czwartek, 31 stycznia 2013

Podsumowanie 1/2013

Pierwsze na Recenzjach Wilkołaka podsumowanie miesiąca! Cieszę się niezmiernie, ponieważ to znak, że mój blog dobrze prosperuje i mogę sobie na to pozwolić ^^


Podsumowanie: STYCZEŃ 2013

Współpraca recenzencka:
W tym miesiącu podjęłam współpracę z Wydawnictwem Dreams oraz z Grupą Wydawniczą Publicat S.A.
Z całego serca dziękuję za zaufanie i obiecuję, że dołożę wszelkich starań by byli Państwo zadowoleni z mojej pracy.

Przeczytane:
1. Królowa musi umrzeć – RECENZJA
2. Winter – RECENZJA
3. W Roku Skorpiona - RECENZJA
4. Sny - RECENZJA
5. Urojenie - RECENZJA
6. Dotyk – RECENZJA
7. Życie, które znaliśmy - RECENZJA
8. Syrena



Plany: LUTY 2013
1. Nawałnica Mieczy: Stal i Śnieg (z biblioteki)
2. Nawałnica Mieczy: Krew i Złoto (z biblioteki)
3. Tunele (DKK luty)
4. Neo Arcadia (zakup na Mangastore)
5. Szkarłatny Kwiat (zakup na Mangastore)
6. Pieśń dla Feniksa (zakup na Mangastore)
7. Głębia ( od Publicat)

wtorek, 29 stycznia 2013

Kuroshitsuji vol. 2 - Yana Toboso




Tytuł: Kuroshitsuji vol. 2
Autor:Yana Toboso
Wydawca: Waneko
Ilość stron: 194
Ocena: -6/6




Ulice Londynu zamieniają się w rzeźnię, kiedy Kuba Rozpruwacz rozpoczyna swoją niezwykle krwawą działalność atakując młode kobiety. Będąc zawsze o krok przed policją i pozostając dla niej nieuchwytnym, nieznany morderca sieje postrach wśród biedoty i wyższych sfer. Scotland Yard jest bezsilny, toteż królowa postanowiła interweniować i powierzyć tę sprawę swojemu wiernemu „psu” - Cielowi Phantomhive. Korzystając z drobnej pomocy ciotki, Madam Red, oraz Lau – kierownika działu handlowego chińskiej spółki – młody panicz stara się rozwikłać zagadkę brutalnych mordów. Niestety, niełatwe zadanie zmusza go do odwiedzin w domu pogrzebowym prowadzonym przez wyjątkowo nietuzinkowego grabarza, Undertakera, choć zarówno Ciel, jak i jego demoniczny kamerdyner woleliby podarować sobie tę wizytę. Jak się jednak okazuje, Kuba Rozpruwacz to zawodowiec, który precyzyjnie wycina kobietom macice, tak więc trop prowadzi prosto do śmietanki towarzyskiej Londynu.

Yana Toboso zaprezentowała się nam już jako fenomenalna rysowniczka przy okazji pierwszego tomu serii Kuroshitsuji, który zachwycał starannością i pięknem. Teraz mamy okazję podziwiać kontynuację niebywałego kunsztu mangaki, która daje z siebie wszystko tworząc małe dzieła sztuki na każdej stronie swojej mangi. O ile poprzednio mogliśmy zachwycać się wspaniałymi, męskimi strojami Ciela, o tyle teraz mamy okazję podziwiać również cudowne suknie wysoko postawionych dam. Nie wiem, czy możliwym jest recenzja jakiegokolwiek tomiku serii bez wspomnienia chociażby jednym zdaniem o warsztacie pani Toboso, która wybija się ponad przeciętną. Kreska Kuroshitsuji jest, bowiem nie tylko delikatna, ale również płynna i całkowicie naturalna, co powinno zadowolić nawet te najbardziej wybredne zmysły estetyczne.

Pod względem fabuły, historia prezentowana przez autorkę w drugim tomie rozwija się i przybiera niespodziewany obrót. Nawiązanie do znanej z historii, głośnej sprawy Kuby Rozpruwacza w idealny sposób splata się z klimatem mangi. Tytuł ten jest, bowiem pełen psychologicznego mroku ukrytego we wspomnieniach bohaterów, jak również w ich aktualnych przeżyciach. Depresyjne wnętrze Mrocznego Kamerdynera otoczone jednak zostało pięknem i jasnością, co również wpasowuje się w wiktoriański klimat pełen zewnętrznego uroku i tajemnic ukrytych przed światem. Tym, co może wyróżniać Kuroshitsuji spośród innych tytułów jest niewątpliwie humor, którego mangaka nam nie skąpi, jako że w drugim tomie nie tylko poznajemy słabość demonicznego kamerdynera, która może rozkleić, ale również widzimy zupełnie inne oblicze Ciela. Warto również wspomnieć o subtelnych podtekstach, które podbijają serca fanów serii, jako że podkreślają zażyłość między paniczem Phantomhive, a Sebastianem. Nie od dziś wiadomo, iż nic tak nie kręci fana, jak odrobina własnej fantazji.

W przypadku Kuroshitsuji II na uwagę zasługuje również różnorodność postaci i ich charakterów. Drugi tom mangi wprowadza do historii dodatkowych bohaterów, którzy mogą zabawić dłużej na kartach tego tytułu, chociaż możemy wśród nich zauważyć pewną ciekawą zależność, a mianowicie: im delikwent durniejszy tym dłużej żyje. Nie mniej jednak, nie sposób nie pokochać wielu z niewątpliwie oryginalnych i niesłychanie ekscentrycznych indywiduów stworzonych przez Toboso.

Podsumowując, Kuroshitsuji. Mroczny Kamerdyner to tytuł coraz to ciekawszy i z każdą chwilą bardziej godny zainteresowania zarówno osób mających słabość do japońskiej mangi, jak również dla tych, które zwyczajnie kochają wiktoriańską Anglię ze wszystkimi jej skrajnościami – balami, przepychem, ale również biedotą i brudem. Prawdę powiedziawszy, nie wierzę by osoba, która zacznie zapoznawać się z tym tytułem zdołała zawrócić z raz obranej ścieżki.

niedziela, 27 stycznia 2013

Życie, które znaliśmy - Susan Beth Pfeffer




Tytuł: Życie, które znaliśmy
Autor: Susan Beth Pfeffer
Seria: Ocaleni
Wydawca: Jaguar
Ilość stron: 352
Ocena: 5/6



Wiosna w Pensylwanii była pogodna i ciepła, obfitowała w ważne wydarzenia, w niespotykaną ambicję nauczycieli zadających prace domowe. Dla Mirandy okazała się przełomowa począwszy od chwili, gdy ojciec zadzwonił do niej z wiadomością, iż jego druga żona, Lisa, jest w ciąży, zaś szesnastolatka ma zostać matką chrzestną nienarodzonego jeszcze dzidziusia. Miranda sama nie wiedziała, co o tym myśleć, ale jej głowę bardzo szybko zaczęły zaprzątać zupełnie inne sprawy – łyżwy. Zapewne jej życie toczyłoby się płynnie i obfitowało w sportowe wyczyny, gdyby nie zaplanowane na 18 maja zderzenie asteroidy z Księżycem. Ileż to razy ludzie słyszeli o podobnych fenomenach, które warto było podziwiać? Ile końców świata nie doszło do skutku? Tym razem coś jednak poszło nie tak. Błędy w obliczeniach astronomów sprawiły, że ludzie nieprzygotowani na to co naprawdę miało nastąpić wpadli w panikę, gdy Księżyc zbliżył się do Ziemi. To co dotąd można było podziwiać na obrazach, czy fotomontażach teraz widziano z okien domów przerażająco wyraźnie. Wszystko wydawało się snem, ale nim nie było. Większość stacji radiowych i telewizyjnych zniknęła zastąpiona pusty szumem oraz biało-czarnymi mróweczkami na ekranach, prąd zaczął szaleć podobnie jak pogoda, która stała się gwałtowna, nieprzewidywalna. Dopiero teraz ludzie zrozumieli, jak ważny dla życia na naszej planecie był Księżyc. Tornada, tsunami, wybuchy wulkanów, skoki i spadki temperatury – rozpoczął się żmudny, długi koniec świata, w który ludzie przecież nie wierzyli.

Pierwszy tom serii Ocaleni napisany został w formie pamiętnika nastoletniej Mirandy – dziewczyny posiadającej zwyczajnych przyjaciół, na swój sposób marzącej o karierze sportowej, interesującej się życiem swojego idola, skrycie liczącej na miłosne uniesienia. Chociaż miejscami bohaterka naprawdę mnie irytowała to nie mogę jednoznacznie ocenić jej kreacji, ponieważ nie sposób przewidzieć, jak jednostka zachowałaby się w sytuacji, w jakiej znalazła się ta szesnastolatka. To samo tyczy się jej matki, która mając na głowie trójkę dzieci musi patrzeć w przyszłość. Sama zadawałam sobie czasami pytanie: „Czy ona aby nie przesadza? Ale co jeśli ma rację?”. Jestem pod wrażeniem tego, w jaki sposób autorka wybrnęła z naprawdę nie łatwiej sytuacji, jaką było przedstawienie zwyczajnych ludzi w sytuacji kryzysowej i niecodziennej.

Bez wątpienia, Życie, które znaliśmy to książka pod wieloma względami nietuzinkowa, jako że nawiązuje do tematu, który od wieków zaprząta ludzkie myśli. Galowie obawiali się, że niebo spadnie im na głowy, zaś współcześni badacze i zwyczajni ludzie raz na kilkanaście lat przewidują nowy koniec świata. Jakie jest jednak nasze wyobrażenie końca? Mam wrażenie, że wydaje nam się szybkim procesem, który może i polega na walce z żywiołami, ale kończy się w przeciągu kilku, kilkunastu dni. Sama nie zdawałam sobie z tego sprawy póki nie sięgnęłam po książkę pani Susan Beth Pfeffer, która uświadomiła mi jaki naprawdę byłby koniec naszego systemu rzeczy, jak długo mógłby trwać i jak poważne byłyby tego konsekwencje. Będę szczera, nie przeżyłabym miesiąca gdybym znalazła się na miejscu naszych bohaterów! Uświadomiłam to sobie w chwili Szalonych Zakupów, kiedy to matka nastolatki wykazała się zdrowym rozsądkiem i niesamowitymi zdolnościami przywódczymi. W wielu innych sytuacjach jej zachowanie zakrawało na paranoję, a jednak miało w sobie coś właściwego, proroczego. Czy jednak głodzenie siebie oraz dzieci nie było tyranią i czystą głupotą? Jak długo można żyć, kiedy zjada się jeden posiłek co drugi dzień? Z drugiej zaś strony, co jeść, jeśli wcześniej się nie oszczędzało, a zapasy zaczynają się kończyć?

