czwartek, 16 października 2014

Serial: Sherlock sezon 1 odcinek 1


Tytuł odcinka: Studium w różu
Tytuł serii: Sherlock
Sezon: 1
Odcinek: 1
Liczba odcinków: 3
Czas trwania: 1 godz. 30 min.
Ocena: 4+/6




Świat oszalał na punkcie Sherlocka i w nieskończoność możemy spekulować, co było tego powodem. Humor? Niecodzienne ujęcie klasycznych powieści? A może znakomita gra aktorska? Przez długi czas nie rozumiałam tej szalonej miłości, ale i nie sięgałam po serial by to pojąć. W końcu jednak przemogłam się i spróbowałam, a w konsekwencji, pochłonęłam dotychczas nakręcone sezony w mgnieniu oka, a ponieważ liczba sezonów i odcinków jest opłakana, uznałam za stosowne wyżyć się w formie recenzji. I oto przed Wami pierwsza z planowanych dziewięciu opinii.

John Watson, postrzelony w Afganistanie lekarz wojskowy, po powrocie z wojny nieudolnie usiłuje ułożyć sobie życie na nowo. Wprawdzie chodzi na terapię, ale sam sobie jest kulą u nogi, dosłownie i w przenośni. Szczęśliwym trafem spotyka w parku starego znajomego, który nie zraża się jego nieuprzejmy zachowaniem, a nawet proponuje pomoc w znalezieniu współlokatora, dzięki któremu życie Watsona może ulec zmianie na lepsze. W ten oto sposób, zamknięty w sobie, męczony wspomnieniami wojny mężczyzna poznaje Sherlocka Holmesa, ekscentrycznego, niezwykle spostrzegawczego i zadufanego w sobie „detektywa doradczego”. Od tej pory, John Watson przestaje myśleć, a zaczyna działać i zanim w ogóle pojmuje, co się stało, zostaje uwikłany w sprawę seryjnych morderstw-samobójstw. Teraz w jego życiu nie ma już czasu na nudę, jako że przyszłość zapowiada się... różowo.

Niektórzy pewnie marszczą teraz brwi i raz jeszcze rzucają okiem na wprowadzenie do pierwszego odcinka serii. Sherlock Holmes i John Watson, to by się zgadzało, ale co u licha robi tu wojna w Afganistanie? Tak się składa, że twórcy serialu postanowili osadzić nową, ale jakby starą historię angielskiego detektywa w realiach nam współczesnych i był to prawdziwy strzał w dziesiątkę. Tylko sobie wyobraźcie ile może zdziałać geniusz pokroju Sherlocka Holmesa mając do dyspozycji nową technologię. Zresztą, nasze czasy pozwalają także na rozbudowanie niczym nie krępowanych wątków humorystycznych. Zapomnijcie o sztywnych normach wyznaczanych przez przynależność klasową, wychowanie czy takt. Tutaj wszystkie chwyty są dozwolone i nie mam wątpliwości, że zmiana otaczającej Sherlocka rzeczywistości to jeden z największych plusów serialu. A skoro „jeden z...” to znaczy, że nie jedyny.

Cóż, w taki to sposób ten świat został skonstruowany, że to, co dla jednych będzie przekleństwem, dla innych stanie się powodem by wznosić dziękczynne modły do bogów. Sherlock bezsprzecznie jest serialem takich właśnie kontrastów. Zacząć można chociażby od licznych „homowstawek”, które osobiście kocham, uwielbiam, ubóstwiam. Przede wszystkim niesamowicie podoba mi się zupełnie naturalne, może nawet aprobujące podejście bohaterów serii do tematu homoseksualizmu. Jest to odważne posunięcie, które coraz częściej możemy zauważyć w serialach, które zdobywają ogromną popularność. Nie oszukujmy się, to fandomy w dużej mierze decydują o „być albo nie być” seriali, tak więc „homowstawki” są marchewką na kiju dla rozwijającego się i działającego prężnie grona fanek/fanów slash'u. Nic więc dziwnego, że po dodaniu do tematu homoseksualizmu odrobiny oczywistych podtekstów, które pojawiają się w serialu niemal bez przerwy, oraz po doprawieniu całości humorem, otrzymujemy coś niesłychanie rozbrajającego, co działa na fandomy jak miód na misia. Przyznaję, należę do osób, którym świecą się oczy, kiedy tylko mają do czynienia z taką tematyką w ujęciu naładowanym pozytywną energią, toteż Studium w różu było dla mnie jak balsam na serce. Prawdę powiedziawszy, nie spodziewałam się tego po Sherlocku. Naprawdę, nie przyszłoby mi do głowy, że serial tak uwielbiany przez wszystkich może być na taką skalę naznaczony slash'em. Podejrzewam, że w tej chwili łatwo się domyślić, że to dla mnie największy plus tego serialu.



Kolejną mocną stroną Sherlocka są postaci, które niewątpliwie mają w sobie coś wyjątkowego. Zarówno główni bohaterowie, jak i ci poboczni mają swoje wyraźnie zarysowane charaktery, lepsze czy też gorsze cechy osobowości i naturalnie nie brakuje im tego „czegoś”, co wyróżnia ich z tłumu. Co więcej, tak się składa, że z postaciami w Sherlocku nieodłącznie związana jest spora dawka humoru, jako że sam nasz główny bohater cieszy się niewyparzoną buźką, a i inni mają co nieco za kołnierzem. To właśnie dzięki takim postaciom, klimat serialu jest niezapomniany i bardzo pozytywnie naładowany, zaś sam Sherlock jest chodzącą zagadką. Minusem są jednak destrukcyjne skłonności naszego bohatera oraz jego znudzenie światem. Tak naprawdę to ani życie innych ludzi, ani tym bardziej jego własne, nie posiada dla niego żadnej wartości, co czyni z niego desperata i bezrozumne zwierzę, dla którego liczy się tylko adrenalina, pogoń za przestępcą, intelektualne wyzwania. I tak, po pierwszym odcinku mogę z całą powagą stwierdzić, że lubię Sherlocka, ale jednocześnie jakoś za nim nie przepadam.

Kolejnym minusem w plusie, jaki znajduję w odcinku Studium w różu jest fabuła. Z jednej strony, mamy do czynienia z wielką zaletą pierwszego odcinka Sherlocka jaką jest intrygą nawiązującą do Studium w szkarłacie Artura Conan Doyle'a, z drugiej jednak, w pewnym momencie odchodzimy od powieści i wtedy wszystko zaczyna się sypać. Będę szczera, odcinek jest świetny do czasu odkrycia sprawcy. Dalej jest już tylko jednym denerwującym zlepkiem tego, co irytujące. Zresztą, już teraz dowiadujemy się o istnieniu „głównego złego”, co moim zdaniem następuje stanowczo zbyt szybko. Rozumiem, że każdy sezon ma tylko 3 odcinki, które trwają około 1 godziny 30 minut, ale naprawdę dało się to lepiej rozegrać.

Podsumowując, Studium w różu to jednocześnie bardzo dobre i nieco kiepskie rozpoczęcie serialu. Bohaterowie bez wątpienia zachęcają do dalszego oglądania, humor sprawa, że ciężko się oderwać od ekranu/monitora, ale fabuła nie jest satysfakcjonująca. Muszę Was jednak ostrzec, że w tym wypadku mamy do czynienia z narkotykiem, który potrafi uzależnić już po przyjęciu pierwszej dawki. Przekonałam się o tym na własnej skórze i zasiliłam grono „nieszczęsnych Sherlockomanów”.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy za zostawienie po sobie śladu!