporzyło jej sławy pośród Psów – jak nazywano członków Gwardii. Teraz, osiem lat później, Becca spełnia swoje marzenie zostając Szczenięciem – stażystką Gwardii Starościńskiej. Dzięki poważaniu, jakie dziewczyna zyskała w dzieciństwie, teraz może szkolić się pod okiem najlepszej pary Psów – Tunstalla oraz Godwin. Pracę dodatkowo ułatwiają jej odziedziczone po ojcu magiczne zdolności, gdyż szesnastolatka jest w stanie porozumiewać się z pyłowymi krętami, słyszy głosy zmarłych przenoszonych przez gołębie i posiada niebagatelnie inteligentnego kota o fioletowych oczach. Wszystkie te drobne dziwactwa okazują się niezastąpione, gdy w grę wchodzą przestępstwa, z których ogromu Gwardia nie zdawała sobie do końca sprawy. Pod pretekstem kopania studni, ktoś wynajmuje bowiem ludzi, których później zabija, a w ręce Psów wpadają niezwykle cenne opale. Mało tego, w mieście giną dzieci, z których część zostaje zwrócona rodzicom martwa. Nic dziwnego, że Becca, jej przyjaciele i Psy mają pełne ręce roboty. Rozwiązanie tych spraw jest priorytetowe, ale do łatwych nie należy.

Prawdę powiedziawszy do „Klątwy Opali” trzeba się przyzwyczaić, jako że na samym początku w oczy rzuca się duża liczba krótkich zdań, które w pewnym stopniu mogą drażnić, lecz stosunkowo szybko zanikają, co na pewno wychodzi powieści na dobre. Należy także wdrożyć się w tempo historii, która miejscami jest powolna, szczegółowa, by w pewnym miejscu ruszyć z kopyta i ponownie zwolnić. Mimo wszystko, raz zbudowane napięcie nie opada całkowicie, co pozwala pod tym względem porównać fabułę do rollercoastera z jego zabójczymi zjazdami w dół i pełnymi wyczekiwania wjazdami do góry. W końcu do zagadek kryminalnych, którymi zajmuje się Becca, i które potrafią chodzić za człowiekiem nawet we śnie – przekonałam się na własnej skórze – dochodzą także przedstawione skrupulatnie elementy obyczajowe i odrobina naprawdę interesującego romansu. Całość komponuje się więc naprawdę dobrze, mimo niewyraźnego początku, na który można przymknąć oko.

Jak już wspomniałam, „Klątwa Opali” to przede wszystkim Corus z jego uliczkami, zaułkami, skrótami, dzielnicami bogatych i biednych, licznymi szynkami, sklepami, targiem i masą innych, tych istotnych i tych mniej ważnych, budynków. O ile inni autorzy w swoich powieściach skupiają się na tworzeniu całego, wielkiego uniwersum obfitującego w rasy, przeróżne krainy, tysiące języków, dialektów, o tyle Tamora Pierce skupiła się na szczegółowym dopracowaniu miasta, w którym rozgrywa się akcja jej powieści. Po co wysyłać bohatera w długą, męczącą podróż, kiedy jego własne otoczenie okazuje się pełne niespodzianek i nieodkrytych miejsc? Autorka zadbała, by czytelnik nie nudził się w Corus, ale poznał to miasto i w pewnym stopniu pokochał je takim jakie jest, z jego ludzkimi i zwierzęcymi mieszkańcami, z jego magią.

A skoro o magii mowa… Tamora Pierce nie tylko obdarzyła drobnymi umiejętnościami niektórych bohaterów, co sprawia, iż jej postaci nie są bezgranicznie sceptyczne w tej kwestii, ale również podarowała krainie Tortallu legendy, nocne mary, którymi straszy się dzieci, konkretną religię i przeróżne folklorystyczne wierzenia. I tak oto, mieszkańcy kraju wznoszą modły do wielu bóstw znajdujących się pod najróżniejszymi postaciami, stawiają im świątynie, podchodzą z rezerwą do słyszanych niejednokrotnie historii o gołębiach noszących dusze zmarłych. Nawet najbardziej oporni z mieszkańców tego kraju nie odrzucają całkowicie ludowych wierzeń, czego dowodem mogą być pyłowe kręty, a jednak nie są skłonni uwierzyć w istnienie Węża Cienia, którego sytuują między bajkami dla niegrzecznych dzieci.

Co się zaś tyczy bohaterów, „Klątwa Opali” obfituje w postaci, które można różnie klasyfikować – dobrzy, źli, niesprecyzowani, ciekawi i nudni, główni oraz poboczni. Jakby na to nie spojrzeć, ludzi otaczających główną bohaterkę poznajemy z jej punktu widzenia, co ogranicza nam pole manewru, ale także sprawia, że niektórzy bohaterowie są bardziej intrygujący, mogą zaskoczyć, a ich intencje nie są do końca sprecyzowane. Także miejsce jakie poświęca się wybranym postaciom jest bardzo ograniczone, nad czym można ubolewać, a co jest nieuniknione w przypadku pierwszoosobowej narracji, a co więcej, w przypadku pamiętnika. Jeśli jednak przyjrzymy się uważnie przyjaciołom Becki, na pewno jesteśmy w stanie odnaleźć wśród nich swoich ulubieńców, a wtedy pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że dziewczyna będzie spędzać z nimi jeszcze więcej czasu.

Niestety, nie obędzie się bez drobnego narzekania, jako że nie potrafię przejść obojętnie obok jednego pozornie drobnego szczegółu. A mianowicie „brzoskwinki”… Nie ulega wątpliwości, że książka przeznaczona jest dla młodzieży, która wie na czym świat stoi, a jednak pomiędzy naturalną narrację i zwyczajną seksualność bohaterów wkradają się pewne zupełnie niepotrzebne niedomówienia. I tak oto, kiedy czytałam o „brzoskwinkach” moja mina wyrażała dosadne: WTF?! Że dziewczyna posiada biust, każdy czytelnik tego rodzaju literatury wie. Skąd więc te „brzoskwinki” u szesnastoletniej dziewczyny? Cóż, mnie sprowadziło to do parteru, chociaż nie wykluczam, że inni przejdą obok tego obojętnie. Ja po prostu musiałam o tym wspomnieć i podzielić się wrażeniami.

Podsumowując, mimo „brzoskwinek” „Klątwa Opali” na pewno zachęca do lektury dalszych tomów serii i zgłębiania historii wstydliwego, ale odważnego Szczenięcia, jakim jest Becca. Chociaż autorka zamyka kryminalną intrygę, to otwiera zupełnie nowe drzwi w życiu swoich bohaterów i całego miasta. Tym samym sprawia, że czytelnik chce wiedzieć, co będzie dalej, czuje dreszczyk emocji wywołany niepewnością, co do dalszych losów bliskich sercu postaci, chce więcej, w jak najkrótszym czasie. Z resztą, jeśli „Klątwa Opali” potrafi wpływać na sny, to na pewno jest pozycją, z którą trzeba się zapoznać.


Recenzja napisana na potrzeby portalu Upadli.pl

piątek, 24 maja 2013

Silver - Asia Greenhorn



Tytuł:  Silver
Autor: Asia Greenhorn
Wydawca:  Dreams
Ilość stron: 440
Ocena: -5/6





Choć nie minęło wiele czasu, Winter Starr nie jest już tą samą osobą, którą była w poprzednim tomie. Gdy widzieliśmy ją po raz ostatni, obawiała się skutków dzielenia Mocy z Rhysem, zaś teraz pogodziła się z myślą o nienaturalnej bliskości z chłopakiem, z faktem, iż stali się swoistą jednością, mogą porozumiewać się bez słów, odczytywać swoje nastroje, myśli. Także strach przed związkiem odszedł w niepamięć, dzięki czemu nastolatkowie na nowo rozpoczynają swoją grę potajemnych spotkań, ukrywania swojej miłości. Świat wydaje się teraz tak niemożliwie piękny, a uczucia tak czyste, niewinne i szczere... Czy cokolwiek może stanąć na przeszkodzie dwójce zakochanych po uszy młodych ludzi, w których żyłach płynie ta sama Moc? Niestety, okazuje się, że to właśnie owa siła stanowi ich największy problem. W Winter powoli budzi się do życia jej druga natura, krew ojca – krew wampira. Pragnienie daje o sobie znać, Pakt Dwóch Ras okazuje się coraz bardziej niestały, zaś wkoło coraz częściej słyszy się o napadach i zabójstwach dokonanych przez wampiry. Winter nie mogła przewidzieć, że chęć pomocy ukochanemu i podzielenie się z nim krwią może mieć tak poważne konsekwencje, a jednak teraz na własnej skórze doświadcza Mocy, która w niej drzemie, Mocy, którą darowała Rhysowi. Czy miłość jest w stanie przeciwstawić się zgubnym podszeptom niewyobrażalnej siły? A może przegra z kretesem i tylko łut szczęścia oraz poświęcenie zdołają zwalczyć Moc?