Powieść pani Pfeffer nie pędzi szalonym tempem, nie obfituje w akcję, czy przygody, ale zmusza do myślenia, wciąga i nie pozwala o sobie zapomnieć. Przez cały czas śledzimy, bowiem wydarzenia z życia rodziny Evansów, obserwujemy jak radzą sobie z trudną sytuacją zmuszeni do wyrzeczeń i ciężkiej pracy. W większości przypadków nie mogą liczyć na niczyją pomoc, zaś śmierć jednostki zwiększa prawdopodobieństwo przetrwania innych osób, tych, które znajdą się we właściwym miejscu o właściwej porze.
Życie, które znaliśmy to pierwsza postapokaliptyczna powieść, jaką miałam okazję czytać i przyznam szczerze, że seria ta już zdobyła moje uznanie, zarówno ze względu na prawdopodobne przedstawienie sytuacji po zepchnięciu Księżyca bliżej Ziemi, jak również dzięki niesamowitemu klimatowi, który stworzyła autorka. Książki nie jest depresyjna, ale też nie stanowi lekkiej lekturki do poduchy. Uczucia pozytywne i negatywne równoważą się, strach zostaje zastąpiony przez akceptację beznadziejnej sytuacji. Gdy świat, jaki znaliśmy ulega zagładzie nie sposób mówić o gwałtownych uczuciach – o szalonej miłości, czy wielkim dramacie. Wydaje mi się, iż autorka zdołała w pełni oddać psychiczne zmęczenie graniczące z szaleństwem, jakie wiążą się z kataklizmem, który należy przetrwać. Należy pamiętać, że rodzina Mirandy zdołała zachować zdrowy rozsądek, chłód w ocenie sytuacji, jak także odcięła się od wielu uczuć, co pozwoliło im żyć możliwie najdłużej i jakoś sobie radzić.

Gdybym miała jakikolwiek wpływ na edukację na pewno uczyniłabym Życie, które znaliśmy lekturą obowiązkową w liceum. Nie dlatego, że chciałabym przygotować młodych ludzi na apokalipsę, ale dlatego, że książka ta ma niewątpliwie wielką wartość i można by ją analizować w nieskończoność pod wieloma względami.

czwartek, 24 stycznia 2013

Harry Potter i Komnata Tajemnic - J.K. Rowling




Tytuł: Harry Potter i Komnata Tajemnic
Autor: Joanne Kathleen Rowling
Wydawca: Media Rodzina
Ilość stron: 368
Ocena: 6/6




Nowe, magiczne życie Harry'ego wydawało się idealnie piękne. Miał masę przyjaciół, robił postępy w nauce, a świat nabrał barw, których nigdy wcześniej nie posiadał. Niestety, wszystko skończyło się w chwili, kiedy wraz z rozpoczęciem wakacji chłopiec wrócił do wujostwa. Przyjaciele, co do jednego, zapomnieli o Harrym i jego urodzinach – był tego pewny. Żadnej poczty, żadnych prezentów, cisza, cisza i jeszcze raz cisza. Jedynym magicznym elementem, który mógł utwierdzać chłopca w przekonaniu, że nie śnił i naprawdę uczęszcza do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie okazał się dziwny stworek, który pojawił się w pokoju chłopca w najmniej spodziewanym, a co więcej, najmniej odpowiednim momencie. Zgredek, jak się okazało, był Skrzatem Domowym służącym u bardzo znamienitej rodzin, której nazwiska zdradzić nie mógł i chociaż postanowił ostrzec Harry'ego Pottera przed niebezpieczeństwem grożącym mu w szkole to niewiele pozwolił sobie powiedzieć, co naturalnie nie przekonało młodego czarodzieja. Wyszło jednakże na jaw, iż to właśnie Zgredek stoi za brakiem zainteresowania ze strony przyjaciół, którzy w rzeczywistości niepokoili się milczeniem Harry'ego. Czy mając do czynienia z tak wielką, ale i niebezpieczną desperacją ze strony Skrzata Domowego można przyjąć, iż nie kłamał i życie Chłopca, Który Przeżył rzeczywiście jest zagrożone? Co takiego spotka go w tym roku w Hogwarcie i z czym przyjdzie się mu zmierzyć tym razem?

Harry Potter i Komnata Tajemnic to drugi tom przygód młodego, osieroconego czarodzieja, który dzielnie radzi sobie z przeciwnościami losu i złem, które czai się na każdym kroku. Czytelnik, który pokochał pierwszą część serii nie będzie miał żadnych problemów z zapałaniem tym większą miłością do tomu drugiego. Język powieści w dalszym ciągu pozostaje płynny, elastyczny i przyjemny, co nie tylko ułatwia czytanie, ale także sprawia, iż książkę tę niemal się połyka. W prawdzie wielu pisarzy literatury młodzieżowej dysponuje lekkim piórem, ale niewielu może równać się z J.K. Rowling, która naprawdę rozpieszcza nas stylem swojej powieści, jego prostotą i naturalnością.

Także pod względem fabuły książka nie straciła nic z interesującej treści i innowacyjnych pomysłów autorki, które mogliśmy zaobserwować przy okazji Harry'ego Pottera i Kamienia Filozoficznego. Pani Rowling okazuje się kopalnią oryginalności i niesamowitego poczucia humoru. Jej powieść łączy w sobie zarówno dramat, problemy młodych ludzi, konflikty, jak również miłość, radość oraz czysty komizm. Czasami nie sposób zachować powagę, jakkolwiek mocno by się nie starało. Zabawne sytuacje są, bowiem barwne oraz pozbawione wszelkiej sztuczności, są wprawdzie nierealne, ale jednak wydają się dziwnie prawdziwe.

Drugi tom przygód Harry'ego to również możliwość bliższego poznania postaci, które otaczają młodego czarodzieja. Czytelnik ma dokładniejszy wgląd w fobie i pasje bohaterów, których w książce nie brakuje, odnajduje w nich jeszcze więcej siebie, obdarza ich tym tkliwszą miłością, bądź nienawidzi tym żarliwiej. Osobiście znalazłam wiele punktów wspólnych między mną, a Ronem, co sprawiło, iż bardzo szybko stał się on moją ulubioną postacią tego tomu. Jego strach przed pająkami jest mi tak dobrze znany, że z całego serca podziwiam postać, która w obliczu wydarzeń opisanych w książce nie zemdlała, ale dzielnie stawiła czoła problemom. Do grona bohaterów nowych należy postać Gilderoya Lockharta, którą uważam za bardzo interesującą, jakkolwiek daleka jestem od obdarzenia go sympatią. Jest on przykładem typowego kombinatora-nieudacznika, który robi dobrą minę do złej gry, zaś słodkim uśmiechem oślepia kobiety, które z godną pożałowania naiwnością widzą w nim swojego księcia. Autorka bezsprzecznie miała genialny pomysł na kreację tego nauczyciela i niemożliwym jest nie docenienie sposobu, w jaki go przedstawiła.

Nie ulega wątpliwości, że książki J.K. Rowling przejawiają tendencję do „tycia” i chociaż nie zmieniają się diametralnie to jednak stają się coraz to bardziej interesujące i wciągające. Niewątpliwie już przy okazji drugiego tomu można wysnuć tego rodzaju wnioski, zaś obserwacja kolejnych części umacnia czytelnika w tym przekonaniu. Doprawdy nie warto dłużej opierać się powieści, którą doceniły miliony osób, a która już od lat pozostaje niedoścignionym ideałem.

wtorek, 22 stycznia 2013

Dotyk - Jus Accardo




Tytuł: Dotyk
Autor: Jus Accardo
Seria: Denazen
Wydawca: Dreams
Ilość stron: 344
Ocena: -6/6



Deznee jest niepokorną nastolatką, która buntując się na wszelkie możliwe sposoby usiłuje zwrócić na siebie uwagę oschłego, zimnego jak lód ojca. Nie jest to łatwe zadanie, kiedy ma się do czynienia z prawnikiem pochłoniętym bez reszty pracą, nie mniej jednak, dziewczyna całkiem nieźle sobie z tym radzi. Wie już, w jaki sposób najłatwiej wyprowadzić ojca z równowagi, a co spłynie po nim, jak po kaczce, co zawdzięcza latom praktyki i prób. A jednak, jeden dzień zmienia diametralnie jej wypełnione szaleństwem życie, tak więc to, co wydawało się w gruncie rzeczy pewne i niezmienne. Wracając do domu po jednej z imprez nastolatka spotyka tajemniczego, trochę dziwnego, ale niesamowicie przystojnego chłopaka, który to żąda od niej... butów. Jak się okazuje, przystojniak o zniewalającym spojrzeniu niebieskich oczu jest ścigany przez podejrzanych mężczyzn w uniformach, co tylko bardziej kręci młodą pannę Cross, która zabiera swojego nowego „znajomego” do domu. Plan jest prosty – Kale nieświadomie zostanie uznany przez ojca za nowego chłopaka córki, a ona nie zrobi nic by wyjaśnić to nieporozumienie. Jak się jednak okazuje, wszystko idzie nie po jej myśli – ojciec wcale nie wydaje się zaskoczony obecnością „nieznajomego” chłopca, dziewczyna w jednej chwili staje się zakładnikiem przystojniaka, zaś jej ojciec, nie wiedzieć czemu, ma przy sobie broń na usypiające strzałki. W przeciągu chwili wszystko nabiera dodatkowej pikanterii, ale i staje się dziwniejsze, bardziej niebezpieczne. To czego dowiaduje się Deznee nie tylko zakrawa na szaleństwo, ale też idealnie pasuje do układanki, jaką było do tej pory jej życie. Świat zaczyna wirować, nic nie jest stuprocentowo pewne, każdy może okazać się zdrajcą, każdy może posiadać dar, a wszystko to wydaje się mieć związek nastolatką i firmą, w której pracuje jej tata.

Jus Accardo prezentuje swoim czytelnikom świat pełen nadnaturalnie uzdolnionych ludzi, z których każdy jest inny, każdy posiada odrębną moc, której intensywność różni się od siebie. Także ograniczenia płynące z posiadanego daru są zależne od indywidualnego człowieka, dzięki czemu każdą postać można byłoby rozpatrywać osobno. Przykładem może być Kale, którego skóra ma bardzo nieprzyjemną właściwość odbierania życia istotom z którymi się zetknie, innym darem przedstawionym w książce jest zmiana kształtu wymagająca kontaktu fizycznego, czy wymuszanie zawału. Za doprawdy fascynujące uważam umiejętności posługiwania się żywiołami, czy przemianę w stworzenie mającą ułatwić walkę. Dzięki takim umiejętnością nawet postaci poboczne stworzone przez autorkę zasługują na uwagę i mogłyby stanowić bardzo ciekawy „obiekt badań” czytelnika.

