Fanfiction
Tytuł: Bez ostrzeżenia
Część: XX
Fandom: Shadowhunters
Gatunek: komedia
- Yogi, - Catarina ciężko wciągnęła
powietrze w płuca. - obawiam się, że zdjęcie z ciebie tego
zaklęcia nie będzie takie łatwe.
- Hm? - mężczyzna spojrzał na nią
niemal wystraszony. - Co chcesz przez to powiedzieć? Ty coś wiesz,
tak?
- Dlatego tutaj jestem. - kobieta
podłożyła pod pośladki czysty karton, siadając przed wejściem
do pudła czarownika. W miarę możliwości streściła mężczyźnie
wszystko, co wiedziała, pomijając jednak kilka szczegółów dla
ogólnego bezpieczeństwa. - Dlatego potrzebuję dowiedzieć się od
ciebie czegokolwiek o tym, co działo się tutaj w tamtym czasie.
- To nie będzie proste. Sama widzisz
jak wyglądam. Od tamtego czasu nie opuściłem pudła, więc wielu
informacji nie posiadam. Możesz jednak wypytać moich ludzi o to, co
wiedzą i co słyszeli. Powiedz im, że chodzi o wyleczenie mnie z
moich cholernych dolegliwości, a od razu zaczną współpracować.
Zapytaj ich o cały teren, jaki cię interesuje, nie musisz się przy
nich ograniczać. Od wieków bezdomni byli źródłem najlepszych
informacji i chociaż czasy się zmieniły, oni pozostali tacy sami.
No, może są teraz trochę bardziej zadziorni i pewni siebie, ale
wiesz o co mi chodzi. Jeżeli o mnie chodzi to od kilku dni siedzę w
tym pudle i nie wychodzę z niego nigdzie. Moi chłopcy dostarczają
mi jedzenie i jak na razie to mi wystarcza. Czasami mówią mi też o
jakiś ploteczkach, inne słyszę siedząc tutaj. Na pewno żadna z
moich duszyczek nie umarła, żadna też nie oszalała. Kto z nich
był szalony ten jest szalony w dalszym ciągu. Poza mną nie było
tu żadnych Podziemnych. Żadnej utraty włosów lub sierści, a
przynajmniej żadnej nagłej w okresie ostatnich dni. Kiedy tak o tym
myślę, dochodzę do wniosku, że nie uznano nas za
pełnowartościowych ludzi i dlatego nikomu nic się nie stało.
Wprawdzie mi się trochę oberwało, ale nadal jestem wśród żywych
i nie straciłem rozumu.
Catarina zastanowiła się nad słowami
znajomego. Czy to możliwe, że pentagram wywarł wpływ tylko na
osoby zdrowe i sprawne na umyśle oraz na zwierzęta w pełni sił?
Przypomniała sobie mężczyznę, który ją podrywał niespełna
kilkanaście minut temu. Był w domu podczas burzy, ale był wtedy
całkowicie pijany. Nie znajdował się więc w stanie, który można
by uznać za w pełni satysfakcjonujący. Dla wielu osób zabiedzeni
bezdomni nie byli nawet ludźmi, nie mówiąc już o kimś godnym
poświęcenia dla odradzającego się demona.
- Jeśli masz rację, dowiedzieliśmy
się właśnie czegoś zupełnie nowego, czego dotąd nie wzięliśmy
pod uwagę. - rzuciła nadal pogrążona we własnych myślach. - No
dobrze. - otrząsnęła się – Postaram się jak najszybciej
zwrócić cię całego i zdrowego twoim bezdomnym. Postaraj się do
tego czasu jakoś wytrzymać.
- Wiem, że dasz z siebie wszystko. -
magicznie zmieniony czarownik uśmiechnął się do niej krzywo,
najwyraźniej nie potrafiąc inaczej z powodu zmian wywołanych
działaniem magii pentagramu. - Gdyby ktoś był oporny i nie
wierzył, że jesteś tu aby mi pomóc, wyślij go do mojego pudła,
a wszystko załatwię.
- Dziękuję. - rzuciła z prawdziwą
wdzięcznością Catarina i podniosła się z tektury, którą
odłożyła na miejsce. Wiedziała, że bezdomni nie lubią, kiedy
ktoś przekłada ich rzeczy, jakby nie szanował cudzej własności,
nawet jeśli chodzi tylko o śmieci.
Isabelle niecierpliwiła się czekając
na swoją towarzyszkę. Krążyła w kółko, starała się zaglądać
do alei bezdomnych, ale tak jak obiecała, nie mieszała się do
tego. Nie chciała przecież nikomu sprawiać problemów.
- Z drogi, śledzie! - doszedł ją
entuzjastyczny krzyk i dźwięk dzwonka roweru. Spojrzała w tamtym
kierunku i zobaczyła starszego mężczyznę, mógł mieć koło
siedemdziesięciu lat, w białych kalesonach, który jadąc na
rowerze chodnikiem rozganiał idących nim ludzi na boki. Do pleców
miał przyczepione skrzydła zrobione z połączonych ze sobą
plastikowych butelek po napojach.