O ile esencją Winter były czyste, niewinne uczucia i strach przed prawdą, o tyle Silver stanowi przeciwieństwo poprzedniego tomu. Tej części towarzyszą, bowiem gwałtowne uczucia, silne emocje, namiętność i pasja. Miłość nie jest już dziecinnym pragnieniem objęć, czy pocałunków, ale rozpalającą ciało i duszę żądzą, nad którą ciężko zapanować. Z resztą, nawet bohaterowie nie są już tacy sami. W przeciągu kilku chwil dorośli, zmienili się, przejrzeli na oczy. Także ich życie wymaga od nich zdecydowanie więcej odwagi, zaś problemy nabrały powagi, narażają ich na niebezpieczeństwa. Wcześniej wrogiem była prawda i zdrada, zaś teraz można go utożsamić z naturą, wnętrzem, a nawet miłością. Nie, teraz nic nie jest już takie samo. Asia Greenhorn nie zatrzymuje swoich bohaterów, ale pozwala by weszli w zupełnie nowy etap życia, albowiem każdy z nas ugina się pod naporem przeciwności losu, w każdym z nas dokonują się zmiany, a oni wcale tak bardzo się od nas nie różnią.

Prawdę powiedziawszy, choć w Silver główną rolę odgrywają uczucia, to jednak powieść nie należy do zwyczajnych romansów paranormalnych. Sposób, w jaki autorka przedstawia miłość, wyróżnia ten tytuł na tle wielu innych. Należy, bowiem zauważyć, iż uczucia nie są tu niepokonaną potęgą, ale prowadzą do zguby. Namiętność między dwiema osobami z łatwością może okazać się bronią w niepowołanych rękach, nie koniecznie osób trzecich. Nawet uczucia, które z reguły uznaje się za czyste, piękne i niewinne mają także swoją mroczną stronę. W przypadku Silver to właśnie ta niepochlebna natura zostaje uwydatniona, zaś miłość jest w stanie zranić, a nawet zabić. Co więcej, Asia Greenhorn podkreśla fakt, iż siła afektu stanowi jego największą zgubę. Im silniejsza namiętność, tym większe stanowi zagrożenie. Postać Rhysa w pełni oddaje znaczenie tego fenomenu, jako że znajduje się on w oku miłosnego cyklonu powstałego z uczuć oraz Mocy. Poprzez niego autorka zdołała w naprawdę emocjonujący sposób ukazać szaleństwo wywołane tym rozpalającym wnętrze żarem.

To jednak nie wszystko, gdyż autorka poruszyła także temat akceptacji zła poprzez usprawiedliwianie go miłością. Niejako wyznacza i jednocześnie zaciera granicę między tolerancją przewiny, a całkowitym jej potępieniem. Ten fenomen widać dokładnie w przypadku Winter, która przymyka oko na drobne wyskoki ukochanego, by w pewnym momencie odwrócić się od niego, gdy ten posunął się za daleko. A jednak, dziewczyna nie jest w stanie całkowicie odrzucić Rhysa, jest skłonna zapomnieć o jego wyskokach. To przywodzi na myśl sentencję: „Kochaj grzesznika, nienawidź grzechu.” Czy Silver rzeczywiście podąża za tym przesłaniem, a może zupełnie je ignoruje? Myślę, że to każdy musi ocenić sam.

I w końcu, ostatnia istota uczuć, jakie swoim czytelnikom przedstawia Asia Greenhorn: W którym momencie miłość staje się niebezpieczna? Czy głęboka namiętność wyklucza brutalność, fanatyzm, chore uwielbienie zdolne sprowadzić człowieka, i nie tylko człowieka, na złą stronę? Do czego zdolna jest zakochana osoba? Jak daleko jest w stanie się posunąć w imię miłości? Autorka nie próbuje na te pytania odpowiedzieć, ale stara się je zadawać od samego początku, aż po ostatnią stronę powieści, chce by czytelnik zastanowił się nad nimi, wyciągnął wnioski.

Niestety, pośród tych gwałtownych uczuć postać Winter wydaje się zbyt niewinna i czysta. Oczywiście, dziewczyna zmieniła się od poprzedniego tomu, stała się silniejsza, bardziej zdecydowana, gotowa jest ryzykować nawet własne życie, ale niezmiennie pozostaje delikatną sobą. W powieści zauważa to mój niekwestionowany faworyt, Darran Vaughan i prawdę mówiąc sama zadaję sobie pytanie, jak to możliwe, że dziewczyna nie straciła tej godnej pozazdroszczenia i jednocześnie irytującej cechy. Ciężko mi jednak ocenić, czy ta subtelność bycia Winter naprawdę kontrastuje z bezlitosnym światem przedstawionym. Może jestem po prostu zazdrosna, że główna bohaterka nie utraciła swojej niewinności podczas, gdy ja stałam się z wiekiem Królową Śniegu. Któż to wie?

Podsumowując, pani Greenhorn otoczyła swoją powieść mocną muzyką, stworzyła niewinną i delikatną, choć gotycką bohaterkę i ostatecznie nadała Silver melancholijnego, ciężkiego charakteru ukazując miłość pod zupełnie innym kontem. Winter było pierwszym tytułem z gatunku paranormalnego romansu, który przebił się przez moją lodową powłokę i muszę przyznać, że kontynuacja tylko wzmogła we mnie chęć zapoznawania się z tego typu powieściami. Nie mniej jednak, to właśnie niekonwencjonalne ujęcie miłości naprawdę do mnie przemówiło, podsyciło moją miłość do niektórych postaci i zjednało tej powieści jeszcze większe moje poparcie.

Sami przekonajcie się, jak wiele twarzy posiada miłość i jak pociągające potrafi być zło, które ją deprawuje.


środa, 22 maja 2013

Zapowiedź: Wizje - Daniela Sacerdoti







Tytuł: Wizje
Autor: Daniela Sacerdoti
Wydawca: Dreams










KIEDY SNY PRZESTAJĄ BYĆ SNAMI, ZACZYNAJĄ SIĘ ŁOWY. KIEDY ŻYCIE ZACZYNA SIĘ SYPAĆ, MOŻE ODBUDOWAĆ JE MIŁOŚĆ.


Opis:

Siedemnastoletnia Sara Midnight nigdy nie miała normalnego życia. Z pozoru to zwyczajna nastolatka, która w głębi serca skrywa niebywały sekret. Jej rodzice byli łowcami demonów i należeli do klanu Tajnych Rodzin, który poprzysiągł chronić świat. Po niewyjaśnionej śmierci rodziców życie Sary legło w gruzach. Pomimo trudności dziewczyna musi wziąć się w garść i, choć brakuje jej przygotowania, zacząć walczyć.
Trafia do świata pełnego niebezpieczeństw. Widzi rzeczy, których istnienia nigdy by nie podejrzewała. W dodatku nie wiadomo skąd, pojawia się jej dawno niewidziany kuzyn. Przychodzi do niej w chwili, gdy jest najbardziej potrzebny, i oświadcza, że chce jej pomóc. Tymczasem Sara nie wie już, komu ufać. Nie wie też, czy pożyje wystarczająco długo, aby misję rodziców doprowadzić do końca.
Poznaj świat, w którym czyhają demony, gdzie śmierć nie przebiera w środkach…

Miasto Kości - Cassandra Clare



Tytuł oryginału: City of Bones
Tytuł polski: Miasto Kości
Autor: Cassandra Clare
Wydawca oryginału: McElderry Books
Wydawca polski:  Mag
Ilość stron: 496
Ocena: 6/6



Miasto Kości jest pierwszym tomem Darów Anioła – stworzonej przez Cassandrę Clare serii, która doczekała się zarówno trzytomowego prequelu, jak również zapowiadanego na przyszłe lata sequelu. Sukces powieści nie może dziwić, jako że stanowi ona element pośredni pomiędzy dwoma rozchwytywanymi gatunkami – paranormal romans oraz urban fantasy – i w znakomity sposób łączy ze sobą te dwa nurty zabierając czytelnika w podróż po niesamowitym świecie, w którym z łatwością można się zakochać.