Mimo wszystkich tych udziwnień, rzeczywistość Dotyku, którą stworzyła Jus Accardo, jest nie tylko bardzo prawdopodobna, ale też z powodzeniem mogłaby stanowić część naszej codzienności, jako że autorka podeszła do tematu nadprzyrodzonych zdolności inaczej niż większość twórców. Jej bohaterowie nie są w żadnym stopniu magiczni, czarodziejscy, nierealni, ale po prostu ich DNA uległo swoistej mutacji – posiadają, bowiem szósty chromosom odpowiedzialny za ich niebanalne umiejętności. Także sama organizacja Denazen z jej celami i sposobem działania mogłaby z powodzeniem istnieć w naszym świecie. Należy zauważyć, iż Szóstki nie są wykorzystywane do podboju świata, ale do manipulacji rządzącymi, zapełniania kasy korporacji, która wykorzystując dostępne środki stara się wpłynąć na moce swoich podopiecznych, zmanipulować ich.

Także fabuła powieści zasługuje na kilka słów uznania, jako że pędzi w zawrotnym tempie już od samego początku i nie pozwala czytelnikowi na nudę, czy nawet głębszy oddech. Na wstępie dowiadujemy się o rzeczach, które w przypadku innych tytułów stanowiłyby zwieńczenie dzieła, nie zaś jego początek. Jus Accardo przełamuje schemat zasypując swojego odbiorcę wydarzeniami, rewelacjami, zaskakuje go, nie pozwala przewidzieć tego, w jaki sposób powieść się rozwinie, dzięki czemu czytelnik może spodziewać się wszystkiego i nigdy nie może być pewny rozwój wypadków. Co więcej, żywa akcja oraz ciągły ruch ani trochę nie przeszkadzają w ukazaniu uczuć bohaterki, jej rozterek i motywów działania.

Skoro o uczuciach mowa, miłosne trójkąty nie są w literaturze niczym oryginalnym, a nawet możemy uznać je za banał pojawiający się w przerażającej większości romansów paranormalnych. W przypadku Dotyku sprawa ma się jednak inaczej, ponieważ różnica charakterów między jednym, a drugim chłopcem zadłużonym w Deznee jest ogromna. Choć to banalne to jednak dwójkę rywali można porównać do wody i ognia fizycznie, psychicznie, a także empirycznie. Istotny jest fakt, że bohaterka nie zaprząta sobie głowy dokonywaniem wyboru, ale pozwala by rozwiązanie problemu samo się narzuciło. W powieści nie brakuje przemyśleń Deznee, jednak nie uświadczymy tu melodramatu, gdzie wewnętrzne konflikty i problemy wychodzą na pierwszy plan. Dotyk to, nade wszystko akcja, akcja i jeszcze raz akcja.

Wszystko to sprawia, że Dotyk, stanowiący pierwszą części serii Denazen, jest lekturą nie tylko wciągającą, trzymającą w napięciu, czy godną polecenia, ale także wyjątkową. Jest, bowiem realniejszy od X-Menów, czy Tajemnic Smallville, bardziej zróżnicowany niż Cień Anioła i, co najważniejsze, jest książką, która potrafi oddać zdecydowanie więcej niż jakikolwiek serial telewizyjny.

niedziela, 20 stycznia 2013

Urojenie - Janusz Koryl




Tytuł: Urojenie
Autor: Janusz Koryl
Wydawca: Dreams
Ilość stron: 216
Ocena: 6/6





Spokojna, wręcz nudna noc Sylwestrowa zamykająca rok 2011, zaś otwierająca nowy, być może lepszy, nie zapowiadała żadnych rewelacji rzeszowskim policjantom odbywającym służbę. Ludzie bawili się w knajpkach, w restauracjach, na rynku i nikt ani przez chwilę nie pomyślał o biednych funkcjonariuszach skazanych na monotonię kolejnej nocki. Oni sami nie wierzyli w szczególnie interesujący scenariusz służby, póki w Komendzie Miejskiej nie zjawił się tajemniczy mężczyzna w długim płaszczu i staromodnym kapeluszu dzierżący w dłoni zakrwawiony nóż. To całkowicie zmieniało obraz tej sylwestrowej nocy. W tym samym czasie aspirant Mateusz Garlicki ratował życie młodej kobiecie, którą przypadkowo dostrzegł na przystanku autobusowym. Kilku młodocianych zbirów dało się policjantowi nieźle we znaki, zaś okropny początek roku przypieczętowało zgłoszenie zabójstwa, a tym samym obowiązek opuszczenia żony i powrotu do pracy. Garlicki z całą pewnością nigdy nie spodziewał się sprawy, która od razu ruszyłaby z kopyta – morderca, Tadeusz Olczak, sam oddał się w ręce policji przynosząc ze sobą narzędzie zbrodni, podał nawet dane zamordowanej kobiety i bez przeszkód pozwolił zamknąć się w celi. Ach, gdyby wszystko szło zawsze tak szybko i sprawnie! Niestety! Adres podany przez Olczaka okazuje się fałszywy, a sam dowcipniś zwyczajnie znika z zamkniętej celi. O jego istnieniu świadczyć mogą wyłącznie: nagrania z popsutej kamery, ślady krwi na łóżku w areszcie i narzędzie zbrodni, które w dalszym ciągu znajdowało się w rękach policji. Teraz dopiero rozpoczynała się prawdziwa zabawa, którą bez wątpienia należało jak najszybciej zakończyć.

Nie ulega wątpliwości, że Urojenie przykuwa uwagę czytelnika wspaniałą okładką, która obiecuje niezapomnianą lekturę, a na którą książka ta w pełni zasługuje. O ile Sny Janusza Koryla nie były złe, o tyle Urojenie jest wręcz fantastyczne. Nigdy nie myślałam, że polska książka zdoła wciągnąć mnie już od pierwszej strony, a jednak tak właśnie się stało. Jak to możliwe? Nie mam pojęcia. Nie mniej jednak, sposób, w jaki autor przedstawił ludzi bawiących się na rzeszowskim rynku przy muzyce Budki Suflera sprawił, że pozycja ta momentalnie podbiła moje serce, zaś każda kolejna strona upewniała mnie w przekonaniu, iż moje uczucia zostały dobrze ulokowane. Autor nie tylko zdołał zainteresować mnie swoją powieścią, ale również w perfekcyjny sposób oszukał, dzięki czemu zakończenie książki było dla mnie nie lada zaskoczeniem. Do tej pory nie mogę ochłonąć po ostatnich stronach powieści! Przyznam się bez bicia, byłam przekonana, że mam do czynienia z pętlą czasową! A tym czasem...

Ciekawa i zaskakująca fabuła to jednak nie wszystko, co ma nam do zaoferowania Urojenie. Janusz Koryl kolejny raz uderzył w mój czuły punkt prezentując wręcz rozbrajających, idealnych funkcjonariuszy policji, którym nie brak odwagi, zdeterminowania i poczucia humoru. Chociaż najdokładniej poznajemy aspiranta Garlickiego, który prowadzi sprawę Olczaka, to o każdym z bohaterów jesteśmy w stanie co nieco powiedzieć, jak również wyobrazić sobie ich charaktery, styl bycia, zupełnie jakbyśmy znali ich już wcześniej. Osobiście uwielbiam sposób, w jaki autor kreuje policjantów i szczerze wątpię bym kiedykolwiek miała ich dosyć, jako że każdy z nich jest na swój sposób czarujący, interesujący i prawdziwy. Sama z charakteru przypominam Stopyrę, zaś w sposobie przedstawienia rzeszowskiego komendanta jest tak wiele autentyczności, że nie sposób oprzeć się wrażeniu, iż rzeczywiście zajmuje on jeden z pokoi w Komendzie Miejskiej Policji w Rzeszowie.

W tym miejscu postanowiłam wspomnieć także o 41-szym rozdziale powieści, którego początek nie tylko wydaje się niebywale realny, ale i rozbawił mnie do tego stopnia, że byłam zmuszona zakrywać usta przez dobre kilkanaście minut by moi współpasażerowie w pociągu nie patrzyli na mnie dziwnie, kiedy śmiałam się podejrzanie do książki trzymanej w dłoniach. Po prostu kocham ten rozdział i zrobił on na mnie tak wielkie wrażenie, że wróciwszy do domu od razu opowiedziałam o nim mojemu tacie. Uznałam, że kto, jak kto, ale emerytowany policjant doceni realizm tego jakże zabawnego początku. Nie myliłam się. Tata potwierdził moje przypuszczenia, iż reakcja komendanta Mazura na „genialny” pomysł Garlickiego brzmi jak wyjęta z rzeczywistości i chociaż niedługo później fikcja przejęła kontrolę nad fabułą, to niezapomniane wrażenie po tym rozdziale pozostają z czytelnikiem na stałe. Czegoś takiego łatwo się nie zapomina.

Podsumowując, Urojenie to książka, na którą czekałam od dawna. Zawiera w sobie wszystko to, co cenię w literaturze: przygodę, zagadkę, spirytyzm, cudownych bohaterów i nienarzucającą się intrygę miłosną; jak także karmi moje wyobrażenia dotyczące „herosa w mundurze”, które są moją słabością od dzieciństwa, jak przystało na córeczkę tatusia gliniarza. Co więcej, powieść Janusza Koryla nie tylko trafiła na listę moich ulubionych tytułów, ale także sprawiła, że marzę o autografie autora na moim egzemplarzu książki. Czy spodziewałam się, że właśnie ten twórca przywróci mi wiarę w polską literaturę? Na pewno miałam taką nadzieję, chociaż jako urodzony pesymista nie pozwalałam sobie na jej przesadne rozbudzanie. Tym czasem, Urojenie udowodniło, że żyłę złota można znaleźć wszędzie!



piątek, 18 stycznia 2013

Sny - Janusz Koryl




Tytuł: Sny
Autor: Janusz Koryl
Wydawca: Dreams
Ilość stron: 144
Ocena: 4/6





Gdyby kilka dni temu ktoś zapytał mnie o polską literaturę nie miałabym problemu z odpowiedzią na to pytanie: Abstrakcja – rzuciłabym bez zastanowienia. Nigdy nie miałam serca do rodzimych tytułów, jako że brakowało im polotu i tego „czegoś”, co wypełnia książki zagranicznych pisarzy. Naturalnie, niezmiennie szczególnym sentymentem darzę powieści Alfreda Szklarskiego, które ukształtowały moje czytelnicze upodobania, jednakże zapytana o naszą literaturę rzadko pamiętam o Tomaszu Wilmowskim, a wszystko to, dlatego iż na pierwszy plan wysuwają się te mniej pozytywne wspomnienia: kanon lektur szkolnych sprzed tych kilku/kilkunastu lat, dawna fascynacja polskim angel-fantasy, które ostatecznie nie spełniło wszystkich moich oczekiwań, dalekie od perfekcji i niezapadające w pamięć polskie powieści młodzieżowe czytane w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki. Nie przekreśliłam jednak całkowicie polskiej literatury i właśnie, dlatego postanowiłam dać szansę Januszowi Korylowi. Może to właśnie tego mi brakowało? – Zapytywałam siebie zabierając się za lekturę Snów.

