piątek, 30 listopada 2012

Bajki Leśnej Krainy - Peter Holeinone




Tytuł: Bajki Leśnej Krainy
Autor: Peter Holeinone
Ilustracje: Tony Wolf
Wydawca: MUZA SA
Ilość stron: 240
Ocena: 6/6




            Bajki Leśnej Krainy mają już swoje lata, jako że wydano je w 1995 roku, a jednak nadal stanowią jedną z lepszych książek dla dzieci, jakie dane mi było czytać. Jako bardzo młoda osoba byłam pod wielkim wrażeniem tego wielkiego woluminu, który przyniósł mi tak wiele radości w chwilach ciężkich chorób i częstych pobytów w szpitalu. Teraz, mimo że mam już swoje lata, w dalszym ciągu darzę tę pozycję ogromnym sentymentem i chętnie poświęcam czas na przeczytanie kilku krótkich, ale jakże cudownych historii, których książka jest pełna. Z tego po prostu się nie wyrasta toteż nie mogłam oprzeć się pokusie napisania tej drobnej recenzji, która tak wiele dla mnie znaczy.
            Bajki Leśnej Krainy składają się z sześciu części, które można podzielić ze względu na bohaterów, jacy pojawiają się na kartach tej powiastki. Każda część liczy kilkanaście drobnych rozdziałów, z czego każdy wzbogacony został o trzy przepiękne ilustracje Tonyego Wolfa. Właśnie to sprawia, że książka jest niesamowicie kolorowa i przyciąga dzieci, jak lep, a i starszych może zachwycić precyzją i starannością każdego obrazku ilustrującego opisywaną historię. Jak przystało na książkę dla młodych czytelników główne miejsce w powieści zajmują zwierzęta, które zachowując niektóre ze swoich cech gatunkowych, żyją w harmonii współpracując ze sobą, przyjaźniąc się, wyrażając swoje opinie na temat innych, ich zachowania, nawyków. Tworzą tym samym niewielką społeczność zbliżoną do ludzkiej. Ten stateczny etap ich życia stanowi pierwszą część książki, ale i musi się ostatecznie skończyć. W związku z tym, druga część następuje zaraz po wielkiej powodzi, kiedy to mieszkańcy Leśnej Krainy zostają zmuszeni do opuszczenia swoich domów i wyruszenia w nieznane by znaleźć dla siebie nowe, w innej okolicy. Wtedy właśnie grupa zwierzęcych bohaterów wzbogacona zostaje o pomysłowe i inteligentne Skrzaty, które pozwalają zwierzętom zamieszkać w swojej Leśnej Krainie. Tak się jednak składa, iż z czasem w książce pojawiają się także Olbrzymy, Wróżki, trójka psotnych Elfów, zaś wszystko kończy spór prowadzony ze Smokolandią, w której istnienie mieszkańcom lasu ciężko było uwierzyć.
            Pod względem językowym Bajki Leśnej Krainy bezsprzecznie stanowią wyzwanie dla najmłodszych, dzięki czemu wzbogacają ich słownictwo, a jednocześnie nie psują zabawy płynącej z czytania książki. Od czasu do czasu może pojawić się, bowiem odrobinę trudniejsze słowo, które jednak nie utrudnia zrozumienia całości tekstu, w którym wystąpiło. Nie wątpię, iż potrafi to rozbudzić zainteresowanie młodego odkrywcy, który z chęcią zgłębi tajemnicę nowego słowa nie chcąc uronić ani kropli z tego źródła wspaniałych przygód, jakie stanowią te cudowne bajki. Co więcej, pouczające historie rozbudzają wyobraźnię i potrafią zachęcić do samodzielnego pogłębiania wiedzy, której odrobinę zaszczepiają w czytelniku. Jedna z historii poświęcona jest figlom zaś jej zwieńczeniem są drobne, podchwytliwe zagadki graficzne dotyczące złudzeń optycznych. Nie mam wątpliwości, iż jest to nie lada gratka dla dzieci, które będąc ciekawymi świata z rozkoszą zaobserwują jak pełna niespodzianek potrafi być rzeczywistość, a również jak istotna w takim wypadku okazuje się nauka.
            Wiele drobnych opowieści, jakie znalazły miejsce w Bajkach Leśnej Krainy zawiera również elementy naznaczone morałem, których przekaz bez trudu dociera do serca młodego człowieka, w formie, jaką oferuje nam autor powiastek. Nie należy, bowiem robić sobie dowcipów z osób, które sobie tego nie życzą, a nadmierne wścibstwo, pogoń za pięknem, czy też pragnienie bogactwa mogą prowadzić do zguby. Sądzę, iż poważny sposób, w jaki przedstawiono pewne problemy, z jakimi borykają się bohaterowie czyni całość nie tylko piękną, ale również w pewnym stopniu dorosłą.
            Prawdę mówiąc książką Petera Holeinone naprawdę można zachwycać się w nieskończoność, zarówno analizując jej treść, jak i podziwiając przepiękne ilustracje. Temu cudownie wydanemu tytułowi nie sposób odmówić licznych zalet, które czynią go pozycją idealną dla młodych ludzi, którzy dopiero zaczynają oswajać się z literaturą dla nich przeznaczoną. Mam nadzieję, iż Bajki Leśnej Krainy doczekają się kolejnego wydania, jako że są tego warte, a dodatkowo mogą stanowić jeden z najpiękniejszych prezentów dla młodego czytelnika.

środa, 28 listopada 2012

Dar Wilka - Anne Rice




Tytuł: Dar Wilka
Autor: Anne Rice
Wydawca: Rebis
Ilość stron: 520
Ocena: 5+/6




Anne Rice, znana szerokiemu gronu polskich czytelników z bestsellerowych „Kronik Wampirów”, powraca do świata paranormalnej powieści, biorąc na celownik dzikie i niebezpieczne wilkołaki. Momentalnie nasuwa się jednak pytanie: ile z klasycznej Anne Rice pozostało w Anne Rice? Czy autorka naprawdę wróciła do formy i jest w stanie przedstawić nam coś interesującego, pozbawionego żądzy świętości? Mając na uwadze jej religijne wzloty i upadki, nie można dziwić się wielkiemu zainteresowaniu „Darem Wilka” – powieścią, która może odpowiedzieć na wszelkie pytania dotyczące stanu ducha autorki. Nie ma bowiem wątpliwości, że pisarka często przelewa swoje emocje na bohaterów, pozwalając by ich odczucia i wiara w Boga były odbiciem jej własnych rozważań. A może to już przeszłość? Przekonajmy się.

Reuben Golding to dobrze usytuowany i niebywale urodziwy młody mężczyzna o sercu romantyka (skłonnąś tę odziedziczył po ojcu). Jako utalentowany, chociaż początkujący, dziennikarz otrzymał za zadanie napisać artykuł o pięknej posiadłości położonej pośrodku sekwojowego lasu niedaleko kojąco szumiącego Pacyfiku. Miało to pomóc właścicielce w sprzedaży starego domu, a tym czasem piękna okolica, wielka rezydencja pełen szeptów i cieni oraz przepełniona tajemnicami historia poprzedniego posiadacza domu rozkochały w sobie młodego reportera do tego stopnia, iż był on skłonny kupić posiadłość i zamieszkać w niej chociażby od zaraz. Niestety, udany, pełen czułości wieczór przerodził się w krwawą masakrę, z której Reuben jako jedyny uszedł z życiem. Mimo to, reporter ucierpiał poważnie w wyniku pchnięcia nożem oraz ran zadanych przez ostre zęby zwierzęcia, które pokaleczyło jego głowę i szyję, a jednocześnie uratowało z opresji. To wydarzenie zmieniło całkowicie spokojne i monotonne życie młodego człowieka, który, cierpiąc niewypowiedziane męki, dochodzi do siebie w szpitalnym łóżku pod opieką swojej matki – lekarki. Nawet ona nie potrafi jednak wyjaśnić tego, że dwudziestotrzyletni mężczyzna nagle regeneruje się w zatrważającym tempie, a jego ciało rozrasta się, potężnieje, włosy gęstnieją, zaś kolor oczu staje się bardziej intensywny. Co więcej, zmysły Reubena wyostrzają się, potrafi usłyszeć ludzki głos z ogromnej odległości, a nawet wyczuć zapach zła. Wszystko to nieubłaganie prowadzi do przemiany, która czyni z niego bestię, Człowieka-Wilka, hybrydę łączącą w sobie instynkt drapieżnika i mordercy z ludzką inteligencją i empatią. Już pierwsze, jakże owoce, polowanie rodzi pytania, na które mężczyzna chce znaleźć odpowiedzi. Czym, bądź, kim było zwierzę, które go pogryzło? Czym dokładnie się stał? Jakie są jego ograniczenia? I, może najważniejsze, co powinien zrobić z darem, jaki niespodziewanie posiadł?

Chociaż niechętnie, to jednak muszę przyznać, że najsłabszym ogniwem powieści jest niewątpliwie pierwszy rozdział, który można określić mianem nudnego. Wynika to zapewne z faktu, iż czytelnik, nie mając okazji uzmysłowić sobie wagi rodziny Nidecków, poznaje historię jej członków, a także widzi wielkie zainteresowanie głównego bohatera właścicielką domu i jej zaginionym krewnym, Feliksem Nideckiem. Tylko czy można podzielać wielką fascynację Reubena człowiekiem, który zniknął przed laty, gdy ludzie codziennie rozpływają się w powietrzu by nigdy nie powrócić do rodzinnych domów? A sama Marchent? Co takiego zachwycającego dostrzegł w tej kobiecie nasz bohater?

Mimo słabszego początku książka nabiera rozpędu wraz z kolejnymi rozdziałami, które to przenoszą czytelnika do dobrze znanego nam świata pięknych opisów autorki i nadnaturalnych mocy, które są równocześnie błogosławieństwem i przekleństwem. Jesteśmy świadkami tego, jak Reuben powoli przyzwyczaja się do swojej nowej postaci, uczy się nad nią panować, stara się unikać problemów, a jednocześnie nieświadomie się w nie pakuje. Anne Rice zadbała by jej bohater nie musiał się nudzić i zawsze miał coś do roboty, czy to rozszarpując przestępców, rozkoszując się miłością swojej kobiety, czy też zgłębiając tajemnice Feliksa Nidecka, który po pewnym czasie okazuje się niezwykle interesującą postacią. Dzięki temu fabuła nawet w chwilach, gdy stoi w miejscu, nie nudzi, ale wciąga coraz bardziej, fascynuje i rozpieszcza wszystkie zmysły. Jest to bezsprzecznie największą zaletą stylu autorki, która nie musi tworzyć czegoś przełomowego by się podobać.

Uważam, że na szczególną uwagę zasługuje podjęta przez Rice tematyka odwiecznego konfliktu między moralnością, a tym, co uważamy za słuszne. Ugryziony przez wilkołaka Reuben bardzo szybko przechodzi ze swoimi nowymi umiejętnościami do porządku dziennego, chociaż zaprzątają one jego myśli, nie pozwalając normalnie funkcjonować w społeczeństwie, którego był częścią. Mężczyzna nie może skupić się na pracy i irytuje się nawałem zajęć, gdy cały jego świat uległ niezrozumiałej zmianie, którą pragnie jak najszybciej zgłębić. Jest to bardzo ludzkim i naturalnym odruchem, który czyni z głównego bohatera człowieka takiego, jak większość z nas. W końcu panowanie nad emocjami i brak niecierpliwości to cechy pożądane, ale rzadko spotykane. Co więcej, Reuben nie siedzi z założonymi rękoma, ale postanawia wykorzystać swoje moce do czynienia dobra. Nie ma w nim wewnętrznego konfliktu, który przeszkadzałby mu w zabijaniu ludzi, których jego nowa natura uważa za złych. Wilkołak nie zabija, bowiem człowieka, ale przestępcę, kogoś, kto zasłużył na śmierć. Czy człowiek do szpiku kości przesiąknięty złem może się nawrócić, czy może odpokutować swoje winy na ziemi? A może zwyczajnie przyczyni się do wyrządzenia większej ilości zła, skrzywdzi ludzi, którzy nie zasłużyli na ból i łzy? Anne Rice daje swojemu czytelnikowi okazję by opowiedział się po stronie głównego bohatera, bądź jego brata Jima, których poglądy są zgoła odmienne, podobnie jak sposób radzenia sobie z tajemnicą wilkołactwa.

