sobota, 20 września 2014

Niewolnicy z Socorro - John Flanagan



Tytuł: Niewolnicy z Socorro
Autor: John Flanagan
Wydawnictwo: Jaguar
Ilość stron: 400
Ocena: 5-/6





Co według Was jest najpiękniejszą cechą serii wielotomowych? Ich liczba? Możliwość rozkoszowania się lekturą przez dłuższy czas? A może długie godziny spędzane w świecie, który kochacie? Zdradzę Wam, co ja cenię sobie w takich sagach. Dorastanie. Zaczynamy lekturę na pewnym etapie naszego życia, w pewnym wieku i nasi bohaterowie również mają swoje ustalone przez autora wiosenki. Tom po tomie czas pędzi do przodu dla nas, dla bohaterów, dla samego twórcy i nagle okazuje się, że żadne z nas nie jest już takie, jakim było na początku tej drogi. Oto prawdziwa magia wielotomówek.

Hal i jego załoga nudzą się niemiłosiernie spędzając leniwe dni w rodzinnym mieście. Ich rzadkie zadania z powodzeniem mogą otrzymać miano bezczynności, toteż Czaple marzą o większej wyprawie, ambitnej misji, prawdziwej przygodzie. Tym razem szczęście im dopisuje, jako że okazja na wypłynięcie w morze nadarza się w odpowiednim momencie. Załoga niewielkiego stateczku o trójkątnym żaglu ma spędzić dobry rok z dala od swoich rodaków i bliskich, stacjonując u wybrzeży Araluenu, pomagając jego mieszkańcom, i wykonując polecenia króla. Zresztą, biorąc pod uwagę fakt, że przed wypłynięciem z rodzinnego portu chłopcy byli o krok od śmierci z rąk wściekłego Eraka, a to za sprawą Hala i jego nowej przyjaciółki, to roczna misja przedłuża życie załogi „Czapli” o tych kilkanaście miesięcy. Skandianie nie płyną jednak na wakacje, o czym przekonują się niemal natychmiast, gdyż ich pierwszym, wymuszonym sytuacją zadaniem okazuje się pogoń za doskonale znanym wrogiem i próba odbicia pojmanych w niewolę Aralueńczyków.

Kiedy myślimy o powieściach Johna Flanagana mamy świadomość, że są one przeznaczone w głównej mierze dla młodego, spragnionego fantastyki czytelnika, który na naszym rynku nie ma zbyt dużego wyboru podobnych książek. Fakty te pozostają niezmienne, chociaż warto wspomnieć o pewnej ciekawostce. Autor bestsellerowych „Zwiadowców” ma na swoim koncie zaledwie dwie serie, ale już teraz tworzy nimi wyraźne schody swoich ogromnych postępów oraz różnic, jakie zachodzą w jego stylu. „Niewolnicy z Socorro” są tego najlepszym przykładem, a to przede wszystkim za sprawą większej brutalności pojawiającej się w powieści. Brzmi poważnie, ale spokojna głowa, Flanagan nie wychodzi poza ramy dobrego smaku literatury dla młodych ludzi. Zresztą, „Drużyna” od samego początku była serią doroślejszą niż „Zwiadowcy”, zaś każdy jej tom również dorasta. I tak, „Niewolnicy z Socorro” dotarli właśnie do tego etapu, kiedy to walka za każdym razem oznacza bezpośrednie zagrożenie dla życia. Nasi bohaterowie nie są święci, nie są już dziećmi. Są pełnoprawnymi Skandianami, którzy zostawiają za sobą krwawe ślady i płaczące wdowy. Naturalnie opisy i szczegóły są nam oszczędzone, ale nie mamy najmniejszych wątpliwości, że nasi bohaterowie wyprawiają wrogów na „tamten świat”.

