sobota, 29 grudnia 2012

Starcie Królów - George R.R. Martin




Tytuł: Starcie Królów
Autor: George R.R. Martin
Wydawca: Zysk i S-ka
Ilość stron: 928
Ocena: 4/6





W Siedmiu Królestwach Westeros wojna zbiera swoje żniwo powoli rozprzestrzeniając się na cały kontynent, który podzielił się między czterech królów – Joffreya, Stannisa, Renly’ego oraz Robba Starka. Każdy z nich ma swoich zwolenników, jak i zagorzałych przeciwników, każdy z nich stara się zdobyć przewagę, która zapewni mu zwycięstwo, ale i każdy z nich ma swoje słabe punkty, których wrogowie nie omieszkają wykorzystać. W tych niespokojnych czasach nikt nie może być bezpieczny, a lud znajdujący się pod panowaniem niewłaściwej osoby cierpi najbardziej. Arya Stark przekonała się o tym na własnej skórze, gdy podróżując pod opieką Yorena – Czarnego Brata – wpada w ręce bezlitosnych ludzi Tywina Lannistera. Widać w czasie wojny możni nie mają czasu by myśleć o bezpieczeństwie Muru. A przecież to właśnie stamtąd nadchodzi największe niebezpieczeństwo, które Nocna Straż musi wyśledzić i wyeliminować by zapewnić względny spokój walczącym o wpływy ignorantom. Niestety, źle dzieje się również w Winterfell. Niespodziewana zdrada sprawia, że mury zamku zalewają śmiercionośne fale pozornie odległego morza. Kto okaże się przyjacielem, a kto wrogiem w grze, w której stawką nie jest już Żelazny Tron, ale życie? Kiedy Westeros spływa krwią zarzynających się ludzi Daenerys Targaryen stara się uratować swój niewielki khalasar, jak także zapewnić dobrobyt swoim trzem smokom, które podsyciły jej marzenie powrotu na tron przodków. Tylko czy podążanie za czerwoną gwiazdą naprawdę doprowadzi dziewczynę do upragnionego celu jej tułaczki?

Starcie Królów to w głównej mierze przygotowania do wojny, działania wojenne oraz rozległe skutki walk toczonych przez wielmożów. Wieloosobowa narracja skupia się przede wszystkim na postaciach Catelyn oraz Tyriona, gdzie nad żywszą akcją zdecydowanie przeważają sentymentalne rozważania i mozolnie snute intrygi, z których połowa nie wnosi do treści niczego szczególnego. Wydaje mi się to dosyć niefortunne, jako że Bran, Arya, Jon oraz Daenerys stanowią niewątpliwie najciekawsze ogniwo drugiego tomu Pieśni Lodu i Ognia, zaś ich historie zostały potraktowane przez autora po macoszemu i zredukowane do minimum. Co więcej, to w towarzystwie tych „pomijanych” postaci pojawiają się nowe twarze, które intrygują i rozbudzają zainteresowanie czytelnika. Martin wolał jednak uraczyć nas lamentami Tyriona nad uczuciem do trzymanej w luksusach dziwki oraz licznymi żalami Lady Catelyn nad jej nieszczęsną dolą, zamiast rozwinąć historię intrygującego rodzeństwa Reed, które stara się potwierdzić prawdziwość legend opowiadanych przez Starą Nianię dzieciom Starków, czy też pozwolić na lepsze poznanie Jaqena H'ghar. Może właśnie, dlatego Starcie Królów interesuje, ale bynajmniej nie porywa.

George Martin niezaprzeczalnie posiada talent do tworzenia świata fantastycznego, a jednocześnie bardzo realnego i zróżnicowanego. Jego bohaterowie zamieszkujący Westeros wierzą w swoich bogów oddając im cześć, współistnieją z niemal legendarnymi wilkorami, a jednak nie mieści im się w głowach, że po latach smoki mogły się odrodzić, a zapomniany niemal wróg zza Muru może powstać i zaatakować. Co ciekawsze, akceptują incest w rodzie Targaryen, ale uznają go za okropną zbrodnię w każdym innym przypadku. Zupełnie inną i o wiele bardziej bogatą społeczność stanowią mieszkańcy wschodu, których poznajemy dzięki młodej Deanerys. Przez cały czas mamy jednak świadomość, iż jest to zaledwie cząstka kolosa budowanego przez autora tom po tomie. Dowodem na to mogą być wspomniane już przeze mnie postaci Jaquena oraz rodzeństwa Reed, ale również młodzi Starkowie, którzy mają w sobie coś niebywale intrygującego, co zapowiada nadejście ciekawszych części Pieśni Lodu i Ognia.

W ogólnym rozrachunku, Starcie Królów stanowi lekturę wartą przeczytania, choć niekoniecznie w całości. Sądzę, iż osoby, które przez większą część książki pomijałyby fragmenty dotyczące Catelyn oraz Tyriona nie czułyby się wcale poszkodowane, gdyż nie działo się tam nic, o czym nie dowiedzielibyśmy się trochę później. O wiele szybciej dotarłyby również do naprawdę interesujących fragmentów, które zdradzają niektóre zaskakujące tajemnice, a tym samym budzą nowe pytania, na które odpowiedź może będzie nam dane znaleźć w kolejnych tomach powieści. Wszystko to czyni Stracie Królów książką dla wytrwałych czytelników oraz fanów serii. Wszystkim innym zalecam ostrożność, bądź wybiórczość, za którą sama niespecjalnie przepadam.




środa, 26 grudnia 2012

Złodziejka Książek - Markus Zusak




Tytuł: Złodziejka Książek
Autor: Markus Zusak
Wydawca: Nasza Księgarnia
Ilość stron: 496
Ocena: -3/6





Witajcie w roku 1939, kiedy to tłusty robal drugiej wojny światowej wgryza się w jabłko znanego nam świata zatruwając wszystko swoim śmiercionośnym tchnieniem. Naszym przewodnikiem po życiu głównej bohaterki, dziesięcioletniej Liesel Meminger, będzie nie kto inny, jak Śmierć (w języku oryginału „śmierć” jest rodzaju męskiego) – osobnik, który natknąwszy się na dziewczynkę trzy razy relacjonuje czytelnikowi znane sobie wydarzenia z jej życia. Liesel traci młodszego braciszka podczas podróży do Molching koło Monachium, gdzie matka oddaje dziewczynkę rodzinie zastępczej. Państwo Hubermannowie, ich dom oraz nowe otoczenie stają się całym światem dziesięciolatki, która z początku przerażona powoli zaczyna przyzwyczajać się do rutyny nowego życia. Na co dzień dziewczynka pomaga nowej matce roznosić pranie, budzi się nocami uspokajana przez nowego ojca, który uczy ją czytać, rozpieszcza na tyle na ile jest to możliwe. Liesel zaczyna także naukę w szkole, która chociaż daleka od ideału pozwala jej na powolne rozwijanie umiejętności, zdobywanie wiedzy, zjednywanie sobie przyjaciół i rozbudzanie miłości. Im dalej posuwają się działania wojenne Hitlera tym trudniejsze staje się życie dziewczynki, która kradnie skuszona wizją dodatkowego posiłku, tym niebezpieczniejsze jest również ukrywanie w piwnicy Żyda – Maxa. Mimo wszystko, życie Liesel i jej rodziny toczy się dalej, niczym szpulka nici, która kiedyś musi mieć swój koniec.

Kiedy w moje ręce trafiła Złodziejka Książek miałam świadomość, iż wśród licznych czytelników książka ta cieszy się naprawdę dobrymi recenzjami. Co więcej, fakt Śmierci w roli narratora, który opowiada o życiu w hitlerowskich Niemczech naprawdę zaostrzył mój apetyt i sprawił, że wymagania względem tej pozycji miałam wysokie. Niestety, nie otrzymałam tego, czego się spodziewałam, ani też niczego równie dobrego.

Ile Śmierci jest w Śmierci? – to pierwsze pytanie, jakie nasuwa mi się w kontekście tej książki. Markus Zusak posłużył się niewątpliwie ciekawym motywem, który wydaje się idealnie pasować do czasów, w jakich osadzona została powieść, a jednak coś poszło nie tak. Śmierć, jako postać bardzo ludzka, mogłaby dogłębniej oddać przewrotną i brutalną naturę człowieka, gdyby nie fakt, iż w Złodziejce Książek brakuje postaci „nieludzkich”.  Co więcej, Śmierć przedstawia świat z punktu widzenia dziecka, jakim jest Liesel, co zaciera początkowe dobre wrażenie, uczucie wyjątkowości, powagi, dramatyzmu. Ostatecznie otrzymujemy powieść, w której życie toczy się powoli, obfituje w większości w drobne, mało istotne wydarzenia i przez większość książki nie możemy liczyć na interesujące zwroty akcji, czy też fabułę niepozwalającą na oderwanie się od lektury. Nie można powiedzieć by książka była nudna, ale nie należy także do wyjątkowo wciągających, a przynajmniej mnie osobiście nie wciągnęła.

Sam początek powieści jak najbardziej mógł obiecywać wiele. Pojawił się w nim, bowiem motyw kolorów nazistowskiej flagi, z których każdy przypisany był innemu spotkaniu z Liesel. Niestety, tam gdzie wszystko się zaczęło, tam też się skończyło. Autor nie rozwinął tego tematu, przez co ciężko byłoby doszukiwać się drugiego dna w historii życia bohaterki. Także zdobywane przez dziewczynkę książki wydają się przypadkowymi tytułami pozbawionymi symboliki, chociaż czytelnik mógł mieć nadzieję, iż autor wykorzysta je by lepiej oddać różne wydarzenia w życiu młodej bohaterki. Jest to kolejnym zmarnowanym patentem, który naprawdę mógłby uczynić tę książkę bardziej interesującą i wartościową.