Wielu odbiorcom dar wyczuwania zła może wydawać się sentymentalny i zupełnie nie pasować do klimatu horroru, którego oczekiwałoby się po „Darze Wilka”. Należy jednak zauważyć, iż wampiry stworzone przez Anne Rice również posiadały umiejętność wyczuwania ludzkiej niegodziwości, czy też wewnętrznego piękna. Także liczne nawiązania do tematu religii i wiary nie są czymś nowym, ale przewijały się niejednokrotnie przez liczne powieści napisane przez autorkę. Tym samym stanowią one o wyjątkowości stylu pani Rice. Może spowiedź Reubena była w rzeczywistości aktem pokuty ze strony samej autorki, która potrzebowała rozgrzeszenia, by dalej móc rozwijać swoją powieść? Są to wprawdzie jedynie insynuacje, lecz znając historię życia autorki, nie możemy wykluczyć tej możliwości.

„Dar Wilka” posiada także inne cechy, które zbliżają ten utwór do poprzednich dzieł autorki. Jednym z nich jest graniczące z miłością zainteresowanie innym człowiekiem, który z racji otaczającej go tajemnicy, czy też uroku osobistego, bardzo szybko podbija serce wszystkich wokoło. Do takich osób należą chociażby dżentelmeni z portretu, którzy niezmiernie fascynują Reubena i jego partnerkę. Nie mniej jednak, również sama Laura ujmuje za serce każdego mężczyznę, którego ma okazję poznać, co może wzbudzać zazdrość jej kochanka.

W ogólnym rozrachunku „Dar Wilka” uważam za bardzo dobrą lekturę, napisaną ze smakiem i wyczuciem. Zarówno wątki romantyczne, jak i teologiczne nie rażą, ale stanowią niezbędny element powieści, która może się podobać. Osobiście z największą rozkoszą przeczytałabym kontynuację i poznała bliżej historię Morphenkindów oraz drogę, jaką ta rasa przebyła przez tysiące lat istnienia. Niestety, na chwilę obecną muszę zadowolić się jednym tomem, którym uraczyła mnie autorka i wierzyć, że kiedyś powróci do tematu wilkołactwa. Tym czasem, z całego serca zachęcam do zapoznania się z „Darem Wilka” i wyrobienia sobie własnego zdania na temat tejże książki.


Recenzja dla portalu Upadli.pl

poniedziałek, 26 listopada 2012

Okup za Eraka - John Flanagan




Tytuł: Okup za Eraka
Seria: Zwiadowcy
Autor: John Flanagan
Wydawca: Jaguar
Ilość stron: 472
Ocena: 6/6




Skandianie nie słyną z umiejętności siedzenia spokojnie na tyłku, co wydaje się jak najbardziej oczywiste, kiedy ma się do czynienia z rosłymi, potężnymi wojami. Tylko, kto to widział żeby oberjarl wykazywał się brakiem cierpliwości do swojego urzędu? Wielu oddałoby wszystko za ciepłą posadkę i władzę, jaką posiadł Erak, ale główny zainteresowany nie wydaje się oddany swojej pracy marząc o podróżach, grabieniu, walce... Nic prostszego! Erak postanawia urządzić sobie małą łupieżczą wyprawę wraz ze swoimi druhami najeżdżając Arydię. Tak się jednak składa, że jeśli ktoś mógł wpaść w łapska wroga i dać się złapać w oczywistą pułapkę to musiał to być nie kto inny, jak wielki oberjarl. Wieść o pojmaniu Eraka dociera do Araluenu wraz z prośbą o pomoc w zapłaceniu okupu, jakiego zażądano za nieodpowiedzialnego wojownika. Tym samym do odległego pustynnego kraju wysłane zostaje poselstwo w skład, którego wchodzą: Halt, Will, Gilan, Horace oraz księżniczka Cassandra. Jak można się spodziewać, nie byłoby zabawy, gdyby wszystko poszło gładko i bezproblemowo toteż sprawy zaczynają się komplikować, życie Eraka znajduje się w niebezpieczeństwie, a co za tym idzie, także nad innymi członkami wyprawy wisi widmo niepowodzenia oraz śmierci. Czy nienawykli do suchego klimatu przybysze poradzą sobie na bezkresnej pustyni, która nie jest jedynym zagrożeniem, któremu muszą stawić czoła?

O ile na szósty tom Zwiadowców trochę sobie ponarzekałam, o tyle Okup za Eraka wynagrodził mi wszystko wspaniałym, egzotycznym klimatem, który momentalnie pokochałam i ciekawą przygodą stanowiącą nie małe wyzwanie dla bohaterów, których do obieżyświatów zaleczyć nie można. Naturalnie, towarzyszyliśmy im podczas porwania i wygnania, ale na pewno nie umywało się to do historii, jaką autor zaserwował nam w siódmej księdze. Nie skłamię, jeśli powiem, że przed przeczytaniem tej części Zwiadowców podchodziłam dosyć obojętnie do opowieści osadzonych w świecie rodem z baśni tysiąca i jednej nocy, zaś teraz uśmiecham się na samą myśl o przygodzie pośród piasków pustyni. Po słabszej poprzedniej części, bez dwóch zdań, John Flanagan zrehabilitował się Okupem za Eraka.

Uważam, że wielkim plusem tej części sagi jest obecność księżniczki Cassandry, jako najlepszej kobiecej postaci w całych Zwiadowcach. Młoda dziewczyna już wcześniej wykazała się odwagą i rozumiem, siłą woli, a także charakterem, zaś teraz potwierdza wszystkie te cechy zjednując sobie sympatię tym większej rzeszy czytelników. Jej kreacja należy do najbardziej kompletnych ze względu na złożoność emocji i dorosłość uczuć. Oczywistym jest, że księżniczka żywiła uczucie do odważnego Willa, by później przeżyć zawód spowodowany jego przystąpieniem do Korpusu Zwiadowców i odejściem ze stolicy. Właśnie wtedy między nią, a Horacem coś powoli zaczęło kiełkować lecz Okup za Eraka pokazuje nam także inną stronę jej kobiecej natury. Cassandra zdaje się zafascynowana Selethenem, a pojawiająca się między nimi chemia ubogaca obie te postaci. W tym miejscu nie sposób nie dorzucić czegoś więcej o wspomnianym przed chwilą Arydzie. Selethen to czarujący, młody człowiek piastujący stanowisko wakira w mieście Al Shabah. Jest przystojny, dobrze wychowany i szlachetny, co zjednuje mu przychylność grupy Araluenczyków. Dodając do tego egzotyczny czar nie można się dziwić, iż Horace postrzega go, jako godnego rywala, za pewnie nie tylko w walce, ale również w sercu księżniczki Cassandry.

Na wielką pochwałę zasługuje fakt, iż John Flanagan niewątpliwie potrafi przekazać między wierszami więcej uczuć i emocji niż ktokolwiek inny. Okup za Eraka wydaje się kręcić wokół akcji ratunkowej porwanego skandianina, a jednak uważny czytelnik dostrzeże tu o wiele więcej – chociażby, wspomniany wcześniej przeze mnie, miłosny trójkąt, czy też akceptację różnic kulturowych, próbę „wmieszania się w tłum”, którą widzimy w przypadku Willa.

Wszystko to czyni siódmy tom powieści jednym z, moim zdaniem, najlepszych i najciekawszych. Zebrał on, bowiem najbardziej lubiane przeze mnie postaci splatając ze sobą ich losy, jak również dorzucił kolejnych ciekawych bohaterów. Nic więc dziwnego, że Okup za Eraka plasuje się na samym szczycie moich ulubionych tomów i bez zastanowienia sięgnę po niego jeszcze nie jeden raz.

sobota, 24 listopada 2012

Innocent Bird vol. 3 - Hirotaka Kisaragi



Tytuł: Innocent Bird vol. 3
Tytuł oryginalny: Na Mo Naki Tori No Tobu Yoake
Autor: Hirotaka Kisaragi
Wydawca: BLU
Ilość stron: 184
Ocena: 6+/6





Karasu i Shirasagi podążają za Koumorim przez rozległe pustynie Czyśćca do miejsca, w którym narodzą się na nowo, staną się ludźmi, a ich miłość nie będzie już nikomu przeszkadzać. Tak niewiele dzieli ich od celu, od spełnienia marzeń. Niestety, na ich drodze staje Sariel, który ma za zadanie wyeliminować tych, którzy ośmielili się sprzeciwić odgórnym nakazom i zignorować zakazy. Nie łatwo odmówić Serafinom toteż Panowanie gotów jest wykonać powierzone mu zadanie nie pozwalając sobie na kwestionowanie rozkazów istot wyższych od siebie rangą. W tym samym czasie także Belzebub pojawia się przed szukającą ucieczki trójką. Nie przybył jednak by stanąć do walki z nimi, ale zmierzyć się z tym, który wiele wieków wcześniej był jego przyjacielem, a teraz ślepo wykonywał polecenia Serafinów. Właśnie to pozwoliło dwójce zakochanych i ich przewodnikowi na przedostanie się do Bliźniaczych Wież Rozwagi, gdzie ma się rozegrać ostateczna walka, którą muszą podjąć, a o wyniku, której zadecydować może zaledwie szczegół.

Dwa poprzednie tomy Innocent Bird były doprawdy piękne, ale to, co mangaka zaprezentował nam teraz przechodzi ludzkie pojęcie. Manga z pięknej stała się metafizycznie piękna, a przekaz, jaki ze sobą niesie dociera głębiej niż można to sobie wyobrazić. Prawda zawarta w przemyślanych, pełnych mądrości dialogach niemal boli, zaś religia nabiera zupełnie innego wydźwięku, bardziej indywidualnego, emocjonalnego i szczerego. Doprawdy trudno opisać to, co w głębi serca czuje czytelnik, gdy pochłaniając ten tytuł nagle uświadamia sobie, jak prawdziwe zdają się wypowiedzi bohaterów, jak czyste i realne są ich poglądy. Ze swojej strony uważam się za osobę wierzącą nie w instytucję kościoła i kłamstwa, jakimi karmi ona świat, ale w Boga będącego Miłością. Może właśnie, dlatego za każdym razem, gdy czytam Innocent Bird czuję zbierające się pod powiekami łzy, a moje ciało zaczyna swędzieć od środka, jakby wypełniały je drobne owady, które obsiadają serce próbując dostać się do jego wnętrza.

Wydaje się stosownym wspomnieć, iż tę mangę można rozpatrywać na tysiące sposobów, zaś recenzje mogą uwzględniać tak wiele aspektów tego tytułu, że zamienią się w rozprawę filozoficzną i naprawdę nie ma się, czemu dziwić. W tym wypadku punkt widzenia naprawdę zależy od indywidualnego czytelnika i tego, co sobą reprezentuje. Im głębiej wdrożymy się w historię, jaką przedstawił Kisaragi tym więcej pojawi się pytań, tym więcej domysłów i odpowiedzi, których musimy udzielić sobie sami.

Pod względem fabuły Na Mo Naki Tori No Tobu Yoake naprawdę zaskakuje, a to czego dowiadujemy się o niektórych bohaterach sprawia, że usta same się uchylają. Czytelnik w końcu poznaje tożsamość tajemniczego Koumori, ale również odkrywa sekret papugi, która towarzyszyła chłopakowi w drodze. Czegoś takiego zdecydowanie nikt nie mógł się spodziewać, a przynajmniej dla mnie było to niesamowitym zaskoczeniem. Jak najbardziej pozytywnym, ale nie do odgadnięcia. Co więcej, poznajemy także historię Belzebuba i Sariela, widzimy, co grozi każdemu buntownikowi, w jaki sposób karane jest spiskowanie przeciwko władzy Serafinów i sami możemy ocenić postępowanie najwyższych bożych Sług.

