Tytuł serii: Shadowhunters
Sezon: 1
Odcinek: 5
Liczba odcinków: 13
Czas trwania: 42 min.
Ocena: =5/6
Sneak peek:
Dotychczasowa „beztroska” i
samowolka grupki młodych Nocnych Łowców dobiega końca, kiedy do
Instytutu wraca matka dwójki Lightwoodów i od razu zaczyna
rozstawiać swoich podopiecznych po kątach. Jace i Isabelle
otrzymują zadanie rozmówienia się z Meliornem, podczas gdy Alec
jest skazany na niańczenie Clary. Dziewczyna nie zamierza mu jednak
ułatwiać sprawy. Kiedy przypomina sobie o tajemniczym pudełku
matki, postanawia wrócić do domu i sprawdzić nowy trop na drodze
do odnalezienia Kielicha Anioła. Chociaż Alec jest temu przeciwny,
Clary stawia na swoim wymykając się z Instytutu, co zmusza chłopaka
do podążenia jej śladem. Niestety w terenie nawet opieka wiecznie
nadąsanego Nocnego Łowcy okazuje się niewystarczająca, przez co
Clary oraz towarzyszący jej niemal nieodłącznie Simon wpadają w
łapy bynajmniej nienastawionej pokojowo watahy wilkołaków.
„Nie ma jak u mamy”:
Tak, jak niebo różni się od ziemi, a
dzień od nocy, tak i rodzice potrafią różnić się od siebie.
Jedni będą przyjaciółmi, inni nadopiekuńczymi marudami, jeszcze
inni wymagającymi, nieznoszącymi sprzeciwu dyktatorami. Jak
wiadomo, temat rodziny rzadko była łatwy i przyjemny, toteż
niewątpliwie należy zwrócić uwagę na to, że w tym odcinku
Shadowhunters wpływają na te płytkie i niebezpieczne
wody. Można powiedzieć, że pod pewnym względem jest to jeden z
głównych tematów tego odcinka. Z jednej strony poznajemy bowiem
poważną, niemal nadętą matkę Aleca i Izzy, z drugiej dowiadujemy
się więcej o przyjacielskiej, kochającej rodzicielce Clary, a w
końcu widzimy także opiekuńczą i jakże zwyczajną mamę Simona.
Niewątpliwie dobrze się stało, że te trzy pełniące jakże
podobne, ale różne funkcje kobiety pojawiły się w jednej części
serii. Dostrzegamy dzięki temu, że nawet bohaterowie mają swoje
zwyczajne, codzienne problemy, których nie sposób rozwiązać za
pomocą Run czy broni. Co tu dużo mówić, to jedna z zalet tego
odcinka.
Jalec (Jace/Alec):
Jak łatwo się domyślić, problemy
rodzinne nie są jedynymi z jakimi bohaterowie muszą się teraz
zmagać. Już przy okazji poprzednich odcinków zauważyliśmy, że
między Jacem i Aleciem nie dzieje się najlepiej, zaś teraz
sytuacja się zaognia i nie ulega wątpliwości, że powodem jest
Clary. Myślę, że to, co dzieje się między dwójką parabatai
zostało naprawdę dobrze oddane w tym odcinku. Widz naprawdę
wyczuwa całe to napięcie, jakie towarzyszy każdej sprzeczce
chłopaków i jest w stanie wyczytać wszystkie uczucia Aleca
względem Jace'a. Także Isabelle niejednokrotnie ma w tym wszystkim
swój udział, ponieważ i ona wydaje się dla nas otwartą księgą.
Dowodzi to niewątpliwie, że mimo wielu błędów popełnionych przy
produkcji serialu, udało się także wpleść do historii mocne i
godne pochwały akcenty, a jednym z nich jest dobór niektórych
aktorów, którzy teraz maja okazję rozwinąć skrzydła.
Wilkołaki:
Nazwa bloga zobowiązuje, toteż nie
może w tej recenzji zabraknąć miejsca dla wilkołaków, które w
końcu pojawiły się w serialu. Prawdę powiedziawszy nie wiedziałam
początkowo czego się po nich spodziewać, toteż po prostu na nie
czekałam nie robiąc sobie żadnych niepotrzebnych nadziei. Teraz
mogę ze spokojem powiedzieć, że nie mam nic przeciwko nim, a ich
wilcza forma przypadła mi do gustu. Bądźmy szczerzy, mają w sobie
to coś, co zmienia rytm bicia serca i za to im chwała. Muszę także
dodać, iż niesamowicie spodobał mi się sposób, w jaki wataha
witała nowego lidera. To zrobiło na mnie ogromne wrażenie,
ponieważ miało w sobie coś epickiego, niemal średniowiecznego.
Jako osoba zakręcona na punkcie wilkołaków mogłam tylko piszczeć
wewnętrznie podziwiając tę scenę po raz pierwszy, a dodam, że
wciąż tak na nią reaguję.
Alberto Rosende jako Simon:
Mocną stroną „piątki” jest także
niewątpliwie Simon, który z każdym odcinkiem wydaje się mieć
coraz większe znaczenie dla historii. Przyznaję, że mamy do
czynienia z całkiem interesującym bohaterem, który swoje
wycierpieć musi zarówno w miłości, jak i w życiu, ale słowa
pochwały należą się także aktorowi, który wcielił się w tę
postać. Uważam, że Alberto Rosende naprawdę doskonale odgrywa
swoją rolę i właśnie dzięki niemu widz może w pełni cieszyć
się serialowym Simonem. O ile rozpoczynając swoją przygodę z
Shadowhunters nie byłam pewna czego tak naprawdę
oczekuję po tym bohaterze, o tyle teraz muszę przyznać, że jestem
z niego w pełni zadowolona. W końcu książka to jedno, zaś serial
to drugie, więc wszystko mogło pójść nie tak. Na szczęście tak
się nie stało i teraz mogę zaliczyć Alberto Rosende w poczet
doskonale dobranych aktorów.
Krótko mówiąc:
Shadowhunters
coraz pewniej wchodzą na drogę dobrych odcinków i sądzę, że w
tej chwili serial może się nam podobać. To, co wcześniej biło po
oczach, teraz zaczyna się rozmywać, zaś oczywiste minusy zostają
zepchnięte na dalszy plan przez pewniejsze i silniejsze zalety.
Inaczej mówiąc, po prostu jest dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy za zostawienie po sobie śladu!