Tak więc, czy historia Liesel naprawdę warta była opowiedzenia i całego tego początkowego patosu? Życie w Niemczech za czasów drugiej wojny światowej, jakie ukazuje nam autor jest ubogie i boleśnie zwyczajne. Naturalnie, wojna nie toczy się wszędzie, ludzie nie giną setkami w każdym zakątku kraju, ale raczej właśnie tego spodziewamy się po książce, która dotyczy niechwalebnego okresu w historii współczesnej. Autor postanowił jednak zostawić te odrobinę „pikantniejsze” wątki na później, co nie koniecznie wychodzi książce na dobre.

Bardzo ciężko określić, którym czytelnikom Złodziejka Książek przypadnie do gustu, a którym raczej się nie spodoba. Sądzę, iż osoby żądne akcji, ciekawej fabuły, wielkich wzruszeń raczej nie mają tu, czego szukać, za to miłośnicy powieści obyczajowych prędzej skłonni będą dać szansę tej historii. Mogę się naturalnie mylić. Nie zmienia to jednak faktu, że na wielu zwolenników tego tytułu trafiają się również osoby sceptyczne, więc nigdy nie wiadomo, do której grupy dołączymy po przeczytaniu Złodziejki Książek.

niedziela, 23 grudnia 2012

Tomek w Krainie Kangurów - Alfred Szklarski




Tytuł: Tomek w Krainie Kangurów
Autor: Alfred Szklarski
Wydawca: MUZA SA
Ilość stron: 262
Ocena: -5/6





Tomasz Wilmowski to niespokojna dusza, nastoletni buntownik mieszkający pod opieką wujostwa w okupowanej przez Rosjan Warszawie. Jego matka zmarła przed laty, podczas gdy ojciec był zmuszony uciekać z kraju przed grożącym mu więzieniem, bądź w najgorszym wypadku, zesłaniem. Mimo braku rodziców chłopak jest silny i nieustraszony, marzy o wolności kraju, do którego miłość odziedziczył w genach, jest bardzo inteligentny i potrafi bez trudu radzić sobie w swoim młodzieńczym życiu. Niepokornemu nastolatkowi w żadnym stopniu nie zależy na poklasku rosyjskich nauczycieli, nie obawia się ich, w razie potrzeby potrafi wystrychnąć ich na dudka. Największy lizus w klasie również może obawiać się pomysłowości i wyszukanej zemsty Tomka, który dla przyjaciół jest zdolny do największych poświęceń. Dzień, który na zawsze odmienił życie chłopca już na początku mógł wydawać się idealny, zabawny, na swój sposób podniecający. A jednak dopiero spóźniony powrót do domu okazał się prawdziwie przełomowy. Zdaniem Irki, Jan Smuga pachniał dżunglą, a zapach ten był tak przejmujący, że cały pokój wydawał się wypełniony wonią przybysza ledwie ten przekroczył próg. Okazało się, że to Tomek jest głównym powodem przybycia nieznajomego, który należy do oddanych przyjaciół jego ojca. I wtedy wszystko staje na głowie. Tomasz opuszcza ukochaną Warszawę, drogą swojemu sercu Polskę i wyrusza w swoją pierwszą, niezapomnianą podróż do Australii. Mając u swojego boku ojca, bohatera i wzór do naśladowania – Sumgę, oraz nowego, wiernego przyjaciela w postaci bosmana Nowickiego, chłopak rozpoczyna życie na nowo.

Tomek w Krainie Kangurów to książka na tyle stara, iż mój ojciec czytał ją w czasach swojej młodości, a później miłością do serii Alfreda Szklarskiego zaraził mnie. Chociaż powieść w żadnym stopniu nie jest fantastyką, która robi tak wielką furorę na polskim rynku, to jednak co jakiś czas pojawia się na półkach księgarni w nowych odsłonach – ostatnio również w wersji kieszonkowej. To bezsprzecznie dowodzi, iż książki o przygodach Tomka Wilmowskiego w dalszym ciągu cieszą się powodzeniem i niegasnącym zainteresowaniem.

Muszę ostrzec, iż język powieści jest tym do czego starszemu czytelnikowi naprawdę trudno się przyzwyczaić. Przy okazji Tomka w Krainie Kangurów jest to trochę irytujące i stwarza pozory ogólnej naiwności powieści, nie mniej jednak, z czasem nie zwraca się już na to uwagi, gdyż autor dba o dobrą zabawę i żywą, interesującą fabułę, która w pełni wynagradza początkowe braki w stylu. Czym jest, bowiem słabszy strat w porównaniu z prostym, ale naprawdę dobrym humorem i wielką przygodą, której świadkami jesteśmy?

Bardzo ciężko jest mi określić wiarygodność dialogów bazujących w głównej mierze na ogromnej ciekawości Tomka, którego fascynuje dosłownie wszystko, a w szczególności ciekawostki dotyczące polskich odkrywców. O ile w dzisiejszych czasach miłość ojczyzny powoli zamiera, o tyle w czasach współczesnych autorowi każda wzmianka o osiągnięciach naszych odkrywców i zoologów mogła powodować wewnętrzne podniecenie. Mimo iż nie czytamy dziś z zapartym tchem o Wielkich naszego kraju to wszelkie dotyczące tego szczegóły są niezwykle istotne, zaś w książce znajdziemy liczne, wartościowe wiadomości odnoszące się do historii, fauny oraz flory Australii. Czytelnik nie musi przepadać za geografią wykładaną na zajęciach szkolnych by pokochać wiedzę z tego zakresu, którą Alfred Szklarski przekazuje nam zarówno w treści powieści, jak i w licznych przypisach pod tekstem. Co więcej książka wzbogacona jest o liczne ilustracje, które przedstawiają nie tylko sceny powieści, ale również zwierzęta zamieszkujące kontynent australijski.

Nie można zapomnieć, iż Tomek w Krainie Kangurów to także postaci, z których główni bohaterowie są naprawdę czarujący. Uczucia Tomka względem kompanów są jak najbardziej zrozumiałe i muszę przyznać, iż podzielam uwielbienie chłopaka względem Smugi, jak również szacunek dla pana Wilmowskiego, a bosman Nowicki niewątpliwie znalazłby się w czołówce moich najlepszych przyjaciół, gdybym tylko mogła zamienić się miejscem ze szczęśliwym nastolatkiem. Nie mniej jednak, sam Tomasz Wilmowski również stanowi przykład bohatera, którego nie sposób nie polubić. Jest typowym chłopcem przekonanym o swojej wartości, inteligencji i sile, co ostatecznie prowadzi do zabawnych sytuacji, jak również przysparza mu drobnych problemów. Wszystko to sprawia, iż bohaterowie nie starzeją się, nie nudzą, ale mogą wzbudzić miłość w każdym, niezależnie od wieku.

Pozostaje mi tylko zachęcić każdego, a w szczególności osoby młode i rządne przygód, do zapoznania się z Tomkiem w Krainie Kangurów. Dobra zabawa nie zawsze wymaga fantastycznych istot, czy magii. Czasami wystarczy ogromne szczęście i chęć poznawania świata, którą ta książka na pewno rozbudzi w każdym przyszłym odkrywcy.

czwartek, 20 grudnia 2012

One Piece vol. 1 - Eiichiro Oda



Tytuł: One Piece vol. 1
Autor: Eiichiro Oda
Wydawca: JPF
Ilość stron: 215
Ocena: 5/6






Gdy skazywano na śmierć króla piratów, Gold Rogera, nikt nie mógł przypuszczać, że ostatnie słowa mężczyzny zmienią bieg historii zapoczątkowując erę piratów i tym samym przysparzając marynarce samych problemów. Od tamtej pory morza zaroiły się od poszukiwaczy legendarnego skarbu, zaś załogi różniły się od siebie jak woda i ogień zarówno pod względem siły, jak i zasad moralnych. Jedno tylko łączyło każdego rzezimieszka z osobna i wszystkich razem, a było to pragnienie wzbogacenia się poprzez odnalezienie skarbu Gold Rogera.

Monkey D. Luffy od zawsze był uciążliwy i uparty, nigdy się nie poddawał, zaś jego pomysły należały do grupy boleśnie absurdalnych. Trzeba jednak przyznać, iż młodzian odznaczał się niebywałą odwagą i szczerością, a największym z jego pragnień było zostać piratem. Jego marzenie podsycał fakt, iż w wiosce, w której mieszkał zatrzymała się załoga rudowłosego Shanksa – grupa niebywale miłych i wesołych piratów, którzy w żaden sposób nie przypominali ściganych złoczyńców, za których ich uważano. Niestety, ich największy łup w postaci diabelskiego owocu został... zjedzony, zaś winą za to można było obarczyć tylko jedną osobę – Luffy’ego. Dzieciak był, bowiem pod wpływem owocu, dzięki czemu mógł rozciągać dowolnie swoje ciało. Nie mniej jednak, jak się okazało, nie ma nic za darmo i za swoje niesamowite umiejętności chłopakowi przyszło zapłacić wysoką cenę, której część pokrył także Shanks.

Od tamtych wydarzeń minęło dziesięć lat i chociaż Luffy dorósł, to nie zmienił się ani trochę. W dalszym ciągu zachowywał się jak przystało na wielkiego głuptasa, który jednak był już w stanie sięgnąć po swoje marzenia wyruszając samotnie w podróż, która miała na calu zwerbowanie załogi. Pierwszą „ofiarą” entuzjastycznego chłopaka, który nie zwykł przyjmować odmowy, został łowca piratów, Roronoa Zoro. Tylko czy byle dzieciak jest w stanie przekonać niebezpiecznego zabijakę do zmiany profesji?

One Piece zalicza się do tzw. tasiemców, a więc serii, których końca nie widać, bądź zwyczajnie liczba tomów przekroczyła „magiczną” czterdziestkę. W tym wypadku mamy do czynienia z jednym i z drugim przypadkiem, jako że One Piece jest serią otwartą mimo dobrych 65 tomów. Eiichiro Oda nie ustaje jednak w wymyślaniu coraz to nowszych przygód oraz tworzeniu wrogich załóg, a jego świat rozrasta się do rozmiarów niewyobrażalnych.