„Kochać inną istotę to być kochanym przez Boga, a każdy z nas ma prawo do bożej miłości.”*

Miłość, jaką Hirotaka Kisaragi przedstawia swojemu odbiorcy w trzecim tomie jest bardziej rozwinięta niż do tej pory, gotowa do realnych poświęceń, gorąca, naprawdę szczera i wyjątkowa. To nie płytkie uczucie bez najmniejszej głębi, jakie często pojawia się w filmie, czy literaturze, ale trudne do opisania szaleństwo, które stawia ukochaną osobę ponad wszystkim innym, co na świecie i poza nim. Miłość między Karasu, a Shirasagim jest tak daleka od ludzkiej niestałości, jak to tylko możliwe, a jej siłę porównać można wyłącznie z nieskończonymi uczuciami Boga, który przecież sam jest Miłością. Autor nie prezentuje jednak wyłącznie jednego obrazu tej szalonej namiętności, ale ukazuje jej drugie oblicze, bardziej tragiczne i niezrozumiałe dla większości osób. Tym samym bije ono na głowę wszelkie dramaty miłosne – także te klasyczne, jak Romeo i Julia. To, co podarował nam Kisaragi doprawdy trudno opisać i ubrać w słowa, które w pełni oddadzą uczucia, jakie wywołuje jego manga. To piękno skąpane we łzach. To pocałunek stanowiący mieszankę śliny i krwi.

„Czy Bóg kiedykolwiek cię kochał? Nie potrafisz odpowiedzieć. A dlaczego? Ponieważ coś, co nie istnieje nie może kochać.”*

Świat wykreowany przez autora kwestionuje istnienie Boga, a jednocześnie wyraźnie wskazuje na jego obecność. To, co wydaje się być zwyczajnym błędem w obliczeniach nabiera zupełnie innego znaczenia, gdy dociera się do końca mangi. Zmechanizowany świat Nieba zasiewa ziarenko niepokoju podobnie jak prawda o Serafinach, którzy kierują poczynaniami aniołów niższych szczebli, ale także ich „sprawiedliwość” tak bardzo przypomina nasz świat realny, że czytelnik zawaha się i zastanowi zanim zacznie kontynuować lekturę. Prawdziwą odpowiedzią na pytanie o istnienie Najwyższego jest zakończenie mangi, które wzrusza do łez i wypala swój ślad w sercu każdego człowieka.

Pisałam to już przy okazji recenzji pierwszego tomu Innocent Bird, ale z rozkoszą napiszę to po raz kolejny. Stworzona przez Hirotakę Kisaragi manga Na Mo Naki Tori No Tobu Yoake to najpiękniejszy tytuł, jaki uraczył światowe półki księgarń. To niesamowita miłość, ogromne wzruszania i teologiczna rozprawa na temat uczuć oraz samego Boga. Ta manga naprawdę potrafi zmienić sposób patrzenia na świat, a także przekonania religijne. Jest zbyt idealna by można było przejść obok niej obojętnie toteż z całego serca zachęcam do zapoznania się z nią i odkrycia Stwórcy na nowo, patrząc na Niego w zupełnie innej perspektywy.



*Oba cytaty pochodzą z mangi i zostały przetłumaczone przeze mnie.

czwartek, 22 listopada 2012

Innocent Bird vol. 2 - Hirotaka Kisaragi



Tytuł: Innocent Bird vol. 2
Tytuł oryginalny: Na Mo Naki Tori No Tobu Yoake
Autor: Hirotaka Kisaragi
Wydawca: BLU
Ilość stron: 184
Ocena: 6+/6





Przepiękna historia gorącej i szczerej miłości między diabłem a aniołem trwa nadal nabierając tempa. Wprawdzie Karasu zdołał wyrwać ukochanego z Piekła, ale nie wszystko poszło tak, jak powinno. Shirasagi stara się zachowywać, jak dawniej, lecz czuje, że coś jest nie tak. Bo niby, dlaczego nie ma cienia i jak to wytłumaczyć? Co właściwie się stało i w którym momencie? Czy może to mieć coś wspólnego z Belzebubem i jego planami, których nikomu nie zdradza, a które wydają się wiązać z postacią pewnego wysoko postawionego anioła? Co więcej, na drodze dwójki kochanków pojawia się Koumori, właściciel papugi, o którą od pewnego czasu troszczył się „diabelski” ksiądz. Kimkolwiek jest tajemniczy młody człowiek bezsprzecznie wie, z jakimi dwiema siłami przyszło mu się zmierzyć i bez najmniejszego skrępowania potrafi stanąć do walki z demonami mając nad nimi niejaką przewagę. To właśnie on postanawia pomóc zakochanym mężczyznom w czasie ich drogi ku wspólnej przyszłości i w poszukiwaniu akceptacji, ale też za jego sprawą wychodzi na jaw tajemnica Karasu. Anioł zaczyna, bowiem Upadać wykorzystując swoją moc w sposób, który jest sprzeczny z wolą Boga. Ale czy aby na pewno Najwyższy jest przeciwny miłości pomiędzy swoimi dziećmi? Czy pozwoli by walka pochłonęła niewinne istoty, które zupełnie przypadkowo znalazły się w tym oku cyklonu?

Drugi tom Innocent Bird wprawia czytelnika w jeszcze większy zachwyt, oferuje większą dawkę piękna i niesamowitych przeżyć emocjonalnych. Fabuła pędzi do przodu, zaskakuje i nie pozwala na nudę, chociaż to nie ona jest najważniejsza w przypadku tej mangi. Przede wszystkim, czytelnik może zaobserwować rozwój uczucia, które stanowi główny wątek całej historii. Karasu i Shirasagi, którzy do tej pory byli sobie po prostu bliscy, teraz uświadamiają sobie, co tak naprawdę czują, jak dalece uzależnili się od siebie i jak głęboko sięga ich miłość. Są zdecydowani by walczyć o uczucie, które rozpala ich wewnętrznie, zmienia sposób patrzenia na świat, uszczęśliwia mimo wszystkich trudności, przez jakie muszą przejść.

Hirotaka Kisaragi nie poprzestał jednak na samym obrazie miłości, ale w sposób naprawdę piękny oddał też konsekwencje płynące z zazdrości, która to skłania Karasu ku Upadkowi. Anioł walcząc ze swoimi wewnętrznymi demonami musi pokonać samego siebie chcąc zapanować nad zżerającą go klątwą, która z każdą chwilą przybliża jego Upadek. Jak cienka jest granica pomiędzy spokojnym dryfowaniem po morzu miłości, a wzburzonymi wodami zazdrości? Na szczególną uwagę zasługuje również fakt buntu przeciwko Bogu, rzucenia wyzwania Najwyższemu, jak także sposób, w jaki autor rozwiązał tenże problem. Mangaka podjął tym samym odwieczną dyskusję mającą na celu ustalenie, czy Bóg naprawdę istnieje, czy jest nieskończony i czy opuścił swoje Stworzenie przed wiekami, pozostawiając Świat pod opieką swoich aniołów. W mandze pojawia się także temat hierarchizowania uczuć i pragnień, który nakłania do refleksji i zastanowienia się nad nami samymi i naszym postępowaniem.

Czytając drugi tom Innocent Bird czytelnik może zadawać sobie pytanie: Czy na kartach mangi Bóg choć raz przemówił, a jeśli tak to, co właściwie chciał przekazać dwójce postaci, które na samym szczycie piramidy hierarchicznej postawiły ukochaną osobę, a dopiero za nią samego Boga. Czy komuś tak potężnemu spodoba się rzucone buńczucznie wyzwanie i niemal bluźniercze słowa płynące prosto z serca? Jak wiele można wybaczyć zakochanemu?

Hirotaka Kisaragi sprawił, że przez ciało odbiorcy przechodzą dreszcze, gdy zagłębiając się w lekturze Na Mo Naki Tori No Tobu Yoake dostrzega bezlitosność wierzeń religijnych chrześcijan, które ograniczają miłość, czy wręcz jej zabraniają. Jego postaci buntują się przeciwko regułom ustanowionym w imię Najwyższego, słuchają głosu serca i nie boją się wypowiedzieć wojny światu w imię swoich przekonań. To bezsprzecznie skłania do zadumy, zmusza do myślenia, wyciągania wniosków i opowiedzenia się po jednej ze stron. Bo, w jakiego Boga wierzymy – w dyktatora, czy w oblicze Miłości?

wtorek, 20 listopada 2012

Innocent Bird vol. 1 - Hirotaka Kisaragi



Tytuł: Innocent Bird vol. 1
Tytuł oryginalny: Na Mo Naki Tori No Tobu Yoake
Autor: Hirotaka Kisaragi
Wydawca: BLU
Ilość stron: 200
Ocena: 6+/6





"Najgorszy jest diabeł wtenczas, kiedy się modli"

Ziemia nie od dziś uznawana jest za miejsce znajdujące się pomiędzy Niebem a Piekłem, za azyl – bezpieczne schronienie dla ras pragnących ukryć się przed Bogiem i jego wysłannikami, bądź przeciwnikami. Niestety, nigdzie nie można czuć się całkowicie bezpiecznym, a przeszłości nie sposób uciec. Skutki podjętych kiedyś decyzji upominają się o nas niezależnie od miejsca, w którym się znajdujemy, jakby jakaś siła nie pozwalała nam wydostać się poza obręb tego, co jest nam przeznaczone. Błędne koło zatacza krąg wracając do punktu wyjścia, nie jest już jednak takie samo. Coś się zmieniło i nigdy już nie będzie jak dawniej.

Karasu to anielski urzędnik, który otrzymuje zadanie nakłonienia diabła do powrotu do Piekła przed upływem ostatecznego terminu pobytu na Ziemi. Z petem w ustach i zdawkowym uśmiechem mężczyzna zapuszcza się w ubogą dzielnicę szukając „najpiękniejszej osoby w okolicy”. Nie spodziewał się, że poszukiwany przez niego diabeł okaże się być księdzem pomagającym ubogim, uczącym dzieci czytać i dbającym o tych, o których przeciętni ludzie dawno już zapomnieli. Co więcej, Shirasagi jest nie tylko uczynny, ale także całkowicie szczery w tym, co postanowił. Rezygnując z używania swoich diabelskich mocy usiłuje zbliżyć się do Boga, szukać jego pomocy, zmienić swoje życie i powrócić do Pana, jako człowiek. Niestety, nie tylko aniołom jest to nie w smak. Także demony upominają się o swoje pragnąc odzyskać Shirasagiego za wszelką cenę.

Pierwszy tom mangi Innocent Bird (Na Mo Naki Tori No Tobu Yoake) dzieli się na dwie części. Pierwszą z nich jest przedstawiona powyżej historia uczucia rodzącego się pomiędzy aniołem i demonem, zaś drugą – krótka opowieść o przybranym rodzeństwie, które próbuje odnaleźć się w nowej sytuacji, jaką jest wspólne życie. O ile oneshot My Sweet Darling kończy się w tym właśnie tomie, o tyle główny wątek Innocent Bird ma swoją kontynuację w kolejnych częściach.

Obie intrygi, mimo iż skrajnie różne, poruszają bardzo istotną tematykę, jaką jest miłość, dobroć, przywiązanie oraz poszukiwanie swojego miejsca w świecie. Przez słodycz kreski autora – którą bardzo sobie cenię – oraz magię uczuć przebija się wyraźna nuta dramatu związanego z ludzkimi emocjami, potrzebami. To właśnie one odpowiadają za wewnętrzny ból wyciskający z oczu łzy, a tym samym są bliskie każdemu żyjącemu człowiekowi. Warto wspomnieć, iż strony mangi pełne są najróżniejszych uczuć, które docierają głęboko do serca czytelnika, zachwycają i zakuwają w kajdany zniewolenia nie pozwalając zapomnieć o historii, której świadkami się stajemy.

