Tytuł odcinka: Studium w różu
Tytuł serii: Sherlock
Sezon: 1
Odcinek: 1
Liczba odcinków: 3
Czas trwania: 1 godz. 30 min.
Ocena: 4+/6
Świat oszalał na punkcie Sherlocka
i w nieskończoność możemy spekulować, co było tego powodem.
Humor? Niecodzienne ujęcie klasycznych powieści? A może znakomita
gra aktorska? Przez długi czas nie rozumiałam tej szalonej miłości,
ale i nie sięgałam po serial by to pojąć. W końcu jednak
przemogłam się i spróbowałam, a w konsekwencji, pochłonęłam
dotychczas nakręcone sezony w mgnieniu oka, a ponieważ liczba
sezonów i odcinków jest opłakana, uznałam za stosowne wyżyć się
w formie recenzji. I oto przed Wami pierwsza z planowanych dziewięciu
opinii.
John Watson, postrzelony w Afganistanie
lekarz wojskowy, po powrocie z wojny nieudolnie usiłuje ułożyć
sobie życie na nowo. Wprawdzie chodzi na terapię, ale sam sobie
jest kulą u nogi, dosłownie i w przenośni. Szczęśliwym trafem
spotyka w parku starego znajomego, który nie zraża się jego
nieuprzejmy zachowaniem, a nawet proponuje pomoc w znalezieniu
współlokatora, dzięki któremu życie Watsona może ulec zmianie
na lepsze. W ten oto sposób, zamknięty w sobie, męczony
wspomnieniami wojny mężczyzna poznaje Sherlocka Holmesa,
ekscentrycznego, niezwykle spostrzegawczego i zadufanego w sobie
„detektywa doradczego”. Od tej pory, John Watson przestaje
myśleć, a zaczyna działać i zanim w ogóle pojmuje, co się
stało, zostaje uwikłany w sprawę seryjnych morderstw-samobójstw.
Teraz w jego życiu nie ma już czasu na nudę, jako że przyszłość
zapowiada się... różowo.
Niektórzy pewnie marszczą teraz brwi
i raz jeszcze rzucają okiem na wprowadzenie do pierwszego odcinka
serii. Sherlock Holmes i John Watson, to by się zgadzało, ale co u
licha robi tu wojna w Afganistanie? Tak się składa, że twórcy
serialu postanowili osadzić nową, ale jakby starą historię
angielskiego detektywa w realiach nam współczesnych i był to
prawdziwy strzał w dziesiątkę. Tylko sobie wyobraźcie ile może
zdziałać geniusz pokroju Sherlocka Holmesa mając do dyspozycji
nową technologię. Zresztą, nasze czasy pozwalają także na
rozbudowanie niczym nie krępowanych wątków humorystycznych.
Zapomnijcie o sztywnych normach wyznaczanych przez przynależność
klasową, wychowanie czy takt. Tutaj wszystkie chwyty są dozwolone i
nie mam wątpliwości, że zmiana otaczającej Sherlocka
rzeczywistości to jeden z największych plusów serialu. A skoro
„jeden z...” to znaczy, że nie jedyny.