Pierwszy tom pozwala czytelnikowi na bliskie poznanie głównego bohatera, jego planów, marzeń i niebanalnego charakteru, przybliża realia, w jakich toczy się akcja, jak także prezentuje pierwszych wrogów i przyjaciół, jakich na swojej drodze spotyka Luffy. Pojawiają się pierwsze nieporozumienia między marynarką, a świeżo upieczonym piratem w słomkowym kapeluszu, jak także między innymi wilkami morskimi. Jeśli ktokolwiek sądził, że szczerość popłaca zdecydowanie nie widział ogromu zniszczeń, jakich mogą dokonać przewrażliwieni korsarze i jeden przekonany o swojej racji chłopak. Co więcej, One Piece wypełnione jest po brzegi humorystycznymi scenkami, dialogami i wręcz przerażająco zimną krwią Luffy’ego. Prostota, jaką odznacza się ten chłopak jest nie mniej zadziwiająca, zaś w starciu z postaciami o bardziej złożonym intelekcie nie sposób uniknąć scen komicznych, które czytelnik na pewno doceni.

Bohaterowie Eiichiro Ody są nie tylko interesujący, ale także różnorodni, jako że stanowią zachwycający wachlarz różnic fizycznych, psychicznych i emocjonalnych. Autor już na samym początku udowadnia, że stać go na tworzenie dużej ilości postaci, które bawią, zachwycają, ale i wzbudzają niechęć, bądź miłość, w zależności od naszych upodobań, czy poglądów. Osobiście uwielbiam Zoro, który w tym tomie stanowi uosobienie honoru, wytrzymałości i umiejętności walki. W porównaniu z Luffy’m wydaje się poważny i dorosły, idealny, co na tym etapie naszej podróży pozwala wysnuć wniosek, iż świat One Piece jest stworzony z kontrastów, które dopełniają się i jednocześnie wykluczają. Jest to bezsprzecznie bardzo ciekawa mieszanka, która nie raz może zaskoczyć.

Dla jakiego rodzaju czytelników przeznaczone jest One Piece? Wydaje mi, iż dla każdego, kto ceni dobrą zabawę i chce oczyścić umysł po ciężkim dniu pracy, bądź nauki. Seria nie wymaga od nas ciężkiej intelektualnej harówki, ani też nie męczy dramatyzmem, bądź brutalnością. Liczne sceny walk przypominają, bowiem dziecięce bójki podwórkowe, gdzie poza stłuczeniami nie odnosi się poważniejszych ran. Nie znaczy to jednak, że postaci nie krwawią! Są tylko bardziej wytrzymałe niż zwyczajni ludzie, zaś autor nie stara się zachować pozoru realności w swojej mandze. Jego świat jest fantastyczny i w zaledwie niewielkim stopniu podobny do naszego, co tylko potęguje ciekawość i pozwala na rozluźnienie się przy naprawdę dobrej lekturze.


poniedziałek, 17 grudnia 2012

Las Zębów i Rąk - Carrie Ryan




Tytuł: Las Zębów i Rąk
Autor: Carrie Ryan
Wydawca: Papierowy Księżyc
Ilość stron: 348
Ocena: 5/6





Czy pozostał jeszcze jakikolwiek wątek paranormalny, do którego współczesna literatura dla młodzieży nie sięgnęła? Autorzy prześcigają się w innowacyjnym ujęciu oklepanych tematów, które interesują młodych ludzi tak podatnych na wpływy. Potrafię zrozumieć zainteresowanie wampirami, wilkołakami, syrenami, ale zombie? Nigdy nie mogłam zrozumieć miłości, jaką młodzież darzy te paskudne istoty nieposiadające w sobie za grosz piękna, czy romantyzmu, przypominające nam o wszechobecnej śmierci, rozkładzie. Większość paranormalnych istot jesteśmy w stanie stosunkowo łatwo zabić, są inteligentne toteż przekazują swoje umiejętności tylko wybranym. W przypadku zombie mamy do czynienia z bezmyślnymi ożywionymi zwłokami, które mają tylko dwa cele – jeść i zarażać. Nie ma przed nimi ucieczki, a ich obecność wydaje się zaprzeczać istnieniu spokoju po śmierci, może nawet innemu życiu. Czy właśnie, dlatego ze wszystkich paranormalnych ras, jakimi karmi się kultura współczesna właśnie uwielbienie zombie wydaje mi się przerażające i niezrozumiałe?

A jednak coś skłoniło mnie do zainteresowania się Lasem Zębów i Rąk. Czy była to okładka, która nie pozwala o sobie zapomnieć? A może wizja całego świata zamkniętego w jednej osadzie podległej fanatyzmowi religijnemu przewodniczek duchowych? Cokolwiek to było, nie żałuję swojej ogromnej chęci przeczytania tej powieści, jako że nie zmieniła mojej niechęci do chodzących trupów, ale pokazała mi, że nawet te istoty mają swoje miejsce w literaturze i nie sposób ich zastąpić.

Wszystko zaczyna się w niewielkiej, samodzielnej osadzie pośród gęstego Lasu Zębów i Rąk, który stanowią nie tylko wiekowe drzewa, ale również Nieuświęceni – istoty martwe, a jednak „żywe” i niebezpieczne, które dzień po dniu, noc po nocy próbują dostać się do osady, zaspokoić swój głód ludzkiego mięsa. To tutaj, Mary – niespokojna dusza, której nie sposób poskromić – odcięta od zewnętrznego świata mocnym ogrodzeniem, wrzucona w sam środek życia, którego bieg został z góry ustalony, jest zmuszona radzić sobie najlepiej jak to możliwe pośród rzeczywistości pełnej jęków i strachu, pozbawionej marzeń i złudzeń, niewierzącej w istnienie świata poza siatką, w istnienie oceanu. Samym sercem społeczności, w jakiej przyszło żyć dziewczynie jest Siostrzeństwo – kobiety oddane służbie Bogu, które pełnią wszelkie istotne funkcje od zarządzania wioską poprzez ustalanie jej praw, wydawanie sądów po przewodnictwo duchowe. Kiedy matka Mary zostaje zainfekowana i staje się jedną z Nieuświęconych, życie dziewczyny przeżywa gwałtowny kryzys, wszystko zaczyna się sypać, zmieniać – Bóg przestaje dla niej istnieć, brat nie chce przyjąć nastolatki do siebie, zainteresowany nią przyjaciel z dzieciństwa, Harry, nie upomina się więcej o jej rękę, ukochany jest zaręczony z inną, zaś ona jest zmuszona zamieszkać z Siostrami mając przed sobą wizję zostania jedną z nich. Na pozór spokojne, chociaż ascetycznie przeżywane dni zmieniają się, gdy do Katedry zostaje przyniesiony trawiony gorączką, połamany Travis – chłopak, dla którego serce Mary zawsze biło szybciej.

Świat stworzony przez Carrie Ryan jest mroczny i niebezpieczny pod każdym względem. Ludzie żyją w cieniu Lasu Zębów i Rąk, znając wyłącznie swoją osadę, nie wierząc by istniało cokolwiek poza nią, by Las kiedykolwiek się kończył. Są niczym zwierzęta, otoczeni ze wszystkich stron ogrodzeniem, za którym bez przerwy czai się śmierć. Nie wyobrażam sobie, by jakiekolwiek inne stworzenia poza Nieuświęconymi mogły oddać nastrój grozy, jakim autorka wypełniła swoją powieść. Czytelnik może zapomnieć o tym, iż bohaterom niezmiennie towarzyszą jęki żywych trupów, że podczas podróży ścieżkami otoczonymi siatką makabryczny widok pokiereszowanych ciał cały czas rozciąga się po drugiej stronie, jednak autorka wytrwale przypomina o tym swojemu odbiorcy sprowadzając go na ziemię ilekroć ten podda się chwilowemu spokojowi. Co więcej, wszystko jest tak boleśnie różne od marzeń, jakie zaszczepiły w Mary opowieści o oceanie, o wolności, iż wszystko może się zdarzyć. Koniec książki może oznaczać zarówno spełnienie marzeń, jak i całkowite pozbawienie dziewczyny złudzeń.

Las Zębów i Rąk czytelnik poznaje z punktu widzenia głównej bohaterki poprzez narrację pierwszoosobową, która przybliża postać Mary, chociaż zmusza do polegania na jej osądach w kwestii charakterystyki innych bohaterów. To jednak ona jest najważniejszym elementem całej powieści, to za jej marzeniami podążamy, to jej historię śledzimy krok po kroku, widzimy jak się zmienia, popada w chwilowe szaleństwo. Prawdę powiedziawszy, główna bohaterka przez całą książkę jest niesamowicie irytująca, a czytając o dokonywanych przez nią wyborach ma się ochotę wrzeszczeć i złościć na cały świat. Czy jest to w takim razie słabą stroną książki? Nie. Zdecydowanie, nie. Wydaje mi się, że Mary robi wszystko na przekór mnie i moim poglądom, a to staje się powodem poirytowania. W chwili, gdy ja dałabym spokój, ona działa, kiedy ja chciałabym działać, ona nie robi nic. To jednak nie wszystko. Człowiek wydaje się nie doceniać tego, co posiada póki tego nie straci i do tych właśnie osób zaliczyć możemy główną bohaterkę.

Od samego początku Mary odznacza się wręcz niezdrową ciekawością, która udziela się czytelnikowi, może nawet stanowi element wspólny między postacią, a odbiorca. Podczas czytania Lasu Zębów i Rąk pytania nasuwają się same, jednak odpowiedzi nie nadchodzą, bądź są wyłącznie szczątkowe, zaś Mary, mimo całej swojej ciekawości, jest na początku bierna, nie dąży do rozwiązania zagadek za wszelką cenę. Beznadziejnie goni za marzeniami siedząc w miejscu, nie podejmując działania. Wydaje się, że to marzenia mają przyjść do niej, nie zaś ona sięgnąć po nie, chce je spełnić nie podejmując ryzyka. Co więcej, jej ślepa miłość do Travisa jest czystą głupotą, która czyni ją kaleką, niezdolną do patrzenia trzeźwo na świat. Wydaje się, że dziewczyna byłaby zdolna porzucić dla chłopaka wszystkie inne pragnienia. Mary zmienia się jednak po ataku na osadę. Właśnie wtedy, nastolatka jest skłonna narazić na szwank życie wszystkich towarzyszy byleby sięgnąć swoich marzeń, którymi chce zarazić innych. Nie zadowala się tym, co ma, ale szuka drogi do osiągnięcia niemożliwych celów. Dopiero, kiedy traci wszystko uświadamia sobie, jak głupia była, jak ślepa. Tyle, że jest już za późno.