Z tematów, jakie poruszył autor, najbardziej odurzającym jest bez wątpienia miłość pomiędzy Karasu i Shirasagim. Nie jest ona zwyczajnym zakazanym uczuciem, które wywołuje dreszczyk emocji. To prawdziwa walka o namiętność, która nie miała prawa zaistnieć, a która sprzeciwiając się zasadom rządzącym światem połączyła ze sobą dwie istoty – nie tylko anioła i diabła, ale również dwóch mężczyzn. Czy mając przeciwko sobie anielskich przełożonych i diabelskiego arcyksięcia wraz z jego świtą kochankowie mogą liczyć na to, że Bóg spojrzy na nich przychylnym okiem? A może są zdani tylko na siebie stając do nierównej walki?

Innocent Bird to najpiękniejsza manga jaką dane mi było czytać i bynajmniej nie chodzi mi o jakże lubianą przeze mnie kreskę. W tym tytule zafascynowała mnie nie tylko głębia fabuły, ale także wyraźnie widoczny wątek religijny, dramat i powaga historii, którą przedstawia czytelnikowi Hirotaka Kisaragi. Co więcej, główni bohaterowie są prawdziwie piękni nie tylko zewnętrznie, ale także wewnętrznie, co potwierdzają zarówno słowami, jak i czynami, a to sprawia, że ich miłość jest tym gorętsza, tym bardziej niewinna i szczera – cudowna.

Na temat Na Mo Naki Tori No Tobu Yoake  nie można powiedzieć nawet jednego złego słowa. Tytuł ten jest dla mnie prywatną biblią miłości już od wielu lat – od dnia, kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z Innocent Bird. Czytałam wiele mang z gatunku yaoi, które zapadły mi w serce, wyciskały łzy, bawiły mnie poprawiając humor, ale żadna nie zniewoliła mnie tak jak właśnie ta. Hirotaka Kisaragi stworzył istny majstersztyk, który uzależnia już od pierwszego tomu.

niedziela, 18 listopada 2012

Oblężenie Macindaw - John Flanagan




Tytuł: Oblężenie Macindaw
Seria: Zwiadowcy
Autor: John Flanagan
Wydawca: Jaguar
Ilość stron: 380
Ocena: 4/6




Na północy nadal wiele się dzieje, a sytuacja staje się coraz bardziej napięta, gdy niebezpieczeństwo bezczelnie patrzy w oczy Araluenu grożąc nie tylko wybuchem wojny, ale i zajęciem całego kraju przez Skottów. Keren przejmując Macindaw z góry wie, że posłuży się nim by wybić się ponad przeciętną, zdobyć bogactwo, chwałę i władzę, której namiastkę posiadał do tej pory. Zdradzając swój kraj zyska to, o czym zdaje się marzyć. Nie przewidział tylko, że jego szyki będą chcieli pokrzyżować nie tylko obrońcy Araluenu, ale także jego własne serce, które okaże się posiadać pewną dawkę szlachetności, gdy więżąc Alyss zacznie szukać sposobu by się do niej zbliżyć, zjednać ją sobie, namówić do porzucenia wszystkiego, w co wierzyła dla czystego materializmu i słodkich słówek zdrajcy. W tym samym czasie Will szykuje się do niemal niemożliwego zadania, którym jest odbicie zamku. Do dyspozycji ma wyłącznie swoją wiedzę, inteligencję, niewielu przyjaciół i odwagę, której mu nie brakuje. Chłopak musi wykorzystać wszystko, co ma pod ręką i nie popełnić żadnego błędu, jeśli chce ocalić przyjaciółkę i cały kraj, który tak kocha. Jeden błąd może go kosztować naprawdę wiele.

John Flanagan rozkręcił się na dobre prezentując nam szósty już tom uwielbianych przez młodszych i starszych czytelników Zwiadowców. Niestety, jakkolwiek akcja trzyma w napięciu, wciąga, zaś autor zgrabnie przeplata różne wątki, to jednak Oblężenie Macindaw jest najmniej lubianą przeze mnie częścią. Nigdy nie darzyłam przesadnym sentymentem Alyss, która zwyczajnie mnie denerwowała, a pech chciał byśmy w tej właśnie części mieli jej aż nazbyt wiele. Nie można ukryć, iż Flanagan nie wykazuje specjalnej umiejętności w kreowaniu postaci kobiecych, które zawsze są jasnowłose, miłe, inteligentne, mdląco słodkie – wyłącznie księżniczka Cassnadra odbiega odrobinę od tego wzoru, a to stanowczo za mało, by wynagrodzić czytelnikowi wszystko inne. Postać Alyss jest niewyraźna, nudna i bezkształtna, bo co tak naprawdę o niej wiemy? Jest ładna, inteligentna, dzielna i najwyraźniej zakochana w Willu, co więcej z wzajemnością. Tyle, że wątek ich uczucia nie miał początku, nie rozwijał się, a zwyczajnie był i jest nadal nie mając żadnych wzlotów i upadków. To najmniej romantyczne uczucie, jakie można było sobie wyobrazić w przypadku serii tak dobrej, jak Zwiadowcy. Wyraźnym przeciwieństwem „zimnej ryby” imieniem Alyss jest bardzo świeża postać, a mianowicie Keren, który naprawdę ma w sobie coś, co intryguje, przyciąga i skłania do zastanowienia. Nie miałabym nic przeciwko by rycerz-zdrajca na stałe pojawił się w powieści, jako że łączy w sobie ogładę dżentelmena, swoistą czułość, odwagę i siłę z przewrotnością, materializmem, bezwzględnością. Prawdę mówiąc, czytelnik ma okazuję poznać mężczyznę lepiej niż ukochaną młodego Willa, która przecież jest obecna w powieści już od pierwszego tomu i stanowi najsłabsze ogniwo Zwiadowców.

Tym, co może się jednak podobać w Oblężeniu Macindaw jest wątek humorystyczny, gdzie ofiarami niewinnego żarciku stają się Skandianie. W pewien sposób można uznać to za przestrogę by nie do końca zawierzać swoim zmysłom, ale także zdystansować się do wiary, jaką wyznajemy, a która może być wykorzystana przeciwko nam. Jeśli nieustraszeni grabieżcy przemierzający morza na wilczych okrętach mogą się złamać, gdy wykorzysta się ich słabości to, co dopiero może stać się z przeciętnym człowiekiem? Jest to kolejną lekcją dla czytelnika, który powinien najpierw spróbować rozumowo wyjaśnić niektóre zjawiska, a dopiero później dopuszczać do siebie myśl o paranormalnym podłożu. Nauka, wiedza i inteligencja przede wszystkim.

Oblężeniu Macindaw jest tomem, który wypada przeczytać ze względu na zakończenie wątków rozpoczętych w poprzedniej księdze, nie zaś dla czystej przyjemności. Wielu czytelników pewnie się ze mną nie zgodzi, ale przecież właśnie o to chodzi, prawda? Sądzę, że ta jedna część nie zrazi wiernych zwolenników serii, ale pozostawi w ustach gorzki smak zawodu. Tak przynajmniej było w moim wypadku. Nie wpłynęło to jednak na mój stosunek do całości osiągnięć autora, choć upewniło mnie w przekonaniu, iż nie lubię Alyss i nigdy nie przypadnie mi ona do gustu. Z całym szacunkiem dla Willa Treaty – powinien zmienić obiekt westchnień na kogoś mniej przypominającego perfekcyjne zombie.

sobota, 17 listopada 2012

The King of the Crags - Stephen Deas



Tytuł: The King of the Crags
Autor: Stephen Deas
Wydawca: Roc
Wydawca polski: Dwójka bez Sternika
Ilość stron: 385
Ocena: 5+/6





The King of the Crags to drugi tom serii The Memory of Flames autorstwa Stephena Deas. Czytelnik po raz kolejny przenosi się do wspaniałego świata pełnego smoków, tajemnic i niebezpieczeństw, który ulega ciągłym zmianom, których nie sposób odwrócić. Koło fortuny zostało wprowadzone w ruch i nie można go zatrzymać, ani przewidzieć, co przyniesie tym razem. Jedno jest pewne – nad Królestwami wisi groźba nie jednej, ale dwóch wojen, a żadna z nich nie będzie łatwa do przetrwania. Nieumiejętnie sprawowane rządy i chciwość znajdujących się przy władzy osób rujnują to, co przez tyle lat było budowane w pokoju. Teraz już nie ma odwrotu, nie ma mądrego przywódcy, który zapobiegłby rozlewowi krwi. Do władzy dochodzą młodzi – nowe pokolenie, a wraz z nim chaos. W międzyczasie smoki stają się coraz bardziej niebezpieczne pod wodzą białej samicy, która wie, czego chce i jak to zdobyć. Jej zabiegi sprawiają, że coraz więcej smoczych piskląt umiera zaraz po wykluciu, zaś zbierani powoli sprzymierzeńcy nie są tak nierozsądni, jak poprzedni. Tym samym niepowstrzymana, mordercza siła ogromnych gadów rośnie w zastraszającym tempie i już niedługo ludziom przyjdzie zmierzyć się z bestiami, które kiedyś poskromili, a które nie pozwolą się zniewolić po raz kolejny. Tylko czy ludzie będą gotowi, gdy tak zawzięcie walczą ze sobą nawzajem?

Uczucia bohaterów, jakie zostały przedstawione w poprzednim tomie przybierają na sile, wyniszczają, ale i wzmacniają w dążeniu do celu. Nienawiść Kemira podsyca krwawe podniecenie białej smoczycy, mężczyzna gubi się w swoich uczuciach, nie wie już, czego tak naprawdę pragnie poza pomstą na zabójcy swojego kuzyna. Tym czasem jeździec Semian w fanatycznym szale, uwielbieniu dla samego siebie i ślepej wierze w wiekową przepowiednię staje się przywódcą sporej grupy jeźdźców, którzy nie wiedzą, że pogrywają z ogniem próbując zaistnieć pośród wojennej wrzawy, która zbliża się w zastraszającym tempie. Także Jehal i Zafir w dalszym ciągu toczą swoją grę oszukując, zabijając, mamiąc i starając się przechytrzyć przeciwnika. Niestety chciwość i ambicje kobiety są równie wielkie, co pomysłowość i rozsądek niezaspokojonego księcia. Tylko, że teraz mężczyzna nie może sobie pozwolić na żaden błąd. Jego żona jest brzemienna, a uczucia do niej rozpalają się gorętszym płomieniem. Ale czy to miłość, czy może zwyczajne przywiązanie? Tym samym wymienione przeze mnie postaci stają się emanacją cech, które ich opisują.

Stephen Deas wprowadził do swojej powieści także nowych bohaterów, którzy odgrywają bardzo istotną rolę w całej powieści. Odznaczają się ciekawą kreacją, często nietuzinkowym charakterem i indywidualnymi umiejętnościami. Podobnie jak miało to miejsce w przypadku poprzedniego tomu, czytelnik nie może być pewny, co kryje się pod powłoką prezentowaną światu, co tak naprawdę planują nowi bohaterowie, jak rozwinie się akcja z ich udziałem. Co więcej, autor potrafi zaskoczyć czytelnika, rozbudzić emocje, które przyczyniają się do pozytywnego odbioru całej powieści, a wszystko to za sprawą tych właśnie postaci. Nawet, jeśli do którejś z nich żywimy ogromną niechęć to jednak jej historia fascynuje, wciąga, pobudza do analizy poczynań, snucia domysłów.

