piątek, 24 lutego 2017

Fanfiction: Bez ostrzeżenia (Część XX)


Fanfiction

Tytuł: Bez ostrzeżenia
Część: XX
Fandom: Shadowhunters
Gatunek: komedia


- Yogi, - Catarina ciężko wciągnęła powietrze w płuca. - obawiam się, że zdjęcie z ciebie tego zaklęcia nie będzie takie łatwe.
- Hm? - mężczyzna spojrzał na nią niemal wystraszony. - Co chcesz przez to powiedzieć? Ty coś wiesz, tak?
- Dlatego tutaj jestem. - kobieta podłożyła pod pośladki czysty karton, siadając przed wejściem do pudła czarownika. W miarę możliwości streściła mężczyźnie wszystko, co wiedziała, pomijając jednak kilka szczegółów dla ogólnego bezpieczeństwa. - Dlatego potrzebuję dowiedzieć się od ciebie czegokolwiek o tym, co działo się tutaj w tamtym czasie.
- To nie będzie proste. Sama widzisz jak wyglądam. Od tamtego czasu nie opuściłem pudła, więc wielu informacji nie posiadam. Możesz jednak wypytać moich ludzi o to, co wiedzą i co słyszeli. Powiedz im, że chodzi o wyleczenie mnie z moich cholernych dolegliwości, a od razu zaczną współpracować. Zapytaj ich o cały teren, jaki cię interesuje, nie musisz się przy nich ograniczać. Od wieków bezdomni byli źródłem najlepszych informacji i chociaż czasy się zmieniły, oni pozostali tacy sami. No, może są teraz trochę bardziej zadziorni i pewni siebie, ale wiesz o co mi chodzi. Jeżeli o mnie chodzi to od kilku dni siedzę w tym pudle i nie wychodzę z niego nigdzie. Moi chłopcy dostarczają mi jedzenie i jak na razie to mi wystarcza. Czasami mówią mi też o jakiś ploteczkach, inne słyszę siedząc tutaj. Na pewno żadna z moich duszyczek nie umarła, żadna też nie oszalała. Kto z nich był szalony ten jest szalony w dalszym ciągu. Poza mną nie było tu żadnych Podziemnych. Żadnej utraty włosów lub sierści, a przynajmniej żadnej nagłej w okresie ostatnich dni. Kiedy tak o tym myślę, dochodzę do wniosku, że nie uznano nas za pełnowartościowych ludzi i dlatego nikomu nic się nie stało. Wprawdzie mi się trochę oberwało, ale nadal jestem wśród żywych i nie straciłem rozumu.
Catarina zastanowiła się nad słowami znajomego. Czy to możliwe, że pentagram wywarł wpływ tylko na osoby zdrowe i sprawne na umyśle oraz na zwierzęta w pełni sił? Przypomniała sobie mężczyznę, który ją podrywał niespełna kilkanaście minut temu. Był w domu podczas burzy, ale był wtedy całkowicie pijany. Nie znajdował się więc w stanie, który można by uznać za w pełni satysfakcjonujący. Dla wielu osób zabiedzeni bezdomni nie byli nawet ludźmi, nie mówiąc już o kimś godnym poświęcenia dla odradzającego się demona.
- Jeśli masz rację, dowiedzieliśmy się właśnie czegoś zupełnie nowego, czego dotąd nie wzięliśmy pod uwagę. - rzuciła nadal pogrążona we własnych myślach. - No dobrze. - otrząsnęła się – Postaram się jak najszybciej zwrócić cię całego i zdrowego twoim bezdomnym. Postaraj się do tego czasu jakoś wytrzymać.
- Wiem, że dasz z siebie wszystko. - magicznie zmieniony czarownik uśmiechnął się do niej krzywo, najwyraźniej nie potrafiąc inaczej z powodu zmian wywołanych działaniem magii pentagramu. - Gdyby ktoś był oporny i nie wierzył, że jesteś tu aby mi pomóc, wyślij go do mojego pudła, a wszystko załatwię.
- Dziękuję. - rzuciła z prawdziwą wdzięcznością Catarina i podniosła się z tektury, którą odłożyła na miejsce. Wiedziała, że bezdomni nie lubią, kiedy ktoś przekłada ich rzeczy, jakby nie szanował cudzej własności, nawet jeśli chodzi tylko o śmieci.