Księdza Eugeniusza, będącego proboszczem w Dynowie na Podkarpaciu, od pewnego czasu męczą senne koszmary, w których widzi śmierć ludzi ze swojego otoczenia. Nie byłoby w tym nic złego, jako że każdy z nas miewa czasami gorszą noc wywołaną marami podświadomości, gdyby nie fakt, iż sny starszego księdza sprawdzają się w każdym szczególe. Nie ważne, czy zgon spowodowany był aktem samobójczym, atakiem na tle seksualnym, czy zwykłym przypadkiem – jeśli księdzu się przyśniło to prędzej, czy później wszystko się spełni. Kiedy pewnego dnia w krzakach znalezione zostają zwłoki młodej kobiety do akcji wkracza policja, która pod czujnym okiem rzeszowskiego podinspektora Czajki robi, co może by znaleźć zabójcę młodziutkiej farmaceutki. To dzięki pomocy księdza Eugeniusza sprawę tę udaje się doprowadzić do końca, ale czy policja jest w stanie zapobiec kolejnym nieszczęściom, o których pokorny sługa boży pisał w niebieskim zeszycie? Czy można wygrać ten wyścig z czasem?

Motyw proroczych snów nie jest w żadnym stopniu innowacyjny, toteż ciężko odgadnąć, jaki cel przyświecał Januszowi Korylowi, kiedy głównym motorem napędowym swojej książki uczynił ten właśnie dar bogobojnego księdza. Niemniej jednak, autor wydaje się naprowadzać czytelnika na właściwy tor myślenia, podsuwa nam układankę, którą sami powinniśmy rozwiązać, a przynajmniej takie jest moje odczucie po zapoznaniu się z tą pozycją. Niestety, trafiła kosa na kamień, jako że należę do ludzi, którzy zupełnie nie rozumieją subtelnych aluzji i nie wątpię, iż to, czego ja doszukałam się w Snach mija się z założeniami autora. Z jakiego, bowiem powodu przyszłość śni się właśnie księdzu? Dlaczego już na wstępnie widzimy makabryczny obraz samobójcy dziobanego przez gawrona? Czym, bądź, kim, jest cień, który widzi ksiądz? I w końcu, czy nazwa knajpy – Pod Drogowskazem – jest dla nas dodatkową podpowiedzią?

Oto, co ja dostrzegam w Snach i jakie jeszcze pytania zrodziła lektura tej niewielkiej książki.

Drogowskazy stworzono by wskazywały ludziom drogę, naprowadzały na tę właściwą, pomagały zagubionym. Jakby na to nie patrzeć, ich zastosowanie posiada również wydźwięk religijny ściśle związany z nawracaniem zbłąkanych dusz. A jednak, słowo to kojarzy się nieodparcie ze skrzyżowaniami, te zaś są domeną demonów. W końcu to one są królami rozdroży, czyż nie? Biorąc pod uwagę klientelę baru Pod Drogowskazem nie można mieć wątpliwości, iż ze świętością mają oni niewiele wspólnego, co zdecydowanie skłania do przytaknięcia tej ostatniej teorii. Czy w takim wypadku ksiądz został powołany do walki ze złem? Czy Bóg wyznaczył mu bardzo odpowiedzialne zadanie ratowania bożych owieczek? A może to nie demony, ale sama śmierć jest przeciwnikiem księdza? Czy to z nią mamy do czynienia przez cały czas? Czy to właśnie śmierć jest tajemniczym cieniem? I w końcu, życie za życie – czy taki jest ostateczny przekaz Snów? Na te pytania nie sposób znaleźć jednoznacznej odpowiedzi, choć niewątpliwie chciałby się ją poznać.

Prawdę powiedziawszy, powodem moich mieszanych uczuć są bohaterowie. Jak to możliwe, że ksiądz, który z takim namaszczeniem traktuje komunię świętą oraz inne obrzędy religijne, nie robi nic by zapobiec tragediom? Dobrze wie, iż jego sny się spełniają, a jednak zapisując je nie podaje nazwisk, nie stara się samemu podjąć ryzyka, a wyłącznie idąc na łatwiznę faszeruje się lekami. Zupełnym przeciwieństwem człowieka, który służąc Bogu pozwala ludziom ginąć, są policjanci. Ludzie, którzy wybrali o wiele trudniejszą drogę życiową dają z siebie wszystko usiłując dotrzeć do tego, co ksiądz zataił przed światem. Czując na karkach gorący oddech mediów, mając świadomość bycia pod ciągłą obserwacją, walcząc z presją i czasem nie poddają się, ale szukają sposobu by przeciwstawić się siłom, których nawet nie rozumieją. Jako niedoszła policjantka powiem szczerze, iż stróże prawa, których wykreował Janusz Koryl od razu przypadli mi do gustu. Stanowią, bowiem esencję moich wyobrażeń na temat policji, która w rzeczywistości często rozczarowywuje.

Niestety, nie wiem jak odnieść się do „intelektualnego centrum” powieści, a więc do Dynowskich pijaczków, których w książce jest pełno i którzy mają najwięcej do powiedzenia zarówno na temat daru księdza, jak i wszystkich wypadków, jakie miały miejsce w ich miejscowości. Jakkolwiek nie spoglądam przychylnym okiem na tego rodzaju postaci, tak muszę przyznać, iż Salicyl „rozwala system” i wątpię bym kiedykolwiek zdołała zapomnieć kogoś tak wyjątkowego.
Jak oceniam więc Sny? Nie jest źle, a nawet, jest bardzo dobrze, gdy dla porównania sięgniemy po wulgarną polską fantastykę. Janusz Koryl na pewno jest na dobrej drodze by udowodnić mi, że polska literatura nie musi straszyć i może się podobać. Nie mam wątpliwości, iż przyszłości na pewno nie będę bała się sięgnąć po kolejne książki tego autora i z przyjemnością śledzić będę postępy, jakie czyni. Jedno jest pewne, lekkie pióro Koryla naprawdę przypadło mi do gustu i mam nadzieję, że to nie ulegnie zmianie.

środa, 16 stycznia 2013

W Roku Skorpiona - Isabell Pfeiffer




Tytuł: W Roku Skorpiona
Autor: Isabell Pfeiffer
Wydawca: Dreams
Ilość stron: 304
Ocena: -5/6





Eleni urodziła się w Roku Skorpiona w dość wyjątkowych okolicznościach, które odsunęły ją od innych mieszkańców jej niewielkiej wioski. Pewien wkład miał w to również fakt, iż dziewczynka posiada po sześć palców u każdej nogi, co wcale nie wróży dobrze. Na domiar złego, ojca nigdy nie znała i nigdy tak naprawdę nie dowiedziała się, kim był. Podczas gdy matka mówiła o nim z rozmarzeniem w samych superlatywach, inni nie mieli dobrego zdania o człowieku, który pojawił się nagle i równie szybko zniknął z życia tej niewielkiej mieściny. Wraz z końcem suszy, która dotknęła osadę, matka Eleni umiera, zaś dziewczynka przechodzi pod opiekę wujostwa, które jest jej równie obce, co każda inna rodzina w wiosce, ale i sposób, w jaki jest traktowana nie wskazuje na bliską, rodzinną zażyłość. W chwili, kiedy Eleni osiąga wiek pozwalający jej na zamążpójście, zaś ciotka postanawia wydać dziewczynę za starca ze słabością do alkoholu, dziewczyna nie zastanawiając się wiele ucieka z wędrownym grajkiem, Bertotem, do którego jej serce zabiło szybciej mimo dzielącej ich różnicy wieku. Nieszczęśliwy wypadek, chwila zawahania i zwątpienia sprawiają, iż dziewczyna ulega wypadkowi, o którym nie będzie jej dane zapomnieć, zaś Bertot okazuje się nie tylko godnym zaufania, oddanym towarzyszem, ale również pełnym tajemnic mężczyzną z przeszłością, której szczegółów nie chce zdradzać. Tułacze życie Eleni zmienia się z każdym dniem, a otaczające ją zewsząd tajemnice niepokoją, lecz to, co jeszcze przed nią okazuje się gorsze od niewiedzy.

W Roku Skorpiona to książka napisana przede wszystkim w pierwszej osobie z naprawę niewielkimi elementami w osobie trzeciej. Naszą przewodniczką po przeszłości jest Eleni, która z perspektywy czasu patrzy na swoje życie streszczając je, opowiadając nam o najważniejszych wydarzeniach, jakie miały miejsce w jej młodości. Tak naprawdę nie wiemy, kim jest dziewczyna w chwili, kiedy snuje swoją opowieść, gdzie się znajduje, ile lat minęło od ostatnich wydarzeń opisanych w powieści. Nie mniej jednak, narracja wyraźnie wskazuje na to, iż bohaterka nie relacjonuje nam wszystkiego na bieżąco, ale odtwarza w pamięci to, co minęło. Z tego też powodu opisy uczuć bohaterki są zwięzłe, znikome, a czasami nie znajdujemy ich wcale. Nie przeszkadza to jednak w odbiorze książki, która naprawdę fascynuje i zaciekawia.

Choć Isabell Pfeiffer prezentuje swojemu czytelnikowi opowieść o miłości i jej niezliczonych odcieniach to jednak historii tej na pewno nie zaliczyłabym w poczet romansów. Naturalnie, główna bohaterka zakochuje się, nie mniej jednak jej uczucie nakierowane jest bardziej na dojrzewanie psychiczne, rozwój świadomości, nie zaś na romantyczne uniesienia. Miłość, jaką poznaje Eleni nie jest piękna, czy słodka, ale wiąże się ze strachem, zwątpieniem, brakiem pewności siebie, brakiem akceptacji rzeczywistości, z dziecięcą naiwnością oraz z zazdrością. Dziewczyna uczy się jak zgubne potrafi być to ostatnie uczucie, jak dalece potrafi ono wpłynąć na los osób, których dotyczy. Co więcej, miłość to także namiętność, która rodzi się bez pytania, przeraża swoim nagłym pojawieniem się, zmianami, jakie powoduje w życiu. Główna bohaterka nie jest jednak jedyną osobą, która swoją postawą i życiem odzwierciedla wzniosłe, gorące uczucia i to, co nierozłącznie się z nimi wiąże. W Roku Skorpiona ukazuje nam, bowiem rozpacz, która towarzyszy miłości, szaleństwo spowodowane stratą bliskiej osoby, czyhającymi zagrożeniami. Należy także zwrócił uwagę na sposób, w jaki autorka ukazała bezwarunkową, skrajną miłość matki do dziecka będącą graniczącym z szaleństwem oddaniem, a jednocześnie nieumiejętnością dokonania wyboru pomiędzy nienawiścią, a miłością.