To jednak nie wszystko. Czytelnik ma okazję poznać szeroki świat, który do tej pory był odległy i nieprzenikniony, przekracza granice by przekonać się o tym, jakie życie wiodą ludzie, dla których wojna Smoczych Władców jest tylko kolejną przykrością, z jaką trzeba sobie poradzić. Co więcej, prości ludzie nie są wiele warci w oczach wielmożów i smoków. Są mięsem armatnim, pożywieniem i niczym więcej, co na pewno dodaje powieści realizmu, ale także wzbudza mieszane uczucia, sprawia, że nie łatwo ocenić, po której jest się stronie – ludzi, czy smoków. Zarówno jedna, jak i druga rasa potrafi być bezwzględna i nieczuła. W tej wojnie nie ma dobrych i złych – są jedynie silni i silniejsi, przebiegli i niepokonani.

Będąc wielką zwolenniczką The Memory of Flames już od pierwszego tomu stwierdzam, że drugi tylko utwierdził mnie w przekonaniu o słuszności ulokowania swoich gorących uczuć w tym właśnie tytule. Starannie i płynnie prowadzona narracja, zwroty akcji, ciekawa fabuła i bezlitosny świat wciągają bez reszty dręcząc faktem braku kolejnych tomów w przystępnej cenie. Nie mniej jednak warto cierpieć żyjąc w niepewności dalszych losów bohaterów, kiedy w grę wchodzi zagłębienie się w tę naprawdę dobrą lekturę, którą polecam każdemu zakochanemu w fantastyce dla ciut starszych czytelników.

czwartek, 15 listopada 2012

Krąg - Mats Strandberg, Sara B. Elfgren




Tytuł: Krąg
Autor: Mats Strandberg, Sara B. Elfgren
Wydawca: Czarna Owca
Ilość stron: 576
Ocena: 6/6




Engelforts to mała, zabita dechami dziura, z której młodzież chce się wyrwać za wszelką cenę. Dzieciaki duszą się w tym pozbawionym przyszłości mieście, gdzie nawet centrum handlowe przypomina melinę zamiast porządnego kompleksu butików. Jak to więc możliwe, że właśnie tutaj toczy się akcja ‚Kręgu’? Co takiego szczególnego ma w sobie Engelforts?

Elias Malmgren stoi spięty przed dyrektorką swojej szkoły. Kto z nas nie miał problemów z nauką, z akceptacją czy wagarowaniem? Chłopak wyraźnie chce to mieć za sobą, jego myśli uciekają do niedalekiej przeszłości, wcale nie interesuje go chwila obecna, bowiem co może wiedzieć o nim ta idealna kobieta, która zupełnie nie pasuje do tego miejsca? Dla niego liczy się tylko to, że zawinił, że dał plamę, że zawiódł kogoś, kto był dla niego najważniejszy. To w imię świętego spokoju chłopak mówi to, co najwyraźniej chce usłyszeć dyrektorka, w której zachowaniu można dostrzec coś dziwnego, niepokojącego. Nastolatek wychodzi z jej gabinetu, a w chwilę później traci kontrolę nad swoim ciałem, słyszy głos, który rozkazuje steruje jego działaniem. Elias nie chce umierać, ale nie potrafi się bronić. Jest jak marionetka, która odgrywa przedstawienie przed żądną krwi publicznością. W ostatniej chwili, zanim chłopak straci świadomość z powodu utraty krwi, myśli jeszcze o rodzinie i o Linnéi, która jako jedyna będzie wiedziała, że tak naprawdę wcale nie popełnił samobójstwa.

Śmierć Eliasa burzy spokój całego miasta, a tym samym daje początek serii niesamowitych zdarzeń, w centrum których znajduje się sześć dziewcząt: Minoo, Rebecka, Anna-Karin, Vanessa, Ida i Linnéa. Jak wyjaśnić fakt, że jedna z nich znika i pojawia się w niespodziewanych momentach, druga potrafi wpływać na ludzkie zachowanie, zaś kolejna jest w stanie przenosić przedmioty siłą woli? Noc, podczas której na niebie świeci czerwony księżyc, okazuje się przynosić odpowiedzi przynajmniej na niektóre z pytań. Tylko, że niczego nie rozwiązuje, a jedynie splata ze sobą los dziewcząt, które w większości nie mają ze sobą nic wspólnego, a co więcej, nawet za sobą nie przepadają. Jak więc mają współpracować? Jak ocalić świat, kiedy ścieżki wydają się rozchodzić i nigdy nie łączyć w jedną? Co jeszcze musi się zdarzyć, aby dziewczęta zaczęły współpracować i wzięły sobie do serca ostrzeżenia swojego opiekuna?

Fabuła ‚Kręgu’ może wydawać się banalna, jeśli nasza wiedza na temat książki opiera się wyłącznie na opisie znajdującym się na oprawie tomu – kilka dziewcząt w wieku licealnym okazuje się posiadać moc, która ma im posłużyć do ratowania świata. Ot i cały sekret. W rzeczywistości przedstawia się to jedna zdecydowanie inaczej. Pod względem fabularnym powieść przypomina rogalik – z jednej strony opiera się ona na planie paranormalnym, zaś z drugiej przedstawia normalne życie, by ostatecznie oba te elementy spotkały się po środku i przenikały wpływając na rzeczywistość, w której egzystują dziewczęta. Warto nadmienić, iż Krąg nie jest zwyczajną, miłą historią dla nastolatek, którym wydaje się, iż nadprzyrodzone zdolności istnieją tylko po to by prawdziwe życie nagle zamieniło się w idealną, bajkową scenerię. Engelforts dalekie jest od raju, a moc to nie tylko dar, ale i przekleństwo, które sprawia, że nastolatki muszą walczyć o życie nie wiedząc, która z nich stanie się kolejną ofiarą ani kiedy to nastąpi. Na uwagę zasługuje fakt, iż porywająca akcja nie pozwala na odgadnięcie, co takiego stanie się za chwilę. W momencie, gdy czytelnik zaczyna snuć podejrzenia, co do dalszego rozwoju wydarzeń, dzieje się coś nieoczekiwanego, coś, co całkowicie zmienia obraz całości utworu. Po prostu nie da się przewidzieć, czym jeszcze zaskoczą nas autorzy, co takiego wymyślili i w jaki sposób zechcą przedstawić to swojemu odbiorcy. Dzięki temu doprawdy nie sposób się nudzić.

Tematem ściśle powiązanym z fabułą są postaci, które przewijają się przez książkę, zajmując bardzo istotne miejsce w całej historii. Ich kreacja odbywa się na wielu płaszczyznach, uwzględniając zarówno życie prywatne, jak i społeczne, uczuciowe, magiczne – wszystko to składa się na całościowy obraz bohaterek. Dziewczyny nie są pustymi, pięknymi kukiełkami, którymi porusza się za pomocą sznureczków przyczepionych do palców. One żyją własnym życiem, decydują same o sobie, a przede wszystkim, są jak najbardziej realne. Nie mamy do czynienia z sześcioma idealnymi dziewczętami, które dodatkowo otrzymują nadprzyrodzone zdolności, by ich życie było jeszcze cudowniejsze. Cała grupa składa się z osób różnych od siebie pod wieloma względami – zarówno, jeśli chodzi o fizyczność, jak charakter, sytuację rodzinną, przynależności do subkultury lub właśnie brak tego ostatniego elementu. Nie często można spotkać tego rodzaju miszmasz w książkach dla młodzieży, a szkoda.

Mówiąc o postaciach ‚Kręgu’, nie można zapomnieć o problemach, jakie dotykają dziewczęta na każdej płaszczyźnie życia. Jest to niesamowicie istotne, jako że okres dorastania to nie tylko kłopoty sercowe, ale również brak akceptacji ze strony rówieśników, indywidualnych osób, nienawiść do samego siebie, poszukiwanie własnego „ja”, chęć zniknięcia, „walka o życie”. Należy zauważyć, iż autorzy książki poruszyli naprawdę wiele tematów, które często są pomijane w literaturze paranormalnej dla młodzieży. W ‚Kręgu’ pojęcie „zakazanej miłości” powraca do korzeni, tracąc spaczony, nadnaturalny kształt, kłopoty rodzinne przybierają najróżniejsze formy, mobbowanie znajduje się na porządku dziennym, zaś problemy magiczne stanowią nie mniejsze wyzwanie – używanie mocy może uzależniać i być opłakane w skutkach, czego zazwyczaj nie bierze się pod uwagę.

W ogólnym rozrachunku, ‚Krąg’ to nie tylko paranormalna powieść, która potrafi wciągnąć bez reszty, ale także wgląd w prawdziwe życie młodych ludzi, w ich problemy i psychikę. To naprawdę dopracowany pierwszy tom trylogii, która chociaż wciąż powstaje, to już zdołała podbić serca wielu osób i to niezależnie od wieku. W końcu każdy z nas miał kiedyś te naście lat, przeżywał wzloty i upadki, przypominał bardziej tę czy inną postać. Może właśnie to sprawia, że kiedy raz zacznie się czytać ‚Krąg’, to nie sposób oderwać się od lektury.

W mojej opinii Mats Strandberg oraz Sara Bergmark Elfgren stworzyli powieść, która w pełni zasługuje na uznanie i najwyższą notę. Zdołali zmieszać ze sobą magię oraz brudy codziennego życia, nie odstraszając czytelników, ale przyciągając ich i fascynując. To bez wątpienia najlepsza lektura, jaką ostatnio dane mi było przeczytać.

Recenzja dla portalu Upadli.pl

sobota, 10 listopada 2012

Między młotem a piorunem - Kevin Hearne




Tytuł: Między młotem a piorunem
Autor: Kevin Hearne
Wydawca: Rebis
Ilość stron: 408
Ocena: 4+/6





Nie każdy obdarzony jest smykałką w dziedzinie negocjacji, a Atticus O’Sullivan w szczególności nie ma do tego nosa i na pewno nie powinien targować się z osobami, których później nie da się wystrychnąć na dudka. Tak się jednak składa, że u takich właśnie osób druid zaciągnął kilka długów, które teraz musi spłacić narażając przy tym życie. Ale czy mogło być inaczej, kiedy nie potrafi się usiedzieć spokojnie na tyłku? Wątpliwe. Tak więc nie mając innego wyjścia, Atticus wyrusza w drogę do Asgardu skąd musi wykraść magiczne jabłko dla Lakshy, a przy okazji zdobyć niezbędne informacje mające pomóc mu podczas powrotu w to miejsce w roli przewodnika. Jak to zwykle w jego przypadku bywa, narobił niezłego zamieszania zabijając o trzy staruchy za dużo i ratując się usztywnieniem jednego z kruków Odyna. Cóż, nasz rudzielec zawsze słynął z mocnych wejść i efektownych wyjść. To jednak nie jedyny panteon, w którym narobił sobie wrogów, gdyż nieźle zalazł za skórę również Bachusowi, co kwituje efektowny pościg, którego może pozazdrościć nie jeden kierowca. Byłoby niestety zbyt miło, gdyby lista wrogów kończyła się tak szybko, toteż podejrzany rabin wraca w asyście przyjaciół, by dobrać się do skóry zabieganemu ostatnimi czasy druidowi, a tutaj nawet Jezus nie pomoże, chociaż stoi zaraz obok i uśmiecha się głupio, jakby walka o życie naprawdę mogła być czymś zabawnym.

Kevin Hearne po raz trzeci wita swoich czytelników w przepełnionym paranormalnymi istotami Tempe, gdzie niemożliwe staje się możliwe, a człowiek nigdy nie może być pewny tego, co widzi. Niestety, niedługo zabawimy w tym ciepłym miasteczku, które zmienia się z każdą chwilą. Obowiązki wzywają, więc wraz z głównym bohaterem przyjdzie nam spędzić masę czasu na mrozie pośród lodu i śniegu. Tak jak zmieniają się towarzyszące nowej przygodzie zjawiska pogodowe, tak samo ton książki staje się cięższy i poważniejszy, chociaż nie zabraknie tu akcentów humorystycznych, które pozwolą odprężyć się przed ostatecznym starciem, które czeka na bohaterów porywających się z motyką na słońce. Nie ważne, czy wrócą z tarczą, czy na tarczy, gdyż nic już nie będzie takie samo.

