Tytuł: Akademia Wampirów
Autor: Richelle Mead
Wydawca: Nasza Księgarnia
Ilość stron: 336
Ocena: 3+/6
Po Akademię Wampirów sięgnęłam w ramach
Dyskusyjnego Klub Książki i podejrzewam, że nie odważyłabym się na lekturę tego
typu powieści w innych okolicznościach. Chciałam jednak sprawić przyjemność
koleżance, która oszalała na punkcie wampirów i tego konkretnego tytułu. Jako
osoba o miękkim sercu spięłam się w sobie i odrzucając niechęć do
paranormalnych romansów z „wampirami bez kłów” rozpoczęłam czytanie. Prawdę
mówiąc, książka mnie nie porwała, ale i nie odrzuciła mimo licznych
niedociągnięć i wad.
Główną
bohaterką powieści jest będąca w połowie wampirem Rose, atrakcyjna nastolatka o
wybuchowym temperamencie, która wraz ze swoją spokojną i niewinną przyjaciółką
Lissą Dragomir uczęszcza do szkoły imienia
świętego Władimira – placówki szkolącej dampiry (półkrwi wampiry) na strażników
oraz opiekunów, a także moroje (wampiry czystej krwi) w posługiwaniu się ich
nadnaturalnymi mocami. Dziewczęta skrywają przed światem pewne tajemnice, które
dla ich bezpieczeństwa nie mogą wyjść na jaw. Jedną z nich jest wyjątkowa więź,
jaka istnieje pomiędzy dwiema przyjaciółkami. Pozwala ona Rose na wnikanie w
głąb umysłu Lissy, w chwilach szczególnego napięcia emocjonalnego. Jest to
zarówno ich przekleństwem, jak i błogosławieństwem, jako że dzielna i
nieustraszona główna bohaterka obrała sobie za cel życia ochronę narażonej na
niebezpieczeństwa panienki Dragomir.
Niestety, już na samym początku
uderzył mnie fakt istotnych dla zrozumienia powieści pojęć, takich jak dampiry,
moroje, czy strzygi, które nie zostają czytelnikowi wyjaśnione zaraz na
wstępie. Chcąc rozumieć, z czym mam do czynienia byłam zmuszona przetrząsnąć Wikipedię
i dopiero wtedy czułam, że jestem gotowa by kontynuować lekturę. Oczywiście, w
swoim czasie autorka definiuje każde z pojęć, jednakże mam wrażenie, że następuje
to zdecydowanie za późno. Odbiorca został już zmuszony do zagłębiania się w
lekturę bez zrozumienia tekstu, a to może wprowadzać pewne zamieszanie i zirytować.
Jest to dla mnie jednym z największych minusów książki. Musze jednak przyznać,
iż autorka zadała sobie trud uhierarchizowania wampirystycznego świata i
podzielenia go na dodatkowe grupy ze względu na czystość krwi oraz „zapędy” (strzygi,
dziwki krwi), co w porównaniu z niektórymi tytułami zakrawa na spory wyczyn.
W tym miejscu nie mogę się powstrzymać przed
skomentowaniem idei szkoły, do której uczęszczają dziewczęta. Nie uważam tego
konkretnego pomysłu za specjalnie oryginalny, jednakże z pewnością przywodzi on
na myśl wiele pozytywnych skojarzeń. Motyw elitarnej placówki edukacyjnej,
której patronem jest zmyślony święty, stanowi częsty element używany w
japońskich mangach. Stąd też moja słabość do wyżej wymienionej szkoły. Jak
widać, z pewnych rzeczy się nie wyrasta, ale pozwala by wpływały na nas przez
lata.
Najsłabszą stroną
Akademii Wampirów są bezsprzecznie
postaci. Rose została wykreowana na współczesną Xenę, a więc typową
superbohaterkę – pożądaną, ale niebezpieczną, utalentowaną i inteligentną, a do
tego z charakterem. Ot, chodzący kociak. Postać ta ma także inną istotną wadę,
a mianowicie monotematyczność myśli. Czytelnik postrzega świat oczyma Rose,
która wydaje się nie interesować niczym innym poza ratowaniem Lissy oraz
seksem, fizycznością płci przeciwnej. Co więcej, jest to postać wyraźnie
przejaskrawiona. W rzeczywistym świecie Rose byłaby postrzegana, jako
denerwująca „laska” uznawana przez rówieśników za „łatwą”. W każdej szkole
znajdzie się podobna dziewczyna i najczęściej nie stanowi ona wzoru do
naśladowania. Tym czasem w Akademii
Wampirów każda dziewczyna chciałaby być Rose. Lissa, z drugiej strony, jest
naiwną, delikatną, wrażliwą dziewczyną, która nie potrafi opuścić w potrzebie
żadnej umierającej istoty. Cierpi na depresję i potrzebuje bezustannej opieki
swojej przyjaciółki – „chodząca ciepła klucha”. Także pojawiające się w
powieści postacie męskie nie grzeszą oryginalnością - szlachetny Dymitr, mroczny
Christian.
A jednak,
nie mówię Akademii „nie”. Chociaż
wady można wyliczać „w nieskończoność”, zaś zalety „na palcach jednej ręki”, to
książka zasiewa w czytelniku ziarno, które może wykiełkować w każdej chwili. Ma
w sobie to „coś”, nawet jeśli jest ono dobrze ukryte. Mimo licznych słów
krytyki muszę przyznać, że w przypadku, gdy alternatywą dla Akademii Wampirów jest Zmierzch, bez wątpienia należy sięgnąć
po książkę Richelle Mead i nie oglądać się za siebie.
Nie czytałem i jakoś nie planuję. Chociaż? Nigdy nie wiadomo, czy coś mi nie odbije, prawda? Na dzień dzisiejszy, daleki jestem od skłonności masochistycznych.
OdpowiedzUsuńCzytałam i nie specjalnie mi się podobało. Może zwyczajnie jestem zwolennikiem wyłącznie jednego rodzaju wampirów (Anne Rice).
OdpowiedzUsuń