Las Zębów i Rąk to na pewno książka napisana z pasją i zaangażowaniem, wywołująca emocje, zapadająca w pamięć. Jest nie tylko interesująca, ale również skłania do rozważań na temat treści, tajemnic, ale również naszego, realnego świata. Co poszło nie tak? Jak powstali Nieuświęceni? Czy da się przed nimi uciec? Czy można wyleczyć ziemię z tej zarazy? Podczas, gdy paranormalne istoty obecne w literaturze stają się coraz łagodniejsze i zatracają swoje pierwotne instynkty, Carrie Ryan prezentuje czytelnikowi powieść, w której niebezpieczeństwo jest jak najbardziej realne i niemal nie sposób przed nim uciec. Nic, więc dziwnego, że z całego serca polecam tę książkę każdemu miłośnikowi horroru, dramatu i nie koniecznie zombie.

niedziela, 16 grudnia 2012

The Lost World - Sir Arthur Conan Doyle




Tytuł: The Lost World
Autor: Sir Arthur Conan Doyle
Wydawca: Hamlyn
Ilość stron: 192
Ocena: 6/6





Książki starzeją się, tracą swój czar lub zwyczajnie zostają zapomniane przez ludzi, ale są i takie tytuły, których nie sposób wyrzucić z pamięci i mimo lat w dalszym ciągu przyciągają czytelników by w pewnym momencie stać się cenioną klasyką. Sir Arthur Conan Doyle bezsprzecznie miał swój udział w tworzeniu powieści, które aż po dzień dzisiejszy interesują, zachwycają i przyciągają zarówno młodych, jak i starszych czytelników. Niestety, chociaż trudno mi w to uwierzyć, są osoby, dla których książki tego autora są zupełnie nieznane, a pośród tego rodzaju zakurzonych tytułów znajduje się właśnie The Lost World. Nie pomaga nawet fakt licznych adaptacji, jakby ludzie zwyczajnie spisali tę książkę na straty, a przecież nie wiedzą, co tracą!

Beznadziejnie zakochany Edward Malone postanawia udowodnić ukochanej kobiecie, że nie jest typem nudnego karierowicza, który planuje całe życie spędzić w redakcji lokalnej gazety, ale stać go na coś więcej, jest w stanie stawić czoła przeciwnościom losu, narażając się podczas niebezpiecznej wyprawy, która przysporzy mu chwały i rozgłosu. Okazja nadarza się bardzo szybko, kiedy to ekscentryczny i wybuchowy profesor George Challenger postanawia udowodnić kpiącemu z niego światu, że na ziemi istnieje płaskowyż pełen prehistorycznych gadów. Dowody przywiezione z poprzedniej wyprawy są niewystarczające, zaś ich autentyczność jest negowana, co zmusza porywczego mężczyznę do zaplanowania nowej karkołomnej podróży w pogoni za prawdą. Podczas wyprawy przez Afrykę towarzyszyć mu będą młody, ale zdeterminowany Malone, wytrawny łowca i podróżnik Lord John Roxton oraz sceptyczny profesor Summerlee. Chociaż podróż z założenia miała być ciężka i niekoniecznie udana, mężczyźni dzielnie znosili przeciwności losu i nie poddawali się by dotrzymać kroku pewnemu siebie Challengerowi. Tak się jednak nieszczęśliwie składa, iż docierając na płaskowyż zostają na nim uwięzieni bez możliwości powrotu, mając z jednej strony niemożliwą do pokonania przepaść zaś z drugiej nieznany, dziki świat pełen prehistorycznych niebezpieczeństw.

The Last World to niesamowita przygoda podana w naprawdę interesujący i wyjątkowy sposób łączący w sobie naukowe rozważania dwójki profesorów, naiwność młodego dziennikarza oraz smykałkę podróżniczą Lorda Roxtona. Co więcej, autor nie szczędził humorystycznych scenek charakteryzujących się wyszukanym smakiem i pogłębianiem kontrastu między bohaterami. Weźmy pod uwagę chociażby Challengera będącego chodzącą bombą, która może wybuchnąć z byle powodu, zaś jego kłótnie z bardziej opanowanym Summerlee mają w sobie coś epickiego, sentymentalnego – dwóch mężczyzn w kwiecie wieku sprzecza się niczym dzieci. Nie wspominając już o brutalnych zapędach pierwszego z wymienionych profesorów do bicia dziennikarzy oraz jego uderzającym podobieństwie do małpoluda. Połączenie bystrego umysłu geniusza z brutalnym brakiem ogłady należy do idealnych mieszanek, którym nie sposób się oprzeć, gdy w grę wchodzi dobry humor spowodowany komicznymi sytuacjami.

Nie mniej niż wciągający, staranny styl cenię ogół stworzonych przez Doyle’a postaci. Ograniczone do minimum, idealnie wyważone i posiadające swój wyjątkowy charakter, zapadają w pamięć i docierają do serca czytelnika. Nie są to bohaterowie jednostajni i płascy, ale zdolni do zmiany. Nawet stary wyga pokroju Challengera zmienia się na tyle na ile może ulec zmianie osoba w jego wieku. Naiwny Malone zaczyna rozumieć to, co wcześniej do niego nie docierało, a co jego kompani przeczuwali od samego początku – wybranka jego serca nie jest osobą wartą poświęcenia i zainteresowania. W bardzo interesujący sposób Doyle ukazuje także dwa kobiece oblicza. Posługując się przykładem pani Challenger, przedstawia kobietę, która mimo częstych kłótni ze swoim wybuchowym mężem jest szczęśliwa w związku opartym na wzajemnym uczuciu. Gladys jest przykładem osoby niezdecydowanej, przewrotnej i wymagające, która doskonale zdaje sobie sprawę z tego, w jaki sposób należy zwodzić mężczyzn. Nie mniej jednak, to właśnie dzięki niej wraz z Malone stajemy się uczestnikami tej historycznej wyprawy.

The Lost World to powieść bez limitów wiekowych odpowiednia zarówno dla młodego człowieka ciekawego świata, jak i dla starszego czytelnika rozmiłowanego w przygodach i odkryciach, jako że nikt nie ma prawa narzekać na nudę, czy brak akcji. Sir Arthur Conan Doyle stworzył dzieło, które zawsze będzie wychodzić naprzeciw dziecięcym fascynacjom dinozaurami, jak również słabości dorosłych do osiągnięcia rzeczy wielkich.

Sądzę, że tworząc tę książkę autor bezsprzecznie osiągnął swój cel, gdyż jak sam pisze:

„I have wrought my simple plan
If I give one hour of joy
To the boy, who’s half a man,
Or the man who’s half a boy.”

piątek, 14 grudnia 2012

Ouran High School Host Club vol. 2 - Bisco Hatori



Tytuł: Ouran High School Host Club vol. 2
Autor: Bisco Hatori
Wydawca: JPF
Ilość stron: 186
Ocena: 5/6







Drugi tom Ouran High School Host Club to jeszcze więcej świetnej zabawy i zdrowego śmiechu, to niezapomniane chwile spędzone w towarzystwie szalonych przystojniaków i ich słodkiego absurdu. Nasi bohaterowie borykają się, bowiem z nie lada problemem, jaki stanowią okresowe badania lekarskie wykonywane dla czystej formalności, a jednak jakże istotne dla poprawnego funkcjonowania całej placówki szkolnej. Nie byłoby to może tak straszne gdyby nie fakt, iż uczennice liceum Ouran z rozkoszą podziwiają członków klubu hostów, którzy ku ich uciesze prezentują swoje nagie torsy. A więc tajemnica Haruhi wyda się wcześniej niż przypuszczano, czyż nie? Jak ukryć jej płeć, kiedy w około oczy licznych fanek będą skierowane właśnie na nią? W tym tomie otrzymujemy także zabawnie podaną historię bardzo młodego chłopca, który pragnąc sprawić przyjemność swojej drogiej koleżance decyduje się szukać pomocy w klubie hostów. Młody uczeń podstawówki Ouran sprawi nie mało problemów swoim nowym mentorom, ale bezsprzecznie będzie starał się osiągnąć swój cel najlepiej jak potrafi. Tylko czy mu się to uda? Całość mangi kończy krótka opowiastka pod tytułem: „Romantic Egoist”, która całkowicie odstaje od głównej fabuły tworząc odrębną, niezobowiązującą całość.

Odwiedzając mury prestiżowego liceum po raz kolejny czytelnik ma okazję przekonać się, że autorka stanowi skarbnicę pomysłów na komediowe sytuacje oraz abstrakcyjny sposób funkcjonowania kompleksu szkół Ouran. Poza liceum mamy tu również gimnazjum i szkołę podstawową, której „odrobina”, w postaci młodego ucznia piątej klasy, sieje spustoszenie w szeregach hostów i pośród wrażliwych klientek klubu. Fakt ten daje nam niezapomnianą okazję podziwiania Haruhi w stroju uczennicy gimnazjum, co niewątpliwie bardzo cieszy męską część załogi, oraz Honey’ego, jako dzieciaka z podstawówki, co nietrudno sobie wyobrazić. Nie jest to może rewolucyjnym pomysłem, który wprowadziłby do fabuły coś nowego, jednakże sprawia wielką radość, a to wydaje się najważniejsze w przypadku mangi takiej jak Ouran High School Host Club.

