Tytuł: Oblężenie Macindaw
Seria: Zwiadowcy
Autor: John Flanagan
Wydawca: Jaguar
Ilość stron: 380
Ocena: 4/6
Na północy nadal wiele się dzieje, a sytuacja staje się
coraz bardziej napięta, gdy niebezpieczeństwo bezczelnie patrzy w oczy Araluenu
grożąc nie tylko wybuchem wojny, ale i zajęciem całego kraju przez Skottów.
Keren przejmując Macindaw z góry wie, że posłuży się nim by wybić się ponad
przeciętną, zdobyć bogactwo, chwałę i władzę, której namiastkę posiadał do tej
pory. Zdradzając swój kraj zyska to, o czym zdaje się marzyć. Nie przewidział
tylko, że jego szyki będą chcieli pokrzyżować nie tylko obrońcy Araluenu, ale
także jego własne serce, które okaże się posiadać pewną dawkę szlachetności,
gdy więżąc Alyss zacznie szukać sposobu by się do niej zbliżyć, zjednać ją
sobie, namówić do porzucenia wszystkiego, w co wierzyła dla czystego
materializmu i słodkich słówek zdrajcy. W tym samym czasie Will szykuje się do
niemal niemożliwego zadania, którym jest odbicie zamku. Do dyspozycji ma
wyłącznie swoją wiedzę, inteligencję, niewielu przyjaciół i odwagę, której mu
nie brakuje. Chłopak musi wykorzystać wszystko, co ma pod ręką i nie popełnić
żadnego błędu, jeśli chce ocalić przyjaciółkę i cały kraj, który tak kocha.
Jeden błąd może go kosztować naprawdę wiele.
John Flanagan rozkręcił się na dobre prezentując nam szósty
już tom uwielbianych przez młodszych i starszych czytelników Zwiadowców. Niestety, jakkolwiek akcja
trzyma w napięciu, wciąga, zaś autor zgrabnie przeplata różne wątki, to jednak Oblężenie Macindaw jest najmniej lubianą
przeze mnie częścią. Nigdy nie darzyłam przesadnym sentymentem Alyss, która
zwyczajnie mnie denerwowała, a pech chciał byśmy w tej właśnie części mieli jej
aż nazbyt wiele. Nie można ukryć, iż Flanagan nie wykazuje specjalnej
umiejętności w kreowaniu postaci kobiecych, które zawsze są jasnowłose, miłe,
inteligentne, mdląco słodkie – wyłącznie księżniczka Cassnadra odbiega odrobinę
od tego wzoru, a to stanowczo za mało, by wynagrodzić czytelnikowi wszystko
inne. Postać Alyss jest niewyraźna, nudna i bezkształtna, bo co tak naprawdę o
niej wiemy? Jest ładna, inteligentna, dzielna i najwyraźniej zakochana w Willu,
co więcej z wzajemnością. Tyle, że wątek ich uczucia nie miał początku, nie
rozwijał się, a zwyczajnie był i jest nadal nie mając żadnych wzlotów i
upadków. To najmniej romantyczne uczucie, jakie można było sobie wyobrazić w
przypadku serii tak dobrej, jak Zwiadowcy.
Wyraźnym przeciwieństwem „zimnej ryby” imieniem Alyss jest bardzo świeża
postać, a mianowicie Keren, który naprawdę ma w sobie coś, co intryguje,
przyciąga i skłania do zastanowienia. Nie miałabym nic przeciwko by
rycerz-zdrajca na stałe pojawił się w powieści, jako że łączy w sobie ogładę
dżentelmena, swoistą czułość, odwagę i siłę z przewrotnością, materializmem,
bezwzględnością. Prawdę mówiąc, czytelnik ma okazuję poznać mężczyznę lepiej
niż ukochaną młodego Willa, która przecież jest obecna w powieści już od
pierwszego tomu i stanowi najsłabsze ogniwo Zwiadowców.
Tym, co może się jednak podobać w Oblężeniu Macindaw jest wątek humorystyczny, gdzie ofiarami
niewinnego żarciku stają się Skandianie. W pewien sposób można uznać to za
przestrogę by nie do końca zawierzać swoim zmysłom, ale także zdystansować się
do wiary, jaką wyznajemy, a która może być wykorzystana przeciwko nam. Jeśli
nieustraszeni grabieżcy przemierzający morza na wilczych okrętach mogą się
złamać, gdy wykorzysta się ich słabości to, co dopiero może stać się z
przeciętnym człowiekiem? Jest to kolejną lekcją dla czytelnika, który powinien
najpierw spróbować rozumowo wyjaśnić niektóre zjawiska, a dopiero później dopuszczać
do siebie myśl o paranormalnym podłożu. Nauka, wiedza i inteligencja przede
wszystkim.
Oblężeniu Macindaw jest tomem, który wypada przeczytać ze względu na zakończenie wątków rozpoczętych
w poprzedniej księdze, nie zaś dla czystej przyjemności. Wielu czytelników
pewnie się ze mną nie zgodzi, ale przecież właśnie o to chodzi, prawda? Sądzę,
że ta jedna część nie zrazi wiernych zwolenników serii, ale pozostawi w ustach
gorzki smak zawodu. Tak przynajmniej było w moim wypadku. Nie wpłynęło to
jednak na mój stosunek do całości osiągnięć autora, choć upewniło mnie w
przekonaniu, iż nie lubię Alyss i nigdy nie przypadnie mi ona do gustu. Z całym
szacunkiem dla Willa Treaty – powinien zmienić obiekt westchnień na kogoś mniej
przypominającego perfekcyjne zombie.
Mnie ta część podobała się na pewno bardziej niż piąta. Aczkolwiek recenzja bardzo dobra i trudno się nie zgodzić :)
OdpowiedzUsuń