Tytuł: Dziedzic Zaklinaczy
Seria: Kroniki Dziedziców
Tom: 4
Autor: Cinda Williams Chima
Wydawnictwo: Galeria Książki
Liczba stron: 528
Ocena: 5/6
Są powieści, o których ciężko coś
powiedzieć i są takie, o których po prostu się mówi i nie sposób
przestać. Jak mogliście zauważyć po mojej wideo-recenzji, która
z założenia miała być tylko niewielkim wstępem do klasycznej
oceny, Dziedzic Zaklinaczy to tytuł, który wywołuje
potok słów i zanim człowiek w ogóle to spostrzeże, jest zmuszony
przerwać swój wywód. Ja mam to szczęście, że do tematu powieści
mogę powrócić i skorzystam z tego przywileju, jako że naprawdę
warto raz jeszcze rzucić okiem na najważniejsze motywy, które
wręcz proszą o uwagę w Dziedzicu Zaklinaczy.
Jonah Kinlock jako jeden z nielicznych
przeżył owiane tajemnicą straszne wydarzenia mające miejsce w
Thorn Hill, gdzie mieszkał z rodzicami i rodzeństwem. Dorośli,
których znał zginęli, jego koledzy i koleżanki, a przynajmniej
ci, którzy przeżyli, zostali na zawsze naznaczeni fizyczną
niepełnosprawnością, psychicznym ciężarem, dręczącymi
wspomnieniami. Nie zostali jednak porzuceni, jako że niejaki Gabriel
Mandrake wyciągnął do ocalałych rękę i to on poprowadził ich w
przyszłość.
W kilka lat później, masakra w Thorn
Hill nadal pozostaje zagadką, wokół której pojawiają się liczne
spekulacje. Jonah trudni się zabijaniem na zlecenie Gabriela, ale
przede wszystkim chce dociec prawdy na temat pogromu, który
spustoszył świat jego dzieciństwa. Nie jest to niestety łatwe,
gdyż najwyraźniej istnieje więcej niż jedna „prawda”, a na
horyzoncie pojawiają się także inne, równie poważne problemy,
którym należy stawić czoła.
Wychowywana przez dziadka, Emma
Greenwood wiedzie beztroskie życie buntowniczki, która częściej
przesiaduje w klubach muzycznych niż w szkole czy w domu. Mimo
beztroskiego podejścia do życia, dziewczyna sprawdza się całkiem
nieźle jako lutnik i podobnie jak dziadek, kocha muzykę. Jej
pozostawiająca wiele do życzenia egzystencja zostaje jednak
poważnie zachwiana, kiedy jedyny opiekun ginie w podejrzanych
okolicznościach, zaś na drodze Emmy staje człowiek, który
przecież nie miał prawa się pojawić. Świat po prostu staje na
głowie, a kłamstwa i kłamstewka otaczają ją ciasnym kokonem.
Pamiętacie jeszcze antyczne dramaty,
którymi zamęczano nas na zajęciach z języka polskiego od
podstawówki po szkołę średnią, a nierzadko wraca się do nich
także na studiach? Wyobraźcie sobie teraz, że te sztywne,
dramatyczne utwory zostają przyobleczone we współczesną, ale
magiczną otoczkę, a bohaterowie z powodzeniem mogliby być jednymi
z nas. Oto i Dziedzic Zaklinaczy! Prawdziwy współczesny
dramat pisany prozą, w którym los robi na złość bohaterom, a
raniące serce ciosy spadają na nich bez opamiętania. Na tę
sytuacją składa się wiele czynników, jak chociażby, w przypadku
Jonaha, masakra w Thorn Hill i jej skutki, moc zabijania dotykiem,
która wymusza alienację, ale także wszystkie popełniane błędy,
zaś ze strony Emmy wymienić można śmierć wszystkich bliskich,
kłamstwa otoczenia i niezrozumienie sytuacji. Możemy wyliczać i
wyliczać, ale warto zauważyć, iż w Dziedzicu Zaklinaczy
nie natkniemy się na dramatyczny przesyt, który grozi ciężką
depresją. Wszystko zostało przedstawione w zgrabny, powiązany ze
sobą sposób i nie piętrzy się rażąc w oczy, ale nakłada się
na siebie pozostając w harmonii. Właśnie to sprawia, że powieści
nie ma się dosyć nawet przez chwilę, ale ma się ochotę czytać i
czytać.