Cóż, w taki to sposób ten świat został skonstruowany, że to, co dla jednych będzie przekleństwem, dla innych stanie się powodem by wznosić dziękczynne modły do bogów. Sherlock bezsprzecznie jest serialem takich właśnie kontrastów. Zacząć można chociażby od licznych „homowstawek”, które osobiście kocham, uwielbiam, ubóstwiam. Przede wszystkim niesamowicie podoba mi się zupełnie naturalne, może nawet aprobujące podejście bohaterów serii do tematu homoseksualizmu. Jest to odważne posunięcie, które coraz częściej możemy zauważyć w serialach, które zdobywają ogromną popularność. Nie oszukujmy się, to fandomy w dużej mierze decydują o „być albo nie być” seriali, tak więc „homowstawki” są marchewką na kiju dla rozwijającego się i działającego prężnie grona fanek/fanów slash'u. Nic więc dziwnego, że po dodaniu do tematu homoseksualizmu odrobiny oczywistych podtekstów, które pojawiają się w serialu niemal bez przerwy, oraz po doprawieniu całości humorem, otrzymujemy coś niesłychanie rozbrajającego, co działa na fandomy jak miód na misia. Przyznaję, należę do osób, którym świecą się oczy, kiedy tylko mają do czynienia z taką tematyką w ujęciu naładowanym pozytywną energią, toteż Studium w różu było dla mnie jak balsam na serce. Prawdę powiedziawszy, nie spodziewałam się tego po Sherlocku. Naprawdę, nie przyszłoby mi do głowy, że serial tak uwielbiany przez wszystkich może być na taką skalę naznaczony slash'em. Podejrzewam, że w tej chwili łatwo się domyślić, że to dla mnie największy plus tego serialu.
Kolejną mocną stroną Sherlocka
są postaci, które niewątpliwie mają w sobie coś wyjątkowego.
Zarówno główni bohaterowie, jak i ci poboczni mają swoje wyraźnie
zarysowane charaktery, lepsze czy też gorsze cechy osobowości i
naturalnie nie brakuje im tego „czegoś”, co wyróżnia ich z
tłumu. Co więcej, tak się składa, że z postaciami w Sherlocku
nieodłącznie związana jest spora dawka humoru, jako że sam nasz
główny bohater cieszy się niewyparzoną buźką, a i inni mają co
nieco za kołnierzem. To właśnie dzięki takim postaciom, klimat
serialu jest niezapomniany i bardzo pozytywnie naładowany, zaś sam
Sherlock
jest chodzącą zagadką. Minusem są jednak destrukcyjne skłonności
naszego bohatera oraz jego znudzenie światem. Tak naprawdę to ani
życie innych ludzi, ani tym bardziej jego własne, nie posiada dla
niego żadnej wartości, co czyni z niego desperata i bezrozumne
zwierzę, dla którego liczy się tylko adrenalina, pogoń za
przestępcą, intelektualne wyzwania. I tak, po pierwszym odcinku
mogę z całą powagą stwierdzić, że lubię Sherlocka, ale
jednocześnie jakoś za nim nie przepadam.
Kolejnym minusem w plusie, jaki
znajduję w odcinku Studium w różu jest
fabuła. Z jednej strony, mamy do czynienia z wielką zaletą
pierwszego odcinka Sherlocka jaką
jest intrygą nawiązującą do Studium w
szkarłacie Artura
Conan Doyle'a, z drugiej jednak, w pewnym momencie odchodzimy od
powieści i wtedy wszystko zaczyna się sypać. Będę szczera,
odcinek jest świetny do czasu odkrycia sprawcy. Dalej jest już
tylko jednym denerwującym zlepkiem tego, co irytujące. Zresztą,
już teraz dowiadujemy się o istnieniu „głównego złego”, co
moim zdaniem następuje stanowczo zbyt szybko. Rozumiem, że każdy
sezon ma tylko 3 odcinki, które trwają około 1 godziny 30 minut,
ale naprawdę dało się to lepiej rozegrać.
Podsumowując, Studium w różu
to
jednocześnie bardzo dobre i nieco kiepskie rozpoczęcie serialu.
Bohaterowie bez wątpienia zachęcają do dalszego oglądania, humor
sprawa, że ciężko się oderwać od ekranu/monitora, ale fabuła
nie jest satysfakcjonująca. Muszę Was jednak ostrzec, że w tym
wypadku mamy do czynienia z narkotykiem, który potrafi uzależnić
już po przyjęciu pierwszej dawki. Przekonałam się o tym na
własnej skórze i zasiliłam grono „nieszczęsnych
Sherlockomanów”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy za zostawienie po sobie śladu!