Tytuł: Dziecię ognia
Autor: Harry Connolly
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Tytuł oryginału: Child of Fire
Strony: 480
Tytuł oryginału: Child of Fire
Strony: 480
Ocena: -6/6
Fantastyka pieści wyobraźnię, kryminał – intelekt, zaś urban fantasy obsypuje rozkoszą wszystkie zmysły, jako że nakłada na siebie dwa zupełnie różne światy, łączy je, miesza i tworzy coś pod każdym względem niesamowitego, prawdziwego i żywego. Urban fantasy to pragnienie i jednocześnie chęć ucieczki, piękno i horror, real oraz fikcja. To Ray Lilly – główny bohater „Dziecięcia ognia”.
Ray Lilly to człowiek wielu przeciwieństw, stu procentowy mężczyzna o raczej kobiecym nazwisku, a co najistotniejsze, pechowiec i szczęściarz w jednym, gdyż niedawno wyszedł z więzienia, ale za to wpadł jak śliwka w kompot, prosto w łapska nieczułej, brutalnej, niemożliwie silnej szefowej, która najchętniej pozbyłaby się go permanentnie. Zresztą, z wzajemnością. Tak się jednak składa, że ta całkowicie od siebie różna dwójka, musi ze sobą współpracować nad sprawą niezwykle skomplikowaną i delikatną. Albowiem w małej, zatęchłej mieścinie, Hammer Bay zagnieździły się naprawdę potężne bestie, które powoli rozkładają to miejsce na czynniki pierwsze. Mieszkańcy stoją murem za rodziną założycieli miasta, policja trzyma wszystkich w szachu, na ulicach widać dziecięce zabawki, małe rowerki, ludzie jeżdżą rodzinnymi samochodami, a jednak nikt nie pamięta dzieci, które spłonęły i które nadal płoną zamieniając się w paskudne robale. Miasto gnije od środka i nikt nie ma odwagi zareagować.
Bezsprzecznie, „Dziecię ognia” to powieść, która idealnie pasuje zarówno do swojego gatunku, jak i do głównego bohatera, jako że posiada w sobie pewną dwoistość, która wyróżnia ją spośród innych tytułów. Jednym z takich wartych przeanalizowania szczególnych punktów jest narracja. Jak przystało na urban fantasy, jest ona pierwszoosobowa, bardzo subiektywna, a jednak zawiera w sobie coś szczególnego – niedopowiedzenia. Większość autorów stara się budować swoje dzieła na zasadzie dosyć bezpośredniego i szybkiego przybliżania istotnych wydarzeń z przeszłości bohatera, co sprawia, iż w pewnym momencie to co było, nie jest dla nas żadną tajemnicą. Życie protagonisty stanowi dla nas otwartą księgę. W „Dziecięciu ognia” Harry Connolly odbiega od tego możliwie jak najdalej, albowiem sygnalizuje on wydarzenia dawno minione, ale nie rozwija ich, a nawet na pewien czas pozostawia je wszystkie w spokoju. Możemy więc podejrzewać, że kiedy naprawdę będzie musiał opowiedzieć nam historię swojego protagonisty – zrobi to. Do tego czasu możemy snuć swoje domysły i rozkoszować się tą niewiedzą.
Równie interesujący jest sam Ray Lilly, który posiada wszystkie cechy szablonowego głównego bohatera, a jednak jest zupełnie inny, niecodzienny. Większość grających pierwsze skrzypce protagonistów cechują: ogromne ego, które z trudem mieści się w powieści, przesadna pewność siebie, fart wynikający z tego, iż mamy do czynienia z głównym bohaterem, więc wypada by utarł nosa wszystkim, włącznie z samym losem. Właśnie tutaj Harry Connolly odwalił kolejną cudowną robotę. Jego Ray Lilly jest człowiekiem niezwykle wrażliwym, delikatnym mimo niewątpliwej męskości, skromnym, zaś jego szczęście wynika nie z roli, jaką odgrywa w powieści, ale z uśmiechu losu oraz pomysłowości. Jest więc zdecydowanie inny, niż bohaterowie powieści urban fantasy, jakich znam. Zresztą, jest byłym więźniem, człowiekiem z marginesu społecznego, który okazuje się niesłychanie ludzki, a co więcej, odgrywa swoją istotną rolę w tej paranormalnej przygodzie, z którą mamy do czynienia. To naprawdę zasługuje na uwagę.
