Fanfiction
Tytuł: Bez ostrzeżenia
Część: XIX
Fandom: Shadowhunters
Gatunek: komedia
Idąc u boku Catariny, Isabelle
spoglądała na nią ukradkiem. Słyszała o niej, widziała jej akta
w archiwach Nocnych Łowców, ale nie miała z nią wcześniej do
czynienia osobiście. Podobnie jak Magnus, Catarina należała do
grona czarowników, którzy w gruncie rzeczy nikomu nie wadzili i
przy bliższym spotkaniu wiele zyskiwali. To nasuwało dziewczynie
pytanie: co młodzi Nocni Łowcy tak naprawdę wiedzieli o
Podziemnych? Czytanie akt jeszcze nikomu nie pozwoliło naprawdę
poznać drugiej osoby, jako że suche fakty są pozbawione kontekstu,
sprawozdania zaś zawierają punkt widzenia piszącego. Tym samym,
żadne z tych źródeł nie było godne zaufania, ale to docierało
do Isabelle dopiero teraz. Prawdę mówiąc, nigdy wcześniej jakoś
szczególnie jej to nie obchodziło, co było błędem, który
planowała naprawić.
- Nie wątpię w pomysłowość
czarowników, ale czy masz jakiś plan, w jaki sposób możemy się
czegokolwiek dowiedzieć? Przyziemni nie są szczególnie otwarci na
obcych zadających dziwne pytania. - Izzy odrzuciła swoje
filozoficzne niemal rozmyślania, aby skupić się na kwestiach w tej
chwili zdecydowanie ważniejszych.
- Prawdę mówiąc mam zamiar
wykorzystać odrobinę magii. Przyziemnych bardzo łatwo nią
nakłonić do zwierzeń. Zademonstruję ci. - Catarina wprowadziła
Isabelle na jedno z podwórzy i zapukała do drzwi niewielkiego
domku. - Dzień dobry, Pomoc Społeczna. - przedstawiła się w
skrócie, kiedy drzwi otworzyła drobna kobieta po czterdziestce. –
Ostatnia burza wyrządziła duże szkody w wielu domostwach w
mieście, toteż pragnę zapytać o sytuację w pani domu. Czy
wszystko w porządku? Nie potrzebuje pani pomocy jakiegoś fachowca
lub medycznej? - ciemnoskóra kobieta nie przerywając kontaktu
wzrokowego z rozmówczynią, wyszeptała coś w obcym języku i
przesunęła dłonią przed twarzą pani domu, której oczy rozbłysły
fioletem.
- Dwa dni temu, podczas burzy nie było
mnie w domu. Moja siostra rodziła i wraz z mężem spędziliśmy ten
czas w szpitalu. - nieznajoma naprawdę była rozmowna. - Pies
sąsiadów zdechł na naszym podwórku, ale mąż przerzucił go
niepostrzeżenie na ich stronę z samego rana, kiedy tylko
wróciliśmy. Paskudna sprawa. Nasze rybki w akwarium też
pozdychały, ale mąż spuścił je w sedesie, więc nie ma o czym
mówić.
- Ach, tak. Bardzo dziękujemy. -
Catarina znowu machnęła ręką przed twarzą kobiety, która
zamknęła im drzwi przed nosem z pustym wyrazem twarzy. - Będzie
przekonana, że otwierała drzwi skautom sprzedającym ciasteczka. -
wyjaśniła swojej towarzyszce w ciele Magnusa. - Nauczę cię tych
sztuczek i jutro będziemy mogły się rozdzielić.
Na początek, Catarina nauczyła
Isabelle słów zaklęcia. Było niezwykle proste i krótkie, co
niezmiernie ucieszyło dziewczynę. Także jego wymowa nie należała
do skomplikowanych, toteż Izzy pojęła wszystko w mig. Trochę
więcej czasu zajęło jej opanowanie odpowiednich ruchów palców,
co w tym wypadku było o tyle istotne, że musiało wyglądać
naturalnie i odbyć się szybko. Czarownicy nie potrzebowali zwracać
na siebie uwagi przechodniów, ani też wzmagać czujności swoich
rozmówców. Chodziło o płynne przejście od niewinnej rozmowy do
zaklęcia.
- Na początek spróbujesz wykorzystać
to w praktyce, a ja zajmę się drugą częścią. Modyfikowanie
pamięci jest trudniejsze, dlatego warto go używać tylko w
sytuacji, kiedy dowiesz się czegoś, czego w normalnych
okolicznościach ktoś by ci nie zdradził.