Isabelle niecierpliwiła się czekając na swoją towarzyszkę. Krążyła w kółko, starała się zaglądać do alei bezdomnych, ale tak jak obiecała, nie mieszała się do tego. Nie chciała przecież nikomu sprawiać problemów.
- Z drogi, śledzie! - doszedł ją entuzjastyczny krzyk i dźwięk dzwonka roweru. Spojrzała w tamtym kierunku i zobaczyła starszego mężczyznę, mógł mieć koło siedemdziesięciu lat, w białych kalesonach, który jadąc na rowerze chodnikiem rozganiał idących nim ludzi na boki. Do pleców miał przyczepione skrzydła zrobione z połączonych ze sobą plastikowych butelek po napojach.
Zaskoczona dziewczyna wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. Później przypomniała sobie jednak, że niektórzy czarownicy postradali rozum z powodu pentagramu. Nie mogła dopuścić do tego, żeby ewentualny trop przemknął jej koło nosa. W tym wypadku bardzo dosłownie. Poczekała więc aż mężczyzna podjedzie bliżej niej i nawiąże kontakt.
- Z drogi, śledziu! - krzyknął do niej dziadek w kalesonach, kiedy tylko znalazła się na tyle blisko, żeby móc ją ostrzec przed samym sobą.
- Gdzie pan tak pędzi?! - odparła również krzykiem, schodząc z drogi szalonemu rowerzyście, który ani myślał się zatrzymywać.
- Do bazy, drogi panie! Prosto do bazy! - padła radosna odpowiedź.
- A gdzie ta baza?
Mężczyzna właśnie wyminął Izzy, wykrzykując adres i pomachał do niej radośnie, pedałując nadal zaciekle i dzwoniąc dzwonkiem na wychodzącą z restauracji parę. Starał się zrobić dwójce zakochanych trochę więcej miejsca, więc zjechał na bok chodnika i wjechał prosto w stojący tam hydrant. Dziadek stracił panowanie nad kierownicą i wylądował na ziemi. Zanim jednak ktokolwiek zdążył zaoferować mu pomoc, starszy człowiek podniósł się, otrzepał, wsiadł na rower, który teraz mógł pochwalić się skrzywionym kołem, i chwiejąc się ruszył w dalszą, zygzakowatą teraz, drogę.
Isabelle oderwała od mężczyzny zaskoczone spojrzenie i odnalazła podane jej namiary na „bazę” na samym brzegu swojego kawałka mapy. Był to dom jednorodzinny, toteż dziewczyna domyślała się, że to tam musi mieszkać starszy pan.
Myśl o dziadku na rowerze nie dawała jej spokoju jeszcze przez długi czas. Gdyby tylko znalazła jeszcze kogoś niespełna rozumu w tamtej okolicy, mogłaby odnaleźć w tamtym rejonie jakąś prawidłowość, a to niewątpliwie ułatwiłoby jej zadanie dokładnego zbadania pentagramu. Tak jak w tych nielicznych domach, które do tej pory odwiedziły z Catariną, tamtej feralnej nocy padły zwierzęta, tak starsi ludzie mieszkające na osiedlu szalonego staruszka mogli trochę zdziecinnieć.
W końcu doczekała się na swoją towarzyszkę, która wydawała się teraz wyjątkowo zmęczona, chociaż wchodząc do alejki śmietników była zdecydowanie bardziej pełna życia, zupełnie jakby wizyta tam wyssała z niej trochę sił witalnych. Isabelle podejrzewała jednak, że to normalne, kiedy osoba tak serdeczna i współczująca jak Catarina, musi patrzeć na ogrom biedy innych osób.
Ciemnoskóra kobieta starała się jednak nie dać nic po sobie poznać. Opowiedziała dziewczynie w ciele Magnusa o wszystkim czego się dowiedziała: o zdeformowanym czarowniku, braku innych problemów wśród bezdomnych, o martwych i wyliniałych zwierzętach w różnych częściach miasta, o długich kolejkach łysych osób czekających na wizytę u lekarza, o światłach i trzaskach w ciemnościach oraz dzikich owcach biegających nocą ulicami. To nie brzmiało dobrze.
Teraz jednak przyszła kolei na Isabelle, która streściła kobiecie przebieg swojego krótkiego spotkania z szalonym dziadkiem.
- Jego dom leży w naszym rewirze, więc uznałam, że mogłybyśmy to sprawdzić.
- To nam raczej nie zaszkodzi, a i tak będziemy musiały kiedyś się tam pojawić. Może twój nowy znajomy będzie skłonny trochę nam pomóc.
Izzy cieszyła się, że Catarina powoli odzyskuje humor. Na pewno jej się on przyda, kiedy na własne oczy zobaczy pełnego wigoru starego mężczyznę paradującego w kalesonach, jakby miał na sobie królewskie szaty.