Co więcej, historie zawarte w tym tomie nie tylko bawią, ale również zaczynają przybliżać nam postaci, takie jak na przykład nierozłączni bliźniacy Hitachiin, których doprawdy nie tylko trudno rozróżnić, ale również rozgryźć. Ich zachowania mają w sobie element psychologiczny, który wskazuje na przywiązanie chłopców względem siebie, zbywanie śmiechem kłopotów i kłótni, które są nieuniknionym elementem wspólnego życia, jak również przyjaźni. Nie mniej jednak, nie łatwo odgadnąć, kiedy relacje między bliźniakami są rzeczywiście napięta, a kiedy stanowią ukartowaną zabawę, która ma za zadanie urozmaicić ich nudne dni codzienne. Autorka ukazuje nam również bliskość i siłę relacji pomiędzy Mitsukunim oraz Takashim, którzy będąc całkowitymi przeciwieństwami stanowią doprawdy rozkoszny duet. Chociaż ciężko w to uwierzyć, to nie do końca możemy być pewni słabszego psychicznie elementu w tej dwójce. Słodki i niewinny Honey może, bowiem zaskoczyć podobnie jak cichy, poważny Mori. Osobiście uwielbiam tę parę, która stanowi dla mnie esencję rozkoszy, słodyczy i ciepła.

Przy okazji drugiego tomu Ourana mamy możliwość kręcić nosem i narzekać, co w sytuacji, gdy mamy do czynienia z mangową „zapchaj dziurą” wydaje mi się dosyć oczywiste. O ile historia Haruhi i jej niesamowitych przyjaciół porwała mnie bez reszty, o tyle wcale nie podchodzę entuzjastycznie do zapełniania stron krótkim romansem, który niespecjalnie może interesować czytelników – mnie osobiście nie zainteresował. Jako że sięgnęłam po Ouran High School Host Club ze względu na jego komediowy charakter i nikłość miłosnych scen, nikogo nie może dziwić moja niechęć do łzawego onshota, który brutalnie kończy drugi tomik. Sądzę, iż równie dobrze autorka mogła rozpocząć kolejną historię klubu hostów by zakończyć ją w tomie trzecim. Niestety, jest to tylko moje pobożne życzenie, którego spełnienie jest już niemożliwe.

Mimo tego mało optymistycznego zakończenia z całego serca polecam Ouran High School Host Club po raz kolejny, jako że nic tak nie bawi i nie odpręża, jak abstrakcyjne scenki, nieskomplikowane poczucie humoru i naiwność niektórych bohaterów. Nie sposób nie pokochać mangi takiej, jak ta, a przecież autorka dopiero się rozkręca.

środa, 12 grudnia 2012

Gra o Tron - George R.R. Martin




Tytuł: Gra o Tron
Autor: George R.R. Martin
Wydawca: Zysk i S-ka
Ilość stron: 838
Ocena: 4+/6





Od wieków Mur oddziela wolne krainy Westeros od niebezpiecznych ostępów zamieszkiwanych przez dzikich ludzi zwanych Innymi. Trójka odzianych w czerń mężczyzn wyruszyła na zwiad, który wyłącznie jeden z nich zdołał przeżyć. Przerażony człowiek dezerteruje by za swój postępek zapłacić zbawienną śmiercią, lepszą niż życie ze świadomością zbliżającej się katastrofy. W tym też czasie lord Eddard Stark, władca Winterfell – mroźnej krainy na północy – przyjmuje u siebie starego przyjaciela, a obecnie króla, który przybywa do niego wraz z rodziną. Robert Baratheon oferuje Starkowi stanowisko Królewskiego Namiestnika, a królowi się nie odmawia. Tym bardziej, gdy koronowanej głowie grozi niebezpieczeństwo, a honor każe stanąć po jego stronie. Sprawy komplikują się jednak coraz bardziej. Poprzedni Namiestnik prawdopodobnie został zamordowany, Bran, ośmioletni syn lorda Eddarda, ulega poważnemu wypadkowi zapadając w śpiączkę, zaś sam Ned nie mając innego wyjścia wyrusza do stolicy wraz ze swoimi dwiema córkami, Sansą i Aryą. Tym czasem, we wschodnich krainach daleko za morzem, młoda Daenerys Targaryen, córka obalonego przez Roberta szalonego króla, zostaje sprzedana plemieniu Dothraków, jako małżonka wielkiego wojownika Khala Drogo. Związek ten ma pomóc jej bratu w zdobyciu armii, powrocie do Westeros i odzyskaniu utraconego tronu. Wojny na wszystkich frontach wiszą w powietrzu, a długa, ciężka zima zbliża się wielkimi krokami.

Starannie wykreowany świat, który autor przedstawia nam na kartach pierwszego tomu powieści dzieli się na dwie części – zarówno ze względu na wydarzenia, jak także obecność magii, czy też jej brak. Pierwszą są krainy Westeros, gdzie magia wydaje się przeszłością, zaś bogowie milczą, drugą stanowią egzotyczne miejsca rozciągające się za morzem, w Wolnych Miastach Pentos, które wydają się wzniesione na czarach. Nic więc dziwnego, że to właśnie tam ożywają stare legendy. Warto wspomnieć także o Murze, który jest ucieleśnieniem zimy, ludzkiego poświęcenia, braterstwa, a również granicą między kwitnącym światem „żywych” i dzikością „umarłych”. Ignorowany przez mieszkańców Westeros stanowi swoisty artefakt świata, w którym osadzona została powieść.

W Grze o Tron George Martin snuje swoją historię posługując się wieloosobową narracją, której punktem odniesienia są najważniejsze postaci serii. W wypadku pierwszego tomu serii przeważa ród Starków, który poznajmy od strony zarówno męskich, jak i żeńskich potomków. Pojawiają się jednak epizody oparte na punkcie widzenia Daenerys Targaryen, czy też Tyriona Lannistera, karzełka należącego do bardzo szanowanego i niebezpiecznego rodu. Pozwala to czytelnikowi śledzić wydarzenia rozgrywające się w miejscach często bardzo odległych od siebie, a także przybliża profile bohaterów, ich wzajemne stosunki, relacje rodzinne, górnolotne plany, czy skryte marzenia. Jest to bardzo ważne, jako że autor nie oszczędza swojego odbiorcy racząc go mnogością wydarzeń, które napędzają akcję nie pozwalając na chwilę wytchnienia, jak także ze względu na zatrważającą liczbę postaci, które należy zapamiętać.

Z tego właśnie powodu, osoba niezaznajomiona z serią może pogubić się już na samym początku, w chwili, gdy zostanie zalana dziesiątkami nazwisk, historii rodowych oraz dodatkową odrobiną drzew genealogicznych. Zdecydowanie łatwiej jest dojść z tym do ładu, kiedy posiada się już jakąkolwiek wiedzę na temat serii i jej bohaterów. Niestety, nawet to wydaje się czasami niewystarczające. Nie mniej jednak, po pewnym czasie, kiedy czytelnik nabiera rozpędu i pozwala by historia wciągnęła go, zniewoliła, to, co wcześniej mogło przeszkadzać zaczyna nagle interesować i pociągać. W Grze o Tron wszystko jest, bowiem połączone ze sobą, rody bratają się poprzez małżeństwa, bądź nienawidzą od wieków. Jest to dowód na to, iż George Martin z wielką pieczołowitością i starannością skupił się na realizmie w swojej powieści. Większość wydarzeń, których świadkami stajemy się czytając wydaje się prawdopodobna i chociaż pojawiają się tu elementy typowo fantastyczne, to jednak jest ich wystarczająco niewiele by czytelnik uwierzył w prawdziwość ukazanej mu przez autora historii. Sądzę, że fakt ten przyczynił się dodatkowo do wielkiego sukcesu serii, którą pokochały miliony osób na całym świecie.

Chociaż Gra o Tron nie uzależniła mnie i nie uczyniła ze mnie niewolnika tejże serii to niewątpliwie odnalazłam ogromną rozkosz w czytaniu stworzonej przez Martina powieści. Bezsprzecznie autor dał z siebie niebagatelnie wiele tworząc to obszerne tomisko, które stanowi zgrabną, przemyślaną całość. Co więcej, brak tu dziecięcej naiwności, jak również niepotrzebnej przemocy, która czyniłaby z treści istną rzeźnię.

Mając na uwadze powyższe, sądzę, iż Gra o Tron to książka naprawdę warta zainteresowania i poświęcenia jej czasu. Bardzo możliwe, że w pewnym momencie i ja pozwolę sobie oszaleć na punkcie tej niezakończonej jeszcze serii, za którą tak wiele osób stoi murem. Tym czasem z czystym sercem zachęcam do sięgnięcia po dzieło George'a R. R. Martina, jako że jest to jedna z najlepszych serii fantasy od czasów Władcy Pierścieni.


poniedziałek, 10 grudnia 2012

Ouran High School Host Club vol. 1 - Bisco Hatori



Tytuł: Ouran High School Host Club vol. 1
Autor: Bisco Hatori
Wydawca: JPF
Ilość stron: 180
Ocena: 6/6






Chociaż nie należę do wielkich zwolenniczek mang z gatunku shoujo to jednak nawet ja mam swoje chwile słabości, kiedy to nie potrafię odmówić sobie jakiegoś romansidła by poczuć się bardziej kobieco. Zazwyczaj kończy się to skrajnym poirytowaniem i zniechęceniem, jako że moja namiętność do tego rodzaju tytułów wypala się w rekordowym tempie. W przypadku Ouran High School Host Club sprawy mają się zdecydowanie inaczej. Jest to, bowiem komedia w pełnym znaczeniu tego słowa, zaś wątki romantyczne wdrażane są stopniowo w bardzo małych ilościach. Bezsprzecznie jest to ogromną zaletą mangi, która nie odstrasza łzawymi scenami, nienaturalnymi dialogami i mdlącą słodyczą miłości, ale przyciąga i rozbudza zainteresowanie czytelnika oferując mu sporą dawkę dobrego humoru. To właśnie luźny stosunek do tematyki miłosnej sprawił, że mój sentyment do tej mangi nigdy nie osłabnie.