Kolejnym istotnym elementem, który świadczy o większej dorosłości „Niewolników z Socorro” w kontekście całej serii, jest – delikatnie mówiąc – fakt zejścia na złą drogę Tursguda i jego załogi. Chłopak, który od początku był postacią negatywną, teraz jest już w 100% czarnym charakterem. Na swoim koncie ma pijaństwo, awantury, piractwo i handel niewolnikami. Wydaje mi się to niezwykle istotne, jako że Tursgud jest rówieśnikiem naszych bohaterów, przechodził to samo szkolenie, wychował się w tym samym mieście, wśród tych samych mieszkańców. Od początku miał w sobie pewien mrok, który czynił z niego zaciekłego wroga Hala, ale teraz bez reszty pozwolił się pochłonąć tej wyniszczającej sile. Z młodego chłopaka, który przecież mógłby coś osiągnąć, stał się zawistnym przestępcą i tak też jest traktowany przez swoich rodaków pływających na „Czapli”. Tym samym, przekaz jaki niosą za sobą różnice między tymi dwiema drogami młodych wydaje mi się naprawdę silny i wymowny. Flanagan ma świadomość, że jego czytelnicy dorastają wraz z bohaterami, więc stara się wskazać im drogę, uczy ich odmawiać i rozsądnie wchodzić w dorosłość.

Przejdźmy teraz do zdecydowanie bardziej optymistycznych tematów czwartego tomu „Drużyny”, zaczynając od przyjaźni, która stanowi esencję każdego tomu serii. Flanagan ma to do siebie, że w każdej części swojej serii podkreśla inną cechę przyjaźni. Tym razem pokazuje, że z uczuć można czerpać siłę do przezwyciężenia przeciwności losu. Mało tego, przyjaźń jest powodem do dumy i odważnej walki o swoją godność. Stanowiąc część grupy, człowiek nie odpowiada już tylko za siebie, nie jest skazany na samotne znoszenie przykrości, gdyż to, co dotyka jego, dotyka także przyjaciół, których los połączył ze swoim. W „Niewolnikach z Socorro” zostaje nam to pokazane na przykładzie Ingvara, który mimo swojej niewątpliwej siły stanowi łatwą ofiarę dla prześladowców. Jest on więc najlepszym z nauczycieli, którzy mogliby wykładać nam temat dumy płynącej z przyjaźni i muszę przyznać, że jego „lekcja” robi ogromne wrażenie.

Jest jeszcze jedna rzecz, która wręcz prosi się o poświęcenie jej odrobiny miejsca, a chodzi o psa, czy dokładniej mówiąc o suczkę. Czytelnik mający już do czynienia ze „Zwiadowcami” od razu skojarzy ten jakże znajomy element fabuły polegający na nieoczekiwanym znalezieniu pupila, który szybko zamienia się w nieocenionego partnera. Podobieństw i różnic jest bez liku, jako że pojawiająca się w „Niewolnikach z Socorro” Kluf to poczciwa, wierna przybłęda znaleziona przez głównego bohatera i momentalnie przez niego przygarnięta, ale także niegrzeszące rozumem bydle, które wie, jak zjednywać sobie wrogów. Jej obecność służy przede wszystkim jako element humorystyczny, który jednak nie zapada szczególnie w pamięć. Czy jest więc niezbędna dla tego tomu? Wątpię. Jedno trzeba jej jednak przyznać – nie zawadza.

W wielkim skrócie można więc powiedzieć, że „Niewolnicy z Socorro” są dowodem na to, iż autor zaczyna tworzyć swoje powieści z myślą o dorastającym powoli czytelniku, ale jednocześnie nadal zdaje sobie sprawę z tego, że pisze dla młodych, którzy potrzebują wzorów i drogowskazów. Prosty, docierający do czytelnika humor rozjaśnia mroczne aspekty tego tomu, jak również pozwala na rozładowanie napięcia. I właśnie dlatego John Flanagan pozostaje w pełni sobą niezależnie od zmian jakie zachodzą w nim i w jego stylu.

1 komentarz:

  1. Na razie zatrzymałam się na pierwszej części, ale z pewnością zabiorę się za kolejne. Jest parę mankamentów, które mi w owym tomie przeszkadzają, jednak "Wyrzutki" przyniosły mi niezapomniane wrażenia. ;)
    Pozdrawiam, Shelf of Books :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękujemy za zostawienie po sobie śladu!