Osiedle, którego teraz szukały, mieściło się o czterdzieści pięć minut piechotą od alejki bezdomnych. Po drodze kobiety miały okazję przyjrzeć się ulicom, które będą musiały obejść jutro lub nawet pojutrze. Ich różnorodność zadziwiała. Ruchliwe i pełne Przyziemnych miejsca graniczyły z tymi spokojnymi i cichymi. Wielkie drapacze chmur i drobne sklepiki funkcjonowały obok siebie, podobnie jak wille oraz niepozorne domy jednorodzinne. Oddzielone przecznicą, czasami dwiema, zapowiadały ciężką pracę i multum okazji do skorzystania z magii.
Osiedle, którego szukały zwróciło ich uwagę jeszcze zanim zorientowały się, że to ono. Od jego strony dochodziły radosne krzyki, środkiem ulicy toczyła się piłka do nogi, nad jednym z domów krążył zabawkowy śmigłowiec. Starszy człowiek w krótkich spodenkach pobiegł powoli po piłkę i niezgrabnie kopnął ją w stronę grupki równie niecodziennie ubranych kolegów, w zaawansowanym wieku. Kilka starszych kobiet w pastelowych sukienkach pchało przed sobą wózki, w których siedziały osoby różnej płci w wieku około czterdziestu lat. Nastolatkowie uganiali się po chodnikach i podwórkach w pieluchach, jakby byli kilkuletnimi dziećmi.
- To nie jest normalne. - zauważyła Izzy, kiedy obok niej przejechał na hulajnodze pies. - To w ogóle możliwe? - zapytała ni to siebie, ni swoją towarzyszkę, która równie zdziwiona obserwowała to, co działo się na osiedlu.
- Mam pewne obawy, co do tego, że ktokolwiek tutaj może się nam okazać przydatny.
- Czytasz mi w myślach, ale i tak musimy to sprawdzić. Nie wiem tylko gdzie mamy zacząć. Gdzie nie spojrzę, tam coś się dzieje. Na Anioła, czy ten kot gra na perkusji?
- Chciałabym się w tej chwili roześmiać, ale nie mogę. Tak, Isabelle, ten kot gra na perkusji. Myszami. - Catarina przetarła dłońmi twarz. - Po prostu spróbujmy znaleźć dom, gdzie na podwórku nie ma nikogo. To może być zawsze jakiś początek.
Nie mając lepszego pomysłu, kobiety ruszyły powoli chodnikiem, obserwując szalejących ludzi oraz dziwnie zachowujące się zwierzęta. Gdzieś kanarek grał na gitarze szarpiąc jej struny dziobem, w innym miejscu pies siedział na czerwonym wózku, który ciągnęły trzy koty. Dwóch dziadków kręciło skakanką, przez którą przeskakiwała jakaś babina, podczas gdy jej równie stara koleżanka czekała na swoją kolei. Jakiś mężczyzna w garniturze, z krawatem założonym na czoło przejechał obok nich na trzykołowym rowerku.
Były w połowie ulicy i nie znalazły żadnego domu, przed którym nie działoby się coś dziwnego.
W końcu zatrzymały się, aby spojrzeć na mapę. Sądząc po tym, co miały przed sobą, całe osiedle znajdowało się w jednej części pentagramu i sądząc po stanie jego mieszkańców, nie można było mieć wątpliwości, co do tego, że jego mieszkańcy powariowali, co do jednego, a wraz z nimi ich zwierzęta. Jeśli nawet w tej okolicy wydarzyło się coś więcej, nie miały szans dowiedzieć się prawdy. Mieszkający tu ludzie w ogóle nie zwracali na nie uwagi i najwyraźniej zajęci zabawą nie potrzebowali rozmawiać nawet między sobą.
- Rozumiem, że twoje zaklęcie na nic się tu nie przyda? - Isabelle mimowolnie obejrzała się za raczkującymi na wyścigi nastolatkami.
- Nie zadziała na osoby, które mają poprzestawiane w głowach. Tym bardziej magicznie. - Caratina z przejęciem obserwowała wszystko. - Tam! Może być pusty, ale zawsze warto to sprawdzić. - wskazała niespodziewanie dom, który wyglądał najzupełniej normalnie, a który najwyraźniej niedawno sprzedano, ponieważ na trawniku wciąż stała tabliczka z przekreśloną informacją „na sprzedaż”.
Isabelle i Catarina zbliżyły się do domu i zajrzały do środka przez najbliższe okno. Otaczający ich ludzie byli tak zajęci sobą, że nikt nie zwrócił na nie najmniejszej uwagi. W środku było ciemno i pusto. Żadnych mebli, przedmiotów mówiących coś o poprzednich właścicielach, bądź o tych nowych, którzy dopiero mieli się wprowadzić.
- Pudło. - zauważyła dziewczyna w ciele czarownika i usiadła ciężko na kilku niskich schodkach prowadzących do drzwi.
- Przynajmniej wiemy, że jest tu jakaś prawidłowość. - ciemnoskóra kobieta położyła dłoń na głowie Isabelle, mierzwiąc i tak już rozczochrana, modnie wystylizowane włosy Magnusa.
- Może masz rację? Nie marnujmy czasu! - Izzy z nową energią stanęła na nogi i biorąc głęboki oddech skinęła głową bardziej sobie, niż komukolwiek innemu. - Do dzieła! Sprawdźmy jeszcze przynajmniej jedną ulicę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy za zostawienie po sobie śladu!