sobota, 31 sierpnia 2013

Zakochany Tyran vol. 2 - Hinako Takanaga




Tytuł: Zakochany Tyran vol. 2
Autor:Hinako Takanaga
Wydawca: Kotori
Ilość stron:
Ocena: 5+/6




Zanim zamarzy się Wam wielka, namiętna miłość z kwiatkami w tle i motylkami w brzuchu, pomyślcie dwa razy, w co się pakujecie. Tak się bowiem składa, że nie ma nic bardziej skomplikowanego niż uczucia, zaś nieodwzajemniona namiętność może okazać się najmniejszym problemem ludzkości. Prawdziwa droga przez mękę rozpoczyna się w chwili, kiedy wszystko powinno się pięknie układać, a zamiast tego zwyczajnie bierze w łeb. Nie trzeba rodzić się pod „szczęśliwą” gwiazdą, by życie wyszczerzyło się do nas w szczerbatym uśmiechu.

Kiedy ma się do czynienia z upartym osłem, bajka kończy się jeszcze zanim na dobre się zacznie, a Tetsuhiro Morinaga przekonał się o tym na własnej skórze. Jasne, nikt nie mówił, że będzie łatwo, ale żeby miało być aż tak źle? Od ostatniego zbliżenia z ukochanym minęły dwa długie, pełne frustracji miesiące, podczas których Tatsumi ani trochę nie zmienił swojego brutalnego podejścia do zakochanego w nim chłopaka. Mało tego, seksualny post był po prostu sprawdzianem wytrzymałości, który miał uregulować częstotliwość odbywanych stosunków. I tak, raz na dwa miesiące, a więc sześć razy w roku, Morinaga może dobrać się do tyłka swojego ukochanego. Jak łatwo się domyślić, w tym przypadku bez zaciekłych negocjacji się nie obejdzie. To jednak zaledwie wierzchołek góry lodowej, na jaką składają się problemy młodego studenta, albowiem rodzina, a wraz z nią bolesna przeszłość, upominają się o niego z całą stanowczością, zaś skrywane od lat sekrety w końcu ujrzą światło dzienne.

W drugim tomie „Zakochanego Tyrana” Hinako Takanaga zdecydowanie zmienia proporcje składników, z których tworzy swoją mangę. Tym razem czytelnik ma okazję zmierzyć się z pewną dawką dramatu, który towarzyszy przeszłości Tetsuhiro. Nie zabraknie tu odrobiny wszystkiego, a więc wspomnień: pierwszej miłości, dwóch złamanych serc, miłosnego substytutu starszego brata, a ostatecznie także próby samobójczej. Wszystko to łączy się z niesprawiedliwym osądem, raniącymi plotkami i koniecznością zachowania tajemnicy, co odbija się na naszym głównym bohaterze, który, jak przystało na nieskomplikowanego poczciwinę, szlachetnie wziął wszystko na siebie. Morinaga najpewniej nigdy nie zdobyłby się na szczerość z bratem i zrzucenie z barków ciężaru, gdyby nie ognisty temperament i długi jęzor Tatsumiego. Tak oto, w rolę obrońcy uciśnionych wciela się istny diabeł.

Niemniej jednak, mimo ogólnej powagi sytuacji, autorka pozwala nam liznąć odrobiny humoru, który łagodzi dramatyczne sceny, rozładowuje napięcie, jak również doprawia relacje między Tatsumim, a Morinagą. Przecież ciężko wyobrazić sobie scenę, w której od początku do samego końca między tą dwójką panowałaby niczym niezmącona powaga i której nie kończyłaby chociażby mała próba molestowania opierającego się mężczyzny. Zresztą, nie sposób opanować uśmiechu, kiedy ma się do czynienia z wypierającym się wszystkiego, co z homoseksualizmem związane Tatsumim – nie ważne, czy chodzi o przyjemność, czy o uczucia. Jego „nie” to „nie” ostateczne, a jeśli ulega to wyłącznie pod wpływem przeważającej siły Morinagi, czy też szantażu, w co naturalnie wierzy wyłącznie on sam.

Autorka wzięła także pod lupę naturę związku tej niecodziennej pary. W końcu, Tatsumi niewątpliwie czuje coś względem Morinagi, choć owo „coś” cały czas wymyka się świadomości głównego zainteresowanego. Nie zapomnijmy wspomnieć o zazdrości, która wydaje się męczyć upartego doktoranta, a która pojawia się przy okazji wspomnień pierwszej miłości Tetsuhiro. Niemniej jednak, jak utrzymuje Tatsumi, nie są oni ani parą, ani tym bardziej seks-przyjaciółmi. A więc kim dla siebie są? Strach pomyśleć, co jeszcze wymyśli znajdujący się w homoseksualnym związku homofob.

Tak więc, drugi tom „Zakochanego Tyrana” rzuci trochę światła na relacje rodzinne Tetsuhiro, pozwoli nam poznać jego przeszłość, jak również umożliwi nam dostrzeżenie tej lepszej strony Tatsumiego. Nasz obraz bohaterów staje się więc z każdą chwilą pełniejszy, powoli możemy wyrobić sobie na ich temat jakieś zdanie, a co więcej, nuda na pewno nam nie grozi. Jeśli po jakąś mangę naprawdę warto sięgnąć, to niewątpliwie jest nią „Zakochany Tyran”.


Recenzja dla portalu Upadli.pl

czwartek, 29 sierpnia 2013

Triumf. Bitwa pod Assaye, 1803 - Bernard Cornwell




Tytuł: Triumf. Bitwa pod Assaye, 1803
Autor: Bernard Cornwell
Seria: Kampanie Richard'a Sharpe'a
Wydawca: Instytut Wydawniczy ERICA
Ilość stron: 424
Ocena: 6/6





Richard Sharpe na pewno nie urodził się pod szczęśliwą gwiazdą, jednakże gdzieś tam w górze, ktoś z pewnością nad nim czuwa. Pełniąc służbę w dalekich Indiach, jeszcze do niedawna mógł cieszyć się świętym spokojem. Niestety, zostaje on gwałtownie i krwawo przerwany, kiedy mężczyzna udaje się do Chasalgaon z zadaniem przetransportowania znajdującej się tam amunicji. Pech chce, że to właśnie zaraz po jego przybyciu fort zostaje zaatakowany przez sprzymierzonego z Mahrattami byłego żołnierza angielskiego, Dodda, i jego popleczników. Śmierć ponoszą wszyscy znajdujący się w forcie mężczyźni i tylko Sharpe cudem ocalił życie, by teraz zmagać się z wyrzutami sumienia. Na szczęście nie grozi mu bezczynne siedzenie w miejscu i użalanie się and sobą, gdyż pułkownik McCandless zabiera go w pogoń za zdrajcą. Sharpe nawet nie przypuszcza, że misja ujęcia majora Dodda odsunie w czasie niebezpieczeństwo grożące mu ze strony wieloletniego wroga.

Bernarda Cornwella polskiemu czytelnikowi z całą pewnością nie trzeba przedstawiać, zaś osoby, które miały już styczność z jego powieściami wiedzą czego mogą się po nim spodziewać. Kolejny raz mamy okazję podziwiać fantastycznie skonstruowany świat, w którym wydarzenia historyczne zgrabnie przeplatają się z fikcją. Kampanie Richarda Sharpe'a nawiązują do okresu wojen napoleońskich i są wypełnione zarówno wydarzeniami rzeczywistymi, jak i zmyślonymi, ale niezwykle istotnymi dla rozwoju fabuły. Czytelnik nieorientujący się zbyt dobrze w angielskiej historii nie jest w stanie samodzielnie oddzielić od siebie prawdy i fikcji. Na szczęście autor konsekwentnie wyjaśnia wszystkie wątpliwości na końcu książki. I tak oto, przy okazji Triumfu Cornwell pozwolił sobie na wplecenie bardzo istotnego, chociaż całkowicie zmyślonego wydarzenia, jakim była masakra w Chasalgaon. Niemniej jednak, biorący w niej udział Dodd jest postacią historyczną, o czym należy pamiętać przy okazji poznawania szczegółów jego przeszłości.

Nie ma wątpliwości, iż Triumf obfituje w krwawe sceny, na które składa się nie tylko epizod w Chasalgaon, ale również oblężenie Ahmednagaru, czy bitwa pod Assaye z 1803 roku, a jednak Bernard Cornwell z wielką wprawą i niezwykłą delikatnością opisuje rozlew krwi, którego świadkami się stajemy. Bardzo ciężko wyjaśnić, w jaki sposób tego dokonuje, jednakże wszystkie opisy mimo swojej dokładności nie odstręczają czytelnika, ale w połączeniu z całością fabuły oraz interesującymi bohaterami fascynują, zachęcają do dalszej lektury, a nawet uzależniają. Z całą pewnością jest to jedna z charakterystycznych cech stylu Cornwella, który może przypaść do gustu każdemu niezależnie od wieku, czy upodobań.

Prawdę powiedziawszy, przy okazji Triumfu wielkim, pozytywnym zaskoczeniem była dla mnie spora dawka prostego, ale znakomitego humoru. Spodziewałam się powieści utrzymanej w poważnym klimacie prowadzonych przez Anglię wojen, a otrzymałam coś znacznie lepszego. Do tej pory z chęcią wracam pamięcią do zabawnych sytuacji, czy też rozbrajających komentarzy, w które obfituje Triumf. Wierzcie mi, przy okazji wielu fragmentów uśmiech sam ciśnie się człowiekowi na usta, zaś inne zmuszają do głośnego parsknięcia – wypróbowałam to na sobie i moim otoczeniu.

Niemniej jednak, książka porusza także niezwykle poważny i niełatwy temat ceny, jaką ludzka ambicja wyznacza za wierność. Pohlmann, William Dodd, Richard Sharpe, a nawet Obadiah Hakeswill są postaciami kuszonymi przez swoje pragnienia, gotowymi zaryzykować wszystko, by osiągnąć cel – zdobyć pieniądze, zrobić karierę wojskową, zemścić się, udowodnić znienawidzonym ludziom, że nawet zabiedzone dziecko potrafi osiągnąć sukces. Ze starcia między ambicją, a honorem tylko Sharpe zdołał wyjść zwycięsko. Może właśnie po tym znać wartość człowieka, że potrafi porzucić swoje ambicje?