Tym, co także może podobać się w „Dziecięciu ognia” jest zasięg niezwykłych zjawisk, zaklęć i ich skutków, gdyż dotyczą one nawet zwyczajnych ludzi, którzy mieli pecha zostać narażeni na niebezpieczeństwo wynikające z istnienia rzeczy niepojętych. A więc, znajdziemy tu ludzi, którzy żyją zaklęciami, tropią i zabijają drapieżców. Oni z kolei są swojego rodzaju demonami, które mają dostęp do szaraczków, kiedy przyzwie się je nierozważnie i nieumiejętnie. Co więcej, trafimy również na zaklęcia, które mogą być nielegalnie zdradzane, kradzione czy nawet darowane z pokolenia na pokolenie. Sposobów na „zarażenie” się paranormalnym aspektem życia jest więc naprawdę wiele, zaś fantastyczny, runiczny świat Harry’ego Connolly’ego jest całkiem spory i nie wyklucza z gry nikogo.
Bez wątpienia, powieść pozwala nam na poruszenie jeszcze jednej kwestii, a mianowicie krwi, zabójstw i brutalności, która nieodłącznie towarzyszy przecież starciom z tym, co paranormalne i potężne. W większości tytułów bezpośrednie opisy ewentualnej masakry są raczej rzadkie, o ile występują w ogóle. W „Dziecięciu ognia” wychodzą one na wierzch i pojawiają się zarówno w kontekście drapieżników, jak również niezwykłej siły szefowej naszego bohatera. Ciało jest tutaj kruche, wypełnione posoką, bardzo śmiertelne, zaś śmierć po prostu się „zdarza” i wcale nie jest tak cicha, czysta i przyjemna dla oka, jak mogłoby się czasami wydawać.
Harry Connolly wmontował w fantastykę miejską całą masę sprzeczności, które przypominają współpracujące ze sobą koła zębate zegara. Osobno nie tworzą nic szczególnego, ale połączone stanowią fascynujący, piękny mechanizm. W jego powieści, typowe elementy gatunku zostają ze smakiem ujarzmione, pozbawione wyolbrzymienia, są naturalne w swojej niesamowitości, dodają fikcji znajomego smaku prawdziwego świata. „Dziecię ognia” jest więc powieścią, która rozpieszcza czytelnika i podczas lektury sprawia mu prawdziwą rozkosz.
Ray Lilly to człowiek wielu przeciwieństw, stu procentowy mężczyzna o raczej kobiecym nazwisku, a co najistotniejsze, pechowiec i szczęściarz w jednym, gdyż niedawno wyszedł z więzienia, ale za to wpadł jak śliwka w kompot, prosto w łapska nieczułej, brutalnej, niemożliwie silnej szefowej, która najchętniej pozbyłaby się go permanentnie. Zresztą, z wzajemnością. Tak się jednak składa, że ta całkowicie od siebie różna dwójka, musi ze sobą współpracować nad sprawą niezwykle skomplikowaną i delikatną. Albowiem w małej, zatęchłej mieścinie, Hammer Bay zagnieździły się naprawdę potężne bestie, które powoli rozkładają to miejsce na czynniki pierwsze. Mieszkańcy stoją murem za rodziną założycieli miasta, policja trzyma wszystkich w szachu, na ulicach widać dziecięce zabawki, małe rowerki, ludzie jeżdżą rodzinnymi samochodami, a jednak nikt nie pamięta dzieci, które spłonęły i które nadal płoną zamieniając się w paskudne robale. Miasto gnije od środka i nikt nie ma odwagi zareagować.