- Zrozumiałam. Myślę, że dam sobie
radę. - Isabelle skinęła potakująco głową i w myślach
powtórzyła zaklęcie oraz wyobraziła sobie ruch ręki, jaki musi
wykonać. Kilka razy zademonstrowała Catarinie to, czego właśnie
się nauczyła, aby ta mogła w razie potrzeby ją poprawić. Na
szczęście nie było wiele do korekty, toteż mogły wypróbować
wszystko w praktyce.
Tym razem to Izzy zapukała do drzwi i
czekała. Mężczyzna, który się w nich pojawił, nie wyglądał na
uprzejmego. Wysoki, łysy, zarośnięty. Czuć było od niego piwo i
tytoń. Typowy obrzydliwy Przyziemny.
- Dzień dobry, jesteśmy z Pomocy
Społecznej. - zaczęła, starając się skupić na sobie uwagę
mężczyzny, chociaż w ciele Magnusa wcale nie było to takie
proste. Mężczyzna był wyraźnie rozkojarzony, a jego spojrzenie
częściej spoczywało na milczącej ciemnoskórej, niż na męskim
rozmówcy, który najwyraźniej nie był w jego typie. Magnus może i
był przystojny, wyzywający, kuszący, ale ten Przyziemny ogr
wyraźnie wolał cycki, a sądząc po lubieżnym błysku w jego oku,
im większe tym lepsze. Może właśnie z tego powodu to Catarina
rzuciła zaklęcie i powtórzyła pytanie o wydarzenia sprzed dwóch
dni, które wcześniej zadała Isabelle, ale którego mężczyzna nie
usłyszał. Może jego mały, niemal gładki móżdżek był w stanie
odbierać i przetwarzać tylko jeden bodziec na razi? To możliwe.
Zamiast słuchać Isabelle w ciele Magnusa, wolał spoglądać na
atrakcyjną, cycatą kobietę.
- O tak, pierdzielnęło niedaleko
stąd, piękna pani! - facet uśmiechnął się szczerbatą gębą
zwracając się do Catariny. - Psa mi zabiło, wszystkie ptaki z
drzewa pospadały. Martwe, co do jednego! Na zawał padły pewnie,
kiedy dupnęło, albo zaraza jakaś je wzięła. Byłem wtedy
nawalony do nieprzytomności. Piękna pani rozumie, chrzciny
siostrzeńca i te sprawy. Ale nie ma tego złego! Ptaki już mi na
tego starego grata na podjeździe nie srają.
- Tak, to rzeczywiście zaleta całej
sytuacji. - Catarina zmusiła się do ciepłego uśmiechu. -
Rozumiem, że to wszystko?
Mężczyzna podrapał się po łysej
głowie zamyślony.
- Jeśli piękna pani wybierze się ze
mną na piwko to na pewno znajdzie się jeszcze kilka interesujących
opowieści.
- Na pewno nad tym pomyślę. Do
widzenia! - kobieta złapała mocno ramię Isabelle i odciągnęła
ją od drzwi, a następnie wyprowadziła poza podwórze. Facet nadal
stał w drzwiach odprowadzając ją spojrzeniem, które z
dżentelmenem nie miało nic wspólnego.
Na Anioła, co to w ogóle było?! Izzy
niejednokrotnie słyszała różne słabe teksty na podryw, ale ten
był wyjątkowo koszmarny. Nie mówiąc już o samym „Romeo”.
Cóż, takie sytuacja nazywały się chyba „wypadkami przy pracy”
i należało o nich czym prędzej zapomnieć, a tę rozmowę nie
tylko ona chciała wyrzucić z pamięci. Gdyby na swojej drodze
spotkała więcej takich typków jak ten, zapewne zdecydowałaby się
zostać Żelazną Siostrą nie oglądając się za siebie.
- Masz powodzenie. - mruknęła do
swojej towarzyszki, która posłała jej ostrzegawcze, ostre
spojrzenie. Biedna Isabelle z trudem powstrzymywała śmiech,
ponieważ cała ta sytuacja mimo wszystko należała jej zdaniem do
zabawnych.
- Ta zgryźliwość jest twoja, czy
płynie w żyłach Magnusa i nie mogłaś się powstrzymać?
- To doskonałe pytanie i nie potrafię
na nie odpowiedzieć. - Isabelle zaśmiała się krótko, kierując
się w stronę kolejnego domu. Miała nadzieję, że tym razem uda
jej się zaczarować rozmówcę i nie będzie on intelektualną
czarną dziurą, jak w przypadku poprzedniego.
Pech chciał, że dwa kolejne domy były
puste, ponieważ ich mieszkańcy najwyraźniej wciąż byli w pracy,
zaś dalej osiedle mieszkalne przechodziło w plac budowy oraz alejkę
wielkich śmietników restauracyjnych zamieszkiwaną przez
bezdomnych. Jeśli któryś z nich umarł lub przytrafiło mu się
cokolwiek innego, nikt nie znałby szczegółów, najpewniej nawet
oni sami. Zresztą, jak ocenić który bezdomny zmarł śmiercią
naturalną, a który padł ofiarą pentagramu?