Między młotem a piorunem nie jest lekką komedyjką, jaką były dwa poprzednie tomy serii. Wyczuwa się wiszące nad historią widmo śmierci, rozmowy między bohaterami częściej toczą się na poważne tematy, a historie, jakie poznajemy przy ognisku dotyczą narodzin nienawiści względem nordyckiego boga piorunów, chęci zemsty. Autor kładzie także nacisk na temat przemijania i starości, zmian, jakie następują wbrew naszej woli w otaczającym nas świecie. Tym razem nie mamy do czynienia z przypadkową śmiercią ludzkich istot będących marionetkami bogów, ale z zatrzymującym się zegarem biologicznym, z pędzącym czasem, którego nie sposób zatrzymać w miejscu w sposób naturalny.

Całe szczęście, autor nie pozwolił by trzeci tom Kronik Żelaznego Druida ociekał melancholią przeszłości, przygnębiającą atmosferą bliskiej walki, ewentualnej śmierci, czy też poczucia straty, co odcinałoby się wyraźnie na tle poprzednich historii. W chwilach, w których może pozwolić sobie na zabawniejszy komentarz lub wydarzenie Hearne wykorzystuje okazję i wplata luźniejszy wątek, bez którego książka nie byłaby taka sama. Przecież Kroniki pełne są postaci „z jajami”, które muszą pokazać, na co je stać. Co ciekawe, na przykładzie trzech ociekających testosteronem samców autor bardzo wymownie ukazał zasadę rządzącą całym światem mężczyzn. Tak często literatura stara się odkryć myśli i uczucia kobiet, że zapomina o drugiej, mniej skomplikowanej płci, która wydaje się komiczna, jeśli spojrzeć na nią z perspektywy, w jakiej przedstawił to Kevin Hearne. I za to autorowi należą się gromkie brawa!

W przypadku Między młotem a piorunem nie wypada nie wspomnieć o Jezusie i fenomenalnym sposobie, w jaki został on przedstawiony (mój Jezus przyjdzie w wysokich glanach, skórzanej kurtce nabijanej ćwiekami, a za rękę trzymać będzie Judasza). Żale Boskiego Syna wywołują uśmiech na twarzy, ponieważ są naprawdę trafnymi spostrzeżeniami i w komicznym świetle przedstawiają zwyczajnych ludzi, a pokuszę się nawet o stwierdzenie, że również kler. Kolejny wielki plus dla autora!

Kiedy skończyłam czytać Między młotem a piorunem nie mogłam usiedzieć na miejscu. Chciałam wiedzieć, co wydarzy się dalej, wciągnęłam się w historię, która wcześniej była po prostu odskocznią od poważniejszej literatury i problemów dnia codziennego. Przez wszystkie trzy części serii uzależniłam się od cudownych postaci, jakie wykreował Kevin Hearne. Kroniki Żelaznego Druida to mieszanka adrenaliny, feromonów i serotoniny, która uzależnia, ale w ten nałóg naprawdę warto wpaść. Życie wydaje się o wiele ciekawsze, a to podniesie na duchu każdego pesymistę!

czwartek, 8 listopada 2012

Raz wiedźmie śmierć - Kevin Hearne




Tytuł: Raz wiedźmie śmierć
Autor: Kevin Hearne
Wydawca: Rebis
Ilość stron: 400
Ocena: 5/6





Atticus O’Sullivan jest chodzącym dowodem na to, że nie wystarczy zabić uciążliwego boga by rozwiązać wszystkie swoje problemy. Niestety, dowiedział się o tym zbyt późno, gdyż w przeciągu chwili okazuje się, że jeden zgon wysoko w hierarchii potrafi nieźle skomplikować życie nawet ostatniemu druidowi na świecie. Przecież w każdym panteonie znajdą się jacyś odwieczni wrogowie, zaś rudowłosy przystojniak najwyraźniej awansował na płatnego zabójcę bogów, jako że propozycji „pracy” wcale mu nie brakuje. Rozsądnie odrzuca jednak każdą z nich zauważając, iż imię Thora pojawia się wyjątkowo często, co jednoznacznie wskazuje na to, że bóg ten musiał nieźle zaleźć za skórę całym zastępom innych bóstw, jak i magicznych istot, w tym przyjaciołom druida. Tak się jednak składa, że Atticus i bez tego ma pełne ręce roboty. Demony wypuszczone z piekła dają o sobie znać, zaś Kojot oczekuje pomocy w pozbyciu się jednego wyjątkowo nieprzyjemnego paskudztwa. Jakby tego było mało, do Tempe zbliżają się niezwykle groźne bachantki, wobec których druid jest bezsilny. To zaś dopiero początek jego problemów! Nie obejdzie się, bowiem bez kolejnych utarczek z policją, a na dokładkę nazistowskie wiedźmy – Die Töchter des dritten Hauses – chcą pozbyć się druida zagrażając przy tym wszystkim jego przyjaciołom. Nie można zapomnieć także o pewnym szemranym rabinie, który uczepił się Atticusa, jak rzep psiego ogona plątając się pod nogami. W tej rozgrywce po prostu nie sposób polegać wyłącznie na własnych siłach, a to oznacza, że mężczyzna będzie musiał zaciągnąć nie jeden dług chcąc poradzić sobie ze wszystkim.

Jeśli ktoś liczył na to, że kolejny tom Kronik Żelaznego Druida przyniesie poprawę stylu to niestety może czuć się zawiedziony, gdy sięgnie po Raz wiedźmie śmierć. Forma języka, w którym napisano książkę nie różni się, bowiem od poprzedniej nadal pozostając prostą i męczącą, ale do przeżycia dla osób mniej drażliwych na tym punkcie. Nie mniej, nie łatwo przejść do porządku z literaturą o tak nieskomplikowanym stylu.

Autor w pełni wynagradza nam jednak wszystkie niedoskonałości warsztatu pisarskiego humorem oraz wartką akcją. Tym, czego nie można odmówić powieści jest właśnie wyjątkowo duża dawka pozytywnej energii zamknięta w wielu zabawnych scenach, barwnych dialogach i niesamowitych wydarzeniach. Dla przykładu podać można fakt wymęczonego brutalnym seksem Atticusa, czy liczne komentarze, jakimi raczy nas Oberon. Także fabuła, choć nie można „zarzucić” jej specjalnej oryginalności, okazuje się zdecydowanie bardziej uwypuklona i bogata w przygody. Albowiem, druid wielokrotnie staje do walki z licznymi przeciwnikami mając u swego boku różnorodnych wspólników, bez których niezaprzeczalnie przegrałby starcie. Nie sposób zaprzeczyć, że w książce ciągle coś się dzieje, akcja z każdą stroną nabiera tempa, zaś bohater nie siedzi bezczynnie, ale zawsze jest w ruchu, co nie pozwala czytelnikowi na nudę.

Tym, co zasługuje na szczególną uwagę jest fakt, iż tym razem Kevin Hearne nie tylko odniósł się do różnych panteonów, ale również sięgnął w głąb chrześcijaństwa ukazując nam siłę ludzkiej wiary, a równocześnie z przymrużeniem oka nawiązując do tematu najpopularniejszej religii. Nie często widujemy w literaturze postać Marii, która między pomocą chorym i uzależnionym znajduje czas na poświęcenie strzał dziwnemu, wytatuowanemu młodzieńcowi z mieczem na plecach. Co więcej, nie każdy za pośrednictwem Matki Bożej przesyła pozdrowienia Jezusowi planując zaprosić go na piwo. I jak tu nie wybaczyć autorowi wszelkich niedociągnięć?

Raz wiedźmie śmierć to część pełniejsza niż poprzednia, wzbogacona o odrobinę dramatu, nieuchronność losu i trudne wybory, ale nadal utrzymana w znanym już czytelnikowi klimacie, któremu pozwolił się oczarować. Doprawdy nie sposób odmówić sobie tej odrobiny przyjemności, jaka płynie z humor tego obłędnego urban fantasy. Prawdę mówiąc, po drugi tom Kronik Żelaznego Druida warto sięgnąć z tych samych powodów, dla których kuszący wydawał się Na psa urok – dla dobrej zabawy, śmiechu i odrobiny absurdu w wyważonych idealnie dawkach.

wtorek, 6 listopada 2012

Czarnoksiężnik z Północy - John Flanagan




Tytuł: Czarnoksiężnik z Północy
Seria: Zwiadowcy
Autor: John Flanagan
Wydawca: Jaguar
Ilość stron: 400
Ocena: 4/6




            Każdy z nas musi kiedyś dorosnąć, wyfrunąć z bezpiecznego gniazda, rozpocząć życie na własną rękę. Will został do tego zmuszony z chwilą, gdy stał się pełnoprawnym zwiadowcą, a jego nowym domem miało zostać Seacliff – nudne, spokojne, nadmorskie lenno. Tak się złożyło, że podczas podróży mającej na celu dotarcie na wysepkę, chłopak spotka nowego wiernego przyjaciela, a także znajduje wroga, który stanowić będzie nie lada zagrożenie. Młody zwiadowca nie jest jednak niedoświadczonym dzieciakiem, toteż całkiem nieźle radzi sobie z zaistniałym problemem. Tylko czy szczęście zawsze będzie mu sprzyjać? Póki co, Will nie może narzekać na brak luksusu, ani też przyjaźni ze strony okolicznych mieszkańców – czy tylko mi się wydaje, czy może chłopak nagle stanowi dobrą partię dla panien na wydaniu? Tak się jednak składa, że spokojne, nudne dni przerywa pojawienie się Alyss, która podobnie jak młody zwiadowca ma już szkolenie za sobą i teraz należy do Służb Dyplomatycznych. Jej odwiedziny nie są niestety wyrazem uczuć stęsknionej niewiasty, ale zapowiedzią poważnych kłopotów. Will jest zmuszony opuścić swój przytulny domek i wyruszyć w drogę do Norgare, gdzie czary zasiewają niepokój w sercach ludzi. Tylko, czy wszystkie doniesienia o duchach i innych stworach są prawdziwe? Tego młody zwiadowca musi dowiedzieć się sam.
            Zwiadowcy to jedna z niewielu serii fantasy, w których nie pojawia się magia. John Flanagan musiał zdawać sobie z tego sprawę, kiedy tematem przewodnim Czarnoksiężnika z Północy uczynił ludzką skłonność do wierzenia w przesądy, czary, paranormalne aspekty życia, a także bojaźń, jaką człowiek zwykł odczuwać przed wszystkim, co niewytłumaczalne. Nie ma wątpliwości, iż autor postanowił udowodnić coś swojemu czytelnikowi, postawić kropkę nad „i”, ostatecznie nadać kształt swojej powieści. To właśnie w piątym tomie czytelnik dowie się, czy rzeczywiście Zwiadowcy zostali dobrze sklasyfikowani i stanowią wyjątek od reguły, czy też wręcz przeciwnie, gdzieś tam kryje się magia. Nie zdradzę odpowiedzi na to podstawowe pytanie, dodam jednak, że autor wykonał kawał dobrej roboty ukazując odbiorcy tę stronę stworzonego przez siebie świata.
            Co więcej, Flanagan w bardzo dobrym stylu oddał istotę ludzkiego strachu, który drzemie gdzieś w każdym z nas, gdy z człowieka rozsądnego i nieustraszonego wydobył skrywane głęboko przekonanie o istnieniu tego, co nadprzyrodzone, obawę przed tym, jak także chęć wyjaśnienia wszystkich niepojętych zjawisk. Zestawił przy tym ze sobą ciekawość i lęk, odwagę i przerażenie, powinność i siłę ludzkich słabości pozwalając by jego bohaterowie sami dokonali wyboru między nimi.
            Ponadto ukazał siłę ludzkiego umysłu, która jest w stanie rewolucjonizować świat, szerzyć zarówno terror, jak i pokój, zapewnić dobrobyt lub zrujnować. Przykładem może być medycyna będąca podległą człowiekowi, który badając otaczającą go rzeczywistość może osiągnąć perfekcję, na jaką pozwalają mu czasy. Nawet nasze poglądy i przekonania związane są nierozerwalnie z umysłem oraz wiedzą czyniąc nas ludźmi światłymi, bądź ciemnymi. Pozwala to sądzić, iż poprzez Malcolma Flanagan chciał pokazać młodym, jak ważny jest rozwój intelektualny. W końcu Czarnoksiężnik z Północy to nie siła mięśni, ale korzystanie z rozsądku, walka z naszym strachem i szukanie odpowiedzi na nurtujące nas pytania.
            Autor podjął także bardzo ważny temat upośledzenia, cielesnej deformacji oraz odrzucenia spowodowanego tymi właśnie ludzkimi niedoskonałościami. W idealnym świecie kreowanym przez powieści nie ma zazwyczaj miejsca na ludzką odmienność. Flanagan nie tylko odważnie pokazał czytelnikowi osoby pod wieloma względami inne od przeciętnych ludzi, ale też nie próbował okłamywać odbiorcy mydląc oczy idyllicznym światem, gdzie każdy jest akceptowany przez własną rodzinę. Wręcz przeciwnie, jasno nakreślił niechęć odczuwaną względem niepełnosprawnych.
            Piąta księga Zwiadowców jest kolejnym dowodem na to, że fantastyka może kształcić i uczyć życia w realnym świecie nie czyniąc tym krzywdy samej sobie. Każdemu z nas potrzebny jest czasami drogowskaz, który pokieruje naszymi krokami, nakłoni do refleksji na temat, który najchętniej chcielibyśmy przemilczeć. Tym bardziej powinniśmy sięgnąć po książkę, która w sposób przystępny i niesamowicie ciekawy przedstawia realne problemy nie zniechęcając do dalszego czytania. Czarnoksiężnik z Północy jest przykładem takiej właśnie lektury. Z całego serca polecam, więc zapoznać się z tą pozycją, gdyż naprawdę warto.