Kolejnym elementem, o którym
wspomniałam w wideo-recenzji, a do którego chciałabym powrócić
jest niepełnosprawność magiczna. Motyw doprawdy fantastyczny,
chociaż niezmiernie smutny. Zapewne nikt z Was nie pamięta wybuchu
w Czarnobylu, który silnie wpłynął na nasz kraj i dzieci rodzące
się niedługo po tamtych strasznych wydarzeniach. Niemniej jednak,
masakrę w Thorn Hill porównałabym właśnie do tamtego wydarzenia,
które znam doskonale z opowieści mojej mamy, która zetknęła się
osobiście ze zdeformowanymi w wyniku wybuchu elektrowni jądrowej
dziećmi. Może właśnie dlatego zwróciłam uwagę na magicznie
chore dzieciaki pojawiające się w tej powieści. Ich
niepełnosprawność nierzadko jest na tyle poważna, że zmuszone są
do zażywania narkotyków pozwalających im uśmierzyć ból,
uspokoić się, opanować magiczne zawirowania. Jak łatwo się
domyślić, najbardziej chorzy umierają młodo, ale ich śmierć
wcale nie jest jednoznaczna z ulgą, gdyż po życiu czeka na nie
kolejne życie, a ono wcale nie musi być takie różowe, jak wydaje
się wierzącym. A teraz pomyślcie, jak niewiele dzieli nasz
codzienny świat od tego stworzonego w Dziedzicu Zaklinaczy.
Przeciwieństwem wydarzeń mniej lub
bardziej prawdopodobnych, jakimi są masakra w Thorn Hill oraz
magiczna niepełnosprawność, jest „życie po śmierci” według
czwartego tomu Kronik Dziedziców. I o
tym już wspominałam, ale pozwolę sobie ten temat rozwinąć. Cinda
Williams Chima zestawiła ze sobą kilka zagadnień – popularne
dziś i rozchwytywane zombie, możliwość istnienia życia po
śmierci oraz pytanie o warunki takiego niematerialnego życia. Jak
sądzicie, co powstanie z połączenia tych trzech elementów? Zgadza
się, nic przyjemnego. A to przecież nie wszystko. Zombie z duszą
zmarłych nieszczęśników, którzy dosyć już wycierpieli, przykry
obowiązek rozprawiania się z żywymi trupami szukającymi nowych
ciał, chciwe chwytanie się życia, nawet jeśli jest ono żałosne
i sprawia ból innym, misja wyznaczona przez ludzi nieposiadających
umiejętności słyszenia krzyków unicestwianych „pasożytów”.
Dziedzic Zaklinaczy ma w sobie o wiele
więcej niż większość powieści, właśnie ze względu na zawarte
w tym tytule cierpienie, wątpliwości, ból oraz walkę o prawo do
życia.
W czwartej części swojej serii, Cinda
Williams Chima stworzyła grupkę szczególnych bohaterów, których
wyjątkowość podkreślają nie tylko życiowe dramaty, magiczne i
fizyczne umiejętności czy zewnętrzna atrakcyjność, ale także
ich podejście do muzyki. Takich postaci po prostu nie sposób nie
polubić, gdyż ich życie toczy się na kilku płaszczyznach, z
czego ta muzyczna w niektórych momentach wybija się ponad inne. To
nie są osoby, które tylko walczą z magicznym złem, to nie
kochankowie, dla których świat jest telenowelą. To grupka osób
oddających serce tej samej pasji, tworzących kapelę, dzielących
się z innymi swoim szaleństwem. Chyba każdy z nas słucha czasami
muzyki, chociaż przez chwilę myśli o tym, jak wspaniale byłoby
móc zrobić muzyczną karierę by porywać tłumy cząstką siebie
ofiarowywaną poprzez wokal lub grę na instrumentach. Jeśli
szalejecie na punkcie jakiegoś zespołu, na pewno zrozumiecie to, co
autorka stara się nam ukazać poprzez zniewalające opisy gry.
Mówiłam o tym w wideo-recenzji, ale powtórzę się – to jest
poezja prozą! I muszę przyznać, że ma to ogromny wpływ na
sposób, w jaki postrzegamy przede wszystkim dwójkę naszych
protagonistów, ponieważ są kimś wyjątkowym.
Nie będzie mi łatwo podsumować w
kilku słowach Dziedzica Zaklinaczy.
Jest to dla mnie powieść, której czytanie
porównałabym do rzeki. Unosi Cię na swoich falach kołysząc
delikatnie i nawet nie dostrzegasz jej pędu, a już docierasz na
ostatnią stronę. Świat przedstawiony przez autorkę jest piękny,
ale zatrważający i niebezpieczny jak morskie głębiny, zresztą
podobnie jak jej bohaterowie. Ta część to nieprawdopodobna
historia bogata w prawdopodobne wydarzenia, brutalność świata
wzbogacona magią, nieudana próba ucieczki przed normalnością,
która przecież nie jest możliwa. Chcecie naprawdę zrozumieć tę
powieść? Przeczytajcie ją!
Ta seria jeszcze przede mną, ale nie wiem,kiedy nadarzy się okazja, żeby po niąsięgnąć :)
OdpowiedzUsuńMuszę w końcu nadrobić zaległości z poprzednimi tomami.
OdpowiedzUsuń