Nowy Jork nie bez powodu nazywany jest Wielkim Jabłkiem, albowiem w jego wnętrzu pełno jest oślizłych, tłustych robaków. Clary Fray przekonała się o tym, kiedy wraz z przyjacielem, Simonem, postanowiła zaszaleć w klubie Pandemonium. To właśnie tam dziewczyna stała się świadkiem niecodziennego zabójstwa nastolatka, którego ciało rozpłynęło się w powietrzu, zaś trójka napastników zdawała się niewidzialna dla każdego poza główną bohaterką. Niestety, nie można uznać tego za koniec dziwactw, z jakimi nastolatka ma do czynienia, jako że było to zaledwie jej pierwsze spotkanie z Nocnymi Łowcami, a to tylko wierzchołek góry lodowej, z którą przyjdzie zmierzyć się Clary. Niedługo po tych niecodziennych wydarzeniach życie nastolatki zaczyna się sypać – jej matka znika, dom jest zdemolowany, a samą nastolatkę napada obrzydliwy demon. W tych trudnych chwilach, kiedy nawet najlepszy przyjaciel matki opuścił nieszczęsną dziewczynę, Clary znajduje schronienie w Instytucie, nowojorskiej ostoi dla łowców piekielnego paskudztwa, i całkiem szybko poznaje prawdę o sobie i swojej rodzinie. Jak się, bowiem okazuje Clery ma w sobie krew Nocnych Łowców, zaś matka przez całe życie okłamywała ją i odsuwała jak najdalej od prawdy o świecie, w którym przyszło im żyć. Niestety, przed przeszłością nie sposób uciec i teraz nastolatka musi nie tylko odnaleźć matkę, ale również pomóc Łowcom w dotarciu do jednego z darów anioła Razjela, zanim dostanie się on w niepowołane ręce.

Cassandra Clare posiada niewątpliwy talent do tworzenia trzymającej w napięciu fabuły, która pędzi z zawrotną szybkością, ale pozostaje starannie dopracowana, rozwinięta i wykorzystana w maksymalnym stopniu. Albowiem w Mieście Kości dzieje się wiele, zaś autorka nie traktuje żadnego z poruszonych tematów z przymrużeniem oka. W świetnym stylu przeplata ze sobą historię, którą czytelnik powinien znać zagłębiając się w świat Nocnych Łowców, wspomnienia z przeszłości oraz pełne tajemnic wydarzenia dotyczące teraźniejszości. Co więcej, jednocześnie niemal podtyka pod nos czytelnika odpowiedzi na niektóre pytania, czy też rozwiązania zagadek, oraz ukrywa je wszystkie naprawdę starannie, co niemal nie pozwala na doszukanie się prawdy między wierszami. Dzięki temu, podczas czytania zaledwie pierwszego tomu, pani Clare wielokrotnie może nas zaskoczyć, a w tym jest naprawdę świetna.

Ogromną zaletą Miasta Kości są bohaterowie, którzy zdają się żyć własnym życiem, posiadać własną wolę i rozwijać się niezależnie od samej autorki. Dopracowani, staranni i zniewalający, posiadają nieodparty urok i uzależniają od siebie czytelnika. Każda z postaci jest inna, każda ma swój charakter, styl i zamiłowania, dzięki czemu można odnaleźć wśród nich siebie. Prawdę mówiąc ogromnie cieszy mnie fakt, iż autorka pokusiła się o subtelne wplecenie w powieść drobnych nawiązań do mangi, anime oraz gier komputerowych, gdyż dzielone z bohaterami zainteresowania zbliżają mnie do nich i pozwalają poczuć się częścią powieści w jeszcze większym stopniu. Ponadto humor, jakim wykazują się poszczególne postaci jest naprawdę wyjątkowy i w pełni oddaje to, jakimi są wewnętrznie, co czują, co ich trapi, bądź denerwuje. Na ich obraz składa się więc naprawdę wiele czynników, co na pewno świadczy o kunszcie autorki i drzemiących w niej pokładach talentu.

Cassandra Clare zadbała także o to, by czytelnik miał do czynienia zarówno z klasycznym bestiariuszem, jak i zupełnie nowymi piekielnymi istotami. Wprawdzie Miasto Kości nie obfituje w tę drugą grupę bestii, ale naprawdę świetnie przedstawia znane nam już wampiry, czy wilkołaki. W sposobie, w jaki autorka przedstawia te grupy pojawia się coś epickiego, magicznego, co przywodzi na myśl stare podania, nasze wyobrażenia z dzieciństwa i pozwala bez najmniejszych trudności poczuć klimat tej powieści, a nawet zmusić czytelnika do tęsknego westchnienia, albowiem ta odrobina klasycyzmu zdecydowanie działa na korzyść książki, która z jakiegoś powodu wydaje się bardziej prawdopodobna – jakkolwiek dziwnie może to brzmieć w przypadku pozycji z pogranicza urban fantasy.

I w końcu ostatni i może najważniejszy element tej powieści – miłość. Książka pani Clare jest tym na co czekałam od dawna, jako że autorka nie bawi się w sentymentalne podziały, które nie pozwalają bohaterom na związek, jak zakaz rodziny, różnice ras, relacja bestia-łowca. W Mieście Kości widzimy prawdziwy mur, który bierze swój początek w ludzkiej moralności. Jeszcze zanim uczucie zdołało zakwitnąć, rozgorzeć prawdziwym płomieniem, zostało zduszone przez relacje, których ze świecą szukać w innych powieściach. Tej bariery oddzielającej dwoje kochających się ludzi nie można obejść, czy zmienić, gdyż jest stała i niezniszczalna. Co więcej, Cassandra Clare nie obawia się tematu homoseksualizmu, ale otwarcie czyni go jednym z podstawowych. W ten sposób intryga miłosna obecna w Mieście Kości jest skomplikowana, wielowarstwowa, hipnotyzująca. Naprawdę idealna.

Nie będę owijać w bawełnę. Kocham Miasto Kości i niemal wyznaję kult Cassandry Clare, jako że jej powieść spełniła wszystkie moje oczekiwania, zaspokoiła wszystkie moje potrzeby i zebrała w jedno wszelkie moje zainteresowania. Oszalałam, ale jestem prawdziwym, w niebo wziętym wariatem!