Bezsprzecznie, „Dziecię ognia” to powieść, która idealnie pasuje zarówno do swojego gatunku, jak i do głównego bohatera, jako że posiada w sobie pewną dwoistość, która wyróżnia ją spośród innych tytułów. Jednym z takich wartych przeanalizowania szczególnych punktów jest narracja. Jak przystało na urban fantasy, jest ona pierwszoosobowa, bardzo subiektywna, a jednak zawiera w sobie coś szczególnego – niedopowiedzenia. Większość autorów stara się budować swoje dzieła na zasadzie dosyć bezpośredniego i szybkiego przybliżania istotnych wydarzeń z przeszłości bohatera, co sprawia, iż w pewnym momencie to co było, nie jest dla nas żadną tajemnicą. Życie protagonisty stanowi dla nas otwartą księgę. W „Dziecięciu ognia” Harry Connolly odbiega od tego możliwie jak najdalej, albowiem sygnalizuje on wydarzenia dawno minione, ale nie rozwija ich, a nawet na pewien czas pozostawia je wszystkie w spokoju. Możemy więc podejrzewać, że kiedy naprawdę będzie musiał opowiedzieć nam historię swojego protagonisty – zrobi to. Do tego czasu możemy snuć swoje domysły i rozkoszować się tą niewiedzą.
Równie interesujący jest sam Ray Lilly, który posiada wszystkie cechy szablonowego głównego bohatera, a jednak jest zupełnie inny, niecodzienny. Większość grających pierwsze skrzypce protagonistów cechują: ogromne ego, które z trudem mieści się w powieści, przesadna pewność siebie, fart wynikający z tego, iż mamy do czynienia z głównym bohaterem, więc wypada by utarł nosa wszystkim, włącznie z samym losem. Właśnie tutaj Harry Connolly odwalił kolejną cudowną robotę. Jego Ray Lilly jest człowiekiem niezwykle wrażliwym, delikatnym mimo niewątpliwej męskości, skromnym, zaś jego szczęście wynika nie z roli, jaką odgrywa w powieści, ale z uśmiechu losu oraz pomysłowości. Jest więc zdecydowanie inny, niż bohaterowie powieści urban fantasy, jakich znam. Zresztą, jest byłym więźniem, człowiekiem z marginesu społecznego, który okazuje się niesłychanie ludzki, a co więcej, odgrywa swoją istotną rolę w tej paranormalnej przygodzie, z którą mamy do czynienia. To naprawdę zasługuje na uwagę.
Tym, co także może podobać się w „Dziecięciu ognia” jest zasięg niezwykłych zjawisk, zaklęć i ich skutków, gdyż dotyczą one nawet zwyczajnych ludzi, którzy mieli pecha zostać narażeni na niebezpieczeństwo wynikające z istnienia rzeczy niepojętych. A więc, znajdziemy tu ludzi, którzy żyją zaklęciami, tropią i zabijają drapieżców. Oni z kolei są swojego rodzaju demonami, które mają dostęp do szaraczków, kiedy przyzwie się je nierozważnie i nieumiejętnie. Co więcej, trafimy również na zaklęcia, które mogą być nielegalnie zdradzane, kradzione czy nawet darowane z pokolenia na pokolenie. Sposobów na „zarażenie” się paranormalnym aspektem życia jest więc naprawdę wiele, zaś fantastyczny, runiczny świat Harry’ego Connolly’ego jest całkiem spory i nie wyklucza z gry nikogo.
Bez wątpienia, powieść pozwala nam na poruszenie jeszcze jednej kwestii, a mianowicie krwi, zabójstw i brutalności, która nieodłącznie towarzyszy przecież starciom z tym, co paranormalne i potężne. W większości tytułów bezpośrednie opisy ewentualnej masakry są raczej rzadkie, o ile występują w ogóle. W „Dziecięciu ognia” wychodzą one na wierzch i pojawiają się zarówno w kontekście drapieżników, jak również niezwykłej siły szefowej naszego bohatera. Ciało jest tutaj kruche, wypełnione posoką, bardzo śmiertelne, zaś śmierć po prostu się „zdarza” i wcale nie jest tak cicha, czysta i przyjemna dla oka, jak mogłoby się czasami wydawać.
Harry Connolly wmontował w fantastykę miejską całą masę sprzeczności, które przypominają współpracujące ze sobą koła zębate zegara. Osobno nie tworzą nic szczególnego, ale połączone stanowią fascynujący, piękny mechanizm. W jego powieści, typowe elementy gatunku zostają ze smakiem ujarzmione, pozbawione wyolbrzymienia, są naturalne w swojej niesamowitości, dodają fikcji znajomego smaku prawdziwego świata. „Dziecię ognia” jest więc powieścią, która rozpieszcza czytelnika i podczas lektury sprawia mu prawdziwą rozkosz.
Uwielbiam urban fantasy, więc na pewno przeczytam!
OdpowiedzUsuń