Tytuł: Ostatnia spowiedź
Tom: 3 (ostatni)
Autor: Nina Reichter
Wydawnictwo: Novae Res
Liczba stron: 374
Ocena: -5/6
Ludzie chcą wierzyć, że ich życie, jak i całe istnienie tego świata jest nieskończone. Bezustannie jakiś etap zostaje zamknięty, ale coś innego się wtedy rozpoczyna i tak bez przerwy, raz za razem. Tom pierwszy, drugi i w końcu trzeci – ostatni. Historia miała swój początek, odnalazła koniec, ale jednocześnie weszła w zupełnie nową fazę istnienia. Zespół, jakże istotny dla pojawienia się powieści, ale uśpiony od lat, niczym pchnięty niewidzialną ręką losu, tworzy na nowo i wypuszcza swoje klipy na niedługo przed pojawieniem się ostatniej części trylogii Niny Reichter. Nazwiecie to przypadkiem, przeznaczeniem, może wymysłem chorej wyobraźni, ale fakty są niezaprzeczalne. To magiczne zrządzenie losu, które udowadnia, że świat jest maleńki i wszystko może się zdarzyć, więc warto marzyć i wierzyć.
Życie Allly w końcu wskoczyło na
właściwe tory – zakochana i zaręczona z mężczyzną, za którym
szaleje, robi karierę na stanowisku, o którym nawet bała się
otwarcie marzyć. Do pełni szczęścia brakuje jej tylko małego,
rozkrzyczanego brzdąca, który byłby miniaturką jej ukochanego.
Niestety, nie tak łatwo dostać to czego chce się najbardziej, a za
szczęście trzeba najwidoczniej zapłacić srogą cenę, gdyż
zbudowany przez Ally i Bradina piękny domek z kart zaczyna się
rozsypywać jeszcze zanim został tak naprawdę ukończony.
Przeszłość młodego muzyka upomina się o niego w najgorszy
możliwy sposób, tajemnice splatają się w czułym uścisku z
kłamstwami, w bohaterach budzą się ukryte dotąd żądze i
uczucia, które wcześniej wydawały się nie mieć znaczenia. Życie
zamienia się w krwiożerczą bestię, która odgryzie głowę
każdemu, kto tylko przez chwilę pomyśli, że wyszedł na prostą.
Ally i Bradin nie są jedynymi ludźmi na świecie, zaś liczba osób
pragnących ich szczęścia oraz tych chcących im zaszkodzić wcale
nie jest od siebie tak różna.
Już w pierwszym tomie, Nina Reichter
pchnęła nas w ramiona powieści romantycznej, słodko-gorzkiej, w
której motywem przewodnim jest nie tylko obezwładniające uczucie,
ale również odrodzenie. Jej bohaterowie przeżywają je na wiele
różnych sposobów już od samego początku, ale chyba
najistotniejszym jest to, które zachodzi w samej głównej
bohaterce. Nasza Ally okazuje się bowiem idealna wyłącznie z
wierzchu. Piękna, utalentowana, ale zniszczona w środku, stłamszona
przez rodzinę i jej ambicje. W drugim tomie mieliśmy okazję
zobaczyć, jak dziewczyna walczy z tym jaka jest naprawdę, a jaka
stała się z winy wszystkich nacisków otoczenia. Jaka jest jednak
teraz, w tomie trzecim? Przede wszystkim okazuje się wewnętrznie
silniejsza, bardziej pewna swojej wartości, wie czego pragnie i dąży
do tego. Niestety, nie chce polegać na innych, a jej
samodzielność godna jest politowania. Ally jest tylko człowiekiem,
nie może ze wszystkim borykać się sama, a jednak robi to i zostaje
wciągnięta przez ruchome piaski konsekwencji swoich decyzji oraz
przewrotnego losu. Mimo wszystko, nasza bohaterka jest żywotna jak
karaluch, toteż powoli wychodzi z opresji, zmienia się w dalszym
ciągu, ale zawsze pozostaje w pełni sobą. Nina Reichter bez
wątpienia wykazała się niemałymi umiejętnościami kreacji swojej
bohaterki, która nie zatraca siebie, mimo że za każdym razem robi
krok do przodu i próbuje stać się lepsza.
W przypadku Bradina sytuacja ma się
zdecydowanie inaczej, ponieważ chłopak nie jest skłonny do
kształtowania samego siebie. Nawet jeśli rusza do przodu, w pewnym
momencie znowu zaczyna się cofać do tego, co było wcześniej.
Podobnie jest z jego miłością, która nie dorasta, ale pozostaje
tak samo niepewna, pozbawiona wiary w uczucie Ally, jak wyglądało
to na samym początku ich znajomości. Bradin tak naprawdę nie
wierzy w swoją ukochaną, nie wierzy w jej miłość, ponieważ
skupia się w głównej mierze na sobie. Wszystko, co robi wydaje się
koncentrować właśnie na nim, na jego uczuciach, jego pragnieniach,
jego potrzebach, które zwyczajnie czasami odpowiadają temu, czego
potrzebuje jego ukochana. Prawdę mówiąc, ciężko określić, czy
właśnie to jest powodem nieświadomego zadania naszej bohaterce
najgłębszej rany, jaką można zadać normalnej kobiecie, ale
Bradin właśnie to robi – nie pierwszy zresztą raz. Tym samym,
ponownie staje się on przeciwieństwem swojego brata, który wydawał
się zaliczać do tych najgorszych, zaś w rzeczywistości okazał
się ukrywać przed światem piękną duszę. Tom jest więc tą
drugą stroną medalu, jest kimś, kto dostrzega i szanuje
wyjątkowość Ally, kocha ją nie dla siebie, ale dla niej. Kiedy
już poznaje prawdę o swoich uczuciach i zaczyna je akceptować,
pozostaje im wierny, jest gotowy przyjmować niezliczone razy w imię
miłości do dziewczyny, która okazała się znać drogę do jego
serca. Dwaj bliźniaczy bracia są różni od siebie jak ogień i
woda, dzień i noc, są bezgranicznie różną od siebie braterską
jednością.