Jeśli więc chcecie zapałać gorącą miłością do jakiegoś tytułu, poczuć jak w Waszych żyłach płynie czysty miód, a serce szaleje w piersi, sięgnijcie po Miasto Kości i rozpocznijcie niezapomnianą przygodę z Darami Anioła. Naprawdę warto!

poniedziałek, 20 maja 2013

Pandora Hearts vol. 3 - Jun Mochizuki



Tytuł: Pandora Hearts vol. 3
Autor: Jun Mochizuki
Wydawca: Waneko
Ilość stron: 182
Ocena: 6/6





Wskazówka na piersi Oza poruszyła się, a tym samym rozpoczęło się powolne odliczanie czasu, jaki dzieli chłopaka od okropnej śmierci, od strącenia do najniższego kręgu Otchłani. Choć sytuacja staje się napięta, chłopak nie daje po sobie poznać, co tak naprawdę kryje się teraz w jego wnętrzu. Ukrywając swoje uczucia pod maską uśmiechu stara się żyć dalej i sprawiać jak najmniej kłopotu swoim przyjaciołom. Problem w tym, że od kłopotów nie sposób się uwolnić i wystarcza zaledwie chwila, kiedy to Oz zostaje sam, by już znalazł się w samym środku „zabawy”. Albowiem widząc męczonego przez inne dzieciaki chłopca, Oz postanawia mu pomóc w dość niekonwencjonalny sposób. Udając niemal fanatycznego brutala, napędza stracha trójce osiłków i samej ofierze tego zajścia. Między Ozem, a uratowanym Phillipem Westem zawiązuje się pewnego rodzaju przyjaźń, która zostaje szybko wystawiona na próbę, kiedy w pobliżu pojawia się tajemnicza dziewczyna imieniem Echo. W międzyczasie Gilbert opowiada Alice historię Oza i jego relacji z ojcem, co staje się motywem przewodnim całego tomu, jak również pozwala zajrzeć do wnętrza młodego Vessaliusa.

Trzeci tom Pandora Hearts niewątpliwie jest, jak dotąd, najpoważniejszym i najsmutniejszym z tomików. Puzzle powoli zaczynają wskakiwać na swoje miejsce, chociaż dla czytelnika nadal są niesamowicie niewyraźne i skomplikowane, zagadka, z którą mamy do czynienia zaczyna się rozwijać, tajemnica zacieśniać, a jednocześnie historia staje się coraz bardziej wciągająca. O wiele większą rolę odgrywają tu również drobne wydarzenia dotyczące przeszłości bohaterów, jako że nie są bezwartościowymi fragmentami czasów minionych, ale okazują się mieć ogromny wpływ na teraźniejszość, jak również wyjaśniają aktualny stan rzeczy. Tutaj nic się nie marnuje.

Prawdę powiedziawszy, ten tom mangi to przede wszystkim uczucia, które dominują nad akcją. Już od pierwszych stron widzimy szerzący się smutek, który rozlewa się coraz większą falą po dalszych stronach mangi. Zetknięcie się okropnych przeżyć Oza z niewinną i gorąca miłością młodego Phillipe'a względem swojego ojca sprawia, że czytelnik nie potrafi przejść obojętnie obok tego rozdziału. Wspaniały uśmiech młodego Westa rozbraja i tylko pogłębia melancholię tego tomu, a także sprawia, iż inne uczucia stają się wyraźniejsze, łatwiejsze w odbiorze, bardziej przejmujące.

Równie istotnym elementem trzeciej części Pandora Hearts jest, bowiem samotność, której obawiają się bohaterowie i, do której przyznaje się Oz. Brak ciepła drogiej sercu osoby sprawia, że zadane samotnością rany nie są zauważalne z zewnątrz, ale niszczą od środka. Jak dotąd jest to niewątpliwie jedyny epizod, w którym poznajemy dogłębnie myśli i uczucia głównego bohatera, jak również możemy niemal namacalnie wyczuć troskę chłopaka o inne osoby. Jego empatia uwydatnia wrażliwe wnętrze, które dotąd ukryte było za fasadą uśmiechu, nieporadności i głupoty.

I w końcu, jedno z najistotniejszych przesłań, jakie niesie za sobą ten tom – potrzeba obecności rodziców w życiu młodego człowieka. Poprzez osoby Oza oraz Phillipe'a autorka ukazała głębię przywiązania, jakie dziecko odczuwa względem rodziców, jak również w pełni oddała radość, jaką może wywoływać ich bliskość. Sceny dotyczące tego tematu zdecydowanie należą do jednych z najbardziej wzruszających w tym tomie i potrafią wycisnąć z oczu łzy. Tematyka ta wiąże się także nierozerwalnie z problemem przynależności, której poszukuje każdy człowiek. W tym wypadku to Oz jest osobą, która pozbawiona rodzicielskiej miłości nie rozumie dlaczego istnieje i gdzie znajduje się jego miejsce. W pewnym stopniu pokazuje to jak ważna jest akceptacja ze strony bliskich i poszerza wpływ rodziny na rozwój wewnętrznej stabilności.

Reasumując, trzeci tom mangi Pandora Hearts to wielki wyciskacz łez dla osób wrażliwych, jako że niesie ze sobą ogromne pokłady melancholii i smutku, jak również uczuć, o których na co dzień staramy się nie myśleć. Część ta ukierunkowuje także dalsze wydarzenia tej historii, jako że nie ma wątpliwości, iż mamy do czynienia z tematyką jak najbardziej poważną i poruszającą pewne zagadnienia egzystencjalne. Polecam więc uzbroić się w chusteczki zanim na poważnie podejdzie się do czytania tego tomu.

sobota, 18 maja 2013

Świat Nocy - Rob Thurman



Tytuł:  Świat Nocy
Autor: Rob Thurman
Wydawca:  Dwójka bez sternika
Ilość stron: 320
Ocena: -5/6





Kal Leandros nie ma łatwego życia będąc jedyną, jak dotąd, hybrydą zrodzoną z niecodziennego związku człowieka z auphe – mało urodziwym elfem bynajmniej nieprzypominającym człowieka, za to zdecydowanie pasującym na paskudnego potwora. Wychowywany przez okropną matkę chłopak zostaje porwany w wieku kilkunastu lat by powrócić po zaledwie dwóch dniach, które w świecie auphe trwały dobre dwa lata. Przez cały ten czas jego ukochany, starszy brat – Niko – czekał na niego w miejscu, w którym widział go po raz ostatni. Od tej pory ich życie ulega poważnej zmianie stając się pasmem ciągłych ucieczek przed ścigającymi Kala grendelami, jak rodzeństwo Leandros zwykło nazywać auphe. Jak się okazuje, wystarczyło, że chłopcy ułożyli sobie życie w Nowym Jorku, a już powinni brać nogi za pas, jako że gerndele depczą im po piętach, zaś nieszczęście wisi w powietrzu. Niestety, ignorujący zagrożenie Kal spowalnia ucieczkę, co skutkuje nie lada aferą. Misterny, uknuty wiele lat wcześniej plan auphe jest o włos od całkowitej realizacji, a ludzie znajdują się w ogromnym niebezpieczeństwie, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Czyje życie okaże się najbardziej zagrożone i na czym polega podstęp grendeli? A przede wszystkim, dlaczego narodził się Kal – mieszaniec, który nie powinien nigdy przyjść na ten świat? Na te pytania na pewno warto szukać odpowiedzi!

Świat Nocy to pierwszy tom dłuższej serii z gatunku urban fantasy, liczącej obecnie osiem tomów, stworzonej przez Rob Thurman. Nowy Jork, który autorka wzbogaciła o liczne paranormalne istoty, poznajemy z punktu widzenia głównego bohatera, który jest naszymi uszami, oczami i nosem przez większą część książki. Nie mniej jednak, w pewnym momencie przewodnikiem wycieczki po Wielkim Jabłku staje się mroknik, znany również pod nazwą: banshee. Czytelnik musi sam odkryć, w jaki sposób następuje zmiana narratora, gdyż nie chcę nikomu psuć zabawy, ani też zdradzać istotnych dla fabuły szczegółów. Mogę jednak zapewnić, iż tego rozwoju akcji niewiele osób mogłoby się spodziewać. Dla mnie był on niezaprzeczalnym zaskoczeniem. W końcu, nie często mamy okazję poznać świat, jakim widzi go czarny charakter, mało tego, potwór! Pod tym względem Rob Thurman wykazała się oryginalnością, zbudowała napięcie i postarała się by gra toczyła się o naprawdę wysoką stawkę, jaką jest nie tylko życie, ale i dusza.

Książki z grupy urban fantasy cechuje zazwyczaj interesujący bestiariusz, rozwinięty w mniejszym, bądź większym stopniu. W przypadku Świata Nocy mamy okazję poznać zupełnie nowe istoty z piekła rodem, jak również zobaczymy „starych znajomych” w dotąd nieznanej nam odsłonie. Autorka zadbała by dorzucić swoje trzy grosze do każdej istoty paranormalnej, dzięki czemu znane wszystkim potwory zmieniają się nie do poznania, nabierają nowych cech i często stają się bardziej przerażające. Przykładem niewątpliwie może być troll, którego żadne z nas nie chciałoby spotkać ani pod Mostem Brooklyńskim, ani pod żadnym innym. A Robin Goodfellow? Takiego fauna, pana, puka – zwał, jak zwał – nie znajdziecie nigdzie indziej!

