Tytuł: Niebieskie nitki
Autor: Małgorzata Gutowska-Adamczyk
Wydawca: Ezop
Ilość stron: 247
Ocena: 2/6
Nie od dziś
wiadomo, że nieszczęścia chodzą parami pociągając za sobą same problemy. Linka
– szesnastoletnia, zwyczajna dziewczyna – odczuła to na własnej skórze, kiedy w
przeciągu chwili cały jej świat został zrównany z ziemią. Ukochany ojciec
zostawił rodzinę, nastolatka i jej matka musiały opuścić dom i przenieść się do
wielkiego, zimnego pałacu prababki, nauczyciel wychowania fizycznego nie
odpuszcza wymagając zaliczenia coraz to trudniejszych ćwiczeń, a do tego
problemy sercowe z każdą chwilą bardziej się komplikują. Czy może być gorzej?
Trudna sytuacja rodzinna nie
tylko Lince daje się we znaki. Jej matka, Joanna, także usiłuje podnieść się po
upadku, którego nigdy się nie spodziewała. Pracy w gabinecie dentystycznym jak
na lekarstwo, rozwód coraz bliżej, a do tego niekończące się problemy z córką,
która nie akceptuje zaistniałej sytuacji buntując się na wszelkie znane sobie
sposoby. Jakby tego było mało, kobieta czuje się również odpowiedzialna za
matkę i babkę, u których zamieszkały wraz z Linką. A jednak przez zachmurzone
niebo życia Joanny przebija się nieśmiały, jasny promień w postaci przyjaciela
z dzieciństwa.
Zanim zaczęłam czytać Niebieskie nitki miałam wrażenie, że
czeka mnie lektura całkiem ciekawej książki dla młodzieży, którą warto się zainteresować.
Niewielka liczba stron wskazywała na żywą akcję i emocjonalną karuzelę
wypełnioną problemami, jakie mogą stać się udziałem każdego młodego człowieka. W
gruncie rzeczy, moje oczekiwania nie były zbyt wygórowane i trudne do
spełnienia, gdyż po prostu liczyłam na rozkosz płynącą z czytania. Niestety, autorka
szybko ostudziła mój początkowy zapał zamieniając przyjemność w ciężką pracę
pełną wyrzeczeń, jako że ostatecznie postanowiłam dobrnąć do końca powieści.
Tym, co razi w Niebieskich nitkach jest przede
wszystkim zastosowanie w narracji czasu teraźniejszego. O ile zabieg ten mógłby
się sprawdzić w przypadku książki, w której ciągle coś się dzieje, wydarzenia
następują szybko po sobie i trzymają w napięciu, o tyle tutaj jest to zupełnie
niepotrzebne i drażniące. W końcu, co takiego pasjonującego może być w
przewracaniu się z boku na bok, rozwodzeniu nad śniegiem i uraczeniu myślą
aktualnego problemu?
To niestety nie jedyny minus, z
jakim czytelnik musi się zmagać już od pierwszej niezrozumiale napisanej strony,
z której nic nie wynika. Fabuła okazuje się, bowiem zlepkiem krótkiej, gdyż
nierzadko pół-stronnicowej, narracji dotyczącej najróżniejszych osób – Linki,
Joanny, Grześka, Buni, Musi... No właśnie, a kim tak w ogóle są Bunia i Musia? Tego
czytelnik dowiaduje się dopiero później, kiedy już niejako został zmuszony do
snucia własnych domysłów na ich temat.
Wyliczając wady nie mogę
zapomnieć o istotnej kwestii, jaką są fragmenty piosenek oraz wypowiedzi w
języku angielskim i francuskim, które ani razu nie zostały przetłumaczone na
język polski. Wydaje mi się, iż może to wprowadzać pewien zamęt w umyśle
czytelnika, co czyni chaotyczny styl powieści jeszcze bardziej zagmatwanym.
Jaki sens ma, bowiem tekst, który rozumie bohater, a którego nie pojmuje odbiorca?
Nie można wychodzić z założenia, że każda osoba sięgająca po Niebieskie nitki to urodzony poliglota.
Mimo licznych niedociągnięć i
okropnego początku książka staje się w pewnym momencie interesująca, zaś styl przestaje
irytować. Czytelnik może być ciekaw zakończenia, które przyniesie rozwiązanie
skomplikowanego miłosnego trójkąta, jak także owocu niewinnych flirtów Joanny. Niestety,
dobra zabawa nie trwa długo, gdyż ostatnie strony ponownie stają się niejasne i
nieskładne. Linka nie rozwodzi się specjalnie nad swoimi uczuciami, przez co odbiorca
porusza się po omacku. Z tego też powodu koniec powieści może okazać się
zaskakujący, chociaż pod względem emocji bohaterki nie jest tak naprawdę
zrozumiały. Czy wychodzi to książce na dobre, czy też nie każdy musi ocenić
sam.
Są historie, które łatwo
podsumować i te, które sprawiają problemy. Niebieskie
nitki należą do tej drugiej grupy. Powieść nie wnosi niczego nowego do
kanonu literatury polskiej, nie uczy czytelnika jak radzić sobie z problemami,
ale ma także pewną zaletę, a mianowicie, nie przeszkadza. Czy warto ją polecić?
Nie wiem, ale jak to mówią „na bezrybiu i rak ryba”.
Raczej po nią nie sięgnę. Narracja w czasie teraźniejszym czasami jest ciekawa, bardziej dynamiczna.
OdpowiedzUsuń