Kilka ciepłych słów wypada powiedzieć także o samym głównym bohaterze, który sprawia, że czytelnikowi miękną kolana. Podejrzewam, że wiele osób spodziewałoby się nieustraszonego wojownika, który swoją idealnością przyćmiewa wszystkich innych bohaterów, a tymczasem Richard Sharpe jest raczej człowiekiem prostym. Oczywiście, mamy okazję przeżywać przygody wraz z niezwykle przystojnym młodym mężczyzną, któremu nie brak odwagi i waleczności (w szczególności w chwili, kiedy to w czasie walki wchodzi w tryb berserka), jednakże jego edukacja zatrzymała się na poziomie czytania krótkich słów, wobec wrogów jest osobą mściwą i bezwzględną, daleko mu do patrioty, czy przykładnego chrześcijanina, zaś jego ambicje mogą doprowadzić go nawet do zdrady kraju. Mało tego, nasz bohater to jedna, wielka ślamazara, kiedy przychodzi do jazdy konnej, co jest po prostu pocieszne. Richarda Sharpe'a nie sposób nie kochać!

Reasumując, Triumf to książka, którą naprawdę można polecić każdemu, kto chociażby w niewielkim stopniu interesuje się powieścią historyczną. W rękach Bernarda Cornwella przygoda, humor, niebezpieczeństwo i walka tworzą niesamowitą całość, którą łatwo pokochać. Już teraz mogę z czystym sercem powiedzieć, iż fani autora będą zachwyceni Kampaniami Richarda Sharpe'a, zaś nowi czytelnicy oszaleją na punkcie twórczości Cornwella.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Wszechświaty - Leonardo Patrignani




Tytuł: Wszechświaty
Autor: Leonardo Patrignani
Wydawca: Dreams
Ilość stron: 272
Ocena: 5+/6




W Mediolanie Alex Loria traci kontakt z rzeczywistością na kilka krótkich chwil podczas meczu koszykówki. W tym samym czasie, do podobnego incydentu dochodzi w domu Jenny Graver w Melbourne. Dwójkę młodych ludzi z pozoru nic nie łączy – nigdy się nie spotkali, mieszkają w przerażającym oddaleniu od siebie, nie mają wspólnych znajomych. A jednak, ta obca sobie dwójka młodych ludzi od lat potrafi porozumiewać się telepatycznie. Ich dar był początkowo ograniczony, jednakże teraz z każdą chwilą coraz bardziej się rozwija. Kiedy żadne z nich nie traci przytomności podczas „spotkań”, zaś rozmowy nie sprawiają już bólu, Alex i Jenny postanawiają się spotkać. Chłopak bez namysłu prosi o pomoc przyjaciela i zostawiając rodzinie kartkę z wiadomością wsiada w samolot by dotrzeć do dziewczyny, której istnienia jest pewien, chociaż każdy mógłby wątpić w jego zdrowie psychiczne. Chwili spotkania towarzyszy napięcie, zniecierpliwienie i radość, a jednak nie dochodzi do niego. Chociaż oboje znajdują się w tym samym miejscu, widzą ten sam krajobraz, nie widzą siebie nawzajem. Czy więc ta druga osoba naprawdę istnieje? Jenny zaczyna w to wątpić, chociaż Alex nie wierzy w swoje szaleństwo. W ten właśnie sposób, dzięki wiernemu przyjacielowi, chłopak dowiaduje się o istnieniu wieloświatów. To szalone, ale zawsze lepsze niż wiara w swoje niezrównoważenie psychiczne. Bez względu na wszystko, Alex nie spocznie póki nie dotrze do Jenny gdziekolwiek by nie była. Kocha ją i wierzy, że ona również coś do niego czuje.

Analizując Wszechświaty naprawdę należy zacząć od wspaniałego wydania, które różni się pod każdym względem od wszystkiego, co do tej pory zostało wypuszczone na nasz rynek. Kiedy pierwszy raz bierzemy książkę do rąk widzimy miękką, ale usztywnioną oprawę przysłoniętą do połowy obwolutą. Całość przedstawia przepiękny krajobraz z postacią dziewczyny z przodu oraz chłopaka z tyłu. Pozornie nic nowego, a jednak! Jeśli tylko zdejmiemy obwolutę, ukarze się nam w prawdzie ten sam krajobraz, ale ani z przodu, ani z tyłu nie znajdziemy już dwójki młodych ludzi. Efekt jest naprawdę niesamowity, jeśli weźmiemy pod uwagę także treść książki. Cudo, cudo, cudo! Osoba utrzymująca, iż książki po okładce nie powinno się oceniać na pewno nie miała w rękach Wszechświatów.

Kiedy rozpoczniemy już lekturę w oczy rzuci się nam dominująca w powieści powaga. Już pierwsze strony książki roztaczają wokół tę wyjątkową atmosferę, której nie sposób opisać i nie można przegapić. Bohaterowie są poważni i bardzo dorośli, ich sposób myślenia zdecydowanie różni się od tego, który znajdujemy w większości powieści z wątkiem romantycznym. Może ma to coś wspólnego z faktem, iż tym razem to mężczyzna opisuje miłość z dokładnością i pasją, o którą byśmy go nie podejrzewali? Niemniej jednak, po prostu od razu czuje się szacunek dla tej pozycji, dla autora oraz świata, który stworzył. To naprawdę osobliwe uczucie wywołujące dreszcze.

Co więcej, czytaniu powieści bezustannie towarzyszy uczucie napięcia, które narasta z każdą chwilą w miarę rozwoju fabuły. Wszechświaty w żadnym razie nie są, bowiem lekką lekturą, czy też zwyczajnym romansem. To powieść inteligentna, trzymająca wysoki poziom, niemal naukowa, która ukazuje obraz miłości trudnej, dojrzałej i niezwykle silnej, jak również odważnie wprowadza wątek apokaliptyczny. I tak: uczucie między Alexem, a Jenny z początku jest niewyraźne, niepewne, lecz z każdą chwilą nabiera kształtu by nagle natknąć się na mur, który bardzo trudno przeskoczyć; teoria wieloświatów rozwija się wraz z fabułą, pozwala czytelnikowi na lepsze jej poznanie i zrozumienie; moc, która pozwala bohaterom na przenikanie przez płaszczyzny bytu rozwija się, okazuje się coraz silniejsza; koniec świata nie tylko staje się coraz bliższy, ale jest również nieunikniony. Jak więc widać, Leonardo Patrignani dba o to by zadowolić wszystkie gusta czytelnicze i podnieść poziom adrenaliny we krwi każdego, bez względu na to, który aspekt książki uznajemy za najważniejszy.

Wszechświaty. O nich również należy wspomnieć. Leonardo Patrignani bezsprzecznie sięgnął po temat niezwykle interesujący i trudny, może nawet kontrowersyjny. Nie ulega, bowiem wątpliwości, iż znajdą się zarówno tacy, którzy wierzą w istnienie wieloświatów, jak i tacy, którzy uznają to za bujdę. Przyznam, iż temat poruszony przez autora nie jest mi obcy, jako że bardzo dobrze pamiętam lekcję fizyki, na której nauczyciel (uznany przez moją mamę za nawiedzonego) tłumaczył nam teorię wieloświatów udowadniając istnienie trzech wszechświatów – przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Jego zdaniem ich istnienie jest pewne i udowodnione, zaś istnienie większej ilości wszechświatów jest dla nas jeszcze wielką niewiadomą. Pozwolę sobie dodać, iż według mojego nauczyciela Trójkąt Bermudzki jest rodzajem leja, który łączy wszystkie te światy, co tłumaczy wszystkie zniknięcia w tamtym rejonie. Wierzcie mi, mój fizyk naprawdę mi wtedy zaimponował.

Wracając do książki, na uwagę zasługuje również koniec tego tomu, który zdecydowanie może zaskoczyć czytelnika. Przede wszystkim, Leonardo Patrignani konsekwentnie prowadzi świat ku zagładzie i naprawdę realizuje wątek apokaliptyczny. Mało tego, nie zatrzymuje się w chwili, w której większość debiutujących autorów najprawdopodobniej zakończyłaby swoją powieść. W kulminacyjnym momencie zasiewa ziarno niepewności, powoduje konsternację by nagle uderzyć z całą mocą i udowodnić, iż wie dobrze, co robi. Czytelnik jest po prostu zmuszony wyglądać kolejnego tomu z drżeniem rąk i przyspieszonym biciem serca.

Podsumowując, Wszechświaty są lekturą naprawdę oryginalną, klimatyczną i wyjątkową, którą po prostu trzeba przeczytać. Leonardo Patrignani udowadnia światu, iż literatura nie wykorzystała jeszcze wszystkich interesujących, innowacyjnych motywów, możliwe jest zdobycie serc czytelników powieścią poważną i głęboką, a mężczyźni również potrafią pisać o miłości. Jestem pewna, że nikt kto sięgnie po tę książkę nie będzie tego żałował ani przez chwilę i bez zastanowienia zapozna się również z drugim tomem, kiedy tylko będzie to możliwe.

A jak wygląda Twoje życie w innym wszechświecie?


niedziela, 25 sierpnia 2013

Cień i Kość - Leigh Bardugo




Tytuł: Cień i Kość
Autor: Leigh Bardugo
Seria: Trylogia Grisza
Wydawca: Papierowy Księżyc
Ilość stron: 380
Ocena: -5/6



Przeciwieństwa się przyciągają? Nie tym razem! W świecie stworzonym przez Leigh Bardugo podobne wzywa podobne, zaś magia nie opiera się na stwarzaniu, ale przywołaniu, umiejętnym korzystaniu z tego, co już znajduje się w przyrodzie. Jak więc możliwe, że światło dąży do bliskości mroku? Jak widać, wyszukane kłamstwa, przekonująca gra aktorska i jednostronne uczucia potrafią doprowadzić do zguby każdego. Im wyżej człowiek pnie się w hierarchii społecznej, tym mniej ludzki się staje, tym bliższe są mu intrygi, tym bardziej zgubne okazują się jego ambicje. I gdzie tu miejsce na miłość?