Zaskoczona dziewczyna wpatrywała się
w niego z niedowierzaniem. Później przypomniała sobie jednak, że
niektórzy czarownicy postradali rozum z powodu pentagramu. Nie mogła
dopuścić do tego, żeby ewentualny trop przemknął jej koło nosa.
W tym wypadku bardzo dosłownie. Poczekała więc aż mężczyzna
podjedzie bliżej niej i nawiąże kontakt.
- Z drogi, śledziu! - krzyknął do
niej dziadek w kalesonach, kiedy tylko znalazła się na tyle blisko,
żeby móc ją ostrzec przed samym sobą.
- Gdzie pan tak pędzi?! - odparła
również krzykiem, schodząc z drogi szalonemu rowerzyście, który
ani myślał się zatrzymywać.
- Do bazy, drogi panie! Prosto do bazy!
- padła radosna odpowiedź.
- A gdzie ta baza?
Mężczyzna właśnie wyminął Izzy,
wykrzykując adres i pomachał do niej radośnie, pedałując nadal
zaciekle i dzwoniąc dzwonkiem na wychodzącą z restauracji parę.
Starał się zrobić dwójce zakochanych trochę więcej miejsca,
więc zjechał na bok chodnika i wjechał prosto w stojący tam
hydrant. Dziadek stracił panowanie nad kierownicą i wylądował na
ziemi. Zanim jednak ktokolwiek zdążył zaoferować mu pomoc,
starszy człowiek podniósł się, otrzepał, wsiadł na rower, który
teraz mógł pochwalić się skrzywionym kołem, i chwiejąc się
ruszył w dalszą, zygzakowatą teraz, drogę.
Isabelle oderwała od mężczyzny
zaskoczone spojrzenie i odnalazła podane jej namiary na „bazę”
na samym brzegu swojego kawałka mapy. Był to dom jednorodzinny,
toteż dziewczyna domyślała się, że to tam musi mieszkać starszy
pan.
Myśl o dziadku na rowerze nie dawała
jej spokoju jeszcze przez długi czas. Gdyby tylko znalazła jeszcze
kogoś niespełna rozumu w tamtej okolicy, mogłaby odnaleźć w
tamtym rejonie jakąś prawidłowość, a to niewątpliwie ułatwiłoby
jej zadanie dokładnego zbadania pentagramu. Tak jak w tych
nielicznych domach, które do tej pory odwiedziły z Catariną,
tamtej feralnej nocy padły zwierzęta, tak starsi ludzie mieszkające
na osiedlu szalonego staruszka mogli trochę zdziecinnieć.
W końcu doczekała się na swoją
towarzyszkę, która wydawała się teraz wyjątkowo zmęczona,
chociaż wchodząc do alejki śmietników była zdecydowanie bardziej
pełna życia, zupełnie jakby wizyta tam wyssała z niej trochę sił
witalnych. Isabelle podejrzewała jednak, że to normalne, kiedy
osoba tak serdeczna i współczująca jak Catarina, musi patrzeć na
ogrom biedy innych osób.
Ciemnoskóra kobieta starała się
jednak nie dać nic po sobie poznać. Opowiedziała dziewczynie w
ciele Magnusa o wszystkim czego się dowiedziała: o zdeformowanym
czarowniku, braku innych problemów wśród bezdomnych, o martwych i
wyliniałych zwierzętach w różnych częściach miasta, o długich
kolejkach łysych osób czekających na wizytę u lekarza, o
światłach i trzaskach w ciemnościach oraz dzikich owcach
biegających nocą ulicami. To nie brzmiało dobrze.
Teraz jednak przyszła kolei na
Isabelle, która streściła kobiecie przebieg swojego krótkiego
spotkania z szalonym dziadkiem.
- Jego dom leży w naszym rewirze, więc
uznałam, że mogłybyśmy to sprawdzić.
- To nam raczej nie zaszkodzi, a i tak
będziemy musiały kiedyś się tam pojawić. Może twój nowy
znajomy będzie skłonny trochę nam pomóc.
Izzy cieszyła się, że Catarina
powoli odzyskuje humor. Na pewno jej się on przyda, kiedy na własne
oczy zobaczy pełnego wigoru starego mężczyznę paradującego w
kalesonach, jakby miał na sobie królewskie szaty.
Osiedle, którego teraz szukały,
mieściło się o czterdzieści pięć minut piechotą od alejki
bezdomnych. Po drodze kobiety miały okazję przyjrzeć się ulicom,
które będą musiały obejść jutro lub nawet pojutrze. Ich
różnorodność zadziwiała. Ruchliwe i pełne Przyziemnych miejsca
graniczyły z tymi spokojnymi i cichymi. Wielkie drapacze chmur i
drobne sklepiki funkcjonowały obok siebie, podobnie jak wille oraz
niepozorne domy jednorodzinne. Oddzielone przecznicą, czasami
dwiema, zapowiadały ciężką pracę i multum okazji do skorzystania
z magii.