Ponadto autorka porusza także popularny temat przeznaczenia i z góry ustalonego losu każdego człowieka. Podczas gdy większość współczesnych postaci podąża ślepo i bezmyślnie za tym, co było im pisane, bohaterowie Isabell Pfeiffer nie uzależniają swojego życia od żadnych przepowiedni. To przeznaczenie podąża za nimi, nie zaś oni za przeznaczeniem, a ci, którzy kierują się innymi zasadami wychodzą na głupców, tracą najwięcej. Człowiek sam wybiera ścieżki, którymi chce podążać, te, które prowadzą do celu, który obrał, zaś to, co ma się stać i tak nastąpi.

Mając na uwadze powyższe, W Roku Skorpiona jest książką wyjątkową, która ukazuje znane motywy pod zupełnie innym kątem, a przynajmniej pod tym, który w literaturze młodzieżowej nie jest często widywany. Zapewne jest to jednym z powodów, dla których powieść ta potrafi zaskoczyć. Poza tym, samo zakończenie nie jest zamknięte, zaś czytelnik nie może być pewien losu wielu postaci. Skąd, bowiem wie, w którym momencie Alix kłamała i czy w ogóle zdradziła całą prawdę? Autorka nie udziela nam odpowiedzi na wszystkie pytania, ale pozwala byśmy sami snuli tę opowieść dalej. Czy ktoś odważy się podjąć to wyzwanie?

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Harry Potter i Kamień Filozoficzny - J.K. Rowling




Tytuł: Harry Potter i Kamień Filozoficzny
Autor: Joanne Kathleen Rowling
Wydawca: Media Rodzina
Ilość stron: 324
Ocena: 6/6





Historię powstania książek o Harrym Potterze zna już każdy, tak więc szczegółowe przytaczanie jej po raz kolejny nie miałoby większego sensu. Ot, fantazje snute w pociągu, sposób na zabicie czasu na bezrobociu. W sposób zaskakujący i niesłychanie naturalny J.K. Rowling zrewolucjonizowała literaturę młodzieżową, podbiła serca niezliczonej grupy osób w każdym wieku, natchnęła wielu marzycieli do tworzenia, zaś innym dała odwagę do poszukiwania wydawcy. Jak to możliwe, że z pozoru przeciętna historia nagle okazała się takim hitem? Cóż, będę szczera, moja miłość do Harry’ego Pottera zaczęła się z chwilą, kiedy to w czasie ferii zimowych kuzynka wcisnęła mi w ręce swój tomik powieści i postawiła ultimatum: „Przyjdź, jak przeczytasz”. Nie mając innego wyjścia zabrałam się za lekturę książki, o której wtedy już było bardzo głośno, a która nie wydawała mi się niczym szczególnym. Do czasu.

W dniu, w którym poznajemy Harry’ego Pottera nic nie jest normalne, świat staje na głowie, a racjonalne myślenie na niewiele się zdaje. Nasz bohater, niewiększy od lalki, zawinięty w bety spoczywa w ramionach olbrzymiego, kudłatego człowieka na latającym motorze, który ląduje na ulicy Privet Drive. To właśnie tego dnia rozegrał się największy dramat tego małego dzieciątka i dziś też cały świat magiczny świętuje upadek najgorszego ze wszystkich współczesnych czarodziejów. Nic jednak nie wskazuje na tak podniosłe, a zarazem dramatyczne przeżycia chłopca, kiedy widzimy go w kilka lat później. Od dnia śmierci rodziców Harry wychowywany jest przez gburowate wujostwo traktujące chłopca jak rodzaj podgatunku i wychwalające pod niebiosa swojego tłustego, irytującego synka, Dudley’a. Na niedługo przed jedenastymi urodzinami Harry’ego wszystko ulega zmianie. Ktoś kłania się chłopcu na ulicy, co złości wuja, nastolatek otrzymuje listy, których pan Dursley nie pozwala mu czytać, zaś kominek niemal wybucha korespondencją, przeznaczoną dla Harry’ego, co zmusza Vernona Dursleya do pospiesznego wyjazdu. Niestety, przeznaczenie dopada młodego sierotę mimo usilnych starań wuja by do tego nie dopuścić. I oto przed Harry’m Potterem otwierają się podwoje niesamowitego, barwnego świata wypełnionego magią, o której istnieniu nie miał pojęcia. Od teraz piękno nowego życia przeplata się z niebezpieczeństwem, którego źródło tkwi w przeszłości. Radość i przyjaźń rozbijają się o nieodłączną niechęć, nienawiść, odrazę. Bezbarwne, nudne życie Harry’ego zamieniło się w tęczę pełną żywych kolorów i nigdy nie będzie już takie samo.

Z pozoru, historia opowiedziana przez panią Rowling wydawać się może pozbawiona nowatorstwa, polotu, może nawet naiwna i naciągana, ale wystarczy sięgnąć po książkę i zagłębić się w lekturze by zauważyć, jak łatwo się pomylić. W rzeczywistości autorka nie tylko przeniosła fragmenty arturiańskich legend do naszej rzeczywistości, ale także ubogaciła ją, stworzyła nowy świat, w którym magia jest tak powszechna jak oddychanie, zaś mugole – ludzie niemagiczni – zdają się być w pewnym stopniu ułomni. Co więcej, Rowling w sposób perfekcyjny łączy popularne przesądy z czymś, czego literatura dotąd nie znała. Przykładem może być umiejętność latania na miotłach, którą autorka podniosła do rangi świętości poprzez wprowadzenie do historii quidditcha – sportu tak istotnego dla czarodziejów, jak piłka nożna dla przeciętnego Brytyjczyka. Także sam Hogwart z jego domami, dormitoriami, systemem punktowym został oparty na realnie istniejących instytucjach edukacyjnych i wzbogacony o Ceremonię Przydziału, historię założycieli.

Na szczególną uwagę zasługuje również język powieści. Autorka pisze płynnie, starannie i prosto, a jej książkę czyta się zaskakująco szybko. Co więcej, Pani Rowling pokusiła się o stworzenie swoistej „gwary” czarodziejów, która jest bezustannie wzbogacana przez młode pokolenie niepokornych magów. Nierzadko może to wywołać uśmiech na twarzy czytelnika, zaś „gacie Merlina” z pewnością zyskały należne sobie miejsce w słowniku fanów serii.

Nie mniejszą furorę mogą robić postaci, których w książce jest multum, dzięki czemu każdy może odnaleźć wśród nich siebie, przyjaciół, rodzinę, w jednych bohaterach może się zakochać, innych będzie nienawidził. Co istotniejsze, jedenastolatek J.K. Rowling zachowuje się dokładnie tak, jak jedenastolatek zachowywać się powinien. Nie ma mowy o wielkich uczuciach, szalonych miłościach, czy nieprzespanych nocach spędzonych na wzdychaniu do nieosiągalnej ukochanej. Młodzi bohaterowie otaczają się przyjaciółmi, wyrabiają sobie zdanie na temat tego, co słuszne, a co niewłaściwe, kogo należy się bać, a kto może im pomóc, których przepisów przestrzegać, a które można łamać. Są więc naturalni i prawdziwi mimo wszechobecnej magii.

Czy w świetle tak wielu zalet książki Harry Potter i Kamień Filozoficzny może dziwić fakt, iż seria zyskała popularność już na samym początku? Czy pani Rowling nie zasłużyła na uznanie za to, że zdołała przedstawić świat magiczny niesłychanie realnie? Jak wiele osób skrycie wierzy w istnienie Ministerstwa Magii, peronu 9 i ¾, Hogwartu? A Ty? Naprawdę jesteś mugolem?

sobota, 12 stycznia 2013

Tomek na Czarnym Lądzie - Alfred Szklarski




Tytuł: Tomek na Czarnym Lądzie
Autor:Alfred Szklarski
Wydawca: Muza SA
Ilość stron: 158
Ocena: 5/6





Tomek na Czarnym Lądzie to drugi tom znanej i lubianej od lat serii o dzielnym Tomaszu Wilmowskim – nastoletnim łowcy zwierząt, który mając więcej szczęścia niż rozumu często pakuje się w tarapaty, ale również z gracją z nich wychodzi. Nasz bohater mając za sobą wyczerpujący rok nauki szkolnej w Londynie wraz z ojcem, Smugą oraz bosmanem Nowickim wyrusza na obiecaną, niebezpieczną wyprawę łowiecką do Afryki. Młody odkrywca nie próżnuje niemal od razu wykazując się znakomitymi umiejętnościami strzeleckimi, jak również zimną krwią, gdy zabija hienę czającą się w pobliżu obozowiska. Podobnie jak miało to miejsce ostatnio, także i tym razem czysty przypadek zjednuje chłopcu przychylność tubylców oraz wioskowego szamana, chociaż wcale nie zanosiło się na ugodowe stosunki między tą dwójką. Niestety, pod pewnym względem Afryka okazuje się nie tylko bardziej dzika, ale również bardziej przesądna od Australii, którą wcześniej odwiedził młodzieniec. W tym tomie Tomek nie tylko naprowadza swoich towarzyszy na trop legendarnego okapi, poznaje dokładnie faunę i florę obcego kontynentu, zwyczaje i wierzenia zamieszkującej Czarny Ląd ludności, ale również walczy z ludźmi-lampartami oraz zabija pierwszego w swoim życiu człowieka.

O ile w przypadku poprzedniego tomu serii – Tomek w krainie kangurów – Alfred Szklarski skupił się w głównej mierze na historii polskich odkryć dokonanych na kontynencie australijskim, o tyle tym razem prezentuje on w pełnej krasie różnorodność afrykańskich tubylców, ich niewyobrażalną sprawność, głęboką przesądność, jak również niezrozumiały dla europejczyka system komunikacji za pomocą bębnów. Dzięki temu, że autor nie szczędzi nam dokładnych opisów sposobów polowania na zwierzęta oraz zastawiania pułapek, czytelnik może bez przeszkód nie tylko wcielić się w rolę łowcy, ale także zdobywa wiedzę, której nie sposób znaleźć w żadnym szkolnym podręczniku. Naturalnie, w Polsce nie koniecznie musimy wykazać się praktycznymi, czy teoretycznymi umiejętnościami z zakresu, chociażby, postępowania z upolowanym hipopotamem, nie mniej jednak, na pewno są to wiadomości, które nie zginą, a mogą okazać się przydatne, gdy zechcemy zabłysnąć w towarzystwie, jako osoby oczytane. Tak więc, Tomek na Czarnym Lądzie bezsprzecznie stanowi skarbnicę wiedzy niesłychanie interesującej i w pewnym stopniu użytecznej.

Co istotne, Szklarski nie tylko zasypuje nas wiadomościami na przeróżne tematy związane ściśle z Afryką, ale również pozwala nam pośmiać się i uczyć na błędach Tomka. Nie ulega, bowiem wątpliwości, iż młody Wilmowski wykazuje się nie tylko godnym pozazdroszczenia, niezaspokojonym głodem wiedzy, ale także zaskakuje niekonwencjonalnymi pomysłami, z których każdy ma w sobie równie wiele innowacyjnego geniuszu, co dziecięcej naiwności. Może właśnie, dlatego postać Tomka urzeka i wzbudza sympatię? Chłopiec nie jest nieomylnym bohaterem, ale raczej wszystkimi jego wyczynami kieruje czysty przypadek. Ot, dziecko urodzone pod szczęśliwą gwiazdą!