Alina Starkov i Malien Orecev to sieroty wychowane w majątku księcia Keramsova, dwójka nierozłącznych łobuzów, wiernych przyjaciół. Mimo upływających lat, nadal trzymają się razem i podejmują służbę wojskową – ona jako kartograf, on jako tropiciel. Ich zadaniem jest przeprawa przez Niemorze – mroczną Fałdę Cienia, pełną niebezpiecznych wilkrów, która niczym otwarta rana dzieli Ravkę na dwie części. Misja okazuje się jednak katastrofą. Skif, na którym płyną, zostaje zaatakowany przez przerażające potwory z Fałdy, zaś Mal ratując życie Alinie, naraża swoje własne. Groźba śmierci i troska o przyjaciela sprawiają, że dziewczyna budzi w sobie dotąd skrywaną głęboko wyjątkową magię, która ratuje skórę tym, którzy do tej pory zdołali przeżyć atak. Niestety, Alina nie ma co liczyć na wdzięczność ze strony swoich przełożonych i kolegów, którzy oddają ją w ręce Darklinga – człowieka o niewyobrażalnej mocy, którego władza ustępuje wyłącznie tej sprawowanej przez króla. Choć dziewczyna wypiera się swojej domniemanej mocy, zostaje przyjęta w poczet Griszów, a jej życie zmienia się diametralnie. Nigdy już nie będzie taka sama.

„Cień i Kość” to pierwszy tom trylogii Grisza, która przenosi czytelnika do magicznego świata przesiąkniętego klimatem dawnej Rosji. Imiona, nazwiska, pojawiające się w historii nazwy miast, czy niektóre pojęcia – wszystko to jednoznacznie kojarzy się czytelnikowi z tym ogromnym i jakże charakterystycznym państwem. Na pewno ma to również trochę wspólnego z wyborami dokonywanymi przez tłumaczkę, jednakże wszelkie ewentualne wątpliwości rozwiewa sposób, w jaki bohaterowie zwracają się do rodziny królewskiej: „carze mój”, „caryco ma”. Tak więc, powieść otacza ta wyjątkowa, hipnotyzująca, rosyjska atmosfera, której nie znajdziemy nigdzie indziej. To ogromny plus książki, która staje się jeszcze ciekawsza, jeszcze bardziej magiczna i wyjątkowa.

Kolejną niewątpliwą zaletą powieści jest główna bohaterka, która nie należy do grona irytujących doskonałości – pięknych, inteligentnych, utalentowanych. Dopiero w chwili, kiedy poznajemy Alinę bliżej, jej ciało zmienia się i nabiera kształtów, magia staje się jej posłuszna. Jej życie uczuciowe również pozwala czytelnikowi odetchnąć z ulgą, gdyż nie mamy do czynienia z pogromczynią męskich serc, w której zakocha się każdy napotkany samiec. To uczucia Aliny stoją pod znakiem zapytania, to jej ciało okazuje się zdrajcą. Mało tego, Mal to mężczyzna z krwi i kości, doświadczony, uganiający się za kobietami i wykorzystujący swój nieodparty urok osobisty. Co się zaś tyczy Darklinga… Nie, o nim musicie poczytać sami, jako że nie sposób analizować tej postaci, nie zdradzając jego sekretów. Zapewniam jednak, że naprawdę warto sięgnąć po „Cień i Kość” by móc go poznać bliżej.

Powieść Leigh Bardugo to jednak nie tylko fascynująca fabuła, wspaniały świat, czy interesujący bohaterowie. „Cień i Kość” porusza bardzo ciekawe tematy, jak na przykład: niebezpieczeństwo płynące z wiary. Główna bohaterka przekonuje się o tym nie tylko słuchając wywodów Apparata, który informuje dziewczynę o uwielbieniu, jakim darzy ją lud Ravki i możliwych tego konsekwencjach, ale również na własnej skórze doświadcza zgubnego wpływu bezgranicznego zaufania względem ludzi – nie łatwo zawierzyć prawdzie, kiedy przez cały czas podążało się za pięknymi kłamstwami.

Najistotniejszy, gdyż dotyczący mnie osobiście, motyw wypływa w chwili, kiedy Alina pozwala uwolnić się swojej mocy. Wszystko ulega zmianie, brnie nieubłaganie do przodu, nasze otocznie ewoluuje, ludzie nie są już tacy, jakimi byli dawniej, a jednak pośrodku tego ciągłego ruchu znajduje się osoba, która stoi w miejscu, gdyż nie jest w stanie wypuścić z rąk swoich ideałów, marzeń, uczuć. Ona jedna się nie zmienia, nie podąża do przodu zapatrzona w pewien punkt w przeszłości, który stanowi cały jej świat. Właśnie ten problem czyni „Cień i Kość” powieścią unikatową.

Niestety, książka ma także jeden zasadniczy mankament, a mianowicie sposób, w jaki bohaterka radzi sobie w sytuacji bez wyjścia. O ile w przypadku Harry’ego Pottera zagadnienie miłości ma spory sens w walce z Voldemortem, o tyle w przypadku tej powieści miłosierdzie wydaje mi się trochę naciągane. No dobrze, nie oszukujmy się, „Cień i Kość” pasuje do miłosierdzia jak pięść do oka. Nie warto nawet wspominać, że tak naprawdę nie doszukamy się w treści jakiegoś sensownego i wyczerpującego wyjaśnienia zależności pomiędzy zniewoleniem mocy, a miłosierdziem. Że nie wspomnę o ostatecznym, całkowitym braku tego ostatniego zaledwie dwie strony później. Tego po prostu nie dało się zignorować.

Podsumowując, mimo niejasnego zakończenia, „Cień i Kość” to fantastyczna książka, która posiada swój niezastąpiony klimat, staje się tym gorętsza, im dalej posuwamy się w lekturze i może zawrócić w głowie każdemu. Nie trudno się domyślić, że serdecznie polecam ten tytuł każdemu – zarówno miłośnikowi fantastyki, jak i romansu. Osobiście na pewno sięgnę po kolejne części, jako że Darkling i Ivan niejednokrotnie sprawiali, iż miękły mi kolana i musiałam się „wysapać” zanim wróciłam w miarę spokojnie do czytania.


Recenzja pisana dla portalu Upadli.pl

piątek, 23 sierpnia 2013

Password - Mirjam Mous




Tytuł: Password
Autor: Mirjam Mous
Wydawca: Dreams
Ilość stron: 328
Ocena: 6/6




Mick to zwyczajny, tłuściutki nastolatek, który w przeszłości był ofiarą szykan ze strony kolegów. Jerro jest synem bogatego właściciela firmy zajmującej się grami komputerowymi. Ciężko uwierzyć, ale przed laty, już pierwszego dnia znajomości, tych dwóch skrajnie różnych chłopców połączyła szczera przyjaźń, a wszystko za sprawą zamiłowania do komiksów i filmów science-fiction. Tamto wydarzenie zmieniło ich życie pod każdym względem, jednakże teraz ich przyjaźń zostaje wystawiona na ciężką próbę. Wszystko zaczęło się bardzo gwałtownie i niespodziewanie.
Mick zostawił przyjaciela w pokoju zaledwie na jedną, krótką chwilę, ale ona wystarczyła by zastał go nieprzytomnego. Spanikowany, nie wiedząc, co się stało, szuka pomocy u Kasi, pomocy domowej, która wzywa karetkę. Niestety, jako zwyczajny przyjaciel Mick nie może towarzyszyć Jerro w drodze do szpitala, więc bezzwłocznie wsiada na rower, by być przy koledze. Tyle tylko, że chory nastolatek nadal nie dotarł na miejsce... Jak to możliwe, że jadący na rowerze chłopiec z nadwagą wyprzedził karetkę? Coś musiało się po drodze wydarzyć! Teorię Micka potwierdza fakt, iż od tamtego dnia Jerro bardzo się zmienił, chociaż stara się to ukryć. Ha, nie pamięta nawet tajnego hasła, które ustalili na wypadek „kłopotów z kosmitami”. A może chłopiec o wyglądzie Jerro nie jest już tym za kogo się podaje? Niemożliwe! A jednak Mick nie spocznie, póki nie rozwiąże tej zagadki.

Password jest naprawdę fantastyczną powieścią, która, na chwilę obecną, w sposób bardzo naturalny łączy w sobie elementy świata realnego z odrobiną fikcji literackiej. Autorka pozwoliła sobie, bowiem na udoskonalenie technologii tworzenia gier komputerowych, chociaż nie ukrywam, że w przyszłości stan ten może ulec zmianie i bez problemu dogonimy gry pana Prinsa. Co więcej, pchnęła także do przodu medycynę, chociaż w tym wypadku nie możemy być już tacy pewni, czy ludzie pokroju książkowego Profesora nie prowadzą swojej nielegalnej działalności. Możecie mi wierzyć, bądź nie, ale na tym kończy się element fikcyjny w powieści. Cała reszta to wydarzenia prawdopodobne, zaś ludzie pokroju Dextera, Nel, czy naszych młodych bohaterów istnieją wszędzie. Sama jestem żywym przykładem osoby przypominającej Micka, zaś moi rodzice daliby się zrobić na szaro podobnie, jak państwo Prins.

Skoro już przy bohaterach jesteśmy... Naprawdę mocną stroną Password jest Mick, który różni się od tysięcy innych chłopców, których widzimy we współczesnej literaturze. Piękni, silni, wysocy, inteligentni, zniewalający... Nie, tym razem nie macie, co liczyć na bożyszcze tłumów napalonych nastolatek. Mick to pulchny chłopak, który z chęcią zrezygnowałby z lekcji wychowania fizycznego na rzecz dłuższej przerwy śniadaniowej. Mało tego, podobnie jak Jerro, jest fanatykiem komiksów! Wspomnijmy również o fakcie, że wierzy w historie oglądane w filmach science-fiction, nawet jeśli stara się tę wiarę odrzucić. Zainteresowania i przyjaciel są dla niego ważniejsze niż miłosne uniesienia, więc i romansu tu nie uświadczycie. Nie ma wątpienia, że Mick jest 100% normalnym nastolatkiem z pasją, a nie wyidealizowanym cudem natury. Witajcie w moim świecie! W wieku Micka była taka sama, zarówno pod względem fizycznym, jak i z racji zainteresowań.

W przypadku Password bardzo cenię sobie również fakt, iż autorka skupiła się na temacie komiksu, science-fiction oraz gier komputerowych. Klimaty te są mi naprawdę bardzo bliskie i dobrze pamiętam, że w czasach młodości mój świat był pełen tego rodzaju zainteresowań. Zresztą, zostało mi to do tej pory, czego potwierdzeniem jest cały mój pokój. Wracając jednak do tematu, Mirjam Mous wypełniła swoją przepyszną książkę farszem zainteresowań, które czynią człowieka wyjątkowym. Kiedy jesteś młody nie dostrzegasz tego, ale z wiekiem ludzie zaczynają zazdrościć pasjonatom ich zainteresowań, tego dreszczyku emocji, który towarzyszy rozmowie na ukochany temat. Wielu z pewnością bierze takie osoby za szalone, ale przecież każdy z nas jest w pewnym stopniu niezrównoważony. Sęk w tym by czuć się z tym dobrze!