Haruhi Fujioka to drobna, niespecjalnie zadbana dziewczyna o aparycji ładnego chłopca, pochodząca z zupełnie przeciętnego domu i wyróżniająca się jedynie wyjątkową pracowitością w dziedzinie nauki. Uzyskała, bowiem stypendium pozwalające jej na uczęszczanie do najlepszego, a zarazem najdroższego liceum w okolicy. Otoczona niemożliwie bogatą młodzieżą należącą do najlepszych rodów w Japonii, dziewczyna nie radzi sobie najgorzej. A przynajmniej do czasu, gdy szukając miejsca do spokojnej nauki Haruhi trafia do trzeciej sali muzycznej nie mając pojęcia, co czeka ją za drzwiami. Spodziewała się pustego pokoju, a zamiast tego otrzymała elegancko urządzone wnętrze z sześcioma przystojnymi chłopcami w środku. Naturalnie, to jeszcze nie katastrofa, jednak zupełnie zszokowana nastolatka rozbija niebagatelnie drogi wazon, co ostatecznie staje się gwoździem do jej trumny. Nie mając innego wyjścia zostaje zmuszona do wstąpienia do klubu hostów, a tym samym odpracowania całej sumy. Grupa chłopców od razu zabiera się do pracy całkowicie zmieniając wygląd Haruhi, dzięki czemu stanowi ona nie lada kąsek dla bogatych panienek spragnionych miłosnych wrażeń. Ile czasu potrzebować będą członkowie klubu by domyślić się prawdziwej płci Haruhi i jak dziewczyna poradzi sobie w roli czarującego chłopca dotrzymującego towarzystwa dziewczętom? Naprawdę warto poznać odpowiedzi na te pytania.

Ouran High School Host Club wybija się spośród innych wydanych w Polsce tytułów znakomitym humorem odnoszącym się zarówno do wykreowanych przez Bisco Hatori postaci, jako że każdą z nich możemy określić jednym słowem, które w pełni obrazuje zarówno fizyczność, jak i psychikę bohatera, a także do sytuacji, nierzadko wręcz absurdalnych, czy oryginalnych dialogów.  Tym, co przede wszystkim charakteryzuje tę mangę jest wszechobecna hiperbolizacja, której autorka nie ukrywa, ale podkreśla na każdym kroku. Dzięki temu zabiegowi tytuł ten ma swój własny, wyjątkowy klimat pozbawiony chęci naśladowania realnego świata. Nic więc dziwnego, że Ouran High School Host Club to idealne lekarstwo na depresję i wszelkie smutki. Nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek był w stanie czytać tę mangę nie uśmiechając się szeroko, co pewien czas.

Na uwagę zasługują także bohaterowie, którymi mangaka wypełniła po brzegi liceum Ouran. Spotykamy tu, bowiem: urodzonego, złotoustego flirciarza; czarną eminencję klubu hostów; wysokiego, poważnego wojownika; jego całkowite przeciwieństwo w postaci niziutkiego, rozkosznego chłopca z króliczkiem; boleśnie szczerych i szalonych bliźniaków; wyjątkowo obmierzłą uczuciowo Haruhi; oraz grupę szalonych, bogatych nastolatek, które korzystają z usług host klubu. Wszyscy razem tworzą mieszankę wybuchową, od której można się uzależnić.

Bisco Hatori porusza także temat trudnego związku należącego do układu między głowami szanowanych rodów, jak również ukrywanej głęboko miłości między dwiema osobami, które nie chcąc przyznać się do swoich słabości. Autorka ozdabia to jednak wszechobecnym humorem i słodką naiwnością, co rozładowuje napięcie i sprawia, iż historię tę czyta się lekko i przyjemnie.

Prawdę powiedziawszy, Ouran High School Host Club jest jak dla mnie tytułem pozbawionym wad. Kreska należy do przyjemnych i jasnych, historia zmusza do uśmiechu, zaś bohaterów nie sposób nie pokochać. W tym tytule naprawdę spora większość miłośników japońskiej mangi znajdzie coś dla siebie, a i osoby podchodzące sceptycznie do tego tematu nie powinny czuć się zawiedzione. Bez dwóch zdań, Ouran jest najlepszą mangą shoujo, z jaką miałam przyjemność się zapoznać.

sobota, 8 grudnia 2012

Halt w niebezpieczeństwie - John Flanagan




Tytuł: Halt w niebezpieczeństwie
Seria: Zwiadowcy
Autor: John Flanagan
Wydawca: Jaguar
Ilość stron: 512
Ocena: 5/6




Zadanie Willa polegające na wytropieniu Tennysona okazuje się nie lada wyzwaniem, gdyż fałszywy prorok to nie byle jaki przeciwnik – inteligentny i rozsądny, mądrze rozdysponowuje nieuczciwie zdobytymi pieniędzmi i pozostałą mu dwójką Genoweńskich ochroniarzy. Samotny chłopak jest zmuszony dać z siebie wszystko chcąc dotrzymać kroku przywódcy sekty Odszczepieńców, bądź zwyczajnie nie pozostawać nadto w tyle. Stawka, o jaką toczy się gra jest niezwykle wysoka, gdyż prorok pokazał, na co go stać i jak wiele asów ma w rękawie. Sprawy nie ułatwia nawet fakt, iż Halt oraz Horace dołączają do młodego zwiadowcy, bowiem aby pozbyć się Tennysona najpierw muszą pokonać dwójkę wytrawnych zabójców, którzy nie przebierają w środkach chcąc wykonać zadanie, za które im zapłacono. Trójka prawych bohaterów nie ma szczęścia, gdyż cały „gniew Alsejasza” skupia się na Halcie, którego dosięga zatruta strzała Genoweńczyka, co staje się początkiem walki o życie starszego zwiadowcy, jak również o zniszczenie wroga, który sieje niepokój pozostając bezkarnym. Tym samym zadanie Aralueńczyków zmienia się diametralnie nabierając pewnych cech vendetty.

Halt w niebezpieczeństwie to kontynuacja misji rozpoczętej w poprzednim tomie, czy raczej doprowadzanie jej do końca, jako że bohaterowie są zmuszeni ścigać uciekinierów, których powinni się pozbyć od razu. Niestety, niebezpieczny wróg to wróg przebiegły, toteż można wybaczyć zwiadowcom i młodemu rycerzowi niedopatrzenie, dzięki któremu mamy okazję rozkoszować się w dalszym ciągu światem Zwiadowców. W końcu niektórych przyjemności nigdy za wiele, a tym bardziej, gdy nie tuczą, a jedynie bawią i uczą. John Flanagan nie podał nam jednak na srebrnym półmisku lekkiej przygody, ale wzbogacił dziewiątą księgę o dramatyzm, zaś nad jedną ze swoich najważniejszych postaci postawił Śmierć, która sapie chłodnym oddechem prosto w kark kusząc wizją lepszego świata po drugiej stronie.

Przez kilka ostatnich tomów akcja gnała jak na złamanie karku, zdarzenia następowały szybko po sobie nie pozwalając oderwać się od lektury, zaś liczba bohaterów zwiększała się w zastraszającym tempie by później gwałtownie zmaleć, jako że większości postaci nie jest dane pojawić się w kolejnych tomach. W przypadku dziewiątej księgi autor zwolnił nieco tempo, chociaż nie sądzę by książka straciła przez to na wartości. Nadal jest ona bardzo interesująca i godna polecenia, zaś akcja wcale nie stoi w miejscu, jako że Flanagan powoli zamyka wątki, które rozpoczął w poprzednim tomie, a także pozwala czytelnikowi na oswojenie się z myślą o śmiertelności swoich bohaterów.

Halt kojarzy się zazwyczaj z siłą ducha, lisią przebiegłością, kąśliwymi uwagami, mrukliwością godną pozazdroszczenia, niebagatelnymi umiejętnościami w wojaczce, a także brakiem jakiejkolwiek dbałości o aparycję. Jak każdy w świecie Zwiadowców i on starzeje się, może popełniać błędy, wahać się, ale czy może umrzeć? Po raz pierwszy mamy okazję widzieć starszego zwiadowcę zupełnie bezbronnym, wymagającym opieki, umierającym. Człowiek, który był ostoją spokoju, mistrzem i przybranym ojcem, na którego zawsze spoglądało się z odpowiednią dozą autorytetu, a może nawet ze strachem, nagle jest tym słabszym i zależnym od innych. Młody człowiek pokroju Willa rzadko myśli o tym, że jego opiekunowie nie są długowieczni, że kiedyś to on będzie musiał zaopiekować się ludźmi, których miał za niezniszczalnych. Młody zwiadowca nie miał czasu by zastanawiać się nad tym wcześniej i w jednej chwili zostaje postawiony przed faktem dokonanym, a od jego decyzji zależeć będzie los najbliższego mu człowieka. To wyzwanie zdecydowanie trudniejsze niż uganianie się za fałszywym prorokiem, czy walka z najgroźniejszymi i najsilniejszymi przeciwnikami. To spór, jaki toczy się we własnym wnętrzu musząc dopuścić do siebie myśl o tym, jak kruche jest życie, jak wiele przyjdzie nam kiedyś stracić.