W przypadku Tomka na Czarnym Lądzie język powieści uległ drobnej zmienia, dzięki czemu stał się bardziej płynny i naturalny. To, co mogło odrobinę irytować starszego czytelnika przy okazji poprzedniej książki, w tym tomie zanika pozwalając cieszyć się do woli zarówno akcją, jak i wiedzą przekazywaną nam na kartach powieści. Sprawia to, iż nie tylko Tomasz wydaje się nam dojrzalszy, poważniejszy, ale także liczne fakty stają się bardziej przystępne i łatwiejsze do zapamiętania.

Sądzę, iż przygodami Tomka Wilmowskiego mogą cieszyć się zarówno ludzie młodzi, jak i osoby starsze, jako że każdy z nas ma w sobie coś z dziecka i gdzieś w naszej podświadomości kryje się marzenie dotyczące niesamowitej przygody, pasjonujących podróży, wybicia się ponad przeciętną. Jeśli jeszcze się tego nie zrobiło to może warto dać szansę Alfredowi Szklarskiemu i jego młodemu, polskiemu łowcy dzikich zwierząt? Ta wyprawa nic nie kosztuje, a na pewno zapadnie w pamięć i nauczy nas wielu ciekawych rzeczy.

czwartek, 10 stycznia 2013

Winter - Asia Greenhorn




Tytuł: Winter
Autor:Asia Greenhorn
Wydawca: Dreams
Ilość stron: 456
Ocena: 5/6





Winter Starr miała na swoim koncie już nie jedną przeprowadzkę, ale ta bezwarunkowo należała do najgorszych w jej życiu. Po pięciu latach błogiego spokoju, kiedy to dziewczyna mieszkała w Londynie otoczona przez przyjaciół i miłość, jej życie zostaje wywrócone do góry nogami. Babcia, będąca jej prawnym opiekunem po śmierci rodziców, trafia do szpitala zapadając w śpiączkę, zaś dziewczyna zmuszona jest zamieszkać z zupełnie obcymi ludźmi w Walii. Pięcioosobowa rodzina Chiplinów z otwartymi ramionami wita nieznajomą, która momentalnie staje się częścią ich małego świata. Chociaż pobyt Winter w Cae Mefus miał być tylko chwilowy, nikogo specjalnie nie dziwi fakt, iż ulega to zmianie. Babcia nastolatki w prawdzie obudziła się z komy, ale nie jest w stanie sprawnie funkcjonować. Z tego też powodu, młoda Starr zmuszona jest zostać w małym, spokojnym miasteczku na bliżej nieokreślony czas. Wraz z końcem wakacji rozpoczyna naukę w szkole Świętego Dawida, gdzie jej życie powoli zaczyna się układać, zaś serce bije szybciej na widok Rhysa, chłopca o jaspisowych oczach. Niestety, los nie jest dla niej łaskawy. Z pozoru zatęchał dziura, w której każda nowa twarz wzbudza sensację, okazuje się o wiele „żywsza” niżby się wydawało – przestępczość wzrasta, chociaż zarówno policja, jak i gazety zdają się bagatelizować problem, niektórzy mieszkańcy wyraźnie ukrywają całkiem istotne tajemnice, zaś dociekliwa Winter ma zamiar dociec, co takiego dzieje się wokół niej, nawet jeśli przyjdzie jej zapłacić za to wysoką cenę.

Świat pełen jest ludzi stawiających pytania, starających się odkryć prawdę, zbadać tajemnice, które przed nimi ukryto, chcących wiedzieć wszystko. Nie mniej jednak, tylko nieliczni byliby wdzięczni światu za ofiarowaną im wiedzę. Zdecydowanej większości osób wydaje się, iż chcieliby wiedzieć zaś, gdy ową wiedzę posiądą, gdy wiedzą już, co czai się pod łóżkiem, kryje w cieniu, szepcze bezgłośnie do ucha, wtedy właśnie odrzucają prawdę nie potrafiąc, bądź zwyczajnie nie chcąc jej zaakceptować. Winter Starr należy właśnie do tej ostatniej grupy osób i nie sposób się jej dziwić. Dziewczyna wydawała się pewna swego, zdeterminowana w dążeniu do celu, a jednak tajemnice Cae Mefus przerosły ją, rozbiły. W chwili, gdy nastolatka jakimś cudem zaczyna na nowo układać sobie życie, wzbogacone o nowe informacje na temat świata, coś znowu wstrząsa ziemią, po której stąpa. Uważam to za bardzo interesujący element psychologiczny, jako że nie sposób określić, jak my zachowalibyśmy się w sytuacji ekstremalnej. Bo czy wiemy jak wiele jesteśmy w stanie zaakceptować? W którym momencie granica między akceptacją, a szaleństwem zanika?

Asia Greenhorn sięga jeszcze głębiej dotykając czułego niczym organy wewnętrzne tematu miłości. W przypadku Winter samo zakochanie, czy miłosny trójkąt nie stanowią żadnego wyzwania, chociaż dostarczają dreszczyku emocji. Główna bohaterka postępuje w sposób, który wydałby się właściwy chyba każdej dziewczynie znajdującej się na jej miejscu. Bo czym jest walka z całym światem, widmo wojny ras, czy nawet śmierć bliskich, kiedy w grę wchodzi miłość? Kto w ogóle myślałby o takich banałach, kiedy spoczywa bezpiecznie w ramionach ukochanej osoby? Problem zaczyna się jednak, gdy w grę nie wchodzą plany, myśli, fantazje, ale rzeczywistość, realne zagrożenie, które widzimy na własne oczy, czujemy na swojej skórze. Jak wiele jesteśmy w stanie poświęcić dla miłości, kiedy zło już się dzieje? Czy naprawdę potrafimy zaakceptować dosłownie wszystko?

Winter Blackwood Starr to bohaterka pod wieloma względami interesująca, choć, jak dla mnie, jej największą zaletą jest bez wątpienia styl, który reprezentuje – godna pozazdroszczenia uroda gotki, grupka kumpli o uświęconym wyglądzie Jezusa grających w metalowej kapeli o naprawdę genialnej nazwie – Sin-derella, przyjaciółka z kolczykiem w kąciku ust. To, co jednym wydawać się może małoznaczącym szczegółem, w moim przypadku decyduje o odbiorze całej powieści. Dzięki Winter w końcu mam do czynienia z główną bohaterką, która nie jest przeciętna, nudna i bez wyrazu! \m/(‘>o<’)\m/ Naturalnie, nastolatka nie jest pozbawiona wad. Wykazuje, bowiem dziwną skłonność do obrażania się, co jednak może być zrozumiałe gdyż, która z nas nie chciałaby być pępkiem świata dla ukochanego mężczyzny? Każdy ma w sobie odrobinę z samolubnego dziecka.

Pod względem fabuły powieść składa się z połączonych ze sobą znanych schematów typowych dla historii o wampirach oraz romansów, a jednak autorka zdołała przedstawić to w sposób, który nie tylko interesuje, ale również pozwala doszukać się czegoś nowego, fascynującego. Pojawia się tu, bowiem wojna ras zakończona Paktem, dwa światy, które mogą współpracować, ale nigdy nie mogą się ze sobą połączyć, zdrada, której się nie spodziewano, uczucia, namiętności i pragnienia, które zmuszają bohaterów do działania, do opowiedzenia się po którejś ze stron. W przypadku Winter do myślenia, analizowania i refleksji zmuszają zarówno wydarzenia zaprezentowane w książce, jak i liczne postaci, z których każda jest interesująca, na swój sposób wyjątkowa. Przyznam szczerze, że moje serce podbił niezaprzeczalnie Darran Vaughan i chyba nic nie jest w stanie zmienić mojego uwielbienia dla tego wampira – chociaż, czy aby na pewno?

W ogólnym rozrachunku, uważam Winter za pozycję naprawdę dobrą i wartą zainteresowania, gdyż potrafi rozbudzić emocje nawet w takiej bryle lodu, jak ja. W żadnym wypadku nie uważam się za znawcę romansu paranormalnego, gdyż moje dotychczasowe doświadczenia z tym gatunkiem są w mniejszym bądź większym stopniu świeżutkie, jednakże bez ogródek zaznaczę, iż Asia Greenhorn stworzyła powieść spójną, sensowną i wciągającą. Emocje bohaterów wydają mi się prawdziwe, miłość jest rzeczywiście trudna, zaś przyjaźń niepewna, aż do chwili, w której zostaje poddana próbie.

Znajoma na studiach określiła mnie mianem „Królowej Śniegu”, co ma związek z moim nastawieniem do tematyki miłości i uczuć. Winter naprawdę musi mieć w sobie to „coś”, skoro osoba mojego pokroju nie tylko tę książkę przeczytała, ale też otwarcie deklaruje, iż z rozkoszą sięgnie po kolejny tom! Nie ważne, czy jest to zasługą metalowego brzmienia muzyki, której słucha Winter, czy może mojej słabości do atrakcyjnych panów w wieku lat czterdziestu. Liczy się to, że całym sercem polecam tę pozycję!

wtorek, 8 stycznia 2013

Kuroshitsuji vol. 1 - Yana Toboso




Tytuł: Kuroshitsuji vol. 1
Autor:Yana Toboso
Wydawca: Waneko
Ilość stron: 194
Ocena: 5/6





Anglia, czasy miłościwie panującej królowej Wiktorii, wielkich przyjęć, dumnej arystokracji i rozwoju państwa, które rosnąc w siłę otwiera się na świat wraz z jego barwną różnorodnością. W pięknej rezydencji za Londynem, otoczony nietuzinkową grupką służących, młody Ciel Phantomhive spełnia wszystkie obowiązki głowy rodu: przyjmuje przybyłego z daleka wuja, jest zmuszony zabawiać swoją ekscentryczną narzeczoną, która zamienia życie małego panicza w różowy raj, a także dumnie stawia czoła liczącym się członkom londyńskiej społeczności. Choć wszystko wydaje się być dziecięcą zabawą w rzeczywistości jest od niej dalekie, jako że nastoletni sierota nie jest dzieckiem, z którym ktokolwiek obchodziłby się delikatnie. Ciel nie może czuć się jednak samotny mając na usługach nie tylko zgraję pełnych ciepła nieudaczników, ale również kamerdynera, który przychyliłby nieba swojemu paniczowi, stojąc za nim murem. Tak, nie każdy może pochwalić się Sebastianem Michaelisem – niebagatelnie przystojnym... demonem, zarobionym po łokcie opieką nad dwunastoletnią głową rodu Phantomhive, jak również utrzymaniem całej posiadłości w jednym kawałku.