Przejdźmy zatem do poważniejszych tematów, które pojawiają się w książce, a które naprawdę dobrze świadczą o autorce, jako że w większości literatura dla młodzieży ich nie porusza. Pornografia dziecięca i pedofilia – oto z czym liczą się nasi bohaterowie w sytuacji, kiedy mają do czynienia z dziwnie zachowującymi się dorosłymi. Jerro i Stefan nie traktują tych tematów z przymrużeniem oka, ale zdają sobie świetnie sprawę, że zagrożenie istnieje. Zresztą, Stefan jest gotowy walczyć o swoje bezpieczeństwo bez względu na to, czy splami dłonie krwią. Password jest więc powieścią, która nie tylko zapewnia rozrywkę, ale w pewnym sensie także przestrzega przed realnymi zagrożeniami.

Podsumowując, z całą powagą stwierdzam, iż Password naprawdę warto przeczytać zarówno ze względu na niezwykle interesującą fabułę, jak również „niemożliwe”, które okazało się „możliwe”, bo przecież nie sposób przewidzieć, co nas spotka. Czasami nawet w najbardziej nieprawdopodobnych filmach można znaleźć ziarenko prawdy, bo przecież fikcję od rzeczywistości dzieli bardzo cienka granica.



środa, 21 sierpnia 2013

Panika - Graham Masterton




Tytuł: Panika
Autor: Graham Masterton
Wydawca: Rebis
Ilość stron: 336
Ocena: 4+/6




Każdy z nas czegoś się boi, walczy ze swoimi fobiami, usiłuje pokonać lęk i odważnie spojrzeć trwodze w oczy. Niektórym się to udaje, inni skazani są na życie w strachu. Co jednak zrobić, kiedy panika zaczyna obezwładniać ciało i dominuje nad umysłem do tego stopnia, że człowiek upatruje ratunku przed tym uczuciem wyłącznie w śmierci? Jak ocalić życie w walce z niewidocznym i nieznanym wrogiem, którego bliskość równoznaczna jest ze skrajnym przerażeniem i zmusza do ucieczki w oferujące zapomnienie ramiona kostuchy?

Po śmierci żony, Jack Wallace wychowuje samotnie kilkunastoletniego syna z zespołem Aspergera i prowadzi bardzo dobrze prosperującą polską restauracją w Chicago. Jego życie toczy się z góry ustalonym rytmem, który zostaje brutalnie zakłócony przez wiadomość o rzekomym samobójstwie Malcolma – przyjaciela jego syna, Sparky’ego. Tylko czy naprawdę można uwierzyć, że śmierć siedemnastu skautów i ich siedmiu opiekunów była przez nich z góry zaplanowana? Z resztą Sparky utrzymuje, iż przewidział śmierć przyjaciela, jako że była ona zapisana w gwiazdach. Jack wraz z synem udają się na miejsce tragedii by towarzyszyć matce Malcolma w czasie identyfikacji zwłok. To właśnie wtedy zauważają w lasie coś, czego nie są w stanie zidentyfikować, a co napawa ich prawdziwym przerażeniem. Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, kiedy Jack ma okazję poznać tajemnicę śmierci swojego pradziadka, który w czasie drugiej wojny światowej ukrywał się w Puszczy Kampinoskiej. Cokolwiek kryje się w amerykańskim lesie, napawając ludzi strachem, jest obecne również w Polsce.

Kiedy zaczęłam czytać „Panikę”, byłam zaskoczona faktem, iż czyta się ją niespotykanie szybko i naprawdę łatwo. Spodziewałam się raczej lektury o wiele cięższej, która zmusi mnie do mozolnego przedzierania się przez fabułę. Tymczasem książka Grahama Mastertona okazała się lekturą niezwykle przyjemną w odbiorze, co wydaje się zadziwiające, kiedy weźmiemy pod uwagę fakt, że mamy do czynienia z horrorem. To naprawdę ogromny plus powieści, która nie męczy, ale zachęca czytelnika do zgłębiania opowiedzianej w „Panice” historii!

Co więcej powieść naprawdę jest interesująca i nie pozwala oderwać się zbyt łatwo od lektury, przez którą zdajemy się gładko przepływać. Z początku jest po prostu ciekawie – intrygująca, trudna do wyjaśnienia śmierć, związek z historią naszego kraju podczas drugiej wojny światowej. Z czasem jednak naprawdę czujemy dreszcze, które przechodzą nam po plecach, zaczynamy obawiać się tego, co zagraża bohaterom. Cała opowieść robi się coraz bardziej tajemnicza, niebezpieczeństwo wydaje się czaić na każdym kroku, a zmarli okazują się bliżej niżbyśmy się tego początkowo spodziewali. W pewnej chwili naprawdę będziemy drżeć!

Niemniej jednak, „Panika” nie jest pozbawiona elementów w mniejszym, bądź większym stopniu naiwnych. Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na fakt zainteresowania Sparky’ego astrologią, co owocuje całkiem dokładnym przepowiadaniem przyszłości. Chłopak jest w stanie ocenić, czy komuś zagraża niebezpieczeństwo, w jaki sposób należy postąpić i jakie będą tego konsekwencje. Nie mniej naiwny wydaje mi się motyw spotkania w księgarni, mającego na celu umożliwienie żywym rozmowy ze zmarłymi bliskimi. Również bohaterowie zdają się nazbyt łatwo przyjmować do wiadomości paranormalne rewelacje, jakimi dzieli się z nimi Jack. Jasne, niewytłumaczalne rzeczy czasami się zdarzają, ale żeby od razu wychodzić z założenia, że niemożliwe jednak jest możliwe i przechodzić z tym do porządku dziennego? Ot, taki drobny minus.

Zapewne niewiele osób zna francuski serial „W kręgu tajemnicy”, który kilka lat temu był emitowany w polskiej telewizji, ale zapewniam, że osoby kojarzące ten tytuł na pewno przypomną sobie o nim czytając „Panikę”. Czy w takiej sytuacji zakończenie może nas w jakimś stopniu zaskoczyć? Ciężko stwierdzić, ale nie łudźcie się, gdyż Graham Masterton nie jest tak delikatny, jak twórcy serialu i jego powieść na pewno wyciśnie łzy z oczu wrażliwych czytelników. Przyznam się bez bicia, ja się popłakałam.

Horror horrorem, a więc powinien przerażać, niemniej jednak, „Panika” na pewno niesie ze sobą także jakieś przesłanie. Jakie? Człowiek jest beznadziejny i nie ma ratunku dla świata, który niszczy! Jak to możliwe, że w książce tego typu pojawia się pewien wątek moralizatorski? Przekonajcie się sami, albowiem naprawdę warto!


Recenzja napisana dla portalu Upadli.pl

niedziela, 18 sierpnia 2013

Kapitanowie 1941. Pseudonim Grzmot - Tomasz Stężała




Tytuł: Kapitanowie 1941. Pseudonim Grzmot
Autor: Tomasz Stężała
Wydawca: Instytut Wydawniczy ERICA
Ilość stron: 488
Ocena: 5/6








Bolesław Nieczuja-Ostrowski wraz z rodziną przenosi się z Przeworska do Krakowa, gdzie dzięki swojej przenikliwości, kontaktom oraz talentowi kulinarnemu żony jest w stanie rozpocząć produkcję oraz naprawę broni.
Borys Borysewicz Awiłow i jego Dywizja Pancerna muszą poradzić sobie ze znajdującymi się w opłakanym stanie „tetkami”, które mają przecież przybliżyć ich do zwycięstwa nad Niemcami i pomóc im przeżyć piekło, które zbliża się wielkimi krokami. Mężczyzna nawet nie podejrzewa, jak pokręcona czeka go przyszłość.
Siergiej Iwanowicz Bars także nie ma łatwo. Jego doświadczenie wojenne z każdą chwilą wydaje się obracać przeciwko niemu, kiedy oczekiwania względem mężczyzny wzrastają, a misje okazują się czystym szaleństwem. Jak długo pożyje mając po swojej stronie niebywałe szczęście i niezaprzeczalny talent?
Otto Wending, Hilmar Schoepffer, Herbert Engbrecht pną się w górę, upadają by powstać i nadal dążą do celu, który chwilami tracą z oczu, gdy ogarnia ich zwątpienie. W czasie wojny żadna droga nie jest prosta i nikt nie może czuć się bezpiecznie.

Kapitanowie 1941. Pseudonim Grzmot to książka, której zawiła fabuła opiera się przede wszystkim na prawdziwych losach naprawdę sporej grupy osób. Sama wspominałam wyłącznie niektórych bohaterów, jako że przedstawienie ich wszystkich byłoby karkołomnym zadaniem. W roku 1941 w życiu tych ludzi działo się naprawdę wiele, a ich drogi wiodły w różnych kierunkach, krzyżowały się, prowadziły w górę, bądź w dół, ciągnęły się w nieskończoność lub kończyły przerażająco szybko. Czytelnik musi wykazać się spokojem i wytrwałością by ogarnąć tę mnogość postaci, wydarzeń, w które ma wgląd, jak również powiązać je ze sobą, by mieć przed oczyma ogólny obraz przedstawionej przez autora historii. To na pewno nie jest łatwe zadanie, ale kiedy czytelnik wdroży się w narzucony z góry rytm, nie jest w stanie przerwać lektury, chce więcej i więcej, drży z niepewności i z troski o ludzi, których żywot poznaje.

Wspomnijmy, iż Kapitanowie 1941 to nie powieść, co zaznacza sam autor, ale biografia. Ba, biografia beletryzowana. Czego więc czytelnik powinien się po niej spodziewać? Przede wszystkim rzeczywistych bohaterów, których losy opisano w sposób przywodzący na myśl powieść historyczną. To prawdziwy strzał w dziesiątkę! Tomasz Stężała sprawił, że życie wszystkich tych ludzi nie jest tylko zbiorem suchych faktów, kolejnym podręcznikiem historii, ale czymś więcej. Postaci, jak również ich losy stają się żywe, bliskie czytelnikowi, docierają do serca i zapadają w pamięć. Wydaje się nam, że naprawdę znamy tych ludzi, możemy wyobrazić sobie to przez co przeszli, jak bardzo cierpieli. Ich przeszłość staje się elementem naszej teraźniejszości, częścią nas samych. Przeszłości nie sposób zmieni, ale można przeżywać ją na nowo.