Halt w niebezpieczeństwie to naprawdę świetna książka wypełniona po brzegi jedną z moich ulubionych postaci – Haltem. W prawdzie związek zwiadowcy z Pauline jest zupełnie nietrafiony, a kobieta ta jest nam niemalże obca, ale widać trzeba przymknąć oko na ten fakt, jako że równie kiepski gust posiada młody Will. Jest to drobny minus, o którym po prostu musiałam wspomnieć, a który nie zmienia nic w moim uwielbieniu dla tej serii i tego konkretnego tomu. Bardzo cenię, bowiem Flanagana i ten niewielki błąd naprawdę należy autorowi wybaczyć, chociaż ciągnie się za nim przez wiele ksiąg. Jakby na to nie patrzeć, większość jego bohaterów posiada nieodparty urok i to właśnie dla nich warto sięgnąć po Zwiadowców nie wykluczając tego tomu.

czwartek, 6 grudnia 2012

Pierwszy grób po prawej - Darynda Jones




Tytuł: Pierwszy grób po prawej
Autor: Darynda Jones
Wydawca: Papierowy Księżyc
Ilość stron: 372
Ocena: 4/6





Jakie są pierwsze skojarzenia, które na dźwięk słowa „kostucha” nasuwają się na myśl przeciętnemu człowiekowi? Wątpliwe by miały cokolwiek wspólnego z seksownością, inteligencją i wrodzonym cwaniactwem, a jednak po przeczytaniu Pierwszego grobu po prawej sposób patrzenia na żniwiarzy może ulec diametralnej zmianie. Charley Davidson należy do nielicznego, gdyż jednoosobowego, grona istot szczycących się, oblepionym ze wszystkich stron stereotypami, mianem kostuchy. Znaczy to tyle, że dziewczyna jest bramą, przez którą duchy przechodzą na drugi świat, a także stwarza im szansę na pozamykanie spraw, które nie dają im spokoju po śmierci. Poza swoją nadprzyrodzoną pracą Charley prowadzi biuro detektywistyczne, jak także pomaga policji w rozwiązywaniu zagadek kryminalnych, jako konsultantka. Niestety, ten okres w życiu dziewczyny nie należy do spokojnych. Mało, że została niedawno pobita do nieprzytomności to jeszcze ma na głowie duchy trzech zamordowanych prawników, których oprawcę jest zmuszona odnaleźć, zaś na dokładkę od miesiąca nachodzi ją w snach niesamowicie seksowny mężczyzna, którego bezsprzecznie można nazwać bogiem seksu. Prawdę powiedziawszy, nie byłoby tak źle gdyby nie fakt, iż Charley planuje złapać dwie sroki za ogon postanawiając równocześnie prowadzić sprawę dla policji, a także dowiedzieć się jak najwięcej o mężczyźnie, który nachodzi ją w snach, a którego tożsamości może się wyłącznie domyślać.

Pierwszy grób po prawej to książka, która wywołała u mnie mieszane uczucia, jako że z czystym sumieniem mogę podzielić ją na dwie części – gorszy „początek” oraz lepszą „końcówkę”, gdzie granicę wyznacza mniej więcej połowa powieści. Może brzmi to strasznie, ale w rzeczywistości nie jest aż tak źle. Jakby nie patrzeć, dotarłam przecież do końca i nie zaprzeczę, iż chętnie sięgnę po kolejny tom by wiedzieć, jak dalej potoczą się losy bohaterki i jej adoratorów. Nie na darmo autorka uczyniła swoją główną bohaterką kostuchę, by następnie kazać jej współpracować z policją nad sprawami morderstw. Pod tym względem, Darynda Jones wykazała się pomysłowością, która przyciąga czytelników i zmusza do zagłębiania się w lekturze bez względu na to, czy uważamy książkę za dobrą, czy też najzwyczajniej w świecie – kiepską. Co więcej, ciekawość robi tu swoje, choć z całą pewnością czytelnik domyśla się prawdy o tajemniczym kochanku ze snów o wiele wcześniej niż dociera to do głównej bohaterki, która przez cały czas idealizuje swojego amanta czyniąc z niego bohatera o nieposzlakowanej opinii i czystym sumieniu. Jak można być tak ślepym? Poza tym, czy ona nie wzdycha przypadkiem do faceta, który straszył ją gwałtem, gdy była nastolatką? Ot, drobny szczegół, którym nie należy się przejmować, prawda?

Tak oto, za największy minus serii uważam postać Charley Davidson, która jest typem kobiety działającej mi na nerwy. Po tysiąckroć atrakcyjna, co sama lubi podkreślać, nieprzeciętnie błyskotliwa, jako że jej „genialne” pomysły należą do najlepszych, kiedy przychodzi do konfrontacji z oskarżonymi, a co więcej jej ego wydaje się tak ogromne, że z trudem może pomieścić się z nią w jednym pomieszczeniu. Nie ulega wątpliwości, że nasza kostucha miała charakteryzować się dobrym dowcipem i ciętymi ripostami, niestety nie specjalnie jej to wychodzi. Brakuje jej również profesjonalności w działaniu i rozmowie z ludźmi. Jakby nie patrzeć, nie jest już piętnastolatką rozmawiającą z rówieśnikami, ale prywatnym detektywem, a to powinno do czegoś zobowiązywać.

Nie mniej jednak, postaci takie jak Reyes Farrow, martwi prawnicy, czy też Garrett Swopes są na tyle interesujące, że wynagradzają niedociągnięcia Charley. Nie wiemy o nich zbyt wiele, a jednak budzą w czytelniku sympatię i zachęcają do lektury książki. Poza tym, mięta, jaką Garrett czuje do bohaterki nie pozostawia wątpliwości, chociaż policjant musi pokonać nie lada przeciwnika w walce o względy kostuchy. Jest to tym bardziej interesujące, że ślepa bohaterka nie ma pojęcia, iż mężczyzna jest nią wyraźnie zainteresowany, zaś jego sygnały wydają się czytelnikowi wystarczająco wymowne, jak na ludzkiego samca. Również Cookie należy do osób, o których warto wspomnieć. Jest to, bowiem osoba otwarta, przebojowa i wesoła, a w jej matczynym sercu znajdzie się wystarczająco miejsca dla córki i przyjaciółki, która wyraźnie potrzebuje matczynej opieki.

Sądzę, iż wypada wspomnieć jeszcze o jednym wyjątkowo irytującym minusie Pierwszego grobu po prawej, a mianowicie całkowitym braku realizmu w przypadku miesięcznej śpiączki. Nie jest możliwe by osoba, która przez okres trzydziestu dni spożywa posiłki podawane dożylnie, a tym samym nie porusza się w ogóle, znajdowała się w tak idealnym stanie fizycznym, jak ma to miejsce w przypadku tej powieści. Charley zachwyca się mięśniami i urodą człowieka, który ze względu na śpiączkę powinien znajdować się w stanie osłabienia i lekkiego spadku wagi. Oczywiście, nie mamy tu do czynienia ze zwyczajnym człowiekiem, ale dziwnym trafem zupełnie nikt nie zwrócił uwagi na to, w jak świetnym stanie znajduje się poszkodowany, który przecież dostał kulkę w łeb.

Obiektywna ocena Pierwszego grobu po prawej nie jest łatwa, jako że sama nie do końca rozumiem uczucia, które ostatecznie wywołała we mnie ta powieść. Z jednej strony mamy przecież do czynienia z dwiema rażącymi wadami, lecz z drugiej historia okazuje się bardzo ciekawa i zajmująca. Sądzę, iż drugi argument bardziej do mnie przemawia i z tego też powodu polecam ten tytuł. Nuda nam nie grozi, a i warto od czasu do czasu poczytać coś niezobowiązującego.

wtorek, 4 grudnia 2012

Baśnie Barda Beedle'a - J.K. Rowling




Tytuł: Baśnie Barda Beedle'a
Autor: Joanne Kathleen Rowling
Wydawca: Media Rodzina
Ilość stron: 112
Ocena: 6/6





Któż z nas nie słyszał o Baśniach Barda Beedle’a czytając serię przygód Harrego Pottera? J.K. Rowling zadbała by dzieci w jej czarodziejskim świecie miały swoje cudowne historie czytane przez rodziców do snu, opowiadane przez babki i kochane przez wszystkich. To właśnie dzięki nim stworzyła legendę Insygniów Śmierci, a tym samym dała swoim czytelnikom podstawę do głębokiej wiary w to, co niewiarygodne. Nie możemy przecież sądzić, że dzieci, młodzież, a nawet dorośli nie potraktowali na poważnie historii trzech braci. Któż wie, jak bardzo wpłynęły na nas książki pani Rowling i stworzony przez nią świat przenikający do tego, który znamy z życia codziennego? Może to właśnie bliski związek z realnością stanowi o fenomenie Harrego Pottera? Bez względu na to, co przyczyniło się do wielkiego sukcesu powieści o młodym czarodzieju, nie ulega wątpliwości, iż autorka wyszła naprzeciw potrzebom swoich czytelników oferując im książkę, która idealnie dopełnia siedem tomów serii o Harrym Potterze.

Baśnie Barda Beedle’a to cienka książeczka, na którą składają się proste ilustracje, pięć krótkich, ale pouczających baśni pełnych magii oraz komentarze „autorstwa” Albusa Dumbledore’a. Książkę tę można analizować na różne sposoby: z jednej strony mamy tu, bowiem do czynienia z historiami przypominającymi znane każdemu baśnie braci Grimm, czy Andersena; jednakże drugim biegunem jest morał zawarty w każdej historii, który Albus Dumbledore prezentuje pokrótce pod koniec każdej baśni; trzecia strona analizy dotyczy ogólnoświatowych konfliktów pomiędzy czarodziejami – zarówno pod względem sposobu postrzegania mugoli, jak i ustalenia grupy wiekowej odpowiedniej do odbioru każdej baśni; na koniec można wyróżnić prawdy rządzące światem czarodziejów pani Rowling, który ma swoje ograniczenia i legendy. Wypada dodać, iż poprzez komentarze dyrektora Hogwartu autorka pozwoliła sobie zamknąć baśń w baśni, dzięki czemu mamy wrażenie, że trzymamy w ręce ten sam drobny tomik baśni, który pomógł Harremu i jego przyjaciołom pokonać przeciwności losu i głównego złego całej serii. Właśnie dzięki temu zabiegowi świat stworzony przez autorkę jest nam bliższy i może uchodzić za prawdziwy.

W tym miejscu postaram się pokrótce przedstawić każdą z baśni, jakimi raczy nas autorka książki, a także napomknę o znaczeniu, jakie posiadają owe historie.

Czarodziej i skaczący garnek to pierwsza baśń, z jaką zapoznaje nas pani Rowling, pierwszy wynikający z niej morał oraz pierwszy przedstawiony tu problem czarodziejski natury etycznej. Po śmierci ojca stosunkowo młody, samolubny czarodziej o zatwardziałym sercu otrzymuje w spadku stary garnek i wysłużony but, których przeznaczenie nie jest dla niego do końca zrozumiałe. Podczas gdy jego ojciec starał się pomagać ludziom mieszkającym w wiosce, młody mężczyzna nie planuje kontynuować tego dzieła odsyłając wszystkich z kwitkiem. Bardzo szybko okazuje się jednak, że jego postępowanie ma swoje konsekwencje, a wszystko za sprawą magicznego garnka jego ojca.