Kuroshitsuji lotem błyskawicy podbiło serca milionów ludzi na całym świecie niezależnie od ich wieku, czy konkretnych zainteresowań. Yana Toboso stworzyła dzieło, które urzeka zarówno płynną, staranną kreską, jak również wiktoriańskim, mrocznym klimatem oraz barwnymi, ciekawymi postaciami. Nie wątpię, iż są osoby, które zalety tejże serii mogą wymieniać w nieskończoność, a ich zachwyt nad każdym detalem nie kończy się nigdy. Sama należę do wielkich zwolenników Kuroshitsuji i cenię sobie sposób, w jaki mangaka „ugryzła” zarówno tło mangi, jak i samą historię.

Pod względem artystycznym Toboso naprawdę dała z siebie zachwycająco wiele prezentując całą gamę różnorodnych postaci, których nie sposób ze sobą pomylić. Sebastian potrafi zmusić kobiece serca do szybszego bicia, zaś jego pan prezentuje się niesłychanie rozkosznie, co kontrastuje z jego ponurym nastawieniem do życia. Także aparycja szalonej czwórki służących stanowi idealne odbicie ich charakterów. Nie można jednak zapomnieć o starannie przedstawionych strojach, które w przypadku Ciela podkreślają zarówno dziecięcą słodycz jego twarzyczki, jak także dzięki swojemu bogactwu oddają jego pozycję społeczną.

Pod względem fabuły pierwszy tom mangi skupia się w głównej mierze na zaprezentowaniu, co istotniejszych postaci oraz relacji między nimi. Autorka powoli zaznajamia nas ze światem, w którym przyjdzie się nam obracać, z mocami, które ma na swoich usługach Ciel, jak również pozwala nam poznać po części charakter dwunastolatka, jego narzeczonej, kamerdynera oraz reszty służby. Jest to tym bardziej istotne, że z tymi właśnie bohaterami nie sposób się rozstać, gdy w grę wchodzi życie młodego Ciela Phantomhive.

Ogólna tematyka mangi należy bez wątpienia do poważnych, na co wskazują nie tylko główne postaci, ale również wydźwięk niektórych scen. Nie mniej jednak, autorka przeplata ze sobą wątki dramatyczne i komediowe z wielką wprawą. Podniosła atmosfera chwili zostaje zredukowana do minimum, kiedy natrafiamy na zabawne gagi, za to w chwili prawdziwego klimaksu nic nie przeszkadza nam w rozkoszowaniu się dreszczykiem emocji, który przebiega po plecach.

Mając na uwadze powyższe, nie może dziwić fakt ogromnej popularności serii Kuroshitsuji, która już pierwszym tomem wzbudza zainteresowanie i obiecuje coraz to lepszą zabawę z każdym następnym. Niektórych bohaterów można pokochać już w tej chwili, innym trzeba dać szansę, bądź opowiedzieć się przeciwko nim, jednakże na pewno nie możemy oceniać tejże serii wyłącznie z punktu widzenia tego tomiku. Yana Toboso niewątpliwie przygotowała dla swoich czytelników wiele niespodzianek i tajemnic, które powoli będzie przed nimi odkrywać. Jest więc, na co czekać i do kogo się ślinić.

piątek, 4 stycznia 2013

Królowa musi umrzeć - K. A. S. Quinn




Tytuł: Królowa musi umrzeć
Autor: K. A. S. Quinn
Seria: Kroniki Tempusu
Wydawca: Dreams
Ilość stron: 296
Ocena: 6/6




Nie od dziś wiadomo, iż książki są rozkoszą nie tylko dla ludzkiego intelektu oraz fantazji, ale również dla wszystkich zmysłów. Wydawnictwo Dreams zadbało o estetyczną przyjemność płynącą z lektury powieści Królowa musi umrzeć, stanowiącej pierwszy tom wciąż powstającej trylogii Kroniki Tempusu autorstwa K. A. S. Quinn. Czytelnicy otrzymują starannie wydany tomik w grubej oprawie, z której spogląda na nich młoda dziewczyna o wymyślnej fryzurze. Zachwyt nie mija, gdy zaglądamy do środka, a nozdrza wypełnia zapach, który mi osobiście przywodzi na myśl kadzidełka palone przez mojego tatę w jego pokoju. W tym oto momencie, gdy rozanieleni skupimy wzrok na wypełnionych drukiem stronach ich magia wciąga nas w wir przygody.

Katie Berger-Jones-Burg jest córką żywiołowej celebrytki, która zakochuje się na zabój niczym nastolatka, zaś jej miłosne szaleństwa odbijają się na życiu i nazwisku dziewczynki. Nie mogąc znaleźć wspólnego języka z zabieganą matką, zajętym swoją nową rodziną ojcem, czy chociażby zapatrzoną w telenowele gosposią, Katie zwierza się pamiętnikowi, zaś jej przyjaciółkami są książki składowane pod wysokim łóżkiem – zaśmieconym azylem dostępnym wyłącznie nastolatce. To właśnie tam dziewczynka stara się pozbierać myśli po wyjeździe matki do Acapulco zaczytując się listami angielskich księżniczek by nagle znaleźć się w samym środku pałacu Buckingham stając oko w oko z jedną z nich. Alicja, córka królowej Wiktorii, okazuje się niesłychanie miłą i opiekuńczą osobą, z którą Katie zaprzyjaźnia się od razu. Inaczej sprawy mają się z nieufnym synem nadwornego lekarza, Jamesem O’Reilly, który z początku naprawdę gra młodej podróżniczce w czasie na nerwach. Trójka dzieci nie ma niestety czasu na dziecinne niesnaski, czy przesadne czułości. Katie musi wrócić do domu zanim jej obecność zostanie odkryta, zaś mieszkańcy pałacu mają na głowie swoje własne problemy, których źródłem są zajadli antymonarchiści. Oj, będzie się działo!

Królowa musi umrzeć to jedna z najlepszych książek dla młodych czytelników, z jaką miałam okazję zapoznać się ostatnimi czasy. Napisana z humorem, bardzo ładnym językiem sprawia, że czyta się ją szybko i z najprawdziwszą rozkoszą. Wypada wspomnieć, iż bohaterowie pochodzący z epoki wiktoriańskiej posługują się językiem współczesnym Katie, co dziewczyna sama zauważa, zaś odkrycie tajemnicy Bernarda DuQuelle’a pozwala wierzyć, iż autorka dobrze wie, co robi i nie omieszka wytłumaczyć nam tego w kolejnych tomach. Co jednak najważniejsze, powieść wyróżnia się wartką akcją, która trzyma w napięciu od samego początku, niemal nie pozwala na złapanie oddechu i z pewnością nie pozostawia miejsca na nudę. Bohaterowie są w ciągłym ruchu, planują, szpiegują, główkują, sprzeczają się i nigdy nie pozostają bierni. Co więcej, w chwili, kiedy czytelnik nie spodziewa się niczego przełomowego, autorka zaskakuje nas swoją pomysłowością, wciąga jeszcze bardziej w opowiadaną historię i sprawia, że na nasze usta cisną się tysiące pytań, na które sami staramy się znaleźć odpowiedź (przyznam szczerze, że sama posiadam pewną teorię dotyczącą Aniołka i najchętniej od razu rozwiałabym swoje wątpliwości!). Tak więc, wraz z powieścią rozwija się nasza ciekawość dotycząca świata stworzonego przez panią Quinn, który okazuje się bardziej skomplikowany niż początkowo mogło się wydawać. Tym samym, z większą niecierpliwością wyczekujemy chwili, gdy wszystkie zagadki zostaną rozwiązane.

Nie mniej interesujące są postaci, które osobiście uważam za naprawdę wspaniałe. Główna bohaterka zdobyła moją sympatię już od pierwszych stron i ani przez chwilę nie wydawała mi się irytująca. Nie jest ani przesadnie inteligentna, ani też okropnie głupia, nie należy do brzydul, ale również nie zalicza się do idealnych piękności. Jest więc postacią idealnie wyważoną i pełną magnetyzmu. Godny uwagi wydaje mi się również fakt przedstawienia postaci historycznych, które dzięki autorce stają się czytelnikowi bliższe i zapadają w pamięć. Także wyraźnie negatywni bohaterowie mają w sobie coś wyjątkowego, co sprawia, że pozostają oni fascynujący mimo niechęci, jaką można względem nich odczuwać. Jest to naprawdę ogromną zaletą książki, w której postaci są nie mniej ważne od fabuły.

Królowa musi umrzeć posiada jednak jeszcze jedną szczególnie istotną zaletę. Rozbudza, bowiem zainteresowanie szeroko pojętą nauką, zachęca do zgłębiania tajemnic historii oraz ukazuje pewne wydarzenia mające miejsce w Wielkiej Brytanii, które zasiewają ziarno fascynacji tymże krajem. Osobiście bardzo ubolewam nad tym, iż książka ta nie powstała w czasie mojej edukacji gimnazjalnej, bądź licealnej, gdyż bezsprzecznie skłoniłaby mnie do pogłębiania mojej wiedzy i najpewniej ukierunkowałaby myśli o studiach. Proszę mi wierzyć, ten tytuł naprawdę potrafi rozbudzić miłość do Wielkiej Brytanii! Kryształowy Pałac, który ukazuje nam autorka to dzieło sztuki, a przecież nigdzie nie znajdujemy jego idealnego opisu. To zadziwiające, jaką pasję pani Quinn potrafi zawrzeć w słowach i jak dalece może rozbudzić ją w czytelniku.

Czy w takim razie powieść posiada jakiekolwiek wady? Prawdę powiedziawszy, ja się ich nie doszukałam. Sądzę, iż podobnie jak w przypadku Harry’ego Pottera, Kroniki Tempusu są serią, którą albo się pokocha, albo się jej lubić nie będzie i ciężko mówić o czymkolwiek pomiędzy. Ja zakochałam się w powieści K. A. S. Quinn już na samym początku toteż z niecierpliwością będę wyczekiwać kontynuacji. Tym bardziej, że darzę szczególnym sentymentem Bernarda DuQuelle’a, a nawet Belzen wydaje mi się naprawdę godny uwagi. Ot, małe słabostki Kirhan.