W swojej przedmowie, autor wspomina, iż starał się podchodzić do bohaterów neutralnie i to czytelnikowi pozostawia ich ocenę. Cóż, mimo wszystko pan Tomasz Stężała stworzył demona, jako że sposób, w jaki ukazuje postaci ma w sobie coś niesamowitego. Mimo krwawych wydarzeń, bezlitosnych decyzji podejmowanych często przez wojskowych, a także wiedzy historycznej na temat krzywd wyrządzonych Polakom przez Niemców i Rosjan, po prostu nie sposób nie odczuwać sympatii względem ukazanych w książce bohaterów, niezależnie od ich narodowości. Naprawdę trudno uwierzyć, że mamy do czynienia z prawdziwymi ludźmi, którzy tworzyli historię. Kiedy docieramy do ostatniej strony pierwszego tomu czujemy wyraźną chęć sięgnięcia po kolejną część, chcemy wiedzieć, co działo się dalej z bohaterami. Czy aby na pewno zginęli? Czy zdołają wyjść z opresji? Czy wrócą do rodzin?

Kapitanowie 1941. Pseudonim Grzmot to książka, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie i zmieniła mnie bezpowrotnie. Nudne i beznamiętne lekcje historii skutecznie zniechęciły mnie do zgłębiania tematyki II wojny światowej, która do niedawna była dla mnie wyłącznie zbiorem statystyk i faktów powiązanych z „ludźmi bez twarzy”. Porównałabym to do jedzenia plastikowych owoców, które nie mają ani smaku, ani zapachu. Tym czasem Kapitanowie 1941 sprawiają, że przeszłość nabiera kształtów, ukazują prawdziwe dramaty, wielkie zwycięstwa, bolesne upadki, nadają historii smaku i zapachu, pozwalają na wzruszenie, ból i tęsknotę za tymi, których nie znaliśmy osobiście, a którzy naprawdę istnieli.

czwartek, 15 sierpnia 2013

Kuroshitsuji vol. 10 - Yana Toboso




Tytuł: Kuroshitsuji vol. 10
Autor:Yana Toboso
Wydawca: Waneko
Ilość stron: 194
Ocena: 4+/6




Sytuacja w posiadłości hrabiego Phantomhive staje się coraz bardziej napięta. Kolejna osoba nie żyje, zaś tym razem odpowiedzialnym za śmierć wydaje się... wampir. Czy to aby na pewno możliwe? Niemniej jednak, wszystko wskazuje na to, iż morderców jest dwóch. Jedynie młody gryzipiórek, Arthur nie mógł popełnić żadnej z trzech zbrodni toteż staje się on koordynatorem śledztwa prowadzonego przez uwięzionych w posiadłości ludzi. Przy okazji przeszukiwania pokoju Sebastiana dochodzi do odkrycia jego nieistotnego, małego, ale jakże licznego sekretu, który gotuje krew w żyłach młodego hrabiego. Niestety, nie to było celem poszukiwań. Tym czasem, mimo paskudnej pogody, w posiadłości pojawia się kolejny gość – wikariusz Jeremy Rathbone. Czy pomoże on w rozwikłaniu zagadki morderstw? A może sam jest w to wszystko zamieszany?

Dziesiąta odsłona fantastycznej mangi Kuroshitsuji to kolejna porcja rozrywki, odrobina humoru i odpowiedzi na pytania, które na pewno od dawna zadawał sobie każdy czytelnik. Czy to możliwe, że Sebastian zginął? Kim, u licha, tak naprawdę jest Jeremy? Co więcej, poznajemy w końcu winnego dokonanych w posiadłości zbrodni. Wszystkie dowody wskazują na winę jednego człowieka, wszystko wydaje się tak banalnie proste i oczywiste. Jak to możliwe, że dopiero wikariusz zdołał połączyć porozrzucane puzzle w jedną całość?

Oficjalnie, Sebastian Michealis nie żyje, a jednak czytelnik ma okazję poznać go bliżej. Autorka podrzuca wygłodniałym fanom odrobinę „mięsa”, zupełnie jakbyśmy mieli do czynienia z gejszą, która odsłania przy mężczyźnie nadgarstek. I tak oto, kolejna odrobina Sebastiana-demona zostaje nam ukazana. Tym razem są to... buty. Rzecz mało niezwykła, kiedy się o tym słyszy, za to zaskakująca, kiedy się na nią spojrzy. Och, cóż to są za buty! Jedni padną trupem ze śmiechu, jeszcze inni z zachwytu. Co więcej, mamy okazję upewnić się co do bezgranicznego oddania służby względem naszego zmarłego kamerdynera. I w końcu, mamy okazję rzucić okiem na pokój naszego demona, jak również na zawartość jego szafy. Ot, kolejny powalający szczegół.

Co istotne, widzimy także kolejne drobne sceny z dawnego życia trójki nieporadnych służących. Chociaż każda z nich ogranicza się zaledwie do kilku kadrów, to jednak są one wymowne i w połączeniu ze słowami tworzą piękny, wzruszający element, który osobiście przypadł mi do gustu. Z resztą, nie od dziś wiadomo, że miłość, przyjaźń i przywiązanie stanowią naprawdę dobre tło dla dramatu, więc kto wie, w jaki sposób zostanie to wykorzystane w Kuroshitsuji.

Co jeszcze można powiedzieć o dziesiątym tomie? Niestety, w gruncie rzeczy, dla wielu osób nie będzie on tak interesujący, jak kilka poprzednich. Oczywiście, autorka wprowadza do historii nowego bohatera, chociaż Jeremy nie należy do specjalnie interesujących, czy czarujących. Może to i dobrze, że mamy z nim do czynienia wyłącznie w tym tomie? Nie zaprzeczę, iż jego „bezpłciowość” mogła być zamierzona, biorąc pod uwagę jego tajemnicę, jednakże nie miałabym nic przeciwko ukazaniu wikariusza w ciekawszym świetle. Przecież nic nie stało na przeszkodzie byśmy polubili nową twarz historii zanim dowiedzieliśmy się o nim więcej.

A więc, kolejna przygoda powoli dobiega końca, zaś czytelnicy z pewnością nie mogą doczekać się następnej, jednakże na to muszą odrobinę poczekać. Zakończenie tego tomiku niewielu może zaskoczyć, większość zapewne niespecjalnie się zdziwi, ale przecież należało jakoś wybrnąć z zaistniałej sytuacji. Czy autorka dała z siebie wszystko? Nie mnie to oceniać, ale na pewno warto nadal brnąć w świat Kuroshitsuji.

środa, 14 sierpnia 2013

Zapowiedzi: Wszechświaty - Leonardo Patrignani

WSZECHŚWIATY



Ilość stron: 272
Oprawa: miękka + obwoluta
Autor: Leonardo Patrignani
Tłumaczenie: Bożena Topolska
ISBN: 978-83-63579-29-6
Format: 148 x 215

Data wydania: 20 sierpnia






Według teorii wieloświatów, istnieje nieskończona liczba światów, jak i nieskończone są możliwości naszego w nich istnienia. Przypuszcza się, że te rzeczywistości nie komunikują się wzajemnie.
Alex mieszka w Mediolanie, a Jenny w Melbourne. Cienka nić od zawsze wiąże losy tych dwojga – telepatyczne rozmowy, które odbywają bez uprzedzenia, w stanie nieświadomości. Aż do chwili, gdy zdecydują się na spotkanie i odkrycie prawdy, która całkowicie zmieni ich egzystencję, niszcząc wszelkie pewniki świata, w którym żyją.

– ALEX, DLACZEGO NIE PRZYSZEDŁEŚ? PROSZĘ CIĘ, NIE MÓW MI, ŻE NIE ISTNIEJESZ.
– JENNY, JESTEM NA MOLO. JESTEM TUTAJ!
– JA TAKŻE, DOKŁADNIE TAM, GDZIE TY MÓWISZ, ŻE JESTEŚ.


LEONARDO PATRIGNANI, urodził się w Moncalieri w roku 1980. Kompozytor, aktor dubbingujący i lektor zafascynowany powieściami Stephena Kinga; opowiadania zaczął pisać, kiedy miał sześć lat. Multiversum jest jego powieścią debiutancką

www.leonardopatrignani.com


wtorek, 13 sierpnia 2013

Skald. Karmiciel Kruków - Łukasz Malinowski




Tytuł: Skald. Karmiciel Kruków
Autor: Łukasz Malinowski
Wydawca: Instytut Wydawniczy ERICA
Ilość stron: 420
Ocena: +4/6







Ainar Skald to niezwykle utalentowany pieśniarz biegły nie tylko we władaniu językiem, ale również bronią, co niejednokrotnie ma okazję udowodnić. Uciekając przed depczącym mu po piętach Haraldem Hakonssonem – chcącym zemścić się za śmierć synów i zbezczeszczenie czci córki – układa się z przeciętnie inteligentnym Erlingiem Eysteinssonem, którego postanawia wykorzystać dla osiągnięcia swoich celów. Za sprawą Ainara krew dzielnych wojowników leje się naprawdę obficie, co zmusza pieśniarza do ucieczki na Wsypę Lodów, gdzie spędza pewien czas na próżniactwie i pomaga w pozbyciu się żądnego zemsty drauga. Ucieczka mężczyzny przed mało chwalebną przeszłością nie kończy się jednak w tym miejscu, jako że Skald zaszywa się także na Wyspie Irów w pozornie spokojnym męskim klasztorze. Niestety, nieszczęścia zdają się kroczyć za nim krok w krok i także tutaj nie może zaznać odpoczynku, albowiem w klasztorze giną mnisi, zaś jemu ktoś podrzuca trzyletnią dziewczynkę nieubłaganie uważającą go za swojego ojca. Czy obecność dziecka może mieć coś wspólnego z Czarnowłosą zjawą nawiedzającą mężczyzn we śnie i na jawie? I czy to ta jakże ulotna nieznajoma kobieta zabija swoich kochanków?