poniedziałek, 5 listopada 2012

Na psa urok - Kevin Hearne




Tytuł: Na psa urok
Autor: Kevin Hearne
Wydawca: Rebis
Ilość stron: 296
Ocena: 4+/6





            Atticus O’Sullivan ma za sobą dobre dwadzieścia jeden wieków życia i jak na kogoś tak starego trzyma się naprawdę znakomicie. Apetyczne ciało młodzieniaszka, burza rudych włosów, drobna bródka i cięty język wystarczają by zjednać sobie przychylność zarówno wielu panien na wydaniu, jak i staruszek, ale z pewnością nie działają na uciążliwego sąsiada, który niemal nie odchodzi od okna obserwując wszystko, co dzieje się na podwórzu „studenta” o irlandzkich korzeniach, za jakiego stara się uchodzić Atticus. W rzeczywistości chłopak jest ni mniej ni więcej, jak tylko ostatnim druidem z wkurzonym celtyckim bogiem na karku. Ale czegóż innego można spodziewać się po osobie znajdującej się w bliskiej zażyłości z boginią śmierci Morrigan? Żyć nie umierać, gdyby nie fakt, że powoli bajka zaczyna się sypać. Arizona była dotąd jednym z najbezpieczniejszych miejsc, niestety Aenghus Óg wpadł na ślad Atticusa, a tym samym, miecza, który bardzo chce odzyskać. Rozpoczyna się walka o przetrwanie, w której w ruch pójdzie wszystko – miecze, czary, demony, układy z bogami – kłaki będą fruwać i nie obejdzie się bez zakładników.
            Pod względem fabuły Na psa urok nie prezentuje się zachwycająco. Przystojniaczek, któremu wszystko uchodzi na sucho musi stanąć oko w oko z poirytowanym, potężnym bogiem celtyckiego panteonu, zaś motorem napędowym tomu staje się oczko w głowie naszego bohatera – wilczarz irlandzki, z którym Atticus potrafi porozumiewać się za pomocą myśli. Do czasu ostatecznego starcia poznajemy liczne talenty seksownego druida, który ma więcej szczęścia niż rozumu, choć i tego ostatniego wcale mu nie brakuje. Panie, panowie, narodził się nowy bohater nie do zdarcia na miarę Herkulesa!
            Za kolejny minus powieści uważam język, który jest niezwykle prosty – tak prosty, że niemal irytujący i nienaturalny, a co za tym idzie, męczący. Tu jednak moje narzekania się kończą. Jeśli przebolejemy styl, którym zostajemy uraczeni już od pierwszych stron, możemy z powodzeniem zagłębić się w lekturze przesyconej amerykańską kulturą, obłędnym poczuciem humoru i najprawdziwszym shake’m religijnych naleciałości z całego świata oraz paranormalnych istot. W niespełna 300 stronach Kevin Hearne zdołał upchnąć dosłownie wszystko, a jednak czytelnik nie odczuwa z tego powodu żadnego dyskomfortu. Wręcz przeciwnie. Świat stworzony przez autora zachwyca, bawi i wciąga, jak żaden inny.
            W końcu, podczas gdy przewodnikiem naszej wycieczki po Tempe w Arizonie jest ostatni żyjący druid, w okolicy nie brakuje istot nie mniej interesujących. Tej paranormalnej mieszanki nie sposób nie polubić! Najlepsza kancelaria prawna w mieście należy do watahy wilkołaków, zaś jej nocny przedstawiciel to wampir, zdrowiem paranormalnych mieszkańców zajmuje się lekarz z problemem likantropii, a ekipa ghuli z przyjemnością pozbywa się szczątek umarlaków nie z tego świata. Nie można zapomnieć także o czarownicach! Sabat polskich wiedźm to tylko jeden z graczy, gdyż na horyzoncie pojawia się potężna hinduska czarownica, która pozwoliła sobie opętać słodką barmaneczkę. Nie oszukujmy się, w Na psa urok zwyczajni ludzie znajdują się na przegranej pozycji, są niczym mięso armatnie dla sił, których nie pojmują, w które nie wierzą.
            W ogólnym rozrachunku, Na psa urok stanowi nie lada gratkę dla każdego, kto chciałby pośmiać się przy lekturze lekkiej, niewymagającej i pełnej wrodzonego cwaniactwa głównego bohatera. Nie należy jednak zapominać, że inne postaci posiadają nie mniejszy od Atticusa urok osobisty i naprawdę mogą się podobać. To one są największym plusem książki. Osobiście upodobałam sobie Hallbjörna “Hala” Hauka i czuję się jak szalona nastolatka, kiedy wspominam tego czarującego wilkołaka. A Leif Helgarson? Wampir z jajami, bez dwóch zdań. I naturalnie nie zapominajmy o wdowie MacDonagh, która należy do nielicznych ludzi cieszących się względami druida. Któż nie chciałby takiej babci?
            Tak więc, jeśli męczy cię nuda, czujesz nadchodzący dół i potrzebę oderwania się od rzeczywistości, nie zwlekaj, ale sięgnij po Na psa urok, a żadna chmura nie przysłoni słońca Arizony, które zaświeci jasno nad Twoją głową ogrzewając Cię swoim ciepłem.

niedziela, 4 listopada 2012

Biblioteka Cieni - Mikkel Birkegaard




Tytuł: Biblioteka Cieni
Autor: Mikkel Birkegaard
Wydawca: Świat Książki
Ilość stron: 432
Ocena: 5/6





            Jon Campelli nie miał dobrych układów z ojcem, który oddał go obcym ludziom na wychowanie i nie interesował się nim przez wszystkie lata rozłąki. Teraz, po śmierci wyrodnego rodzica, wcale nie jest łatwiej, a żal nie zniknął. Jon czuje się rozgoryczony odziedziczając stary antykwariat po człowieku, którego niemal nie znał. Gdy przyjeżdża do mieszczącego się w Kopenhadze Libri di Luca zastaje tam nie tylko Iversena, starego przyjaciela ojca, ale także nieznajomą, rudowłosą dziewczynę, Katherinę. Naturalnie, to tylko namiastka ludzi, których przyjdzie poznać młodemu adwokatowi, gdyż bardzo szybko okazuje się, że zmarły antykwariusz miał swoje „małe” tajemnice, które Jon, jako jego syn, powinien poznać. Od czego tu zacząć? O czym go poinformować najpierw? Co udowodnić? Iversen bierze sprawy w swoje ręce pokazując Jonowi świat, w którym żył jego ojciec, a od którego, dla bezpieczeństwa, młody mężczyzna został odsunięty. Libri di Luca stanowi, bowiem miejsce spotkań Stowarzyszenia Lektorów – ludzi obdarzonych darem wpływania na ludzi poprzez głośne czytanie. Co więcej, piękna Katherina, jako dyslektyk, jest odbiorcą – widzi obrazy, które pojawiają się w głowie czytającego, a także jest w stanie kontrolować intensywność doznań. Niestety, świat nie jest piękny i pełen niewinności, zaś bycie Lektorem to nie element akcji „poczytaj mi, mamo”, toteż Jon napotyka na swojej drodze także bardzo niebezpiecznych przeciwników, którzy nie zawahają się przed niczym by zdobyć władzę wykorzystując do tego swoje wyjątkowe zdolności.
            Biblioteka Cieni to bardzo dobrze napisana powieść, która łączy w sobie znane schematy z czymś nowym i interesującym. Mamy tu, bowiem sekrety, tajne stowarzyszenia, zdradę, śmierć, elementy walki psychologicznej, a wszystko to kręci się wokół książek, siły płynącej z czytania oraz z indywidualnych umiejętności, które nie każdemu są dostępne. Sposób przedstawienia frakcji Cieni, jak najbardziej pasuje do klimatu, który stworzył autor, zaś samo stowarzyszenie Lektorów może przywodzić na myśl spotkania Klubu Książki. Biorąc pod uwagę powyższe, pokusiłabym się o stwierdzenie, iż Mikkel Birkegaard stworzył zgrabny thriller paranormalny, który naprawdę może się podobać.
            Fabuła powieści nie jest może zaskakująca, czy zupełnie niespotykana, a jednak wciąga, fascynuje i oddziałuje na czytelnika. Umiejętności Lektorów i odbiorców są ukryte, mogą bez problemu wpleść się w rzeczywistość, którą znamy, w której żyjemy. Bo czy nie ma przemówień, które pociągają tłumy? Czy nie ma książek, które wywarły na ludziach tak wielki wpływ, iż świat oszalał na ich punkcie powtarzając pewne schematy? Czy mamy dowód na to, że powieść Mikkela Birkegaarda to czysta fikcja skoro nie sposób wykryć działania Lektorów?
            Sądzę, iż na uwagę zasługuje również fakt miejsca, jakie w Bibliotece Cieni zajmują dyslektycy. Autor nie lekceważy ich, nie spycha na margines, ale pozwala by zajmowali bardzo ważne miejsce w jego powieści. Co więcej, nie neguje dysfunkcji, ale zgrabnie znajduje dla niej miejsce w świecie książek, antykwariatów, bibliotek. Jego dyslektycy czczą książki na równi z osobami całkowicie sprawnymi, lubią ich dotykać, wąchać je, podziwiać.
            Największym minusem jest niestety fakt bardzo szybkiego zakończenia powieści, które wydaje się trochę wymuszone, czy to brakiem czasu, pomysłu, czy może czymś zupełnie innym. Sprawia to, iż płynność narracji zostaje zachwiana, wiele wydarzeń pozbawiono dłuższych opisów, by w końcowej fazie rozwodzić się nad samym rozwiązaniem problemu, ostatecznym starciem, które wydaje się trochę chaotyczne.
            Jeśli zaś chodzi o postaci stworzone przez autora to z całą powagą muszę stwierdzić, iż są jak najlepszej jakości. Pozwalają się lubić, nie irytują, a będąc ciekawie przedstawionymi szybko zyskują zwolenników. Może właśnie dzięki temu subtelny wątek miłosny został przeze mnie przyjęty z uśmiechem i „przyzwalającym skinieniem głowy”. Dodam jeszcze, że swoisty urok posiada również główny „zły” powieści, który nie tylko jest szczwanym lisem, utalentowanym Lektorem, ale i na swój sposób dżentelmenem.
            Jeśli wziąć pod uwagę wszystkie plusy i nieliczne minusy powieści, nie można ukryć, iż należy ona do pozycji, które warto przeczytać. Ma, bowiem swój czar, klimat i, co dla wielu osób może wydawać się najważniejsze, należ do grupy „książek o książkach”, które wśród bibliofilów mają swoich licznych zwolenników. Osobiście uwielbiam Bibliotekę Cieni i cenię ją za całokształt, który prezentuje się bardzo dobrze, a który sprawił, że niemal momentalnie zaliczyłam ten tytuł do moich ulubionych. Jest to książka, do której z rozkoszą wracam i nie sądzę by kiedykolwiek mi się znudziła, toteż polecam ją każdemu, kto w lekturze dostrzega coś więcej niż papier, druk i fikcję literacką.