Książkę Królowa musi umrzeć z całego serca polecam osobom młodym, jak również zainteresowanym tematyką podróży w czasie, ciekawostkami dotyczącymi Wielkiej Brytanii, a także miłośnikom Harry’ego Pottera. Nie warto pozostawać „fanem jednego tytułu”, kiedy na horyzoncie pojawia się pozycja naprawdę godna uwagi – Kroniki Tempusu.


czwartek, 3 stycznia 2013

Kaśka Podrywaczka - Marta Fox




Tytuł: Kaśka Podrywaczka
Autor: Marta Fox
Wydawca: Akapit Press
Ilość stron: 248
Ocena: 4/6





Kaśka to gimnazjalistka z problemami, która swoją indywidualnością i poglądami buduje wokół siebie mur oddzielający ją od świata, który mógłby ją zranić. Otoczona przyjaznymi twarzami, posiadająca przyjaciółkę oraz kochających rodziców ucieka od tego, co dobre zamykając się w egoistycznej, atrakcyjnej skorupie swojego ciała. Dziewczyna została w przeszłości skrzywdzona fotomontażem, którego autor podkochiwał się w niej i w dość wyjątkowy sposób okazał swoje uczucia. Kaśka nie miała pojęcia, kim jest tajemniczy sprawca jej nieszczęścia, a jednak zakochała się w stworzonym przez siebie obrazie swojego prześladowcy. Nie mniej jednak, tamto wydarzenie zmieniło całkowicie jej poglądy na życie – to ona decyduje, czego i kogo chce, to ona dokonuje wyboru. Jest Kaśką Podrywaczką, jak nazywają ją znajomi i jak sama mówi o sobie, a znaczy to tyle, co „niezależna”. Ot i sekret fabuły książki Marty Fox – życie młodej dziewczyny, która sama nie wie, czego chce.

Chociaż treść jest prosta, pozbawiona wielkich wzlotów i bolesnych upadków to jednak książkę czyta się przyjemnie, gdyż szybko. Podczas lektury nerwy nie są napięte jak postronki i nie doświadczmy zaskakujących zwrotów akcji, ale z całą pewnością czytelnikowi nie grozi nuda i zniechęcenie. Bardzo możliwe, że w kilku miejscach fabuły na twarzy odbiorcy zagości uśmiech wywołany zabawnymi sytuacjami, dowcipnymi komentarzami, czy też, co ciekawszymi dialogami.

Niestety, język powieści, chociaż nie denerwuje to jednak zmusza to przewrócenia oczyma od czasu do czasu. Myślę, że najlepiej odda to stwierdzenie: jak to mówiła moja pani profesor od literatury francuskiej „Może obciachem, jest mówić dzisiaj ‘obciach’, ale to jednak obciach”. Nasza narratorka, Kaśka, przejawia, bowiem niezdrowe zamiłowanie do powtarzania słów innych osób, co niesłychanie często podkreśla. Po dziesiątym razie naprawdę mamy dosyć i błagamy o litość. Co więcej, język, jakim posługuje się Kaśka to... obciach. Młoda dziewczyna używa powiedzonek, które wyszły z mody na długo przed jej rozpoczęciem nauki szkolnej, cytuje starych ludzi, a na domiar złego raczy nas rymowankami, które mogły bawić, i bawiły, naszych dziadków. To naprawdę odstrasza. Przez sporą część książki nie opuszczała mnie świadomość, że to jednak starsza kobieta sili się na używanie gwary młodzieżowej, o której miejscami nie ma pojęcia.

Zupełnie niezrozumiałym dla mnie zabiegiem jest zastępowanie litery „u” w jednym tylko słowie. Na całą książkę może dwa razy pojawia się znane wszystkim „dupa” zaś zalewa nas fala „dyp”. Nie wykluczam, że może to mieć związek z jakąś śląską naleciałością u młodzieży z tamtego regionu. Ja osobiście nie spotkałam się z czymś takim w czasie mojej małopolskiej kariery gimnazjalistki.

Bohaterowie stworzeni przez autorkę na pewno zasługują na uwagę i sympatię. Nie sposób nie polubić pozytywnie myślącej Karoliny, wyrozumiałego Peceta, szalonego Marcina, czy spokojnego Kamila. Opanowanie Pańci również wydaje się godne podziwu, chociaż nie wiem na ile zdałaby się jej metoda nauczania samodzielnego myślenia, kiedy dzisiejsza edukacja opiera się na zasadzie „wstrzelenia w kluch”.

Sama główna bohaterka do specjalnie przebojowych i inteligentnych nie należy. Na samym początku naprawdę niewiele w niej było z nastolatki, a jej problemy wydawały mi się wymuszone, mało konkretne. Z czasem wrażenie to zatarło się i całkowicie zniknęło. Nie można jednak ukryć, że nasza Katarzyna ma nawyk powtarzania się – potrafi po wielokroć rozwodzić się nad przezwiskami, jakie kolega z klasy wymyśla dla znajomych i nauczycieli, opowiada o rodzinie swojej przyjaciółki Pauli, o koleżankach swojej babci, o mieszaniu bigosu i elastyczności, wyginaniu się, rozciąganiu, giętkości... Sądzę, że wspomnienie o tym wszystkim jeden raz byłoby w zupełności wystarczające. Nie jednokrotnie także używa słów, których znajomości nie spodziewałabym się po gimnazjalistce, by zaraz potem wyskoczyć z brakiem zrozumienia zwrotów całkowicie podstawowych. Można jej to jednak wybaczyć.
           
Spoglądając na Kaśkę Podrywaczkę całościowo muszę przyznać, że jest to książka, której nie zaszkodzi przeczytać. Straszy, ale nie odstrasza, załamuje, ale nie irytuje – napisać coś takiego to sztuka. Poświęcenie tej pozycji jednego wieczoru na pewno nikomu nie zaszkodzi, a może okazać się strzałem w dziesiątkę i świetną rozrywką. Kto wie? Ja na pewno nie żałuję, że dałam szansę Kaście Podrywaczce, gdyż bawiłam się nie najgorzej.

wtorek, 1 stycznia 2013

Upadek Lucyfera - Wendy Alec




Tytuł: Upadek Lucyfera
Autor: Wendy Alec
Wydawca: Inny Świat
Ilość stron: 302
Ocena: -6/6




Większość osób wydaje się zażenowana ilekroć temat Pisma Świętego zostaje poruszony, a przecież nikt nie oczekuje, że tłumy uwierzą w przekazywane w Biblii prawdy, nikt nie spodziewa się nagłego nawrócenia niewiernych i zmiany świata na lepsze tylko, dlatego że ludzie słyszeli o Stworzeniu Świata, o Buncie w Niebie, o Upadku Szatana. Skąd więc ten strach przed Pismem? Społeczeństwo z góry wydaje się odrzucać wszystko, co zbyt mocno wiąże się z religijnością i z Bogiem. Ludzie wyznają, ale nie wierzą, wiedzą lecz odrzucają. Może, dlatego Upadek Lucyfera, który rozpoczyna Kroniki Braci jest jedyną księgą tej serii przetłumaczoną na język polski. Sądzę, iż jest to ogromną stratą dla polskiego czytelnika, gdyż Wendy Alec stworzyła epicką powieść, która pełna jest piękna i magii, a przy tym ukazuje ogólnie znaną ludziom historię w sposób szczegółowy, niejako prawdopodobny i przede wszystkim niesamowicie interesujący. A przecież dalej miało być tylko lepiej!

Krótki prolog przenosi nas do Jordanii, gdzie podczas prowadzonych wykopalisk archeologicznych anglik imieniem Nick dokonuje niesamowitego odkrycia. W jego ręce wpada, bowiem piękna skrzynia opatrzona książęcymi pieczęciami boskich archaniołów zaś w jej wnętrzu, pośród oślepiającego blasku, znajdują się kroniki spisane ręką samego Gabriela Objawiającego. Zaraz potem, w niewielkim pokłosiu, stajemy się świadkami spotkania między trójką Niebiańskich Książąt – Michałem, Gabrielem i upadłym już Lucyferem, który brnie poprzez bagno ludzkich szczątków oglądając dzieło „ludzkiego stworzenia”. I oto, w końcu, znajdujemy się na samym początku powieści, w pierwszym rozdziale, w którym zaprezentowano nam Pierwsze Niebiosa oraz przybliżono trójkę braci – Książąt Niebieskich, ukochanych synów samego Boga. Poznajemy dokładniej strukturę Nieba, w którego laboratoriach aniołowie boży pracują wytrwale nad dziełem Stworzenia. Widzimy prototyp człowieka, który wzbudza nienawiść Lucyfera, a tym samym doprowadza do jego Buntu, do Upadku. Historia trwa jednak nadal, powoli przesuwa się przez kolejne biblijne sceny, na które teraz możemy spojrzeć z zupełnie innej perspektywy, jakby zostało nam to objawione.

Biblia, do której każdy z nas ma bezpośredni dostęp, opiera się na ludzkim poznaniu świata i jego historii. Ograniczone i proste istoty relacjonują wydarzenia, które miały miejsce za ich życia, bądź zostały im objawione. Człowiek niezmiennie jest jednak widzem, bądź, co najwyżej aktorem nieznającym swojej roli. Wendy Alec pozwala nam zajrzeć za kulisy, pokazuje tych, którzy pisali scenariusz istnienia Świata, przedstawia sposób ich działania, motor napędowy każdego boskiego planu. Tutaj cud to nie pstryknięcie palcami, ale długie lata planowania, sprawdzania, dopieszczania, to technologia zdecydowanie przewyższająca dotychczasowe ludzkie osiągnięcia w każdej dziedzinie życia. Właśnie to zasługuje na szczególną uwagę i ogromną pochwałę. Rzeczywistość Nieba to nie przestrzeń wypełniona magią i czarami, ale świat bardzo daleko idącej techniki, genetyki, badań prowadzonych w laboratoriach. Jeśli pokusimy się o porównanie Biblii do fantastyki to Upadek Lucyfera bliższy jest science-fiction.

Czy poza naprawdę fascynującym światem powieść zasługuje na uznanie także w innej dziedzinie? Zdecydowanie. Autorka nie tylko przedstawia Stworzenie, Upadek i zemstę Lucyfera, ale również nadaje swoim bohaterom realnych kształtów, przez co stają się oni bardzo prawdopodobnymi sługami Boga. Więź łącząca Michała, Gabriela i Lucyfera jest „wielowarstwowa”, zmienia się, umacnia bądź słabnie w zależności od wydarzeń, jakie mają miejsce. Co więcej widoczny jest również indywidualny charakter każdego z archaniołów, mamy wgląd w ich myśli, sny, poglądy. To dzięki temu nie są oni obcymi bytami spełniającymi swoje funkcje w Niebie i Piekle, ale stają się bardziej ludzcy, bliżsi czytelnikowi.

Kiedy czytałam Upadek Lucyfera po raz pierwszy byłam tą książką zachwycona i nie mogłam doczekać się kontynuacji, która wtedy była planowana. Żadne polskie angelfantasy nie mogło równać się w tym wyjątkowym tytułem, który wyróżniał się poważnym potraktowaniem tematu Upadku. Teraz, powracając myślami do tej pozycji, z każdą chwilą bardziej pragnę wydać swoje oszczędności na powstałe już trzy kolejne księgi, które kuszą nie tylko obszernością, ale również tematyką odbiegającą w pewnym stopniu od biblijnego przekazu.

Bezsprzecznie, książka Wendy Alec to najlepsza powieść o aniołach, jaką czytałam i polecam ją każdemu, kto ma ochotę na lekturę konkretną, nie zaś na lekką komedię, czy bezsensowny romans, których się nam ostatnio namnożyło.