poniedziałek, 13 października 2014

Wilcze Przesilenie - Anne Rice



Tytuł: Wilcze Przesilenie
Autor: Anne Rice
Seria: Kroniki Wilczego Daru
Wydawnictwo: Rebis
Liczba stron: 464
Ocena: 4+/6



Anne Rice nie od dziś jest pisarką, której wzloty, upadki oraz stan wiary czytelnik może śledzić w jej twórczości. Od zawsze znajdując się na granicy religijnego uniesienia oraz fascynacji istotami rodem z horrorów, balansowała między skrajnościami, które przekazywała nam w swoich powieściach. Po latach poświęcania swojego warsztatu pisarskiego Bogu, „Dar Wilka” był jej powrotem na dawną ścieżkę subtelnego, arystokratycznego niemal horroru, który Anne Rice w dalszym ciągu tworzy. „Wilcze Przesilenie” jest jej drugą powieścią o wilkołakach, choć bardzo możliwe, że nie ostatnią, jako że autorka najwyraźniej na dobre wróciła do pisania, gdyż na horyzoncie pojawiła się także kolejna jej powieść, wielki powrót do wampirów i ukochanego przez wszystkich Lestata. Spójrzmy jednak na „Wilcze Przesilenie” i przekonajmy się, jaką Anne Rice znajdziemy w tym dziele.

Od kiedy Reuben Golding osiadł na stałe w Nideck Point, odsunął się od rodziny i przyjaciół, jednakże raczej nie może narzekać na swoje nowe, nieśmiertelne życie oraz na doborowe towarzystwo Czcigodnych Dżentelmenów, młodego Stuarta i ukochanej Laury, która na pewien czas zaszyła się na swoim leśnym odludziu. Jako młody, niedoświadczony Morphenkind musi się jeszcze wiele nauczyć, ale mimo towarzystwa wiekowych już przedstawicieli swojego gatunku, nadal ma więcej pytań niż odpowiedzi. Sprawy nie ułatwia fakt, iż w życiu młodego mężczyzny pojawia się tajemnicza służba, która bez szemrania zajmuje się domem, nie zważając na prowadzone w ich towarzystwie rozmowy dotyczące rasy Ludzi Wilków. Tak się jednak składa, że dochodzenie prawdy na temat służby musi zaczekać, ponieważ wielkimi krokami zbliża się Boże Narodzenie, a wraz z nim fantastyczny festyn w miasteczku oraz święto Jul, obchodzone niezwykle hucznie przez rasę Morphenkindów. Nie wszystko układa się jednak bajkowo, ponieważ przygotowania rodzą kłótnie między Czcigodnymi Dżentelmenami, zaś dodatkowo spokój domowników zakłóca udręczony duch, którego pojawienie się rozdrapuje nadal świeże rany i budzi smutek uśpiony w sercach Reubena oraz Feliksa.

Mając na koncie kilkanaście powieści Anne Rice, muszę przyznać, że nie spotkałam się jeszcze z taką, która byłaby pozbawiona konkretnej fabuły lub nie miałaby przynajmniej zarysowanego nieśmiało celu. Najwyraźniej jednak zawsze musi być ten pierwszy raz, ponieważ „Wilcze Przesilenie” to właśnie ten typ książki, gdzie ciężko mówić o jakiejś szczególnej intrydze. Osobiście porównałabym tę część do zbioru splecionych ze sobą opowiadań z cyklu „Jakiś czas później”, gdzie drobne wątki tworzą odrębne, niewielkie historyjki mające zaspokoić pragnienia stęsknionych nowości czytelników. Nie ukrywam, że jestem do tego nastawiona raczej neutralnie, ponieważ z jednej strony, na pewno nie jest to powód do dumy i entuzjastycznych wiwatów, ale z drugiej, powieść czyta się całkiem przyjemne. Nie jest bowiem nudna, ale naznaczona została licznymi cechami szczególnymi dla warsztatu autorki, a to niewątpliwie przemawia na korzyść tej pozycji.

Jedną z takich cech, a zarazem esencją „Wilczego Przesilenia” jest ocena postępowania, której temat autorka podejmuje i której trzyma się przez cały tom. Jej ślady znajdziemy w czynach niektórych bohaterów, w ich myślach i rozmowach, a bierze się to stąd, iż Anne Rice bardzo często dotyka niezwykle istotnego, chociaż trudnego temat dobra i zła, a w konsekwencji nagradzania i karania. Tym samym, jej powieść nabiera miejscami filozoficznego wyrazu, a nawet przyjmuje postać kazania, które zachęca czytelnika do stawiania pytań oraz analizy własnych zachowań, a podejrzewam, że tego właśnie chciała sama autorka. Zresztą, Reuben Golding to nie jedyny obdarzony nadprzyrodzonymi darami bohater stworzony przez Anne Rice, który bezustannie zmaga się z oceną swoich czynów. Przyznaję, że w pewnym momencie miałam wątpliwości, czy nasz młody Morphenkind nie zaprzestanie ucztowania na złoczyńcach w obawie, że w przyszłości mogą oni się zmienić, a to na pewno źle wróżyłoby ewentualnej kontynuacji powieści. Niemniej jednak, w „Wilczym Przesileniu” samoocenie podlega również brat głównego bohatera, Jim, który zdradzając nam swoją historię przedstawia swoje życie jako pokutę. To interesujące, ponieważ autorka raczej rzadko do tego stopnia angażuje w swoje historie zwykłych ludzi.