Prawdę mówiąc, Skald. Karmiciel Kruków to powieść, której na samym początku trochę się przestraszyłam, jako że nie spodziewałam się takiego natłoku obcego słownictwa, które zawsze utrudnia czytanie i wprowadza pewne zamieszanie. Oczywiście, należy potraktować to jako cenną lekcję przybliżającą nam dawną Skandynawię, jej język i elementy kulturowe, jednakże czytelnik musi również uzbroić się w cierpliwość i dzielnie przebrnąć przez pierwsze kilkadziesiąt stron. Im dalej posuwamy się jednak w lekturze, tym płynniejszy wydaje się nam styl autora, z tym większą łatwością wczuwamy się w klimat powieści. Tak więc, w pewnym momencie możemy całkowicie poddać się fali przygody, kiedy pozbywamy się tego, co w mniejszym, bądź większym stopniu irytuje w pierwszym rozdziale.

Trochę bardziej rozwlekłym, chociaż nadal drobnym minusem powieści jest waga, jaką autor przykłada do pieśni tworzonych przez głównego bohatera. Od czasu do czasu mamy okazję poznać wzbogacone o fachowe nazewnictwo sposoby sklecania pieśni, na które niezainteresowany tematem czytelnik machnie ręką, a nad którymi z chęcią tu, czy tam rozwodzić się będzie Ainar. Nazwijcie mnie ignorantem, ale prawdę mówiąc nie wiem, czym tak naprawdę zachwyca się nasz ekscentryczny pieśniarz i wydaje mi się to trochę nazbyt pompatyczne. Niemniej jednak, z powodzeniem można przymknąć na to oko, jako że taki już urok Ainara Skalda, a przecież każdy ma jakieś zboczenie, więc dlaczego on miałby być go pozbawiony?

Bardzo ciekawym, chociaż ryzykowanym posunięciem było odniesienie się w powieści do mało popularnego oblicza dawnej religii skandynawskiej. O ile znacznej większości osób wikingowie zawsze kojarzyć się będą z Odynem i Thorem, o tyle pan Łukasz Malinowski postanowił otworzyć nam oczy i pokazać, że nawet pogańskie wierzenia Skandynawów miały naprawdę wiele imion. Tym bardziej interesujący jest więc drobny dodatek na końcu książki, który odnosi się do wierzeń dawnych ludów skandynawskich. A skoro w temacie religii jesteśmy. Wbrew pozorom, zdecydowanie większa część powieści porusza temat chrześcijaństwa, z którym mamy do czynienia już od pierwszej strony, gdzie natykamy się na prawiącego kazanie mnicha. Do tej konkretnej religii powracamy także przy okazji obszernego epizodu rozgrywającego się w klasztorze, gdzie zauważamy zarówno niedorzeczne oblicze chrześcijaństwa, jak i jego świętobliwą twarz pokutującego męczennika. Jednym pogaństwo i chrześcijaństwo pasować będą do siebie jak pięść do oka, inni z pewnością uznają, iż nie sposób pisać o wikingach i nie poruszyć tematu coraz powszechniejszych wierzeń monoteistycznych. W tym temacie ocenę pozostawiam Wam.

I w końcu, największy plus książki, czyli fakt, iż autor uchylił delikatnie drzwi tajemnicy życia po śmierci. Otóż jesteśmy świadkami stosunkowo krótkiego wydarzenia z pośmiertnego życia Ainara Skalda, które okazuje się zdecydowanie szczęśliwsze, niż to ziemskie. Piwo, kobiety, walka i nieśmiertelność – czegóż chcieć więcej? Jak widać, chrześcijańskie piekło nie wyciągnęło swoich ognistych macek po duszę tego dzielnego wojownika. Równie interesujący okazał się motyw drauga będącego chodzącym trupem w zaawansowanym stadium rozkładu. Powiem szczerze, nie spodziewałam się tego, że naszemu bohaterowi przyjdzie walczyć z istotą, którą my nazwalibyśmy po prostu zombie, a jednak autor odważnie wchodzi na ścieżkę folkloru, który w jego powieści jest równie żywy, co nasz dzielny Skald. Także historia zatytułowana Wielość i Jedność stanowi nie lada gratkę dla czytelnika lubującego się w nutce paranormalnego klimatu oraz niebezpiecznych zagadkach z trupem w tle.

Podsumowując, Skald. Karmiciel Kruków to powieść, która mimo niepewnego początku naprawdę wciąga. Jej lektura sprawia przyjemność, niejednokrotnie wywołuje na twarzy uśmiech, a przede wszystkim zapewnia rozrywkę, której ulega się z rozkoszą. Wierzcie mi, warto przymknąć oko na początkowe niedociągnięcia pierwszej opowieści by później odczuć satysfakcję przy okazji kolejnych historii.

sobota, 10 sierpnia 2013

Sekret Julii - Tahereh Mafi




Tytuł: Sekret Julii
Autor: Tahereh Mafi
Wydawca: Otwarte/MoonDrive
Ilość stron: 437
Ocena: -6/6




Julia przebywa w Punkcie Omega od kilku tygodni i jej początkowy zapał zdążył osłabnąć, ambitne plany nie cieszą, jak wcześniej, zaś całym jej światem znowu jest Adam i tylko Adam. Dziewczyna nie nawiązuje, bowiem nowych przyjaźni, nie rozmawia nawet ze swoimi współlokatorkami. Jej zachowanie zdaje się irytować przede wszystkim Castle'a, który nalega by Julia wzięła się w garść i zaczęła robić postępy, współpracować z innymi mieszkańcami Punktu Omega. W tym też celu, przydziela jej do pomocy w ćwiczeniach oraz w ramach towarzystwa podczas posiłków Kenjiego – człowieka, który nie potrafi milczeć nawet przez chwilę, a jego uszczypliwe komentarze nie tylko irytują, ale także bawią. Niestety, spokój i radość nie mają prawa zagościć na dobre w życiu Julii. Adam nie jest z nią do końca szczery, a skrywany przez niego sekret okazuje się dla ich związku przeszkodą nie do przejścia. Jakby tego było mało, Komitet Odnowy nie próżnuje, zaś w życiu Julii znowu pojawia się Warner. Tym razem sytuacja jest jednak poważniejsza, zaś sekrety wychodzą na jaw, by inne mogły się tworzyć.

Tahereh Mafi po raz drugi zabiera czytelnika w niezwykłą podróż do świata skomplikowanej ludzkiej psychiki, tragających jednostką gwałtownych uczuć, niezwykłych darów i ich przekleństwa. Kolejny raz mamy także okazję zachwycić się nietuzinkowym, oryginalnym stylem, którego nie można podrobić, a który w pełni oddaje wnętrze bohaterki, jej uczucia, troski, myśli. Sekret Julii jest więc godną kontynuacją Dotyku Julii, który wywarł na mnie tak wielkie wrażenie i momentalnie stał się perełką pośród uwielbianych przeze mnie książek. A co jeszcze przygotowała dla nas autorka?

Przede wszystkim powieść porusza bardzo popularny w dzisiejszych czasach temat problemów w kontaktach z innymi ludźmi, niemożliwości zaaklimatyzowania się w nowym otoczeniu. Pełna pozytywnej energii i chęci do pracy Julia, która pożegnała nas na końcu poprzedniego tomu wypaliła się niespodziewanie szybko i teraz wita nas jako osoba nastawiona pesymistycznie do przyszłości, pozbawiona potrzeby kontaktu z innymi. W jej życiu nie ma już nikogo poza Adamem, który nieświadomie pozwala by dziewczyna zamknęła się w ciasnym, niewielkim więzieniu jego ramion i tam trwała głucha i ślepa na świat zewnętrzny. Julia zwyczajnie nie potrafi i nie ma potrzeby opuszczania swojej bezpiecznej skorupy. Czytelnik widzi, jak ograniczony jest przez to jej świat, jak wiele można stracić zamykając się na to, co zewnętrzne. Jest to więc lekcja także dla nas.

W Sekrecie Julii dobrze widoczny, jest także rozdźwięk między zdrowym rozsądkiem, którego głosem przemawia Kenji, a psychiką wypaczaną przez całe lata. Julia jest ofiarą swoistej przemocy psychicznej, która ostatecznie skazał ją na samotność i użalanie się nad sobą, zamknięcie się w czterech ścianach własnego umysłu i serca. Czyni to z niej postać o bardzo prawdopodobnym wnętrzu, która boryka się z niemożliwymi wręcz do pokonania słabościami. Nie ulega wątpliwości, że bohaterka wie, co robi źle, ale nie potrafi tego zmienić, nie jest w stanie nawet odpowiednio zareagować, gdyż wyuczone przez 17 lat życia reakcje mają większą moc, niż zasiana dopiero myśl.

Sekret Julii stawia także niezwykle trudne, ale jakże istotne pytanie: Kim naprawdę jesteśmy? Jacy jesteśmy? Julia, Adam, Kenji, Warner – każde z nich ma swoje jasne i ciemne strony, mroczne sekrety, z których nie chcą się zwierzać, czy też wrażliwość, do której nie chcą się przyznawać. Jak na razie, w powieści nie dostrzegamy szarości, ale wyraźnie widzimy ludzi, którzy chcą być albo biali, albo czarni. Julia i Warner są najlepszym przykładem osób, które nie akceptują rozbieżności w swoim postępowaniu. Delikatność i dobre serce dziewczyny musi zmierzyć się z jej wewnętrzną bestią, z chęcią zabijania, która ogarnia ją w chwilach, gdy poziom adrenaliny w żyłach gwałtownie wzrasta. Z drugiej strony, widzimy młodego żołnierza, który sam przed sobą stara się ukryć czułość i przejawy wrażliwości, maskuje je przemocą, zdradą, bezinteresownością. Ta dwójka stanowi naprawdę interesujący i niezwykle skomplikowany obiekt badań psychologicznych.

Drugi tom powieści Tahereh Mafi to także zmiany, jakie dokonują się w bohaterach, a które czynią książkę tym gorętszą, jeszcze bardziej wciągającą i pełną emocji. Albowiem mamy okazję poznać dwa oblicza Julii, których głównym motorem napędowym są obecni w jej życiu chłopcy. Przy kochającym, rozsądnym Adamie dziewczyna jest zupełnie inna niż przy pełnym sprzeczności, nieprzewidywalnym Warnerze. Co więcej, każdy z nich wyzwala w niej inne uczucia, odpowiada za inne emocje i komplikuje życie, jakby jeszcze nie było wystarczająco zagmatwane. Z resztą, Adam także się zmienia. W tym tomie widzimy go jako duże, uparte dziecko, które nie poddaje się w dążeniu do celu, ale stara się z całych sił zatrzymać przy sobie ukochaną osobę, wiele obiecuje, jest zdesperowany, niemal płaczliwy. Tym czasem Warner okazuje się niezwykle męski i czarujący, opanowany, ale wrażliwy na namiętności. Ona jedna i ich dwóch? Oj, będzie się działo!