sobota, 3 listopada 2012

Niebieskie nitki - Małgorzata Gutowska-Adamczyk




Tytuł: Niebieskie nitki
Autor: Małgorzata Gutowska-Adamczyk
Wydawca: Ezop
Ilość stron: 247
Ocena: 2/6





            Nie od dziś wiadomo, że nieszczęścia chodzą parami pociągając za sobą same problemy. Linka – szesnastoletnia, zwyczajna dziewczyna – odczuła to na własnej skórze, kiedy w przeciągu chwili cały jej świat został zrównany z ziemią. Ukochany ojciec zostawił rodzinę, nastolatka i jej matka musiały opuścić dom i przenieść się do wielkiego, zimnego pałacu prababki, nauczyciel wychowania fizycznego nie odpuszcza wymagając zaliczenia coraz to trudniejszych ćwiczeń, a do tego problemy sercowe z każdą chwilą bardziej się komplikują. Czy może być gorzej?
Trudna sytuacja rodzinna nie tylko Lince daje się we znaki. Jej matka, Joanna, także usiłuje podnieść się po upadku, którego nigdy się nie spodziewała. Pracy w gabinecie dentystycznym jak na lekarstwo, rozwód coraz bliżej, a do tego niekończące się problemy z córką, która nie akceptuje zaistniałej sytuacji buntując się na wszelkie znane sobie sposoby. Jakby tego było mało, kobieta czuje się również odpowiedzialna za matkę i babkę, u których zamieszkały wraz z Linką. A jednak przez zachmurzone niebo życia Joanny przebija się nieśmiały, jasny promień w postaci przyjaciela z dzieciństwa.
Zanim zaczęłam czytać Niebieskie nitki miałam wrażenie, że czeka mnie lektura całkiem ciekawej książki dla młodzieży, którą warto się zainteresować. Niewielka liczba stron wskazywała na żywą akcję i emocjonalną karuzelę wypełnioną problemami, jakie mogą stać się udziałem każdego młodego człowieka. W gruncie rzeczy, moje oczekiwania nie były zbyt wygórowane i trudne do spełnienia, gdyż po prostu liczyłam na rozkosz płynącą z czytania. Niestety, autorka szybko ostudziła mój początkowy zapał zamieniając przyjemność w ciężką pracę pełną wyrzeczeń, jako że ostatecznie postanowiłam dobrnąć do końca powieści.
Tym, co razi w Niebieskich nitkach jest przede wszystkim zastosowanie w narracji czasu teraźniejszego. O ile zabieg ten mógłby się sprawdzić w przypadku książki, w której ciągle coś się dzieje, wydarzenia następują szybko po sobie i trzymają w napięciu, o tyle tutaj jest to zupełnie niepotrzebne i drażniące. W końcu, co takiego pasjonującego może być w przewracaniu się z boku na bok, rozwodzeniu nad śniegiem i uraczeniu myślą aktualnego problemu?
To niestety nie jedyny minus, z jakim czytelnik musi się zmagać już od pierwszej niezrozumiale napisanej strony, z której nic nie wynika. Fabuła okazuje się, bowiem zlepkiem krótkiej, gdyż nierzadko pół-stronnicowej, narracji dotyczącej najróżniejszych osób – Linki, Joanny, Grześka, Buni, Musi... No właśnie, a kim tak w ogóle są Bunia i Musia? Tego czytelnik dowiaduje się dopiero później, kiedy już niejako został zmuszony do snucia własnych domysłów na ich temat.
Wyliczając wady nie mogę zapomnieć o istotnej kwestii, jaką są fragmenty piosenek oraz wypowiedzi w języku angielskim i francuskim, które ani razu nie zostały przetłumaczone na język polski. Wydaje mi się, iż może to wprowadzać pewien zamęt w umyśle czytelnika, co czyni chaotyczny styl powieści jeszcze bardziej zagmatwanym. Jaki sens ma, bowiem tekst, który rozumie bohater, a którego nie pojmuje odbiorca? Nie można wychodzić z założenia, że każda osoba sięgająca po Niebieskie nitki to urodzony poliglota.
Mimo licznych niedociągnięć i okropnego początku książka staje się w pewnym momencie interesująca, zaś styl przestaje irytować. Czytelnik może być ciekaw zakończenia, które przyniesie rozwiązanie skomplikowanego miłosnego trójkąta, jak także owocu niewinnych flirtów Joanny. Niestety, dobra zabawa nie trwa długo, gdyż ostatnie strony ponownie stają się niejasne i nieskładne. Linka nie rozwodzi się specjalnie nad swoimi uczuciami, przez co odbiorca porusza się po omacku. Z tego też powodu koniec powieści może okazać się zaskakujący, chociaż pod względem emocji bohaterki nie jest tak naprawdę zrozumiały. Czy wychodzi to książce na dobre, czy też nie każdy musi ocenić sam.
Są historie, które łatwo podsumować i te, które sprawiają problemy. Niebieskie nitki należą do tej drugiej grupy. Powieść nie wnosi niczego nowego do kanonu literatury polskiej, nie uczy czytelnika jak radzić sobie z problemami, ale ma także pewną zaletę, a mianowicie, nie przeszkadza. Czy warto ją polecić? Nie wiem, ale jak to mówią „na bezrybiu i rak ryba”.

piątek, 2 listopada 2012

Mroczna Ostoja - Gail Z. Martin




Tytuł: Mroczna Ostoja
Autor: Gail Z. Martin
Wydawca: Dwójka bez sternika
Ilość stron: 496
Ocena: 5+/6





            Mroczna Ostoja to kolejny tom Kronik Czarnoksiężnika pióra znanej już polskiemu czytelnikowi Gail Z. Martin. Jeśli ktokolwiek sądził, że przygoda kończy się wraz z pokonaniem Jareda oraz Arontali to był w ogromnym błędzie. Zimowe Królestwa nie narodziły się na nowo wraz ze śmiercią uzurpatora i jego krwawego maga, źródeł całego zła, jak często ma to miejsce w innych powieściach. Krainy, które zniszczono, nie podniosły się, konflikty nie dobiegły końca. Pokonano dopiero jedną z przeszkód, jakie zagradzają drogę do upragnionej stabilności i spokoju. To, co zrównano z ziemią nie łatwo jest wznieść na nowo, a całkowicie niemożliwym jest uczynienie tego w przeciągu chwili. Czegoś takiego nie może dokonać nawet Przywoływacz Dusz.
            W głównej mierze akcja Mrocznej Ostoi toczy się na czterech płaszczyznach, które nakładają się na siebie. Po „efektownym” ślubie Trisa i Kiary ciasny krąg obowiązków zaciska się wokół wszystkich bohaterów i jednocześnie rozdziela ich uniemożliwiając niesienie ewentualnej pomocy, utrudniając przepływ informacji.
Martris Drayke jako nowy król Margolanu musi wyruszyć na wojnę ze zwolennikami swojego zmarłego brata, którzy nie tylko knują przeciw niemu, ale także ukrywają bękarta Jareda, którego kiedyś na pewno wykorzystają do obalenia rządów Trisa. Młody władca jest zmuszony porzucić brzemienną żonę i zmierzyć się z niełatwym przeciwnikiem, który nie ugnie się przed nikim. W tej walce każdy dzień może zdecydować o zwycięstwie, bądź klęsce.
Tym czasem Kiara toczy swoje własne wojny z narastającymi problemami. Jest królową, a więc musi spełniać swoje obowiązki, godnie reprezentować męża, a przede wszystkim nie może narazić się nikomu na dworze. Zawsze wiedziała, że nie będzie jej lekko, lecz nie spodziewała się, że jej życie zamieni się w prawdziwe pole bitwy, gdzie stawką będzie nienarodzone dziecko, zaś ceną, jaką przyjdzie zapłacić okażą się przyjaciele. Dopiero teraz widzi, jak bardzo jest bezsilna, jak daleko sięgają macki wszechobecnego zła.
W Mrocznej Ostoi także źle się dzieje. Jonmarc Vahanian robi, co w jego mocy, by jego ludziom żyło się lepiej, by utrzymać słabnący pokój między żyjącymi, a vayash moru, lecz nie każdy akceptuje zwierzchnictwo zwyczajnego człowieka, jakże kruchego, jakże śmiertelnego i słabego. Uri – jeden z członków Rady Krwi – bawi się kosztem świeżo mianowanego lorda nawet nie przeczuwając, że nić porozumienia między ludźmi, a nieumarłymi z każdą chwilą staje się cieńsza.
Czytelnik ma również wgląd w sytuację polityczną Isencroftu, który nadal boryka się z licznymi problemami. Tym razem ich główną przyczyną wydaje się być fakt ślubu pomiędzy Kiarą, a Trisem, ale czy aby na pewno? Bezprawie w kraju szerzy się z każdą chwilą, buntownicy stają się coraz to bardziej zuchwali, ale także sprytniejsi. Nie sposób przewidzieć, gdzie uderzą, co zrobią i jaki to będzie miało wpływ na Zimowe Królestwa.
Fani twórczości Gail Z. Martin nie będą zawiedzeni sięgając po Mroczną Ostoję. Autorka w dalszym ciągu rozpieszcza odbiorcę mnogością bohaterów, barwnym obrazem świąt i uroczystości, jak także paranormalnymi istotami, do których dołączają piękne, lecz niebezpieczne wilkołaki idealnie komponujące się ze stworzonym przez nią światem.
Należy nadmienić, iż w tej części klimat powieści staje się mroczniejszy, a zagrożenia bardziej realne, bliższe i nieprzewidywalne. Sprawia to, iż czytelnik nie może oderwać się od lektury, zaś akcja wydaje się napiętą do granic żyłką, która w każdej chwili może pęknąć tym samym osiągając klimaks. A jednak, autorka niczego nie ułatwia do ostatniej strony budując napięcie by ostatecznie zakończyć książkę, gdy czytelnik siedzi już jak na szpilkach chcąc wiedzieć, co wydarzy się dalej, jak rozwinie się akcja, kto wygra, a kto polegnie.
Mroczna Ostoja to naprawdę wspaniała powieść, którą czyta się z największą przyjemnością i przyspieszonym pulsem. Główni bohaterowie są czarujący i warci uwagi, co dodatkowo jeszcze rozwija więź między nimi, a odbiorcą, tym samym sprawiając, że na końcu mamy ochotę wyć ze złości, bo jak można być tak bezdusznym, by kończyć w takim momencie!
Nie chcąc nikomu psuć zabawy nie zdradzę nic więcej. Napiszę tylko, że Kronikom Czarnoksiężnika naprawdę warto oddać serce, do czego serdecznie zapraszam.