Tytuł: Raz wiedźmie śmierć
Autor: Kevin Hearne
Wydawca: Rebis
Ilość stron: 400
Ocena: 5/6
Atticus O’Sullivan jest chodzącym dowodem na to, że nie
wystarczy zabić uciążliwego boga by rozwiązać wszystkie swoje problemy. Niestety,
dowiedział się o tym zbyt późno, gdyż w przeciągu chwili okazuje się, że jeden
zgon wysoko w hierarchii potrafi nieźle skomplikować życie nawet ostatniemu
druidowi na świecie. Przecież w każdym panteonie znajdą się jacyś odwieczni wrogowie,
zaś rudowłosy przystojniak najwyraźniej awansował na płatnego zabójcę bogów,
jako że propozycji „pracy” wcale mu nie brakuje. Rozsądnie odrzuca jednak każdą
z nich zauważając, iż imię Thora pojawia się wyjątkowo często, co jednoznacznie
wskazuje na to, że bóg ten musiał nieźle zaleźć za skórę całym zastępom innych
bóstw, jak i magicznych istot, w tym przyjaciołom druida. Tak się jednak
składa, że Atticus i bez tego ma pełne ręce roboty. Demony wypuszczone z piekła
dają o sobie znać, zaś Kojot oczekuje pomocy w pozbyciu się jednego wyjątkowo nieprzyjemnego
paskudztwa. Jakby tego było mało, do Tempe zbliżają się niezwykle groźne bachantki,
wobec których druid jest bezsilny. To zaś dopiero początek jego problemów! Nie
obejdzie się, bowiem bez kolejnych utarczek z policją, a na dokładkę
nazistowskie wiedźmy – Die Töchter des dritten Hauses – chcą pozbyć się druida
zagrażając przy tym wszystkim jego przyjaciołom. Nie można zapomnieć także o pewnym
szemranym rabinie, który uczepił się Atticusa, jak rzep psiego ogona plątając
się pod nogami. W tej rozgrywce po prostu nie sposób polegać wyłącznie na
własnych siłach, a to oznacza, że mężczyzna będzie musiał zaciągnąć nie jeden
dług chcąc poradzić sobie ze wszystkim.
Jeśli ktoś liczył na to, że kolejny tom Kronik Żelaznego Druida przyniesie poprawę stylu to niestety może
czuć się zawiedziony, gdy sięgnie po Raz
wiedźmie śmierć. Forma języka, w którym napisano książkę nie różni się,
bowiem od poprzedniej nadal pozostając prostą i męczącą, ale do przeżycia dla
osób mniej drażliwych na tym punkcie. Nie mniej, nie łatwo przejść do porządku
z literaturą o tak nieskomplikowanym stylu.
Autor w pełni wynagradza nam jednak wszystkie
niedoskonałości warsztatu pisarskiego humorem oraz wartką akcją. Tym, czego nie
można odmówić powieści jest właśnie wyjątkowo duża dawka pozytywnej energii
zamknięta w wielu zabawnych scenach, barwnych dialogach i niesamowitych
wydarzeniach. Dla przykładu podać można fakt wymęczonego brutalnym seksem
Atticusa, czy liczne komentarze, jakimi raczy nas Oberon. Także fabuła, choć
nie można „zarzucić” jej specjalnej oryginalności, okazuje się zdecydowanie
bardziej uwypuklona i bogata w przygody. Albowiem, druid wielokrotnie staje do
walki z licznymi przeciwnikami mając u swego boku różnorodnych wspólników, bez
których niezaprzeczalnie przegrałby starcie. Nie sposób zaprzeczyć, że w
książce ciągle coś się dzieje, akcja z każdą stroną nabiera tempa, zaś bohater
nie siedzi bezczynnie, ale zawsze jest w ruchu, co nie pozwala czytelnikowi na
nudę.
Tym, co zasługuje na szczególną uwagę jest fakt, iż tym
razem Kevin Hearne nie tylko odniósł się do różnych panteonów, ale również sięgnął
w głąb chrześcijaństwa ukazując nam siłę ludzkiej wiary, a równocześnie z
przymrużeniem oka nawiązując do tematu najpopularniejszej religii. Nie często
widujemy w literaturze postać Marii, która między pomocą chorym i uzależnionym
znajduje czas na poświęcenie strzał dziwnemu, wytatuowanemu młodzieńcowi z
mieczem na plecach. Co więcej, nie każdy za pośrednictwem Matki Bożej przesyła
pozdrowienia Jezusowi planując zaprosić go na piwo. I jak tu nie wybaczyć
autorowi wszelkich niedociągnięć?
Raz wiedźmie śmierć
to część pełniejsza niż poprzednia, wzbogacona o odrobinę dramatu,
nieuchronność losu i trudne wybory, ale nadal utrzymana w znanym już
czytelnikowi klimacie, któremu pozwolił się oczarować. Doprawdy nie sposób
odmówić sobie tej odrobiny przyjemności, jaka płynie z humor tego obłędnego
urban fantasy. Prawdę mówiąc, po drugi tom Kronik
Żelaznego Druida warto sięgnąć z tych samych powodów, dla których kuszący
wydawał się Na psa urok – dla dobrej
zabawy, śmiechu i odrobiny absurdu w wyważonych idealnie dawkach.
Czytałem i chociaż styl naprawdę męczy, tu masz rację, to warto sięgnąć po tę lekturę. Ma w sobie coś naprawdę ciekawego i w ogóle uwielbiam fragmenty z Oberonem. Jest obłędny, nawet jak na psa!
OdpowiedzUsuńRaf