- Zaczekaj na mnie chwilę tutaj.
Możliwe, że dowiem się czegoś od Yogiego. To czarownik tak samo
jak ja, ale mieszka na ulicy. - Izzy spojrzała zdziwiona na kobietę,
która uśmiechnęła się delikatnie. - Nie każdy czarownik jest
taki jak Magnus, który gustuje w luksusach, ale ma dobre serce, nie
każdy też prowadzi proste życie jak ja. Yogi mieszka na ulicy,
ponieważ tylko w taki sposób może pomagać bezdomnym, którzy nie
ufają ludziom spoza ich świata. Ma to chyba coś wspólnego z jedną
z jego byłych kochanek. Zamierzchłe czasy. W każdym razie
podejście Yogiego do innych ludzi, jest takie samo, jak w przypadku
reszty bezdomnych, więc lepiej będzie jeśli pójdę sama.
Przyznaję, że nie darzy mnie zaufaniem, ale na pewno wskóram
więcej sama. Zresztą, Magnus przez wieki narobił sobie wielu
wrogów i nie chciałabym się przekonać, że Yogi jest jednym z
nich. Przynajmniej nie teraz, kiedy jest nam potrzebny.
- Zaczekam, ale gdyby coś się działo,
gdyby coś poszło nie tak lub miałabyś kłopoty, krzyknij, zatłucz
się lub zrób cokolwiek żeby zwrócić moją uwagę. Nawet w ciele
Magnusa potrafię się bić.
- Dziękuję. - Catarina obdarzyła
Isabelle pełnym wdzięczności uśmiechem i wzięła głęboki
oddech zanim weszła w zaśmieconą alejkę, w której zapewne
śmierdziało gorzej niż poza nią.
Catarina starała się obserwować
otoczenie i wyczuwać je dzięki wysyłanym dookoła, niewidocznym
dla oczu Przyziemnych wiązkom energii. W jej umyśle tworzył się
dzięki temu obraz całej alei: śmietników, pudeł będących domem
dla mieszkających tam bezdomnych, stert szmat o podobnym
przeznaczeniu, przemykających pod ścianą restauracji oraz płachtą
odgradzającą teren budowy szczurów i wybiedzonych psów, leżących
u boków swoich równie zaniedbanych właścicieli. Nie wyczuła
niczego dziwnego. Żadnych martwych ludzi lub zwierząt, ale też nie
mogła wykluczyć, że trupów pozbyto się na rozkaz Yogiego, który
miał więcej rozumu w głowie niż wszyscy jego podopieczni razem
wzięci.
Kobieta, śledzona uważnymi, często
zniesmaczonymi spojrzeniami bezdomnych, podeszła do największego
pudła, które stało w honorowym miejscu na końcu alejki.
„Niczym szaman”, pomyślała stając
przed wyobklejaną reklamówkami tekturą.
- Jesteś w domu, stary skunksie? -
zapytała stwierdzając, że takie imię na pewno pasowałoby do
Yogiego.
- A kto pyta? - doszedł z pudła
niewyraźny bełkot.
- Osoba, która zawsze była ci
przychylna i teraz potrzebuje zasięgnąć języka.
- Cat! - pudło zachwiało się
niebezpiecznie, jakby zaraz miało się rozlecieć. - Zaprosiłbym
cię do środka, ale sama rozumiesz. Zresztą, mogłabyś się nie
zmieścić. Mam kłopoty, Catarino. Zajrzyj do mnie i sama się
przekonaj.
Catarina nie kryła obawy, kiedy
przykucnęła przy pudle. Wiedziała, że wewnątrz pentagramu mogły
wydarzyć się różne okropności, toteż spodziewała się nawet,
że podobnie jak wielu innych czarowników, Yogi także popadł w
obłęd. Okazało się jednak, że żył, ale...
W pudle siedziała karykatura
człowieka. Wielka głowa o ogromnym nosie i wyłupiastych oczach
Skrzata Domowego z serii o Harrym Potterze zajmowała 1/4 wnętrza,
kolejną ćwiartkę wolnego miejsca zajmowały wielkie hobbitowe
stopy, równie ogromne były dłonie, co sprawiało, że zajmujący
ostatnią ćwierć powierzchni tułów był po prostu malutki.
- O, bogowie! - wymknęło jej się.
- To miłe z twojej strony, ale obawiam
się, że z bogami nie ma nic wspólnego. - rzucił dziwaczny
człowiek w pudle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy za zostawienie po sobie śladu!