Kolejną charakterystyczną cechą twórczości Anne Rice, która wypełnia po brzegi „Wilcze Przesilenie”, są motywy religijne. Kolejny raz autorka wydaje się przelewać swoje własne myśli na karty powieści. Jej bohaterowie obchodzą święta Bożego Narodzenia, ale również bardzo szczegółowo i z niebywałym natchnieniem rozważają ich znaczenie, pochodzenie, mówią o wewnętrznej potrzebie chrześcijańskiego świętowania. Jednocześnie jednak obchodzą Jul na sposób pogański, co w normalnych warunkach silnie by się ze sobą kłóciło, ale tutaj wydaje się funkcjonować na zasadzie symbiozy. Podobnie sprawa ma się z wiarą w Boga, jako że Reuben i jego przyjaciele wierzą, ale jednocześnie nie są pewni w kogo. Znając autorkę i wiedząc, że ma nawyk ukazywania części siebie, swoich myśli, wierzeń czy idei w tworzonych dziełach, możemy odbierać to Boże Narodzenie, jako swojego rodzaju zapewnienie, iż w najbliższym czasie nie porzuci swoich bestii na rzecz religii i Boga. Z Anne Rice jednak nigdy nic nie wiadomo.

Doskonale widoczny w tym tomie jest również motyw „bezwarunkowej – pozbawionej podtekstów – miłości od pierwszego wejrzenia”, który zawsze naznaczał twórczość autorki, choć „Wilcze Przesilenie” z jakiegoś powodu wydaje się przodować pod tym względem nad innymi tytułami. Przyznaję, jest to w pewnym stopniu czymś fascynującym i w „Darze Wilka”, było przyjemnym akcentem – w szczególności, gdy odnosiło się do Czcigodnych Dżentelmenów. Tak się jednak składa, że w tym tomie serii zaczyna to także trochę irytować. Może dlatego, że dotyczy głównie śmiertelnych ludzi, którzy pojawiają się w życiu Reubena by pozostać w nim najprawdopodobniej już do końca. Główny bohater wręcz zakochuje się w samym fakcie istnienia tych osób, a w konsekwencji, podobnie reagują również jego przyjaciele. Do tego należy dorzucić postać jego ojca, który nadal zjednuje sobie najważniejsze osobistości w przeciągu jednej chwili i nagle wydaje się pępkiem świata. Jak to mówią, co za dużo to niezdrowo.

Największym plusem „Wilczego Przesilenia” jest fakt, że Anne Rice na nowo tchnęła życie w istoty, które pojawiały się przy okazji wielu jej wcześniejszych powieści, jak również kolejny raz sięgnęła w głąb swojej wyobraźni by wydobyć z niej zupełnie nowe paranormalne rasy. W pierwszym przypadku chodzi naturalnie o duchy, które miały już swoje pięć minut zarówno w „Kronikach wampirów”, jak i w „Opowieściach o czarownicach z rodu Mayfair”. Zasadniczą różnicą między tym, co stworzono wcześniej, a tym, co powstaje teraz jest fakt, iż duchy „Kronik Wilczego Daru” mają pewną możliwość decydowania o sobie. W tej części widzimy, że mogą one równie dobrze odejść ku nieznanemu, jak i zostać na ziemi wraz z Leśną Szlachtą. I w tym miejscu pojawia się kolejny, wspomniany przeze mnie przed chwilą, plus – nowe rasy. Nie są to jednak istoty przypominające niebezpieczne, niewyżyte Taltos, które mieliśmy okazję poznać w „Opowieściach…”. Leśna Szlachta oraz Geliebten Lakaien – bo o nich mowa i jestem przekonana, że ujawnienie tych nazw raczej niewiele Wam zdradzi – to w gruncie rzeczy chodząca łagodność, o której naprawdę chciałabym wiedzieć dużo, dużo więcej. Mam nadzieję, że autorka pozwoli mi na to tworząc kolejne tomy swojej serii o Morphenkindach.

Podsumowując, „Wilcze Przesilenie” to powieść, jakiej chyba nikt z nas się nie spodziewał, jako że zdecydowanie więcej w niej filozofii niż konkretnej akcji, a przecież mamy do czynienia z historią o wilkołakach. Czy jest to płynne przejście między „Darem Wilka” a kolejną częścią? Jak na razie ciężko stwierdzić. Niemniej jednak, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że po tym tomie możemy spodziewać się kontynuacji, ponieważ życie kilku postaci uległo drastycznej zmianie, co wręcz prosi się o trzeci tom serii. Sama powieść wypada raczej blado przy „Darze Wilka”, ale daleko jej do „Krwawego Kantyku”, który uważam za najgorsze dzieło Anne Rice. Inaczej mówiąc nie jest kwitnąco, ale nie jest też źle, tak więc z „Wilczym Przesileniem” warto się zapoznać.


3 komentarze:

  1. Mam już dość wilkołaczej, wilczej, czy wampirzej tematyki występującej w książkach.
    Pozdrawiam, Shelf of Books :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakoś nie do końca przemawiają do mnie wilkołaki Anny Rice. Dużo bardziej wolę ją w wampirycznych historiach :)

    OdpowiedzUsuń
  3. To już druga recenzja tej książki, na którą trafiłam w sieci w przeciągu kilku dni. To chyba znak, że w końcu powinnam przeczytać tą serię ;)

    ksiazkowy-swiat-niki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Dziękujemy za zostawienie po sobie śladu!