Fontanna Szczęśliwego Losu to historia szczęścia, którego ludzie nie potrafią dostrzec, mimo że zawsze jest blisko, niemal na wyciągnięcie ręki. Raz do roku przejście prowadzące go magicznej Fontanny otwiera się wpuszczając jedną osobę. A jednak tym razem do środka dostaje się trójka czarownic i rycerz, a każde z nich ma swoje własne pragnienie, które chciałoby spełnić. Tylko, któremu z nich się poszczęści skoro wyłącznie jedna osoba może skorzystać z magii Fontanny, a każde z nich pożąda szczęścia?

Włochate serce czarodzieja jest opowieścią, która budzi dyskusje na temat granicy wiekowej wśród dzieci, dla których baśń ta jest przeznaczona. Opowiada, bowiem o czarodzieju, który widząc ludzi, którzy tracą godność i zdrowy rozsądek z powodu miłości postanawia przeciwdziałać takiemu stanowi rzeczy. Zamyka, więc swoje serce w skrzyni stając się przez to oziębłym i nieczułym. Jednakże po latach zaczyna czuć, iż czegoś mu brakuje. Tylko czy nie jest za późno by naprawić to, co się zrujnowało? Czy nieużywane serce pozostanie niezmienione?

Czara Mara i jej gdaczący pieniek pokazuje młodym ludziom ograniczenia czarodziejskiego rzemiosła, a także przestrzega przed nieuczciwością, nadmiernym pragnieniem bogactwa, sławy i poważania. Pewien król postanowił zdobyć magiczne umiejętności i w tym też celu poszukiwał osoby, która mogłaby uczyć go czarów. Tak się złożyło, iż znalazł się człowiek, który wykorzystując naiwność króla oraz swoją wiedzę na temat praczki o magicznych umiejętnościach rozpoczął niebezpieczną grę, w której stawka rosła w zastraszającym tempie by ostatecznie na szali postawiono ludzkie życie, zaś warunkiem zachowania go okazała się rzecz pozostająca poza zasięgiem magii.

Opowieść o trzech braciach to baśń, którą zna każdy, kto miał okazję czytać ostatnie tomy Harrego Pottera. Ukazuje ona walkę zadufanego w sobie, słabego psychicznie człowieka ze Śmiercią, przed którą nikt nie jest w stanie uciec. Można jednak spojrzeć jej w oczy i bez strachu oddać się w jej władanie, kiedy nasze życie dobiega końca, a my wykorzystamy je jak należy aż do ostatniej chwili. Bez wątpienia jest to jedna z tych historii, o których można pisać całe eseje i nigdy nie wyczerpać tematu do samego końca.

Z całą pewnością Baśnie Barda Beedle’a nie są przeznaczone wyłącznie dla osób kochających książki pani Rowling i znających treść wszystkich siedmiu tomów przygód Chłopca, Który Przeżył napisanych przez autorkę. To baśnie, które może czytać każdy niezależnie od wiedzy na temat powieści o młodym czarodzieju, jak również niezależnie od wieku, czy też pozycji społecznej. Historie stworzone przez J.K. Rowling są ponadczasowe i uniwersalne, jak przystało na właściwy im gatunek, zawierają wyraźny morał, a także przybliżają czytelnikowi świat obecny w najsłynniejszym dziele autorki. Jest to więc pozycja obowiązkowa dla każdego fana Harrego Pottera, naprawdę dobra rozrywka dla każdej innej osoby i zgrabne poszerzenie kanonu baśni, które do tej pory opowiadano dzieciom.

niedziela, 2 grudnia 2012

Królowie Clonmelu - John Flanagan




Tytuł: Królowie Clonmelu
Seria: Zwiadowcy
Autor: John Flanagan
Wydawca: Jaguar
Ilość stron: 472
Ocena: 5/6




W tej chwili Halt powinien siedzieć przy płonącym jasno ognisku u boku swoich byłych uczniów oraz grupy przyjaciół z Korpusu Zwiadowców, rozkoszować się smakiem świeżo parzonej kawy, wysłuchiwać najciekawszych opowieści i plotek, jakie inni zwiadowcy przywieźli ze swoich lenn. Niestety, nie dane jest mu doświadczyć tej niezobowiązującej przyjemności, jaką pociąga za sobą coroczny Zlot. Zamiast tego doświadczony zwiadowca zmuszony jest zająć się nie cierpiącą zwłoki sytuacją w Sisley, które oplotły już silne macki sekty Odszczepieńców. Wykorzystując swoją wiedzę na temat niebezpiecznej grupy religijnych fanatyków Halt stara się pomóc mieszkańcom wioski, a jednocześnie zdobyć jak najwięcej niezbędnych informacji. Jak się okazuje, sekta całkiem nieźle radzi sobie na ziemiach Hiberni, którymi rządzi nieodpowiedzialny, nieumiejętny król, i najpewniej w końcu duchowy przywódca Odszczepieńców – Tennyson – wyciągnie łapy po Araluen, a do tego nie można dopuścić. Na pierwszy rzut oka sekta może wydawać się niegroźna i pokojowo nastawiona, lecz wystarczy przyjrzeć się bliżej by zauważyć, jak wieli wpływ wywiera ona na mieszkańcach wiosek, jak łatwo manipuluje biednymi, niewykształconymi ludźmi, którzy pragną jedynie spokoju i ochrony, którą może zapewnić im czczony przez Odszczepieńców bóg. Król Duncan nie zamierza czekać na dalszy rozwój wydarzeń toteż Halt, Will oraz Horace wyruszają wspólnie w drogę by spotkać się z władcą sąsiedniego królestwa i zmusić go do podjęcia działań, które zapobiegną bliskiemu nieszczęściu.

Pociąg o nazwie John Flanagan pędzi jak szalony zatrzymując się zaledwie na chwilę przy ósmej już księdze Zwiadowców, która bynajmniej nie jest dla nas stacją końcową, a zaledwie małym przystankiem na drodze ku finałowi. Trzeba przyznać, iż z każdym nowym tomem autor rozwija coraz bardziej skrzydła. Książki stają się grubsze, a pomysłów na rozwój fabuły nie brakuje. Przykładem może być fakt, iż Flanagan naprawdę długo czekał z tym by uświadomić nam, jak niewiele wiemy o bohaterze tak wyjątkowym i istotnym, jak Halt. Jeśli ktokolwiek sądził, że starszy zwiadowca jest wyłącznie nudnym tetrykiem o dziwnym poczuciu humoru, ponurej osobowości i zerowym wyczuciu stylu, to niewątpliwie będzie musiał zmienić zdanie, bądź dodać do niego kilka istotnych faktów, które zmieniają diametralnie sposób patrzenia na tę postać. Należy, bowiem wspomnieć, iż z całą pewnością nikt nie spodziewał się żadnych rewelacji po człowieku pokroju Halta, a tym czasem autor zaserwował nam nie tylko spory kawałek znakomitego „tortu” przeszłości zwiadowcy, ale także pozwolił „popić” masą śmiechu, który towarzyszy wyjawieniu skrywanych przez mężczyznę sekretów.

Naturalnie, Królowie Clonmelu to nie tylko humor i tajemnice, ale również tematy poważne, istotne z punktu widzenia społecznego, czy też historycznego. Ten pierwszy ukazuje, bowiem sektę Odszczepieńców, która jest obrazem obłudy, kłamstwa i przebiegłości. To właśnie one pozwalają Tennysonowi manipulować ludźmi, wzbogacać się i dążyć do obranego wcześniej celu dzięki naiwności innych. Mimo wszystko, mężczyzna nie przebiera w środkach podsycając wiarę swoich wyznawców w nieistniejącego boga, wodzi ich za nos, dowodzi łatwości, z jaką można zmanipulować człowieka. Nawet widząc coś na własne oczy nie możemy być pewni, że nie zostaliśmy oszukani, a więc powinniśmy ograniczyć zaufanie nawet względem naszych zmysłów. Tylko, komu, bądź, czemu w takiej sytuacji należy wierzyć?

Pod względem historycznym na uwagę zasługuje sposób, w jaki autor ukazał walkę o sukcesję toczącą się już od najmłodszych lat, jak również graniczący z szaleństwem strach przed zdetronizowaniem. O ile w Araluenie król Duncan nie wydaje się martwić o swoje stanowisko, o tyle w Clonmelu sytuacja nie należy do stabilnych, a komplikuje się tym bardziej, gdy pochłonięty myślą o swoim bezpieczeństwie władca zaniedbuje lud pozwalając by jego wybawcą został ambitny, obcy człowiek. W takiej sytuacji upadek obecnej władzy wydaje się jedynie kwestią czasu.

Chociaż ósma księga pozbawiona jest orientalnego klimatu poprzedniej części niewątpliwie została napisana z rozmachem i wnosi do serii coś nowego, interesującego, a przede wszystkim istotnego. Sądzę, że nie tylko dla fanów Halta Królowie Clonmelu stanowić będą skarbnicę wiedzy o mrukliwym zwiadowcy. Niewątpliwie również inni miłośnicy serii znajdą tu coś dla siebie i nie zawiodą się zagłębiając kolejny już raz w ten wspaniały świat pozbawionej magii fantastyki.

Osobiście uważam, że książka naprawdę trzyma poziom i niczego nie można jej odmówić. Ja bawiłam się przy niej świetnie i ani przez chwilę nie żałowałam, że piękna przygoda z poprzedniego tomu dobiegła już końca. Jakby na to nie patrzeć, w Królach Clonmelu tak wiele się dzieje, że nie sposób tęsknić za przeszłością, a autor najwidoczniej szykuje dla nas nie jedną niespodziankę, gdyż nie zamyka powieści, ale obiecuje kontynuację przygody, która właśnie się rozpoczęła.