Podsumowując, Sekret Julii to jeszcze większe niż poprzednio emocje, wielkie tajemnice, tysiące pytań i zaskakujące odpowiedzi. To spływające testosteronem strony, które chciałoby się polizać, przyspieszające bicie serca sytuacje i naprawdę wciągająca historia, której zakończenie ciężko przewidzieć. Takiej książki nie można przegapić!

środa, 7 sierpnia 2013

Doktor Illuminatus - Martin Booth




Tytuł: Doktor Illuminatus
Autor: Martin Booth
Seria: Syn Alchemika
Wydawca: Jaguar
Ilość stron: 190
Ocena: 4+/6



Zupełnie nowe życie bliźniąt – Filipy i Timothy'ego Ledger – rozpoczęło swój pęd w chwili, kiedy przenieśli się do uroczego, starego domu oddalonego dobre pięć kilometrów od prowincjonalnego, chociaż ruchliwego miasta. Na wspaniałą posiadłość składał się jednak nie tylko wielki dom, ale również 32 ary łąk z ziołowym ogródkiem i pełnym ryb strumykiem. Ot, idealne miejsce zarówno dla rozmiłowanej w ogrodnictwie dziewczynki, jak i dla jej lubiącego wędkarstwo brata. Nie mniej jednak, nie wszystko jest tak idealne, jakby mogło się wydawać. Stary, drewniany dom wydaje w nocy tysiące różnych odgłosów, które ciekawski Tim postanawia zbadać, a tym samym dochodzi do zaskakującego odkrycia – za łóżkiem jego siostry znajduje się tajne przejście i bynajmniej nie jest ono puste! Właśnie w ten sposób rodzeństwo poznaje tajemniczego Sebastiana – dwunastoletniego, ale żyjącego już od wielu setek lat syna alchemika, który w piętnastym wieku zamieszkiwał Rawne Barton, a który spłonął na stosie właśnie na terenie swojej posesji. Niestety, nie tylko Sebastian zdołał przetrwać wieki w stanie hibernacji wywołanej alchemicznym roztworem ojca. Sprzymierzony z siłami piekielnymi stary wróg również dotrwał do tych czasów i teraz stara się zrealizować swoje ambitne plany, w których trójka dzieci musi mu przeszkodzić. To na pewno nie będą kolejne nudne wakacje.

Martin Booth rozpoczyna swoją powieść od ugodzenia prosto w marzenia i fantazje swoich czytelników, bo któż nie pragnąłby zamieszkać w cudownym, starym domu pełnym tajemnic, otoczonym rozległymi włościami, które nadają się nie tylko do zabawy, ale także do rozwijania swoich pasji? Wypada wspomnieć, iż posiadłość Rawne Barton utrzymana jest w świetnym stanie i naprawdę niczego jej nie brakuje, zaś mieszkająca w niej rodzina nie jest wcale odcięta od świata nowoczesnej technologii. Dla większości osób jest to na pewno istny raj na ziemi i cudownie klimatyczny akcent, który zachęca do dalszej lektury powieści. Tak właśnie było w moim przypadku.

Co więcej, autor wypełnił posiadłość historią i tajemnicami, do których na pewno można zaliczyć tajne przejście między ścianami, które prowadzi do ukrytego w podziemiach pokoju młodego alchemika. Pomysł z gruntu rzeczy prosty, ale jakże prawdopodobny! O ile mnie pamięć nie myli, to przed laty głośno było o przypadku tajemniczego lokatora, o którego istnieniu właściciele mieszkania nie mieli pojęcia przez całe lata. Pozwolę sobie także wspomnieć o jednym z odcinków serialu Supernatural, gdzie pojawia się podobny, chociaż zdecydowanie poważniejszy motyw. Tak więc sposób, w jaki Sebastian wkracza w życie bliźniąt był niewątpliwie kolejnym interesującym akcentem, który mi osobiście się spodobał.

Doktor Illuminatus posiada także inne zalety, jak na przykład powiązanie opisanej przez autora historii z poglądami religijnymi oraz mitologią. I tak, alchemia okazuje się posiadać dwa bieguny, które zależne są od praktykującego tę sztukę człowieka, dowiadujemy się o niejednoznacznych przekonaniach kleru względem tejże praktyki, jak również dostrzegamy wyraźne podobieństwo między piekielnymi siłami, a greckim bożkiem Panem. Motywy te na pewno są bardzo istotne dla większej autentyczności powieści, jako że Sebastian urodził się w czasach silnego przywiązania ludzi do religii chrześcijańskiej.

Książka na pewno rozwija także zainteresowanie młodego czytelnika światem, jako że znajdziemy w niej odniesienia do biologii, historii, technologii, czy fizyki. Wstyd się przyznać, ale o ile pojmowałam bez problemu trzy pierwsze elementy, o tyle wszelkie fizyczne zawiłości pojawiające się w powieści były dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Nigdy nie byłam asem w tej dziedzinie toteż fakt, iż grupka dwunastolatków potrafiła mnie zagiąć pozostawiał po sobie pewne zażenowanie, zaś na dłuższą metę bohaterowie zaczynali przypominać trochę nienaturalnie rozwiniętych mózgowców. Nasi dwunastoletni bohaterowie są zdecydowanie zbyt inteligentni, jak na swój wiek, nazbyt praktyczni.

Drobnym minusem jest także fakt, że historia rozwija się stanowczo zbyt szybko. Zanim mamy okazję oswoić się z wydarzeniami, już jesteśmy w połowie powieści i pędzimy nieubłaganie ku jej końcowi. Główny zły nie zdążył się jeszcze dobrze dobrać do skóry dzieciaków, a jego plan już jest zagrożony. Sądzę, że autor mógł pozwolić sobie na rozwinięcie powieści i wzbogacenie jej o większą dawkę niepewności. Sebastian nie musi przecież wiedzieć wszystkiego.

Tak więc, Doktor Illuminatus bez wątpienia jest lekturą przeznaczoną dla młodego, ciekawego świata czytelnika, który marzy o zmianach we własnym życiu. Odrobina magii, nauki i zagadek przypadnie do gustu każdemu, kto przymknie oko na drobne niedoskonałości. Co więcej, mogę Was zapewnić, iż książka na pewno spodoba się fanom Kronik Spiderwick, z którymi ma wiele wspólnego, a należy zaznaczyć, iż obie pozycje zostały wydane po raz pierwszy w tym samym roku.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Tancerze Burzy - Jay Kristoff




Tytuł: Tancerze Burzy
Autor: Jay Kristoff
Wydawca: Uroboros
Ilość stron: 448
Ocena: -5/6




Shima to grupa wysp rozdzielonych między cztery klany i znajdujących się pod panowaniem bezlitosnego szoguna Yoritomo. Cały ten niewielki świat napędzany jest przez krwawy lotos, który stanowi paliwo do budowanych przez Gildię maszyn, jest używany do narkotyzowania się, niszczy i zatruwa środowisko, jak również ludzi skazanych na ciągłe oddychanie jego śmiercionośnymi oparami. Jakby zanieczyszczenia niewystarczająco wyniszczały społeczeństwo, władca bezustannie toczy zaciekłą wojnę z gaijinami – cudzoziemcami – i w imię idei wielkiego zwycięstwa postanawia wznieść się ponad wszystkich poprzednich szogunów. By to osiągnąć pragnie zostać tancerzem burzy, bohaterem latającym na grzbiecie gryfa – istoty, której istnienie dawno już dobiegło końca. Nie mniej jednak, szogunowi się nie odmawia, toteż najlepszy z jego łowców wraz z córką, przyjaciółmi i załogą lotostatku wyrusza na poszukiwania legendarnej istoty, choć nikt do końca nie wierzy w powodzenie tej bezsensownej misji. Jakże wielkie jest zdziwienie ogółu, kiedy w samym środku nawałnicy dochodzi do spotkania z pięknym, chociaż zabójczo niebezpiecznym tygrysem burzy! Niestety, schwytanie bestii niesie ze sobą poważne konsekwencje i masę problemów, które nieubłaganie prowadzić będą do radykalnych zmian w państwie.

O Tancerzach Burzy można powiedzieć naprawdę wiele, jednakże na samym początku wypada wspomnieć o zawiłej konstrukcji świata przedstawionego, który nie łatwo poddać klasyfikacji, jako że wiąże ze sobą wiele różnych elementów, co skutkuje powstaniem prawdziwej literackiej mieszanki wybuchowej. Albowiem Jay Kristoff stworzył Shimę w oparciu o dawną, zamkniętą dla świata zewnętrznego Japonię, która nie szuka kontaktu z innymi krajami, ale jest w pełni samowystarczalna. Do swojej powieści dodał całą garść prawdziwej japońskiej mitologii, która obfituje w najróżniejsze dziwaczne stworzenia, paskudne demony i piękne istoty, których istnienie nigdy nie zostało potwierdzone. Dla pełnej wyrazistości smaku autor dorzucił elementy dostrzegalnego wyraźnie, chociażby w lotostatkach, steampunku, który miejscami wydaje się wręcz ekstremalny, co może prowadzić do wniosków, iż dla odrobiny ostrości Kristoff doprawił Tancerzy Burzy także cyberpunkiem. Przyznam się bez bicia, iż ten rodzaj koktajlu kosztowałam po raz pierwszy.

Jeśli zaś chodzi o samą historię, z którą mamy okazję zapoznać się w Tancerzach Burzy to muszę przyznać, iż już na samym początku skojarzyła mi się z człowiekiem. Tak, człowiekiem, a dokładniej z mroczną stroną jego duszy. Cały ten skomplikowany, fascynujący świat, jak również całkiem interesująca fabuła zbudowane zostały na zwielokrotnionym, drzemiącym w ludziach źle, zaś w ten mroczny klimat bezwzględności wrzucono drobniutką iskierkę dobra i niewinności, jaką na samym początku jest główna bohaterka – Yukiko.