A jednak, Świat Nocy to nie tylko historia o zabijaniu potworów i ratowaniu świata, ale również o braterskiej miłości. Opisana przez Rob Thurman, w literaturze nie ma sobie równych. Prawdę powiedziawszy braterskie uczucie, jakie łączy Niko i Kala porównać można wyłącznie do miłości pomiędzy braćmi Winchester, znanymi z serialu Supernatural. Inne tytuły bez wątpienia nie potrafią oddać tej niezwykłej więzi między rodzeństwem. Dla mnie, jest to motyw niezwykle istotny i cenny, jako że między moim bratem, a mną nie sposób doszukać się czegokolwiek poza czystą nienawiścią. Naprawdę wspaniale jest poczytać o epickim przywiązaniu dwóch braci, którzy skoczyliby za sobą w ogień i oddaliby własną duszę byleby wyciągnąć z tarapatów tę drugą osobę.

Kolejnym elementem, jaki cenię w tej powieści jest podejście autorki do tematu miłości homoseksualnej. Rob Thurman nie boi się wspominać o tym fenomenie, a nawet pozwala jednemu z bohaterów zakochać się w osobie tej samej płci. Ot, w Świecie Nocy nie jest to temat tabu, ale najzwyklejszy rodzaj uczucia, jakie człowiek może czuć względem innej osoby. I jak tu nie pokochać powieści, w której każdy znajdzie miejsce dla siebie?

Jeśli miałabym wymienić minusy powieści najpewniej zwróciłabym uwagę czytelnika na fakt, iż akcja nie rozwija się w rekordowym tempie, ale jest budowana powoli, z dbałością o szczegóły wynikające z przeszłości bohaterów, czy potworów. Książka w żadnym razie nie traci przez to na wartości, ale sunie do przodu wolniej niżby można było się tego spodziewać. Może to wynikać z faktu, iż mamy do czynienia z pierwszą częścią serii, co sprawia, że musimy poznać dokładnie bohaterów, którzy będą nam towarzyszyć w dalszych tomach. Trzeba się do tego po prostu przyzwyczaić i cieszyć lekturą w pełni, albowiem Świat Nocy w pełni na to zasługuje.

Podsumowując, z całego serca polecam Świat Nocy osobom, które mają słabość do gatunku urban fantasy, bądź też chciałyby dopiero się z nim zapoznać. W prawdzie w Polsce mamy okazję skosztować wyłącznie pierwszego tomu serii, ale to bynajmniej nie przeszkadza w sięgnięciu po ten tytuł i pokochaniu postaci, których nie sposób nie docenić. Ja na pewno zainwestuję w dalsze tomy opowiadające o przygodach Kala Leandrosa, a wtedy nie omieszkam podzielić się z Wami swoimi wrażeniami.

czwartek, 16 maja 2013

Saihôshi - Studio Kôsen



Tytuł: Saihôshi
Autor: Studio Kôsen
Wydawca: Kasen
Ilość stron: 160
Ocena: -5/6





Dzień ślubu młodego księcia Anela zbliża się wielkimi krokami, co sprawia, że młodzieniec musi wyruszyć w niebezpieczną podróż do innego królestwa, gdzie odbędzie się ceremonia, a on na zawsze połączy się z księżniczką, którą mu przeznaczono. Do eskorty wynajęty zostaje jeden z legendarnych Strażników, Sastre, zaś miejsce księcia na czas podróży zajmie jego sługa – Kaleth. Niestety, nie wszystko idzie zgodnie z planem, gdyż książę i jego ludzie zostają zaatakowani przez bezlitosnych żołdaków Riota. I tak oto, w przeciągu jednej chwili Anel zostaje pojmany i poddany „torturą”, zaś Kaleth wpada w ręce Yinna – Strażnika Wschodu. Czy osamotniony Sastre zdoła wyswobodzić dwójkę młodych mężczyzn, którzy odgrywają w jego życiu niezwykle istotne, chodź zupełnie odmienne, role? I dlaczego Riot tak bardzo chce pojmać księcia Anela? Zagadka niewątpliwie zostanie rozwiązana, ale na to trzeba czasu.

Saihôshi to jednotomowa manga yaoi autorstwa hiszpańskiego Studia Kôsen. Opublikowana w Polsce wiele lat temu przez wydawnictwo Kasen przez długi czas stanowiła perełkę gatunku na naszym rynku. Może właśnie dlatego nadal czuję pewien sentyment do tego tytułu, który był jednym z zaledwie kilku yaoi w naszym kraju. Ach, stare czasy średniowiecznej ciemnoty i zacofania...

O samej mandze słów kilka. Tytuł ten niewątpliwie cechuje się staranną i przyjemną dla oka kreską, godnymi zainteresowania przystojniakami oraz uroczymi postaciami „chibi”. Od typowo japońskich mang Saihôshi różni zastosowanie rastrów, których autorki zdecydowanie nie żałują każdej stronie. Mimo wszystko tomik nie traci wartości estetycznych i zdecydowanie pozwala na przystosowanie się do odmiennego stylu. Nie jest to na pewno dzieło sztuki na poziomie, znanego polskim czytelnikom, niebywale szczegółowego Kuroshitsuji, ale cechuje je przyzwoitość wykonania i zarys męskich atrybutów, co należy zauważyć, gdyż istnieją tytuły, w których mężczyźni nie posiadają ich zupełnie.

Pod względem fabuły manga prezentuje się całkiem zgrabnie, jako że łączy w sobie fantastykę, komedię, odrobinę naiwnej tragedii i miłosne perypetie. Myślę, że tę konkretną historię z powodzeniem można rozłożyć na zdecydowanie więcej tomików, urozmaicić ją, rozwinąć, co wyszłoby jej na dobre, jako że ma ona potencjał i bardzo żałuję, iż autorki Saihôshi zdecydowały się ograniczyć przygody zamykając je w tym jednym tomie. Albowiem, zarówno Anel, jak i zazdrosny o kochanka Kaleth mogliby spędzić więcej czasu w niewoli, zaś ich wybawcy nie musieli od razu ich ratować. Biorąc pod uwagę zapędy Riota, jak również seksualne uzależnienie księcia, czytelnik nie nudziłby się czytając historię zaprezentowaną w tym tomie w formie rozbudowanej. Ja na pewno chętnie bym po takową sięgnęła.

A skoro wchodzimy na temat bohaterów... Postaci stworzone przez Studio Kôsen na pewno są interesujące i całkiem zabawne, chociaż nie wiemy o nich wystarczająco wiele, co może w pewnym stopniu denerwować, kiedy już polubimy je i jesteśmy ciekawi ich dalszych losów, bądź bardziej szczegółowej przeszłości. Któż nie chciałby wniknąć do umysłu Riota i poznać dokładniej kierujących nim namiętności, bądź dokładniej przyjrzeć się postaci Yinna? Z resztą, nie łatwo w jednym tomie w dostatecznym stopniu rozwinąć skrzydeł. Czytelnik musi zadowolić się więc tym, co zostało mu podane w teraźniejszości i nie dane jest mu do końca poznać bohaterów Saihôshi.