Osiedle, którego szukały zwróciło
ich uwagę jeszcze zanim zorientowały się, że to ono. Od jego
strony dochodziły radosne krzyki, środkiem ulicy toczyła się
piłka do nogi, nad jednym z domów krążył zabawkowy śmigłowiec.
Starszy człowiek w krótkich spodenkach pobiegł powoli po piłkę i
niezgrabnie kopnął ją w stronę grupki równie niecodziennie
ubranych kolegów, w zaawansowanym wieku. Kilka starszych kobiet w
pastelowych sukienkach pchało przed sobą wózki, w których
siedziały osoby różnej płci w wieku około czterdziestu lat.
Nastolatkowie uganiali się po chodnikach i podwórkach w pieluchach,
jakby byli kilkuletnimi dziećmi.
- To nie jest normalne. - zauważyła
Izzy, kiedy obok niej przejechał na hulajnodze pies. - To w ogóle
możliwe? - zapytała ni to siebie, ni swoją towarzyszkę, która
równie zdziwiona obserwowała to, co działo się na osiedlu.
- Mam pewne obawy, co do tego, że
ktokolwiek tutaj może się nam okazać przydatny.
- Czytasz mi w myślach, ale i tak
musimy to sprawdzić. Nie wiem tylko gdzie mamy zacząć. Gdzie nie
spojrzę, tam coś się dzieje. Na Anioła, czy ten kot gra na
perkusji?
- Chciałabym się w tej chwili
roześmiać, ale nie mogę. Tak, Isabelle, ten kot gra na perkusji.
Myszami. - Catarina przetarła dłońmi twarz. - Po prostu spróbujmy
znaleźć dom, gdzie na podwórku nie ma nikogo. To może być zawsze
jakiś początek.
Nie mając lepszego pomysłu, kobiety
ruszyły powoli chodnikiem, obserwując szalejących ludzi oraz
dziwnie zachowujące się zwierzęta. Gdzieś kanarek grał na
gitarze szarpiąc jej struny dziobem, w innym miejscu pies siedział
na czerwonym wózku, który ciągnęły trzy koty. Dwóch dziadków
kręciło skakanką, przez którą przeskakiwała jakaś babina,
podczas gdy jej równie stara koleżanka czekała na swoją kolei.
Jakiś mężczyzna w garniturze, z krawatem założonym na czoło
przejechał obok nich na trzykołowym rowerku.
Były w połowie ulicy i nie znalazły
żadnego domu, przed którym nie działoby się coś dziwnego.
W końcu zatrzymały się, aby spojrzeć
na mapę. Sądząc po tym, co miały przed sobą, całe osiedle
znajdowało się w jednej części pentagramu i sądząc po stanie
jego mieszkańców, nie można było mieć wątpliwości, co do tego,
że jego mieszkańcy powariowali, co do jednego, a wraz z nimi ich
zwierzęta. Jeśli nawet w tej okolicy wydarzyło się coś więcej,
nie miały szans dowiedzieć się prawdy. Mieszkający tu ludzie w
ogóle nie zwracali na nie uwagi i najwyraźniej zajęci zabawą nie
potrzebowali rozmawiać nawet między sobą.
- Rozumiem, że twoje zaklęcie na nic
się tu nie przyda? - Isabelle mimowolnie obejrzała się za
raczkującymi na wyścigi nastolatkami.
- Nie zadziała na osoby, które mają
poprzestawiane w głowach. Tym bardziej magicznie. - Caratina z
przejęciem obserwowała wszystko. - Tam! Może być pusty, ale
zawsze warto to sprawdzić. - wskazała niespodziewanie dom, który
wyglądał najzupełniej normalnie, a który najwyraźniej niedawno
sprzedano, ponieważ na trawniku wciąż stała tabliczka z
przekreśloną informacją „na sprzedaż”.
Isabelle i Catarina zbliżyły się do
domu i zajrzały do środka przez najbliższe okno. Otaczający ich
ludzie byli tak zajęci sobą, że nikt nie zwrócił na nie
najmniejszej uwagi. W środku było ciemno i pusto. Żadnych mebli,
przedmiotów mówiących coś o poprzednich właścicielach, bądź o
tych nowych, którzy dopiero mieli się wprowadzić.
- Pudło. - zauważyła dziewczyna w
ciele czarownika i usiadła ciężko na kilku niskich schodkach
prowadzących do drzwi.
- Przynajmniej wiemy, że jest tu jakaś
prawidłowość. - ciemnoskóra kobieta położyła dłoń na głowie
Isabelle, mierzwiąc i tak już rozczochrana, modnie wystylizowane
włosy Magnusa.
- Może masz rację? Nie marnujmy
czasu! - Izzy z nową energią stanęła na nogi i biorąc głęboki
oddech skinęła głową bardziej sobie, niż komukolwiek innemu. -
Do dzieła! Sprawdźmy jeszcze przynajmniej jedną ulicę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy za zostawienie po sobie śladu!