Tytuł serii: Shadowhunters
Sezon: 1
Odcinek: 6
Liczba odcinków: 13
Czas trwania: 42 min.
Ocena: =5/6
Sneak peek:
Ponieważ rany zadane przez Alfę okazują się poważniejsze, niż początkowo mogłoby się wydawać, Jace, Clary oraz Simon zabierają Luke'a do jedynej osoby, która może mu pomóc – Magnusa. Czarownik nie zadając zbyt wielu pytań od razu zabiera się do pracy przyrządzając eliksir, który ma zneutralizować truciznę ze śliny lidera watahy. Przy okazji przychyla się do prośby wilkołaka i opowiada Clary o początkach Kręgu. Tymczasem Isabelle oraz Alec zmagają się z problemami rodzinnymi, które z każdą chwilą przybierają na sile. Ich w miarę poukładany świat zaczyna wykonywać obrót o 180 stopni, czego młody Lightwood nie jest w stanie zaakceptować. Nowa sytuacja stawia pod znakiem zapytania jego plany i marzenia, a to niewątpliwie jest dla niego dotkliwym ciosem.
Zaplecze psychologiczne:
Nie jest tajemnicą, że Jace i Simon od początku nie przypadli sobie do gustu, czego powodem niezaprzeczalnie była Clary. Warto zwrócić jednak uwagę na to, iż w tym odcinku wzajemna niechęć tej dwójki zostaje wykorzystana w sposób psychologiczny, co niewątpliwie zasługuje na pochwałę. Rzućmy okiem na sytuację, która jest powodem tego zamieszania. Otóż, Simon ma świadomość, że jego miłość do Clary nie ma szans z uczuciem, jakie zaczęło rodzić się między dziewczyną a Nocnym Łowcą. Jednocześnie wie o spięciach między parabatai i rozmyślnie tę wiedzę wykorzystuje aby dopiec Jace'owi. Tylko w taki, jakże dziecinny sposób ma szansę być górą. Tymczasem Jace jest rozwścieczony ilekroć Simon ośmiela się mówić o Alecu, jako że doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo jego więź z przyjacielem została nadszarpnięta. „Rywal” jest ostatnią osobą, która powinna mu o tym przypominać, co wyzwala w chłopaku agresję. Mamy więc niejako do czynienia z walką kogutów. Krótko mówiąc, twórcy doskonale zestawili ze sobą urażoną męską dumę odrzuconego „kochanka” oraz bezradność i bezsilność wynikające z „rozsypującej się” przyjaźni, dzięki czemu serial zyskał naprawdę istotne zaplecze psychologiczne.
„Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu”:
Bezsprzecznie równie ważną rolę w tym odcinku odgrywają problemy dwójki młodych Lightwoodów. Stosunki Isabelle z matką dalekie są od ideału i właśnie ten fakt jest jednym ze źródeł dramatu, którego jesteśmy świadkami. Co więcej, to właśnie relacje matki z córką sprawiają, że Izzy zaczyna się zmieniać, dorastać. Sytuacja wygląda trochę inaczej w przypadku Aleca, który czuje się zagubiony, zraniony i zdradzony przez najbliższych. Jego życie ulega zmianom, zaś on nie ma nad tym żadnej kontroli. Miota się, próbuje buntować. Trzeba przyznać, że i w tym wypadku postarano się o głębokie, psychologiczne znaczenie tych wydarzeń, a aktorzy dali z siebie wszystko i poszło im naprawdę znakomicie.
Krąg:
Chociaż z bólem, to jednak muszę przyznać, że w tym odcinku nie zabrakło też słabszego motywu, który na nasze nieszczęście jest poniekąd bardzo istotny dla tej historii. Chodzi o historię Kręgu, o jego początki oraz późniejszą zmianę. Coś, co powinno nas porwać i zainteresować, wypada niestety trochę niemrawo i nudnawo. Nie czujemy w ogóle tej pasji, jaka towarzyszyła tworzeniu Kręgu, ani szaleństwa, które go zniszczyło. Prawdę mówiąc, brakuje w tym wszystkim szczerości i zaangażowania, nad czym naprawdę ubolewam.
Malec:
Tak jak w przypadku odcinka czwartego, tak i teraz mamy okazję zachwycić się cudownym przedstawieniem budzącego się właśnie uczucia między dwójką najznakomitszych bohaterów serialu. Trzeba przyznać, że Magnusowi nieodłącznie towarzyszą najlepsze teksty i doprawdy zniewalająca aparycja, zaś jego umiejętność flirtu wywołuje na twarzy widza uśmiech zachwytu. Alec jest jednak nie mniej zachwycający, kiedy niezgrabnie próbuje nadążyć za wysyłanymi w jego kierunku sygnałami zainteresowania. Mało tego, jego plączący się język i rozbiegane myśli podczas rozmów z Magnusem mogą doprowadzić nas do słodkiego szaleństwa. Magia Maleca, którą aż kipi serial niewątpliwie jest zasługą nie tylko twórców, ale nade wszystko dwójki znakomitych aktorów, którzy naprawdę doskonale odgrywają swoje role, co widać także w tym odcinku. Prawdę mówiąc, serialowy Malec już teraz podbił moje serce do tego stopnia, że nie mogę myśleć o niczym innym i fangirluję niczym nastka. Wielkie brawa dla Shadowhunters!
Krótko mówiąc:
Myślę, że ten odcinek można podzielić na dwie części – lepszą i gorszą. Za lepszą uważam wszystkie wydarzenia, jakie mają miejsce „tu i teraz” – ze szczególnym uwzględnieniem Maleca – podczas gdy gorszą jest z pewnością retrospekcja przenosząca nas do czasów powstania i początków Kręgu. Jakkolwiek by jednak na to nie patrzeć, serial z odcinka na odcinek robi się ciekawszy i niewątpliwie wciąga nas do swojego świata. Ja już się w nim zatraciłam i przyznam, że jest mi z tym nadzwyczaj dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy za zostawienie po sobie śladu!