Podsumowując, Studio Kôsen stworzyło całkiem dobrą, choć jednotomową mangę, która jednym będzie się podobać, podczas gdy innych nie zadowoli. Nie jest to w prawdzie uczta dla duszy, ale sposób na poprawienie sobie nastroju, zaspokojenie mniej wybrednych potrzeb na ten konkretny gatunek. W tej chwili na polskim rynku Saihôshi nie zrobiłoby furory, ale w roku 2007 było tytułem zdecydowanie lepszym, niż żaden i ja nadal lubię tę mangę.

poniedziałek, 13 maja 2013

sobota, 11 maja 2013

Królestwo Cieni - Celine Kiernan



Tytuł: Królestwo Cieni
Autor: Celine Kiernan
Wydawca: Wydawnictwo Dolnośląskie
Ilość stron: 512
Ocena: 6/6





Samotna podróż Wynter Moorehawke rozpoczyna się na dobre. Dla młodej dziewczyny jest to pierwsza tego typu wyprawa, kiedy to jest skazana na samą siebie, na własne umiejętności, a chcąc przeżyć musi pokonać strach, który paraliżuje ją i nie pozwala działać. Czy Wynter naprawdę jest w stanie zwyciężyć w starciu z samą sobą? Przekona się o tym niebawem, gdy przyjdzie jej stanąć twarzą w twarz z groźnym bandytą, którego intencje są bardzo jednoznaczne. Mimo traumatycznych przeżyć, dziewczynie dopisuje szczęście, gdyż na swojej drodze spotyka przyjaciół, których nie spodziewała się więcej zobaczyć. Od tej pory Wynter, Razi oraz Christopher postanawiają trzymać się razem i wspólnie odnaleźć zbuntowanego księcia – Alberona. Niestety, ich los staje się niezwykle kapryśny. Niemal w tym samym czasie trafiają na podróżujące przez królestwo Wilkołaki, trudniące się niewolnictwem, jak również na plemię Merronów, tak bliskie Christopherowi. Zadziwiające, jak bardzo w życiu potrafi namieszać zwykły przypadek i jak ogromne są konsekwencje zwykłego zrządzenia losu. Po tej przygodzie bohaterowie nigdy już nie będą tacy sami, a ich przyjaźń zostanie wystawiona na naprawdę ciężką próbę. Czy zdołają przetrwać burze, które przygotował dla nich An Domhan (Wszechświat)? I jak wiele łez wyleją zanim odnajdą spokój?

Królestwo Cieni stanowi drugi tom trylogii Celine Kiernan opowiadającej o przygodach dzielnej Wynter Moorehawke. Autorka przenosi czytelnika ze świata dworskich intryg pierwszego tomu do rządzących się innymi prawami dzikich ostępów leśnych, a co za tym idzie wychowana pośród arystokracji bohaterka jest zmuszona zmierzyć się ze światem zupełnie jej nieznanym. To właśnie motyw zetknięcia się ze sobą dwóch całkowicie różnych od siebie światów, jest tematem przewodnim drugiego tomu serii. Nie mniej ważnym czynnikiem napędzającym fabułę są zmiany, albowiem, chcąc poradzić sobie podczas misji, dziewczyna musi dorosnąć pod każdym możliwym względem. Wymagać to będzie od niej otwartości umysłu, ogromnej siły wewnętrznej i odwagi. Podróżując u boku przyjaciela i ukochanego, Wynter rozwinie się również jako niezależna kobieta, która nie musi sobie niczego odmawiać, ale może z powodzeniem podążać za pragnieniami. Także w przypadku dwójki męskich bohaterów nie zabraknie poważnych zmian, które wpłyną na ich dalsze życie. Nic, bowiem nie pozostaje takie samo, gdy los kieruje ludźmi niczym pionkami przesuwanymi po szachownicy.

Co więcej, jednym z niesamowicie istotnych czynników wpływających na rozwój fabuły oraz wnętrza bohaterów jest strach. To właśnie ta pierwotna cecha towarzyszy nam od początku do samego końca powieści. Przerażenie, jakie ogarnia bohaterów jest siłą niezwykle potężną, której nie sposób zlekceważyć. Mąci, bowiem myśli nie pozwalając o sobie zapomnieć, prześladuje we snach i na jawie, paraliżuje ciało. Ponadto strach także zawstydza, gdy dotyka osoby na pozór silnej i odważnej, której nic nie może wyprowadzić z równowagi. Celine Kiernan nie ignoruje tej potwornej siły, ale pozwala jej działać, wpływać na otaczający bohaterów świat, nadawać książce realizmu. To dzięki niemu postaci, które pojawiają się w Królestwie Cieni nie są nieustraszonymi głupcami, ale ludźmi prawdopodobnymi, podobnymi do czytelnika, gdyż posiadającymi słabości i fobie.

Niebywale warta uwagi jest również miłość, którą autorka wypełnia strony powieści, a którą różnicuje. Szczerze mówiąc jestem zachwycona sposobem, w jaki pani Kiernan podchodzi do tematu tej ogromnej pasji. W Królestwie Cieni miłość nie ma granic, nic nie jest w stanie jej powstrzymać, gdyż rządzi się ona swoimi własnymi prawami. Gdy to wielkie uczucie zaczyna królować nad człowiekiem nie ma znaczenia płeć, rasa, czy pochodzenie. To, co autorka stworzyła poprzez postaci Sólmundra i Ashkra jest doprawdy cudowne i magiczne, trafia prosto do serca i dotyka czułej struny w duszy. Nie sposób wyrazić tego, jak wielkim uwielbieniem darzę tę dwójkę i jak wiele łez wycisnęła z moich oczu ich historia. Celine Kiernan wykazała się nie lada odwagą wprowadzając do swojej powieści ten konkretny rodzaj miłości i za to jestem jej niezmiernie wdzięczna, jako że zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. Jestem przekonana, że nigdy nie zapomnę tego, co zaserwowała mi w tym tomie swojej powieści.

W kontekście tego tytułu warto wspomnieć jeszcze o jednej rzeczy, a mianowicie o napięciu jakie towarzyszy nam podczas czytania. Autorka buduje je stopniowo, konsekwentnie zachowuje niezwykłe tajemnice bohaterów na ostatnią chwilę i potrafi naprawdę realistycznie i interesująco opisywać momenty, w których adrenalina zastępuje w żyłach krew. Jedną z takich chwil jest chociażby operacja, która wywarła na mnie ogromne wrażenie. Nie byłam w stanie oderwać się od tekstu, a w pewnym momencie zrobiło mi się słabo i musiałam odetchnąć głęboko, uspokoić się i dopiero wtedy mogłam podjąć przerwaną lekturę! To było naprawdę niesamowite doświadczenie.

Mając na uwadze powyższe, Królestwo Cieni uważam za powieść naprawdę wartą uwagi i poświęcenia jej czasu. Książka, bowiem zaskakuje, wzrusza, rozbudza zainteresowania, działa na wyobraźnię i przyspiesza bicie serca. Tom pierwszy był świetny, ale dopiero w drugim widać, jak dobrą pisarką jest Celine Kiernan i jak ogromny potencjał kryje się w Trylogii Moorehavke. Osobiście pokochałam to idealne wyważenie fantastyki oraz romansu,które składa się na tę serię i dlatego polecam Wam tę pozycję z całego serca.

środa, 8 maja 2013

Ouran High School Host Club vol. 4 - Bisco Hatori



Tytuł: Ouran High School Host Club vol. 4
Autor: Bisco Hatori
Wydawca: JPF
Ilość stron: 192
Ocena: 4+/6





Na kolejne, gdyż czwarte już spotkanie z Ouran High School Host Club składają się cztery krótkie historie dotyczące znanych nam już bohaterów klubu hostów oraz drobny oneshot Love Egoist. Na początek, czytelnik ma okazję poznać zakończenie feralnych odwiedzin w domu Haruhi i rzucić okiem na oryginalnego tatusia naszej bohaterki. Biedny Tamaki nie wypadł zbyt dobrze, ale czy można się temu dziwić, kiedy ojciec jedynaczki wracając do domu zastaje ją leżącą na podłodze pod przystojnym chłopcem? Nie, to na pewno nie sprzyja zacieśnianiu więzi między nadopiekuńczym kolegą ze szkoły, a ojcem Haruhi. Zaraz potem, mamy niewątpliwą „przyjemność” wkroczyć w sam środek przerażającej jatki z sempajem Honey w roli głównej. Jak się okazuje słodki i pozornie niewinny chłopiec może zamienić się w prawdziwą bestię, gdy przyjaciele postanawiają pomóc mu z problemem bolącego zęba. Takiego Honey'ego jeszcze nie znaliśmy! Tyle się dzieje, a przecież to nie koniec atrakcji. W dalszej części tomu mamy okazję zapoznać się z naprawdę wspaniałą Ouranową Alicją w Krainie Czarów i zakończyć przygodę małym starciem z klubem prasowym. O obecnym w tomie drobnym opowiadanku niewiele można powiedzieć poza faktem, iż mamy do czynienia ze słodko-gorzkim romansem z pogranicza zakazanych uczuć, który zupełnie odstaje od naszej ukochanej historii klubu hostów i do oryginalnych nie należy.