Zacznijmy od tego, iż Shima jest krajem, który pod względem potwornych zanieczyszczeń kojarzyć się może ze współczesnymi nam Chinami, gdzie przeciętny europejczyk oddycha z trudem. A więc w realnym świecie, jak również w powieści, goniąc za bogactwem i nowoczesnością, ludzie byli w stanie zamienić czyste powietrze w truciznę, której nie mogą teraz uniknąć. To samo tyczy się zniszczonej ziemi, którą poświęca się w imię przynoszącej zysk uprawy krwawego lotosu, co w naszej rzeczywistości możemy odnieść chociażby do przesadnego wręcz śmiecenia i braku poszanowania dla ziemi.

Tancerze Burzy poruszają również temat honoru, który w rękach niewłaściwych ludzi staje się niemal niewyobrażalnym złem. Ile fikcji jest w fikcji? Czy nieustannie toczone przez nas wojny w imię pokoju, czy patriotyzmu nie są równie krwawe i niewłaściwe? Czy niewinni ludzie przestają ginąc tylko dlatego, że strona atakująca nagle staje się atakowaną, zaś ofiara urasta do rangi agresora? „Jedna śmierć to tragedia, milion to statystyka.” - tymi słowami zdecydowanie można opisać nie tylko naszą aktualną sytuację, ale również to, co ma miejsce w powieści.

A prawda o krwawym lotosie i sposób, w jaki rozwija się jego przemysł? Przyznam, że byłam zaskoczona tym, w jaki sposób to paskudztwo nabiera swoich mocy, rośnie, dominuje nad wyspami Shimy, ale czy krwawy lotos różni się w jakiś szczególny sposób na przykład od ropy? Państwa pod byle pretekstem atakują te, które mają dostęp do tegoż surowca, zaś wszelkie wycieki na morzach doprowadzają do ruiny podmorski świat, wyniszczają żyjące tam stworzenia. Zakładam, że przykłady można mnożyć.

W tej ponurej rzeczywistości Yukiko jest klejnotem, który w realnym świecie możemy porównać do dziecka, bądź ludzi kierujących się górnolotnymi ideałami. Dziewczyna znosi liczne upokorzenia z winy narkotyzującego się ojca, nie potrafi wybaczyć mu odejścia matki, a jednak w dalszym ciągu jest czysta, zaś jej głowę wypełniają dziecięce marzenia o wielkiej miłości, przystojnym wybranku, który okaże się szlachetny, odważny i gotowy poświęcić dla niej wszystko. Niestety, rzeczywistość Shimy nie pozwala jej długo się łudzić i z chwilą, kiedy Yukiko urasta do rangi bohaterki, jej niewinność powoli zaczyna znikać, zaś fantazje rozpływają się w zawrotnym tempie. W świecie Tancerzy Burzy nie ma miejsca na baśniowe życie. Ale czy w naszym realu jest lepiej?

Podsumowując, mimo zdecydowanie nierealnego klimatu, fantastycznych umiejętności, techniki przewyższającej pod wieloma względami naszą, Jay Kristoff stworzył powieść, w której drzemie spore ziarenko naszej współczesności. Jego świat nie odbiega zbyt daleko od rzeczywistości, a jednocześnie zdecydowanie się od niej różni. Wnikliwy czytelnik na pewno zdoła dostrzec w tej historii odbicie naszych czasów, inni zaś mogą uznać Tancerzy Burzy za obraz możliwej, ale straconej przyszłości, by jeszcze inni uznali tę powieść za całkowitą fikcję, która zupełnie odbiega od naszych realiów. Książkę tą każdy z nas powinien więc ocenić sam, nie mniej jednak ja zdecydowanie ją polecam, gdyż stanowi naprawdę ciekawe połączenie wszystkiego, co możliwe.

piątek, 2 sierpnia 2013

Kwiat śliwy, mroczy cień - Lian Hearn




Tytuł: Kwiat śliwy, mroczy cień
Autor: Lian Hearn
Wydawca: W.A.B.
Ilość stron: 464
Ocena: 6/6




Polscy czytelnicy bez wątpienia znają Lian Hearn dzięki jej cudownym i niebywale wzruszającym, pięciotomowym Opowieściom rodu Otori, które przenoszą nas w świat japońskiego fantasy. Tym razem autorka rozpieszcza nas czymś zupełnie innym – nie mniej emocjonującą powieścią historyczną, która przybliża czytelnikowi burzliwe dzieje Japonii sprzed restauracji Meiji. Możecie mi wierzyć, Kwiat śliwy, mroczy cień to najbardziej poruszająca lekcja historii, z jaką kiedykolwiek mieliście do czynienia, a zarazem przepiękna opowieść o przyjaźni, miłości i wyniszczającej wojnie. W powieści historia i fikcja stanowią jedność, a jednak z łatwością pozwalają się oddzielić nie mącąc obrazu przeszłości. Tej książki nie zapomnicie już nigdy.

Japonia drugiej połowy XIX wieku – okres przełomowy w historii kraju, pełen niepokoju, chaosu, przelanej krwi młodych, dzielnych ludzi. Tsuru jest córką lekarza hanu Choshu, ambitną nastolatką, która marzy o karierze medycznej, chociaż jako kobieta nie może kształcić się w tej dziedzinie. Jej obowiązkiem jest wyjść za mąż i urodzić dzieci, jednakże w tej kwestii rodzice pozostawiają jej pewną swobodę. Dziewczyna ma możliwość w pewnym stopniu sama wybrać sobie kandydata na przyszłego małżonka, który, na przekór tradycji, zostanie adoptowany przez jej rodzinę. Niedługo po tragicznych wydarzeniach, Tsuru dokonuje wyboru, który nie podoba się jej młodemu stryjowi, a który pozwala dziewczynie rozwijać swoją pasję i umiejętności. Niestety, ambicja męża, niepokoje w kraju i bliska wojna sprawiają, że dziewczyna jest zmuszona opuścić rodzinny dom i pozwolić ponieść się fali historii, która ma zmienić oblicze Japonii, jaką znała. Rozbita między kobiecym ciałem, a duszą mężczyzny, rozsądnym, szczęśliwym związkiem, a wielką namiętnością i zakazaną miłością, Tsuru stara się odnaleźć samą siebie w czasach wojny domowej.

Powieść historyczna fascynuje mnie już od najmłodszych lat, ale jeszcze nigdy nie spotkałam się z książką, która ukazywałaby prawdziwe wydarzenia z przeszłości w sposób, w jaki robi to Kwiat śliwy, mroczy cień. Przede wszystkim, Lian Hearn z niezwykłą płynnością i delikatnością opisuje często krwawą i bezlitosną historię kraju nieustraszonych wojowników, którzy są gotowi oddać życie za swoje racje. Co więcej, autorkę cechuje niezwykła dokładność i szczegółowość opisów, która w żadnym razie nie nudzi, ale rozbudza zainteresowanie, sprawia, że serce bije szybciej, zaś czytelnik nie jest w stanie oderwać się od lektury. Niespotykanym i niesłychanie fascynującym zabiegiem było wplecenie w fikcyjną historię krótkich rozdziałów dotyczących przełomowych, często ostatnich, chwil z życia bohaterów historycznych. Dzięki nagromadzeniu w nich emocji i uczuć, czytelnik zakochuje się w ludziach, którzy przecież kiedyś żyli naprawdę, współczuje im, roni łzy myśląc o ich losie, zaś ich nazwiska zapadają w pamięć i nigdy nie będą mu obojętne.

To jednak nie koniec, jako że poza czystą historią, motywem przewodnim książki jest również medycyna. Dzięki pani Hearn mamy okazję poznać dzieje rozwoju tejże nauki na Wyspach Japońskich, dowiadujemy się o ogromnym wpływie Europy na kształcenie lekarzy, a także mamy okazję zapoznać się z niektórymi niezwykle popularnymi w tamtym okresie chorobami oraz sposobami ich leczenia. Nie ulega wątpliwości, że autorka dołożyła wszelkich starań, by uczynić swoją bohaterkę jak najbardziej prawdopodobną i tchnąć w nią prawdziwy duch zamiłowania do medycyny.

Mając do czynienia z powieścią osadzoną w japońskich realiach nie sposób zapomnieć o ogromnym znaczeniu kultury, która w przypadku książki Kwiat śliwy, mroczy cień stanowi integralny element życia wszystkich bohaterów. Tsuru i jej rodzina są wręcz kopalnią wiedzy o kulturalnych zawiłościach XIX wiecznej Japonii. Albowiem właśnie poprzez te postaci dostrzegamy wszelkie istotne aspekty etykiety, różnice w postrzeganiu i traktowaniu kobiet, czy też osób należących do różnych klas społecznych.

Kwiat śliwy, mroczy cień nie charakteryzuje się jednak samymi walorami praktycznymi. Powieść jest również cudowną rozrywką, jako że przedstawia w sposób niezwykle rozsądny różne oblicza miłości, podejmuje temat walki w imieniu ludzkich racji i praw. Główna bohaterka nie cierpi z powodu nieudanego związku z mężczyzną, którego nie kocha, ale odnajduje w małżeństwie szczęście i przyjaźń. W chwili zwątpienia nie zastanawia się zbyt długo nad swoją przyszłością, ale odważnie podejmuje ryzyko, pozwala porwać się namiętności, decyduje się na kontrowersyjny romans, który dodaje jej skrzydeł. A wszystko to wieńczą duże i małe tragedie, które chwytają za serce, zmuszają do płaczu. Albowiem w przypadku Lian Hearn dramatu nie da się uniknąć, zaś sposób w jaki nam go podaje zawsze porusza i zapada w pamięć. Książek tej autorki po prostu nie można czytać nie zaopatrzywszy się wcześniej w paczkę chusteczek, gdyż nikt tak jak ona nie przekazuje emocji towarzyszących wydarzeniom tragicznym.

Kwiat śliwy, mroczy cień jest więc powieścią, która naprawdę potrafi zdominować życie nie tylko na czas jej lektury, ale także na wiele dni później, kiedy to czytelnik w dalszym ciągu przeżywa wydarzenia, których był świadkiem. Bohaterowie zdobywają ludzkie serca z przerażającą łatwością i pozostają w pamięci na długi czas, zaś historia wzrusza do łez ilekroć się ją wspomina. Naprawdę ciężko uwierzyć, że w wielu przypadkach to prawdziwe wydarzenia wywołują w nas tak gwałtowne emocje. Wierzcie lub nie, ale nigdy wcześniej nie płakałam nad losem bohaterów historycznych. Lian Hearn zdołała to zmienić i tym samym udowodniła, że w pełni zasługuje na moje oddanie i miłość.