Nina Reichter w bardzo, nie oszukujmy
się, brutalny sposób poruszyła w tym tomie kwestię pytania, jakie
zadają sobie chyba tysiące nieszczęśliwie zakochanych osób: skąd
wiesz, że to naprawdę miłość? W końcu mówi się, że kocha się
za nic, a nie za coś. Czym w takim razie jest miłość?
Masochizmem? Jeśli kochamy za nic i jedyne co otrzymujemy to ciągłe
ciosy, rany, bezustanny ból, to jak inaczej można ją nazwać? W
Ostatniej spowiedzi kwestia ta narasta poprzez
schematyczny rozwój akcji – szczęście, wydumany problem,
wzajemne ranienie się, kłótnia, rozstania i powroty. Niby ciągle
to samo, ale jednak autorka przedstawia to naprawdę kusząco, co
sprawia, że powieść po prostu chce się przeczytać. Słodycz,
romantyzm, wielkie nadzieje, ból związany z uczuciem, które nie
zależy tylko od nas, ale także od tej drugiej osoby, na którą nie
mamy wpływu. Łzy poleją się nie tylko w powieści, ale także
skapną na jej strony z Waszych oczu! Wróćmy jednak do treści. Jak
jest z Ally? Czy Bradin naprawdę jest tym jedynym? Nie liczcie na
moją odpowiedź!
Przejdźmy jednak troszkę dalej.
Pamiętacie na pewno ten miły dreszczyk emocji towarzyszący
rozwijającym się w pierwszym tomie uczuciom, który znika wraz z
postawieniem sprawy jasno. W „trójeczce” przeżyjemy to samo,
chociaż jednocześnie jest to coś zupełnie innego, ponieważ
zmienią się nam aktorzy. Czy wszyscy? W jakim stopniu będą inni?
Musicie przeczytać powieść by się tego dowiedzieć, ale zapewniam
Was, że ten słodki dreszczyk powróci!
Na koniec zajmijmy się zakończeniem
powieści. Bez obaw, nie zdradzę Wam jakie jest, ponieważ musicie
sami przepłynąć przez morze łez swoich i bohaterów, musicie
poczuć w sobie te radości i smutki, to podniecenie i ból, miłość
i nienawiść. Ale do rzeczy! Zakończenie Ostatniej spowiedzi
po prostu nie mogło być inne! Ta powieść nie miała prawa
skończyć się inaczej i wiedziałam to już po przeczytaniu
pierwszych 100 stron - może dlatego, że czytając ten tom z jakiegoś niewiadomego powodu miałam przed oczyma sceny z pewnej mangi, gdzie, jak się
okazało, finał był ciut podobny. Czyżby babska intuicja?. Niemniej, to nagromadzenie nieszczęść,
drobnych radości, kłamstw, szachownica uczuć, wyznania miłości,
brak wzajemności i przeciwnie, wzajemność, to wszystko kumulowało
się od pierwszej części by w trzeciej osiągnąć swoje apogeum i
doprowadzić nas do takiego, a nie innego zakończenia. Przyznam się
bez bicia, że nie miałabym nic przeciwko innemu rozegraniu tego
wszystkiego, ale to już kwestia tylko i wyłącznie mojej
„ciepłokluchowości”. Nie moja wina, że tak się wzruszam
czytając!
Podsumowując finałowy tom Ostatniej
spowiedzi,
mogę jedynie powiedzieć Wam: „Tak, sięgajcie, czytajcie! Warto
poznać tę historię, warto dotrzeć do jej końca” oraz udzielić
Wam kilku rad: zaopatrzcie się w karton chusteczek higienicznych,
zadbajcie by nikt Wam nie przeszkadzał, nie czytajcie tego tomu
przed wyjściem z domu, ponieważ nie łatwo naprawić rozmazany
przez łzy makijaż, a zapuchnięte oczy są nie mniej trudne do
ujarzmienia. Ostrzegam, docierając do końca powieści nie będziecie
mogli znaleźć dla siebie miejsca, poczujecie się jak rozbity
szklany łabędź, a historia Ostatniej spowiedzi zostanie
z Wami może nawet na zawsze.
Słyszałam o tej serii, ogólnie o autorce jest bardzo głośno. Kiedyś na pewno zacznę od pierwszej części tę serię ;)
OdpowiedzUsuńhttp://pasion-libros.blogspot.com/
Za mną już dwie pierwsze części i stałam się fanką tej trylogii. Oczywiście muszę znać jej finał, bo to jedyna książka romantyczna jaka kiedykolwiek mi się spodobała :)
OdpowiedzUsuńMuszę. Przeczytać. Tę. Trylogię.
OdpowiedzUsuńMuszę.
Muszę.
Muszę!
małego, rozkrzyczanego brzdąca - Jezu Nazaretański, nigdy tego nie przeczytam, nawet jeśli ktoś mi będzie groził torturami.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam dwa pierwsze tomy. Trochę się obawiam ostatniej części, ale obym przetrwała!
OdpowiedzUsuń