Tak więc, czwarty tom mangi Ouran High School Host Club podzieliłabym na dwie części – cieszącą serce komedię oraz irytujący „pół-dramat”. Nie trudno się domyślić, iż do tej pierwszej grupy zaliczają się rozdziały dotyczące stworzonego przez Tamakiego klubu, dla których przecież kupiliśmy ten tomik. Podobnie jak miało to miejsce w przypadku poprzednich części, każdy z pierwszych rozdziałów zdecydowanie wart jest zainteresowania czytelnika, gdyż bawi, rozluźnia i sprawia, że z rozkoszą zagłębiamy się w dalszej lekturze. Tego klimatu nie da się zastąpić, z czego niewątpliwie zdaje sobie sprawę każdy fan serii. Niestety, drugą stronę medalu stanowi oneshot, którego nijak nie potrafię docenić. Może wynika to z faktu, iż nie przepadam za tego typu romansami? A może problem tkwi zupełnie gdzie indziej? Nawet ja nie potrafię na te pytania odpowiedzieć. Nie mniej jednak, w przypadku pani Bisco Hatori nie jestem przychylna tego rodzaju „zapełniaczom”, gdyż nie reprezentują sobą niczego wartego uwagi.

Wypada dodać, iż te dwa bieguny czwartego tomu różnią się nie tylko postaciami, tematyką i po części gatunkiem, ale również kreską. Podczas gdy opowiastki dotyczące znanych nam dobrze bohaterów charakteryzują się typową dla Ourana kreską oraz wymyślnością strojów, Love Egoist drażni brakiem szczegółów i wydłużonymi męskimi twarzami. Przynajmniej tak to wygląda w moich oczach, kiedy przyglądam się tej krótkiej historii zakazanego uczucia. Ta mangowa „zatkaj dziura” zdecydowanie jest najsłabszą stroną tego tomiku.

Jeśli zaś chodzi o mocne strony, to niepodzielnie królować może Host Club w Krainie Czarów. Kreska tego rozdziału jest znakomita, gdyż cechuje ją płynność i lekkość, zaś sama historia to komiczny shake Ouranowego absurdu i idealnie dobranych roli odpowiadających charakterom i skłonnościom bohaterów. Co więcej, pojawiają się tu również bohaterowie poboczni, których znamy i lubimy, a tak rzadko mamy okazję się nacieszyć.

Jakkolwiek nie zachwycałabym się Krainą Czarów, muszę stwierdzić, że nie mniej fantastyczny wydaje mi się rozdział poświęcony bólowi zęba. Przede wszystkim jest to, bowiem historia, która porusza temat głębokiej przyjaźni moich ulubieńców, rezultatów uzależnienia i furii, która drzemie głęboko w małym ciałku Haninozuki.

Reasumując tą krótką recenzję, czwarty tom Ouran High School Host Club jest jak organizm z protezą. Stanowi całość, ale nie funkcjonuje tak sprawnie, jakbyśmy sobie tego życzyli. Trzeba więc uzbroić się w cierpliwość, wyrozumiałość i przymknąć oko na irytującą „zatkaj dziurę”, a wtedy zdecydowanie można cieszyć się świetną, chociaż bardzo króciutką mangą.

niedziela, 5 maja 2013

Drużyna. Pościg - John Flanagan




Tytuł: Drużyna. Pościg
Autor: John Flanagan
Wydawca: Jaguar
Ilość stron: 408
Ocena: 5/6




Książki takie jak ta, określa się mianem bildungsroman, a więc powieści, w której bohater dorasta, rozwija się psychicznie, kształci, zmienia. U celu tej trzytomowej podróży bez najmniejszych trudności dostrzegamy wszystkie zmiany, jakie zaszły w drużynie Czapli od dnia, kiedy rozpoczęła swoje szkolenie, wyruszyła w morze i postanowiła stawić czoła przeciwnościom losu. Także czytelnik nie jest już taki sam, gdyż seria wiele go nauczyła, może nawet wpłynęła na niego, dodając pewności siebie, pozwalając na wiarę w swoją wartość i umiejętności. W pierwszym tomie Drużyny, każdy z nas mógł odnaleźć swoje wady w członkach Czapli, przy okazji drugiego tomu zaczęliśmy dostrzegać swoje zalety, zaś teraz widzimy, że mimo naszych licznych niedociągnięć możemy osiągnąć cel, który przed sobą stawiamy, stać się częścią większej całości i, nade wszystko, podbić świat dzięki grze zespołowej, przyjaźni i odwadze. Jak widać, John Flanagan nie ustaje i bez przerwy wpływa na nas poprzez swoje powieści.

Morza są rozległe, wiatr nieposkromiony, los niezbadany, zaś raz spuszczony z oczu cel może już nigdy się nie odnaleźć. Nic więc dziwnego, że Hal i jego drużyna czują się niepewnie zawierzając pojmanemu piratowi i podążając śladem Zavaca, który zdołał im się wymknąć pod Limmat. Co więcej, każdy, nawet najdrobniejszy błąd może zaważyć na powodzeniu całej misji. Gra toczy się więc o wielką stawkę i dopiero widok stałego lądu pozwala młodym żeglarzom odetchnąć z ulgą. Niestety, niemal sielski spokój nie trwa długo, gdyż ranny podczas bitwy Ingvar bynajmniej nie zdrowieje, zaś szczwany więzień ucieka im sprzed nosa. W takiej sytuacji liczy się każdy pomysł i każda pomocna dłoń. Thorn oraz Lydia wyruszają do lasu by wytropić zbiega, a w tym samym czasie reszta drużyny opiekuje się coraz słabszym przyjacielem. Czy młodzi chłopcy znający zaledwie podstawy pierwszej pomocy są w stanie znaleźć sposób na przywrócenie do zdrowia rannego? Jak wiele prób jeszcze postawi przed nimi pokręty los? I czy dane im będzie dopaść „Kruka”, by odzyskać skandyjską własność?

„Pościg”, jako trzecia część „Drużyny”, jest jednocześnie końcem, jak i początkiem przygody, którą raczy nas John Flanagan. Choć zamyka pewien etap w życiu naszych bohaterów, to jednak zwiastuje bliskie pojawienie się kolejnych powieści spod szyldu tej właśnie serii. W końcu nie wypada porzucić tematu rodzącego się uczucia i nie zaspokoić ciekawości czytelników! A niewątpliwie wielkie dylematy, z jakimi przyjdzie się zmagać drużynie Czapli warte są uwiecznienia na kartach powieści. Już teraz dostrzegamy przecież, iż poprzez przyjaźń, oddanie i przywiązanie przebija się wątek miłości, przyjacielskiego swatania, jak i trudnych wyborów. Jest to tym ważniejsze, że w pierwszej serii autora – „Zwiadowcach” – romantyczne uczucia zostały potraktowane po macoszemu, były niedopracowane, po prostu istniały. Tutaj nic podobnego nam nie grozi, nawet jeśli wątek miłosny stanowi zaledwie poboczny element fabuły.

A co takiego można powiedzieć o samej historii? Niewątpliwie wiele się dzieje, co sprawia, że bohaterowie nie mają już czasu na odpoczynek, dodatkowe treningi, czy wahanie. Są zmuszeni do działania, szybkiego myślenia, nierzadko do improwizacji, która okazuje się jedynym sposobem na poradzenie sobie z przeciwnościami losu. A jest ich niemało, gdyż Zavac z lubością rzuca kłody pod nogi naszym upartym Czaplom, starając się wyeliminować je z gry, pozbyć się natrętnego pościgu, który ciągnie się za nim od samego Hallasholm. By to osiągnąć, załoga „Kruka” nie waha się zabić niewygodnych kapusiów, opłacić skorumpowanego przywódcę miasta, a nawet nastawać na życie tych młodych, dzielnych chłopców depczących im po piętach. Naturalnie, Czaple nie są święte i naprawdę często uciekają się do kłamstwa, by osiągnąć swój cel. Są bowiem zmuszone uciec z więzienia, a nawet dostać się do portu zapewniającego schronienie piratom. Gdyby nie analityczny umysł niektórych bohaterów i świetna gra aktorska, z pewnością nie osiągnęliby sukcesu w żadnym z zadań, które przed nimi postawiono.

„Pościg” posiada jeszcze jedną, szczególną zaletę, o której niewątpliwie warto wspomnieć, a mianowicie – humor. Drobne żarty, uszczypliwe uwagi, czy ironiczne komentarze, których nie brakuje w powieści, są raczej proste, nieskomplikowane, ale właśnie dlatego bawią. Przecież z reguły chcąc komuś dogryźć, nie staramy się rzucać wyszukanymi dowcipami, ale stawiamy na naturalność, pierwszą myśl, skojarzenie. Co więcej, wszystkie przytyki idealnie oddają zarówno charakter wypowiadającego złośliwości, jak i osoby do której są one kierowane. Dzięki temu nie łatwo powstrzymać cisnący się na usta uśmiech, gdyż bez trudu możemy wyobrazić sobie reakcję poszkodowanego w słownym starciu, jego minę, czy oburzenie. To dodaje historii odrobiny pikanterii i rozładowuje napięcie.

Podsumowując, „Pościg” to godne zakończenie trzytomowej przygody, jak również interesujący początek czegoś całkiem nowego. Nie kryję bowiem, że naprawdę interesuje mnie dalszy rozwój miłosnej intrygi, jak również postępy czynione przez drużynę Czapli. Kiedy raz pokocha się bohaterów stworzonych przez Flanagana, naprawdę niełatwo o nich zapomnieć, a uzależnienie od nich jest niemal gwarantowane. Poza tym, czytając „Drużynę” przeistaczamy się w jej część, zaś przyjaźń między bohaterami również staje się naszym udziałem. Taką przygodę po prostu warto przeżyć.

Recenzja napisana na potrzeby portalu Upadli.pl

piątek, 3 maja 2013

Kuroshitsuji vol. 6 - Yana Toboso




Tytuł: Kuroshitsuji vol. 6
Autor:Yana Toboso
Wydawca: Waneko
Ilość stron: 194
Ocena: -6/6



Londyn weseleje, powietrze wypełnia śmiech i muzyka, bo oto do miasta przybywa cyrk Noah's Ark. Niestety, nie ma czasu na słodką zabawę, gdy królowa Wiktoria powierza Cielowi nowe zadanie, a Scotland Yard rozkłada bezradnie ręce. W angielskich miastach znika coraz więcej dzieci. Ot, ślad po nich zaginął i nie sposób znaleźć chociażby jednego ciała, nie mówiąc już o całym i zdrowym maluchu. Nie mniej jednak, jeden istotny szczegół łączy wszystkie miejsca zaginięć – wspomniany wcześniej cyrk. Dla zbadania terenu Ciel i jego wierny kamerdyner udają się na przedstawienie, zaś później, chcąc rozpracować grupę pokrętnych cyrkowców, robią co w ich mocy, by stać się częścią wielkiego przedsięwzięcia, jakim jest praca w cyrku. Jak się okazuje Noah's Ark wzbudza także zainteresowanie żniwiarzy. Od tej pory zadanie Ciela i jego demona staje się trudniejsze i bardziej niebezpieczne, a gra toczy się o naprawdę wysoką stawkę – dobro angielskich dzieci.

Ciel Phantomhive jakiego znamy to urodzony panicz, który bez potrzeby nie brudzi sobie rąk pracą zwykłych śmiertelników, czy też demonów. Ubierany przez Sebastiana, spożywający swoje posiłki w ślimaczym tempie, sypiający w samotności w wielkim, wygodnym łóżku, kąpiący się w cieple swojej łazienki, nie niepokojony przez nikogo. Tym razem Yana Toboso nie była niestety dla niego łaskawa i wrzuciła naszego panicza w sam środek cyrku, gdzie każdy oddech wydaje się zaprzeczać dotychczasowemu stylowi życia chłopaka. O ile Sebastian jest w stanie pomóc swojemu drobnemu, słabemu paniczowi podczas sprawdzianu umiejętności, o tyle na pewno nie może już być na każde jego skinienie. Co z tego wynika? Dla nas i Sebastiana – masa śmiechu i dobrej zabawy. Dla Ciela – odrobina poniżenia i złości, a więc poza urażoną dumą nic poważnego nie grozi naszemu paniczowi. Ale czy aby na pewno?

Szósty tom Kuroshitsuji to zaledwie wstęp do poważniejszej historii, która ma na celu rozwiązanie zagadki zniknięć dzieci. Póki co autorka pozwala nam poznać bliżej nowych bohaterów, a nawet przywiązać się do nich, spojrzeć za cyrkowe kulisy, skubnąć prostego życia wędrownych artystów, jak również pobawić się trochę kosztem Ciela i poznać ogrom miłości, jaką kamerdyner darzy zwierzęta z rodziny kotowatych. Nie można zapomnieć również o czystym absurdzie, jakim są relacje panujące między żniwiarzami, a demonami. William T. Spears oraz Sebastian nie omieszkają zademonstrować „gorącej przyjaźni” łączącej te dwa światy. Nuda nam więc na pewno nie grozi, a humor poprawi się nawet największemu ponurakowi. Już autorka o to zadbała.

A jednak, mimo unoszącej się w powietrzu wesołości, manga trzyma w napięciu i sprawia, że czytelnik chce poznać ciąg dalszy tej historii. Albowiem atmosfera zagęszcza się im bliżej jesteśmy końca tomu, powoli odnajdujemy kolejne puzzle mające ostatecznie utworzyć pełny obraz intrygi. Naturalnie, niezmiennie są one w kompletnym nieładzie i musimy poczekać zanim cokolwiek zacznie się wyjaśniać. A jak to już bywa w przypadku pani Toboso – jest na co czekać.

Nie ma się co oszukiwać, Yana Toboso była i jest wspaniałą mangaką, jej Kuroshitsuji cieszy się niesłabnącą popularnością, a kreska wywołuje błogi uśmiech na twarzach osób doceniających szczegółowość i kunszt jej kreski. Anime powstałe na podstawie poprzednich tomów nie może równać się z tym, co prezentuje sobą manga, a należy wspomnieć, iż teraz mamy do czynienia z czymś nowym, czymś, czego nie dane było nam oglądać. Będę całkowicie szczera, w moim przypadku to właśnie rozdziały z Noah's Ark zadecydowały o uwielbieniu dla mangi Kuroshitsuji. Moi Drodzy, anime nigdy nie odda tego, czym naprawdę jest ten tytuł, a recenzja nigdy nie będzie wystarczająca, by oddać to, czym jest zapomnienie się w lekturze. I właśnie dlatego musicie sami przekonać się o wartości tego tytułu, jeśli jeszcze tego nie uczyniliście.

czwartek, 2 maja 2013

Podsumowanie 4/2013

Podsumowanie: KWIECIEŃ 2013

Przeczytane:
1. Zwiastun Burzy - RECENZJA
2. Panowie Północy - RECENZJA
3. Pieśń Miecza - RECENZJA
4. Pandora Hearts vol. 2 - RECENZJA
5. Zatruty Tron - RECENZJA
6. Lalkarz. Odrzucenie - RECENZJA
7. Drużyna. Pościg - RECENZJA (nadal czeka na publikacje na Upadli.pl)
8. Finn nieokiełznany - RECENZJA
9. Wtedy lecę wysoko - RECENZJA


Plany: MAJ 2013
1. Klątwa Opeli
2. Królestwo Cieni
3. City of Bones (Miasto Kości)
4. City of Ashes (Miasto Popiołów)